wtorek, 27 maja 2014

"Kontener" Katarzyny Boni i Wojciecha Tochmana

  Na zajęciach z psychologii międzykulturowej mieliśmy osobne zajęcia poświęcone problematyce uchodźców. Nie przynudzając powiem tylko, że to jedna z największych traum, równie silna, jak przeżycia żołnierzy podczas wojny. Uchodźcy są najczęściej diagnozowani jeśli chodzi o zespół stresu pourazowego (znane jako PTSD). Konieczność ucieczki z własnego kraju to ogromny dramat, którego trudno z czymkolwiek innym porównać. Pojawiające się po ucieczce emocje związane z tym, co już się przeżyło i z separacją z najbliższymi są długo i silnie przeżywane. Podobnie, jak lektura Kontenera. To książka z rodzaju tych, że nieistotne jest jak dawno temu się ją przeczytało. Zostaje w głowie na długo i często pojawiają się w myślach różne akapity, niczym sceny z filmu.

 W Europie szanują zwierzęta, psy, koty, czytałem, walczą o ich prawa. Może świat nam kiedyś pomoże, może się opamięta i człowiek syryjski będzie chociaż jak pies, a nie jak bydło rzeźne.*

   W 2011 roku w Syrii wybuchły zamieszki. Eskalacja wewnętrznych konfliktów nastąpiła w zastraszającym tempie. Trwa wojna domowa. Ludzie giną na ulicach swoich miast, we własnych domach. Uciekają więc z ojczystego kraju, choć niejednokrotnie robią to tylko po to, by ratować życie. Wielu próbuje później wracać. Bo bez własnej ziemi źle jest człowiekowi, trudno się odnaleźć.

  Kiedy Arab opuszcza ukochaną kobietę albo drogą mu ojczyznę, czuje gurbę. To nostalgia, wyobcowanie, świadomość wygnania i żal za utraconym. Dręczące poczucie bycia nie u siebie.**



  Tysiące uchodźców trafia do Jordanii. Tu się przenosimy na chwilę za pomocą tej małej książki. Drobnej, niepozornej. A niosącej ze sobą ładunek trudny do udźwignięcia. To losy tych, którzy zostali i próbowali nie poddawać się okolicznościom, ratować rannych, nie uciekać. A jednak rzeczywistość podjęła decyzję za nich. To historie o życiu w obozie dla uchodźców, o kontenerach mieszkalnych, w których brakuje wszystkiego i jest naprawdę bardzo ciężko żyć w tych warunkach. To głosy wielu ludzi, mówiące o tym samym, choć każde inaczej, bo z innego punktu widzenia. To opowieść o tym, jak zmienia się również perspektywa kulturowa, bo nagle mężczyzna pozbawiony swojego domu i dotychczasowej roli zatraca swoją męskość, a kobieta dotąd spychana tylko na plan kuchni i domowej pedagogiki podejmuje się walki o przyszłość. O kontraście, jaki daje opowieść o życiu w obozie i późniejszej podróży dziennikarzy relacjonujących to, co zobaczyli, w wygodzie i niemalże luksusie, gdy wcześniej widziało się biedę, głód i walkę o przetrwanie. A także wykorzystywanie nawet tak traumatycznej sytuacji do kradzieży, rozwijania małych interesów, czy sprzedawania własnych dzieci.

   Kontener to krótki, treściwy reportaż o sytuacji syryjskich uchodźców. To trzeba przeczytać.



Kontener, Katarzyna Boni, Wojciech Tochman, Agora SA, Warszawa 2014
* str. 90
** str. 11
Czytaj więcej

niedziela, 25 maja 2014

O targach książki i nałogach słów kilka..

Przed wejściem na Warszawskie Targi Książki powinien siedzieć psycholog z odpowiednim narzędziem psychometrycznym, mierzącym poziom natężenia bibliofazy. Jeżeli wchodzący na targi delikwent będzie przekraczał stosowne normy powinien zostawać bezzwłocznie zawrócony do domu, aż mu przejdzie i będzie mógł spokojnie wrócić. W innym przypadku może to się skończyć:
- oczopląsem i natężeniem bibliofazy
- przejściem rozumu w stan spoczynku
- przydźwiganiem do domu zestawu podobnego gabarytowo do poniższego:


A na koniec sporym i niemiłym zaskoczeniem, gdy już się sprawdzi stan konta.
Zatem tylko uprzejmie ostrzegam: przy natężeniu bibliofazy nie chodźcie na targi książki!

A od dołu na zdjęciu widać:
1. Filipinki - to my!, Marcin Szczygielski
2. Kiełbasa i sznurek, Jerzy Bralczyk i Michał Ogórek (z autografem!)
3. Kochanie, zabiłam nasze koty, Dorota Masłowska
4. Słuchaj pieśni wiatru. Flipper 1973, Haruki Murakami
5. Poczet królowych polskich, Marcin Szczygielski
6. Sanato, Marcin Szczygielski (z autografem!)
7. Stuhrowie historie rodzinne, Jerzy Stuhr
8. Dostatek, Michael Crummey
9. Wybrany, Bernice Rubens
10. Lapidarium VI, Ryszard Kapuściński
11. Kwiaty polskie, Julian Tuwim
12. Myszy i ludzie, John Steinbeck
13. Zniewolony umysł, Czesław Miłosz
14. Przewrotność dobra, Jolanta Kwiatkowska (z autografem!)
15. Para w ruch, Terry Pratchett

Jak widać nie wszystko, co kupiłam to nowości. Sporo książek wyłapałam na wyprzedażach, po parę złotych, dzięki czemu może jeszcze nie pójdę z torbami. Uważne osoby na pewno dopatrzą się, że nazwisko Marcina Szczygielskiego pojawia się aż trzy razy. Nie bez powodu! Po pierwsze szalenie cenię sobie jego prozę, po drugie podczas targów można było zakupić jego najnowszą powieść, po trzecie najważniejszą częścią targów, zaraz po spotkaniu z Martą Kisiel, było spotkanie właśnie z Marcinem Szczygielskim.

Autor odważnie podpisuje drugi egzemplarz, który mu właśnie podsunęłam. Postanowiłam, ze trzeci mu już daruję..
Autor spóźnił się trochę na spotkanie, przez co skusiłam się do zakupu kolejnej jego powieści, której jeszcze nie czytałam. Oczywiście, jak na psychofankę przystało zastrzegłam, że to nic, że właśnie wyszła nowa powieść, ja już i tak czekam na kolejne. Zostałam obdarzona naprawdę pięknym uśmiechem.

Punktem kulminacyjnym i jedną z większych przyjemności (zaraz po książkach, rzecz jasna) było spotkanie blogerów książkowych i pisarzy, jakie odbyło się w klubokawiarni Kicia Kocia. Przyznaję, to było bardzo pozytywne zaskoczenie. Mogę tylko serdecznie dziękować, za miłe przyjęcie i cieszyć się, że ostatecznie udało mi się trochę pokonać moją aspołeczną skorupę i spotkać z tą swoistą grupą wsparcia nałogowców książkowych!

Grupa wsparcia w terapii uzależnień - przypadek silnej biblofilii, fot. Mariusz Podgrudny autor bloga http://ksiazkiwpajeczynie.blogspot.com/
Na zdjęciu znajdziecie autorów poniższych blogów/stron:
Od lewej rozpoczynając: Krzysztof z Magdą, autorzy strony o czytnikach i ebookach http://www.ekundelek.pl/, obok stoi Iza, autorka bloga Czytadełko, następnie Agnieszka, jedna z inicjatorek spotkania i chyba najbardziej znana blogerka, autorka bloga Książkowo. Obok Agnieszki stoi Ela, autorka słynnego Kombajna Zakurzonej, obok której z kolei stoję ja. Za Elą znajdziecie Janka, współautora bloga Kocham Książki a koło niego, trochę schowany jest Kamil gospodarz wieczoru, tworzący bloga Przy Kominku. Dalej jest Robert, zdecydowanie Zakładnik książek, a tuż koło niego Krzysztof Maciejewski, pisarz i autor bloga http://krzysztofmaciejewski.blogspot.com/. Przy Krzysztofie stoi Ewa, której najnowsza powieść Kurhanek Maryli miała właśnie swoją premierę - o Ewie możecie poczytać na jej stronie http://www.ewabauer.pl/. Przed Krzysztofem stoi Gosia, autorka bloga Zapiski z przypomnianych krain zaś wspiera się o Mariusza, którego wpisy możecie znaleźć na blogu Książki w Pajęczynie. Przed Ewą stoi Magda, także Uzależniona od czytania, a tuż obok Ewy stoi chłopak Oli, Paweł oraz Ola, autorka bloga http://www.natblue.eu/. Przy Pawle stoi Anna Brengos, autorka książki Scenariusz z życia, o której więcej informacji znajdziecie tutaj, obok Ewy zaś jest nasza wspaniała Kasia prowadząca Notatki Coolturalne - dawno nie usłyszałam tylu oszałamiająco miłych słów, jak te od Kasi (dziękuję!). Przed Ewą stoi Ania, autorka Pisaninki, przykuca Natalia Bieniek, autorka Uśpionych marzeń, o której możecie więcej poczytać na profilu pisarki na facebooku . Dalej stoją Kalina z blogu Kalinin-grad, oraz Jolanta Kwiatkowska, znana na blogach autorka książki Przewrotność dobra.
Na zdjęciu brakuje Magdy, która nam uciekła na ten moment. Magda prowadzi bloga Kącik z książkami.

Przyznam, że był to bardzo wymagający weekend, jednocześnie jednak owocny nie tylko w związku z zakupami na targach. Liczę na więcej takich przesympatycznych spotkań!



Czytaj więcej

czwartek, 22 maja 2014

Wyspa kotów. Naprawdę krótka fotorelacja

   Najpierw widać jaszczurki. W zasadzie nie tyle widać, co śmigają człowiekowi pod nogami, toteż trudno jest nie zwrócić na nie uwagi. Czasami przemyka coś większego, trudno mi było zidentyfikować, co dokładnie. Zwierzątko wielkości mniej więcej kreta. Buszuje w krzakach i pędzi przed siebie. Koty zaś wylegują się wszędzie. Domagają uwagi i pieszczot. Przyznaję, można się było zmęczyć. Przed samym sklepem leżało dziewięć sztuk! I każde wpatrzone w człowieka z wyczekiwaniem. Nie wiem, jak można je było mijać bez odpowiedniego zestawu pieszczot. Za to osły są na pocztówkach. Magnesach na lodówki. Torbach. Tylko tak poza tym nigdzie ich nie widziałam..

  Cypr to wyspa kotów, którym nie miałam czasu zrobić zdjęć, bowiem byłam zajęta czymś innym. Każdy kociarz wie, jakie są obowiązki wobec kota., więc rozpisywać się nie muszę Te cypryjskie na dodatek są doskonale świadome, kogo z tłumu wyrwać do wykorzystania w celu wiadomym. Gdyby nie to, że na pewno miałabym problem przy przejściu przez granicę, kilka z nich powędrowałoby ze mną do kraju (jednemu nie przeszkadzała nawet perspektywa podróży w zwykłe torbie płóciennej). Może to i lepiej, że z przewozem zwierząt jest tyle problemów...Ale ja tu przynudzam o cypryjskiej faunie, a pewnie ciekawiej będzie zerknąć na zdjęcia.

  Mieszkaliśmy w małej miejscowości Ayia Napa, skąd do Larnaki jest około 40km. Żeby cokolwiek obejrzeć szukaliśmy wszelakich możliwości transportowych. Okazało się, że całkiem tanio jest wynająć taksówkę - limuzynę (bo takie są po prostu tam bardzo popularne i trudniej o zwykłą) i nią objechać parę interesujących miejsc. Jak Sea Caves, miejsce, dla którego zdecydowanie warto pojechać na Cypr.

Sea Caves widok zapierający dech w piersi

Jakiś dowód na to, że tam byłam ;-)

   Dzięki współpracy naszego biura podróży z innym biurem podróży mogliśmy skorzystać z oferty wycieczek zorganizowanych, rzecz jasna już za dodatkową opłatą. Wybrałam Famagustę, leżącą na tureckiej części Cypru, gdzie miałam okazję zobaczyć odrobinę pozostałości po starożytnych Grekach, z widownią teatru, jako częścią dla mnie najistotniejszą.


Rzeźby były pozbawione głów nie tylko z powodu trzęsienia ziemi, ale także z powodu zmiany wyznania. Gdy Grecy przeszli na chrześcijaństwo zmienili też swoje zapatrywania na wcześniejsze eksponowanie ludzkiego ciała...
Najważniejsze miejsce dla maniaka teatralnego. Widownia starożytnego teatru. Zasiadłam wzruszona.
Ta sama widownia od góry
Dzięki przekroczeniu granicy (a tak, byłam przez chwilę również w Turcji) miałam okazję dokonać odkrycia, że jak na części greckiej Cypru królują koty, tak tutaj można spotkać same psy!

pan pies dostrzegł jaszczurkę i w związku z tym kompletnie nas ignorował
  I jaszczurki. Szkoda, że większość się tak strasznie płoszyła, bo z przyjemnością bym je sfotografowała. Przede wszystkim są przepiękne! Gdy udało mi się przez chwilę nie ruszać i wstrzymać oddech mogłam popatrzeć na którąś z nich nieco dłużej niż kilka sekund. Interesowały mnie niesamowicie, choć tak trudno było je obejrzeć dokładniej.

  Przyznaję, że ten tydzień był pod każdym względem świetny. Odpoczęłam, odcięłam się od codzienności i wróciłam naprawdę naładowana pozytywną energią. Aż sama nie mogę uwierzyć, że to był tylko wyjazd służbowy..

Na tych leżakach czytałam sobie interesującą rozmowę o języku, czyli "Wszystko zależy od przyimka"

  Tradycyjnie jednak, najbardziej się cieszę z powrotu. Tym razem utrudnionego, bo Potwory gremialnie się na mnie obraziły. Chwilę mi zajęło ułaskawianie i przepraszanie. Może wyczuły, że cypryjskie koty miały mnie trochę w szachu..
:-)

Czytaj więcej

środa, 21 maja 2014

"Wszystko zależy od przyimka". Zapis niezwykłej rozmowy o języku

  Od językoznawstwa trzymałam się zawsze z daleka. Wszystko, co nie było związane z literaturą, po prostu mnie nużyło. Nawet studia nie pomogły i zajęcia obowiązkowe, najpierw z gramatyki opisowej, później historycznej, traktowałam jako zło konieczne. I ten podział był wśród nas, studentów filologii polskiej, bardzo wyraźny. Część interesowała się tylko językoznawstwem, część tylko literaturoznawstwem. Im jednak dłużej piszę, im więcej błędów u siebie odnajduję, tym częściej o tym myślę i więcej się interesuję. I częściej również zastanawiam, skąd niektóre z nich w ogóle się wzięły. Bardzo fajnie to wyjaśniają nasi najbardziej znani specjaliści od języka polskiego, prowadząc całkiem swobodną, a jakże owocną rozmowę, której próbował nadać kierunek Jerzy Sosnowski. Trzeba przyznać, że przy takich trzech rozmówcach jest to nie lada sztuka, ale udała się ona doskonale, a sama lektura to przyjemność nawet dla kogoś, kto od słów przecinek, przyimek i inne przydawki, uciekał gdzie pieprz rośnie. Już nie uciekam, a lekturę książki Wszystko zależy od przyimka zalecam każdemu, jak dobry zestaw witamin w świeżo wyciśniętym soku z ulubionych owoców, nawet jeśli w ogóle nie interesuje się poprawną polszczyzną.

od lewej stoją: Jerzy Bralczyk, Andrzej Markowski, Jan Miodek; przed nimi siedzi Jerzy Sosnowski, źródło
 Jan Miodek, Jerzy Bralczyk i Andrzej Markowski zebrali się we trójkę by porozmawiać o współczesnym języku polskim, o jego kondycji w dobie internetu, komunikacji smsowej, o najczęściej popełnianych błędach językowych, wplatając w to różnorodne anegdoty z własnych doświadczeń, czy to akademickich, czy też związanych z prowadzonymi przez nich programami popularyzującymi poprawność językową. Jerzy Sosnowski, którego pełen biogram (pisarz, publicysta, felietonista, dziennikarz telewizyjny i radiowy...) mógłby zając połowę niniejszego wpisu, toteż powiem tylko, że człowiek naprawdę interesujący, co udowadnia prowadzony przezeń blog (tutaj link), jako moderator tej rozmowy próbował nadążyć za gonitwą słów, galopadą myśli, cytowaniem całych fragmentów i tak oto została ona spisana i przekazana do rąk czytelników. Co znajdziemy w środku? Rozważania na temat nadużywania zdrobnień, wulgaryzmów, które zaczęły pełnić rolę interpunkcyjną w wypowiedzi, popularności błędów i przyczyny ich powielania, prób odkrycia genezy niektórych z nich, a także o tym, jak to, co raziło niegdyś i było traktowane jako niepoprawne, dziś stało się w pełni aprobowane i zupełnie właściwe. Wszystko to jednak nie przypomina nudnego podręcznika, nie niesie ze sobą konieczności uczenia się na pamięć, a w formie naprawdę interesującej rozmowy wprowadza w zagadnienia językoznawcze w niezwykle przystępny i przyjemny sposób. Ot, trzech panów zasiadło do konwersacji na różne tematy, w której wspominają swoją młodość, swoich studentów, ciekawostki z życia wykładowcy, doradcy, czy obserwatora codzienności, a przy okazji omawiają sprawy językowe. Jest w tym wszystkim ogromne poczucie humoru każdego z nich, dzięki czemu niezauważalnie, poprzez lekturę samej tylko rozmowy, mimochodem, możemy się naprawdę wiele nauczyć i wyeliminować niewłaściwe nawyki. Po ostatniej zaś stronie owej fascynującej dyskusji pozostaje niedosyt i ochota na więcej.

Na zachętę fragment o tym, co oznacza, tak ostatnio wywołujące silne emocje, słowo gender:

Markowski:  Jak pisał zapomniany dziś nieco satyryk Marian Załuski: "płeć jak telewizor, telewizor jak płeć, można nie korzystać, ale trzeba mieć"
Bralczyk: Właśnie. W "Babcia i wnuczek, czyli noc cudów" było: "Jak się pan nazywa? Płeć. Jak pan może, z tak pornograficznym językiem!"
Sosnowski: "Płeć"  oznaczało też cerę.
Markowski: Była też płeć piękna.
Bralczyk: Ale też: "gdzieniegdzie grubszą płeć odsłania" - to z "Pana Tadeusza". Chodziło o grubszą skórę, cerę, coś takiego. A więc zupełnie co innego płeć znaczyła. Dziś odróżniamy płeć żeńską i męską. A seks? To już nie jest coś, co posiadamy, tylko to, co uprawiamy. Płci nie uprawiamy, a seks - zdarza się, od czasu do czasu. Gender zaś jest rodzajem, bo oprócz płci mamy jeszcze rodzaj. I to jest jeszcze coś innego.

Markowski: Etymologicznie gender to jest rodzaj, pochodzi od genus. A genus to od gingire, generare "rodzić". "Rodzaj" jest zresztą od "rodzić".*

Dodam tylko, że dalej jest równie ciekawie!



Wszystko zależy od przyimka, Jerzy Bralczyk, Jan Miodek, Andrzej Markowski, Jerzy Sosnowski, Agora SA, Warszawa 2014
* str. 171

Czytaj więcej

czwartek, 15 maja 2014

"Nie da się grać 'Tanga' zupełnie poważnie"*. "Tango" w Teatrze Narodowym

  Oczywiście, trzeba być maniaczką teatralną, jak ja, żeby po kilkukrotnym obejrzeniu w Teatrze Telewizji nadal pragnąć ujrzenia tego samego spektaklu na żywo, na deskach prawdziwego teatru.  W moim subiektywnym odczuciu nawet najlepiej skrojony pod telewizję spektakl nie odda tego, co można przeżyć, gdy ogląda się grę aktorów tuż pod sceną, na widowni. Albo jeszcze lepiej, na samej scenie, w kręgu otaczającym aktorów grających w jej środku. A właśnie w ten sposób można oglądać pierwszą część Tanga w Teatrze Narodowym w reżyserii Jerzego Jarockiego. 

  Lektura samego Tanga to jest interesujące, choć pozostawiające posmak czegoś przerażającego, doznanie. Wyobraźnia podszeptuje różnorodne rozwiązania charakterystycznych cech wyglądu wszystkich bohaterów, ich stylu modulowania głosu w trakcie wypowiedzi, czy wreszcie mimiki. Zawsze najłatwiej było mi wyobrazić sobie Artura i Edka. Ala wydawała mi się szalenie "płaską" postacią, bez wyrazu, Eugenia i Eugeniusz po prostu w szacownym wieku bardzo dojrzałym, choć zachowujący się w sposób mocno niedojrzały. I ten cudaczny bunt Artura, taki nie wiadomo do czego dokładnie zmierzający. Początkowo bliżej mi było do optyki Eugenii niż Artura. Z wiekiem człowiek czytając po raz kolejny ten sam tekst ze zdumieniem postrzega wewnętrzną przemianę i zgoła odmienne podejście do tych samych wątków. Artur nagle wydaje się postacią bogatszą, Edek przeraża choć śmieszy, Eugeniusz zaś jawi się jako niebezpieczny konformista. Jarocki zaś od siebie dał coś ciekawego, bo podzielił tekst na dwie równe części, tak również została zaplanowana scenografia, a wszystko po to by widz na sobie poczuł również, jak to jest z tym starym i nowym porządkiem.

To startujemy w tym nowym porządkiem! Scena zbiorowa, od lewej: Jan Frycz jako Stomil, Ewa Wiśniewska jako Eugenia, Katarzyna Gniewkowska jako Eleonora, z tyłu Grzegorz Małecki jako Edek; fot. Jan Bogacz, źródło 
Eugenia: Przecież to furiat! Stomilu, dlaczegoś go spłodził? Co za lekkomyślność! **

  Podstawowy wątek fabularny zapewne jest dość jasny dla każdego czytelnika/widza. Uporządkowany Artur (Marcin Hycnar, jak zawsze: genialny!), jedyny w tej zwariowanej rodzinie, który zajmuje się czymś na poważnie i stale, ma dosyć swojej rozlazłej i niepoważnej rodziny. Buntując się przed tym pragnie przywrócić świat z zasadami, gdzie wszystko ma swoje miejsce, a każdy zna swoją rolę. Czyli babcia (Ewa Wiśniewska) nie zgrywa hipsterki, mama (Katarzyna Gniewkowska) nie sypia z Edkiem (Grzegorz Małecki), ojciec (Jan Frycz) wyznaje podstawowe wartości moralne, a wuj (Jan Englert).. No właśnie, z wujem w sumie nie wiadomo co dalej, bo jest mocno niewyraźny. W każdym razie Artur rozgoryczony aktualnym stanem rzeczy pragnie zmiany. Zmiany jednak nie pragnie nikt poza nim, a zatem nie pozostaje mu nic innego, jak sięgnąć po jedyny argument, który przekona wszystkich - przewagę silniejszego. Sam Artur nie ma aż takiej siły, jednak rewolwer skutecznie mu ją zapewnia. Zmuszając rodzinę do zmiany zachowań, symbolicznie chce dokonać przejścia w nowy porządek biorąc ślub z Alą (Kamilla Baar). Wymusza więc i na Ali zgodę na ślub. Szybko jednak dociera do niego, że powrót do starej formy jest niemożliwy i jedynym słusznym wyjściem jest poszukanie nowej formy, dzięki której dokona zmian.

Marcin Hycnar jako Artur; w tle Grażyna Szapołowska (w roli Eleonory do 2011), Jan Englert (Eugeniusz) i Grzegorz Małecki (Edek), fot. Stefan Okołowicz, źródło

  Artur: Nie, nie, nie trzeba tak mówić, nie trzeba.. Ja się nie boję, tylko uwierzyć nie mogę, ja wszystko, ja życie własne, ale powrotu nie ma, nie ma, ta stara forma nie stworzy nam rzeczywistości, ja się pomyliłem! ***


  Pierwsza część spektaklu to możliwość popatrzenia na scenę i aktorów z bardzo bliska. Widzowie siedzą w okręgu otaczającym scenę, nie ma klasycznej widowni, jest poczucie uczestniczenia w wydarzeniach, zwłaszcza gdy aktorzy siadają między widzami, zwracają się chwilami mówiąc nie tylko do siebie nawzajem, ale i do całej zbiorowości. Tę część zamyka zgoda Ali na ślub, co sugeruje pomyślny dla Artura przebieg wydarzeń. Część druga to zmiana i odbudowanie poprzedniego ładu. Widownia zasiada na przywróconych na miejsce siedzeniach, aktorzy zajmują scenę, a Eugeniusz kwituje to krótkim "No! Nareszcie wszyscy na swoich miejscach!". Jednakże Artur nie jest zadowolony. Rozumie, że nie przywróci starej formy, pragnie zatem nowej. Jego niespodziewanym sojusznikiem zostaje służalczy Edek, który z pozornie spokojnego, niemalże flegmatycznego człowieka zmienia się w ostrego brutala. Popis siły i brutalności jaki daje w krótkim czasie jest również pokazaniem niezwykłej zdolności przemiany ludzkiej natury w zależności od zmiany w okolicznościach. A może pewnych predyspozycji do takiej zmiany jakie posiadają niektóre charaktery? Niewątpliwie jest też dowodem na niezwykłą grę aktorską Grzegorza Małeckiego.

Edek daje popis siły. Grzegorz Małecki (Edek) i Jan Englert (wuj Eugeniusz); fot.TVP, źródło

 Artur: To nie pachoł, tylko ramię mojego ducha. Ciało mojego słowa. ****

 Tutaj popis Marcina Hycnara i Grzegorza Małeckiego to creme de la creme aktorskich możliwości, to przyjemność wprost niebywała, to zauroczenie i przerażenie jednocześnie ich rolą. Artur Hycnara jest niezwykle przekonywujący, pełen sprzeczności między dążeniem do ulotności idealizmów, a prymitywnym wykorzystywaniem przemocy. Edek Małeckiego to przede wszystkim upór, trwałość i siła. Ordynarna, prostacka, ale przekonana o swojej mocy i dlatego taka niebezpieczna. Już nie widać na scenie Grzegorza Małeckiego, to Edek w najczystszej postaci.

  To była ogromna przyjemność, to był przywilej zobaczyć tych wszystkich wspaniałych artystów podczas tego niezwykłego spektaklu. Owacja na stojąco nie zaskoczyła zapewne żadnego z nich, absolutnie zasłużyli na jeszcze większy i dłuższy aplauz. Jestem zakochana w tym przedstawieniu, to jest kolejne na mojej liście "Koniecznie muszę obejrzeć jeszcze raz!".


Tango, Teatr Narodowy, reżyseria: Jerzy Jarocki; scenografia i reżyseria światła: Jerzy Juk Kowarski

Obsada:
Ala: Kamilla Baar
Eleonora: Katarzyna Gniewkowska (od 10.05.2011 r.)
Eugenia: Ewa Wiśniewska
Stomil: Jan Frycz
Artur: Marcin Hycnar
Edek: Grzegorz Małecki
Eugeniusz: Jan Englert


* cytat w nagłówku to wypowiedź reżysera
** Tango, Sławomir Mrożek, Noir sur Blanc, Warszawa 2013, str. 122
*** tamże, str. 171
**** tamże, str. 198

Czytaj więcej

poniedziałek, 12 maja 2014

"Nowe- stare" opowiadania Alice Munro. "Księżyce Jowisza"

  O Alice Munro zrobiło się głośno już jakiś czas temu. Takiej ilości pochwał jaką się obdarza jej prozę, na dodatek tak zgodnym chórem wśród osób o różnorodnych zainteresowaniach czytelniczych, dawno nie obserwowałam. A, że opowiadań to ja nie lubię, to i zainteresowanie z mojej strony było umiarkowane. Chłodne dość rzekłabym. Skusiłam się z ciekawości i z przypadku - ponieważ się trafiło, że Wydawnictwo Literackie planuje wydać 21 maja tomik opowiadań z 1982 roku, a więc ledwie dwa lata ode mnie młodszych, a że książkę mogłam dostać w ramach współpracy za darmo, to przyznaję, skorzystałam. Po lekturze rozumiem już zachwyty nad piórem Munro, ale też podtrzymuję moją niechęć do samego gatunku. Tomik Księżyce Jowisza jest największym dowodem na to, jakim "złem" czytelniczym są opowiadania.



  Zawarte w Księżycach Jowisza opowiadania oscylują głównie wokół tematyki przemijalności, miłości i zdrady. Jedno z drugim wydaje się w świecie fabularnym Munro nierozerwalnie ze sobą związane. Podejście bohaterów do miłości jest ukazane jako lekkie i niezobowiązujące z jednej strony, by jednocześnie boleśnie cierpieć i szaleć z emocji ze strony drugiej. Na zewnątrz ukazywana jest tendencja do pobłażania głupstwom, jakie ludzie sobie nawzajem mówią, by w środku kipieć od emocji z powodu wypowiedzianych słów. Są w związku z tym trochę mi bliscy i trochę mi obcy, coś jak dawny znajomy sprzed lat, z którym niegdyś spędziło się wiele wspaniałych chwil, a którego po latach naprawdę ciężko rozpoznać w tym innym, obcym już człowieku. To, co jest wspaniałe w pisarstwie Munro to melodia narracji, to łatwość we wprowadzeniu w specyficzny klimat małych miasteczek, farm, dawnych i minionych już zwyczajów domowych, to lekkość pióra i naturalność w przeskakiwaniu w czasie. Płynność w zmianie miejsca, czasu i w doświadczeniu bohaterów. Są oni najpierw młodzi, popełniają swoje życiowe błędy, by po chwili zostać przedstawionymi już w wieku dojrzałym, z pełnym bagażem doświadczeń i podsumowań, jak owe błędy wpłynęły na ich losy. Lub odwrotnie, są ludźmi w wieku już starszym, ale ciągle pełni energii, by zajmować się i sobą i innymi. Nieodmiennie wywołują zainteresowanie, szczególnie pewne historie dygresyjne chwilami potraktowane po macoszemu, bądź jakieś zdarzenia poboczne, nieistotne dla całości fabuły, po czym czytelnik pragnie dowiedzieć się o nich więcej i nagle następuje to, czego nie znoszę w opowiadaniach: fabuła się kończy, przechodzimy do następnej historii.

  Kobiety w tych opowiadaniach mają zaskakującą mieszankę cech charakterów. Przede wszystkim dużo starają się udawać, grać, a jednocześnie nie są w stanie do końca ukryć tego, co się z nimi dzieje. Zgadzają się na romanse, na drugorzędne role w związkach, na brak szacunku, na dialogi pozbawione sensu, błąkając się jedynie po powierzchni tematu, bez mówienia wprost o tym, co się myśli i czuje. Są pozornie chłodne i zgadzające się na bycie kimś nieważnym dla ważnego dla nich mężczyzny. Lekko podchodzą do tematu związku, by po jego rozpadzie tracić czas na obsesyjne rozmyślania o byłym mężczyźnie. A jednocześnie mają w sobie przekonanie, że doskonale się przyjrzały zarówno całemu związkowi, jak i swojemu zachowaniu, nieświadome tego, że za dużo skupiały się na pozorach, a za mało na istocie rzeczy - rozmawianiu, poznawaniu się, dzieleniu myślami. W efekcie wszystkie są nieszczęśliwe, nawet gdy ostatecznie uda się im wyjść za mąż, założyć rodziny i prowadzić teoretycznie satysfakcjonujące je życie.

  Nie wiem, jakie są najnowsze opowiadania Munro, ale większość tych zawartych w zbiorze Księżyce Jowisza wywołuje wrażenie urywania w trakcie ich pisania, co jest zniechęcające do opowiadań, potwierdzające, że to gatunek zdecydowanie nie dla mnie. Problem jednak w tym, że widzę w prozie Munro niesamowite, choć niewątpliwie nieoszlifowane, diamenty literackie. Jej proza, gdy się rozpędza, nabiera rumieńców, mogłaby konkurować z Iris Murdoch, czy Joyce Carol Oates. Bywa podobnie cyniczna, chłodna, ironiczna i na wskroś przenikająca ludzkie emocje. I równie fenomenalnie napisana. Dlatego mimo wszystko sądzę, że pewnie będę jeszcze czytać utwory autorstwa Alice Munro, chociażby z samej ciekawości, jakie są one aktualnie, czy różnią się od tych sprzed trzydziestu lat, czy autorka podtrzymuje swój styl i rodzaj zakończenia. Polecam na pewno każdemu, kto jest podobnie jak ja zaintrygowany, o co chodzi z tym fenomenem Alice Munro, ale zdecydowanie odradzam przeciwnikom opowiadań. Przy lekturze tego tomu tylko się utwierdzicie w przekonaniu, że to najmniej interesujący gatunek literacki. A mimo wszystko sądzę, że byłoby szkoda.




Księżyce Jowisza, Alice Munro, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2014

Czytaj więcej

sobota, 10 maja 2014

Larnaka, a właściwie Ayia Napa

   Zawsze myślałam o sobie, że jestem kanapowiec pospolity. Nie, nie myślałam - ja to wiedziałam. W zasadzie nadal wiem. Wszelkie wyjazdy rodzinne kończą się u nas decyzją, że zostajemy u siebie. Mamy las, mamy rzekę, mamy wszystko pod nosem co trzeba, a i tak gdziekolwiek nie pojedziemy tachamy ze sobą walizy książek. Już dawno doszliśmy do wniosku, że nie ma żadnej różnicy, gdzie je czytamy. Czy nad morzem, czy w górach, czy nad naszym swojskim Świdrem. Jednakże moja praca zmusiła mnie do zmiany zasadniczej. Od trzech lat rzuca mnie po świecie i jak na początku reagowałam nerwowo, wracałam szczęśliwa, że jestem już po, tak w tym roku jakoś mniej mnie nosi, męczy i nawet jakby się nieco cieszyła? 


  Oczywiście waliza książek będzie. Bez tego ani rusz. Marcin namawia mnie na czytnik, ale ja chyba wolę zabrać książki tradycyjne. Lot jest krótki w porównaniu z moimi dotychczasowymi doświadczeniami, bo ledwie trzygodzinny, toteż znając moje lęki podczas lotu nawet nie zdążę otworzyć żadnej z książek. Jak mnie wbije w fotel na starcie tak mnie z niego wydłubią po owych trzech godzinach. Oby w całości. I byle się nie skompromitować za mocno w oczach klientów. A potem plaża i książka i odcięcie się od codzienności! Można by rzec, że prawie jak wakacje. Ktoś mądry jednak dobrze powiedział, że "prawie" czyni wielką różnicę.

  Wylot jutro w nocy a wracam 19 maja i dopiero wtedy pewnie odezwę się na blogu. Mam w planach jeszcze parę tekstów, które chciałabym wrzucić, żeby się pojawiały automatycznie, ale nie wiem czy zdążę. Jeszcze ostatnie zakupy, jeszcze pakowanie, jeszcze jak zwykle panika przed lotem. Kto wie, może jednak gdzieś między pakowaniem a paniką uda mi się coś napisać :-)

Czytaj więcej

czwartek, 8 maja 2014

Rzecz o ulotnych wartościach. "Perły i wieprze" Kornela Makuszyńskiego

Kornel Makuszyński, źródło
  Nic na to nie poradzę, że uwielbiam czytać czasami dość nieaktualne i w swej treści nieco archaiczne książki. A, że Kornel Makuszyński był płodnym i radosnym twórcą to i z radością odkrywam kolejne jego powieści. Dał młodzieży przepiękną listę tytułów do czytania i zachwycania się. Mimo czasami przesadnego patosu, być może nadużywanej infantylności, dawał radość, wzruszenie i otuchę wielu pokoleniom czytelników. I mam nadzieję, że nadal daje, choć szukając informacji o tym, ile jest jakichkolwiek wpisów bądź recenzji odnośnie tego uroczego tomu, o którym mowa poniżej, zawiodłam się srodze znajdując ledwie garstkę po macoszemu napisanych tekstów. Może jednak ma to związek z tym, że w Perłach i wieprzach Makuszyński jest nieco bardziej cierpki, trochę mocniej, jak na jego dotychczasową twórczość, stąpający po ziemi, trochę mniej ufny w ludzką naturę? Być może. To jednak nie oznacza, że Perły i wieprze nie mają uroku jego pozostałych książek, czy że czyta się ją z mniejszą przyjemnością. Absolutnie nic z tych rzeczy. To kolejna perełka warta przeczytania, szczególnie, że dość skromna w swoim rozmiarze. A warta przeczytania, bowiem, jak mówi narrator Historii sznura pereł jest lekturą pouczającą:

  Opowieść ta, z wielkim przeze mnie opowiedziana smutkiem i dość znaczną goryczą, posłużyć może za straszliwy przykład dla ludzi, nie uznających ukrytej mądrości Salomonowych przypowieści i nie widzących majaczącego w oddali marnego kresu każdej ziemskiej sprawy. Historia ta może być czytana cicho albo głośno, może być także nie czytana wcale; cicho powinni ją czytać ludzie nieszczęśliwi, głośno powinni ją czytać kaznodzieje, nie czytać jej wcale mogą - bez urazy z mojej strony - ludzie skazani na dożywotnie więzienie lub tacy, co się zamierzają wieszać. Jest to opowieść dla każdego wieku i stanu (..).*

Karolina Gmiterek, Perły przed wieprze, źródło
  Podzielona na dwie części - O perłach i O wieprzach - podejmuje się przede wszystkim tematyki ulotności. Ulotnej i złudnej wartości rzeczy materialnych, ale także w opozycji do sfery materialnej, ulotności i złudności w sferze uczuć. I jedno i drugie bywa, że zwiedzie człowieka swoim pozornym blaskiem, rozbudzi wyobraźnię, podszepnie fantastyczną przyszłość, by ostatecznie okazać się jedynie mirażem. Skłonność ludzkiej natury do wiary w złudzenia jest czymś odwiecznym, mimo wielu doświadczeń własnych i historii cudzych potwierdzających bolesność zetknięcia się z ziemią po upadku z chmur, również czymś trudnym do wyplenienia. Ot, marzycielska dusza człowieka, która po prostu nie potrafi nie bujać w obłokach i nie dawać się ponieść wyobraźni. Własnie tej wyobraźni dał się ponieść za bardzo główny bohater historii o perłach, o których bezcennej wartości był przekonany na podstawie własnego, skromnego doświadczenia i okoliczności ich znalezienia, nie zaś potwierdzenia u jubilera. Stan nerwowości, w jaki popadł przez rzeczone perły, jest naprawdę świetnym przykładem bujnej wyobraźni. O tym, jak tragicznie skończył pan Kiercz bardzo proszę byście się przekonali już sami w trakcie lektury (bo jakże inaczej Was zachęcić jak nie urywając właśnie w tym momencie?). Zaś po tej opowieści jest część druga, nieco bogatsza w szczegóły, czyli O wieprzach, a zatem historia z serii "o biednych malarzach i ich zacnych sercach, choć nikczemnych wizerunkach" (oczywiście, od razu przywodzi na myśl Szaleństwa panny Ewy z tą różnicą, że znacznie mniej optymistyczne w swej wymowie). Historia pana Chrząszcza i jego fatalnego stosunku do świętego sakramentu małżeństwa również daje czytelnikowi powód do zadziwienia na temat ludzkiej natury, możliwości jej kreatywności do krętactw i wykorzystywania bliźniego. O tej części utworu mówi się, że ukazuje życie młodopolskiej cyganerii, podejmuje się tematyki artysty i jego niedoli, aczkolwiek ze sporą dawką ironii, sarkazmu, obnażania ludzkich przywar, ale też między wierszami, ukazując postać artysty zgoła odmienną od tej opiewanej w młodopolskiej twórczości. Mniej w olśniewającym blasku własnego artyzmu poety przeklętego, który uprawia sztukę dla sztuki, a więcej w ludzkiej skłonności do samokrytyki i zaniżania wartości własnych dzieł. Jest to jednak również historia wielkiej i wiernej przyjaźni trzech artystów, która w kontraście z trudną rzeczywistością zdaje się rzeczywiście zmieniać wieprze w perły.

  Warto czytać Makuszyńskiego, nawet jeśli już momentami trąci myszką, zdaje się być nieco zramolały i ma zbyt idealistyczne przesłania w swoich powieściach. Nie ma jednak nic złego w tym, że się wierzy w drugiego człowieka. Perły i wieprze zaś ostrzegają, by nauczyć się tę wiarę łączyć ze zdrowym rozsądkiem. Bo nie każdy wieprz to tylko taplanie się w błocie i nie każda perła ma jakąś wartość. Proste, a proszę, jakie trudne do realizacji w praktyce.



Perły i wieprze, Kornel Makuszyński, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1988
* str. 6-7
Czytaj więcej

wtorek, 6 maja 2014

"Dożywocie" Marty Kisiel, czyli na pohybel popularnym motywom

  W literaturze kobiecej ten motyw bije rekordy popularności. Główna bohaterka, na ogół raczej samotna, raczej niespecjalnie szczęśliwa, otrzymuje nagły i niespodziewany spadek po zmarłej ciotce/kuzynce/przyjaciółce/niewłaściwe skreślić. Oczywiście tym spadkiem nie jest byle co, żaden obraz wielkiego malarza współczesnego wyglądający jakby rozlano na nim farbę, zabytkowy żyrandol w kształcie krokodyla czy gotówka, a przeważnie domek/pensjonat/klinika weterynaryjna/niewłaściwe skreślić znajdujący się w pięknych okolicznościach przyrody. Stan spadku na ogół bliski jest ruinie, ale dzielna heroina nie tylko pięknie sobie poradzi z jego odnowieniem i wznowieniem działalności mimo oczywistych problemów finansowych, ale także zaprzyjaźni się z okolicznymi sąsiadami, którzy gromadnie pomogą jej w tym ważnym przedsięwzięciu oraz, co jest punktem głównym całego wątku, znajdzie miłość. I tak mamy prosty przepis na bestseller. Marta Kisiel wyszydziła ładnie ten motyw, zmieniła najważniejsze składowe i dała światu o wiele lepszy kawałek prozy, jednocześnie wskazując literaturze obyczajowej należne jej miejsce, co najwyżej pod podium. A i też nie wiem, czy znalazłby się tam dla niej kawałek wolnej przestrzeni.

Egzemplarz jakiegoś szczęściarza (chlip, chlip), źródło
  Gdy Konrad Romańczuk otrzymał swój spadek był w podobnej sytuacji, co bohaterki obyczajówek. Choć nie, wróć, sam do tej sytuacji doprowadził. Bo przecież dopóki się nie dowiedział o spadku nie miał jeszcze wszystkiego za złe swojej byłej dziewczynie, jeszcze układało się w ich związku (no dobrze, może Majka za mocno naciskała na stabilizację, odpowiedzialność i inne babskie fanaberie, co się nie uśmiechało Konradowi), a sam spadek spowodował istotne perturbacje w ich relacjach i ostateczne zerwanie. Które, to trzeba przyznać w ogóle bez żadnych wątpliwości, wyszło Konradowi tylko na zdrowie. Kobiety jak wszyscy panowie dobrze wiedzą, tylko dekoncentrują, chcą by się nimi zajmowano, zakładano z nimi rodziny i inne tego typu nudne sprawy, a Konrad miał w końcu za zadanie napisać bestseller, w czym otrzymany w spadku dom na odludziu miał ewidentnie być pomocny. Nie czepiajmy się, że ostatecznie nie był. Wraz z domem bowiem Konrad otrzymał również, niejako w pakiecie, jego mieszkańców. W zasadzie nie można do końca nazwać ich mieszkańcami, a bardziej opiekunami, którymi co prawda też się trzeba było niejako zaopiekować. Bo zasmarkane Licho, anioł stróż, alleluja, uczulone na swoje własne pierze, osóbka rodzaju nijakiego o usposobieniu dziecka, która uwielbia mieć czystość dookoła siebie, w sposób niemalże obsesyjny jest również istotą przydatną w domu jaki nikt inny. Krakers zresztą, pochodzący co prawda z głębin odwiecznego zła, ale to doprawdy uwaga na marginesie, jest najlepszym kucharzem świata i zaklinaczem irytujących małych piesków znanych jako yorki w związku z czym nieodzownie jest potrzebny w kuchni. Gdyby kiedyś Krakers szukał wygodnej piwnicy to zapewniam, że wywalę wszystko ze swojej i urządzę mu naprawdę wygodną miejscówkę! Ups, przepraszam za dygresję. Kolejnym rezydentem Lichotki, jak nazywała się nowa siedziba Konrada, jest zjawa pewnego romantycznego panicza. Panicz pochodzi rodem z epoki Mickiewiczów i Słowackich i zginął w sposób iście werterowski. I wyraża się równie kwieciście czym doprowadza do mdłości nawet najbardziej wytrwałe wielbicielki romantyzmu. O utopcach nie wspominam, bo po wysiedleniu z łazienki i tak wiecznie przesiadują w wodzie. Niemniej, Konradowi dostał się dość intrygujący i niestety mało intratny spadek. Podupadająca ruina, mieszkańcy wyrwani jak z jakiegoś kiepskiego filmu w stylu rodziny Adamsów, plus problemy z tworzeniem twórczości własnej. Innymi słowy nie zapowiadało się wcale łurzowo. I nie było! Chociażby dlatego, że Konrad nie umiał zaskarbić sobie sympatii sąsiadów, którzy w związku z tym absolutnie nie zamierzali mu pomóc ani w remoncie Lichotki, ani w spokojnym życiu, a także nie znalazł miłości jakiej by można oczekiwać, choć niewątpliwie przywiązanie Licha jest bezcenne. A ja się śmiałam jak norka, zakochałam w Lichotce i jej mieszkańcach i nie wiem już ile razy przeczytałam Dożywocie, ale na pewno mam syndrom ostrego uzależnienia.

  Lubię twórczość Marty Kisiel. Potrafi mnie wciągnąć swoją fabułą, nawet gdy tej wcale nie ma, potrafi rozbawić i zauroczyć Lichem, rozumie co to ironia, wie jak nie poddawać się patosowi nawet najbardziej wzruszających momentów, zna swój język ojczysty i nie gubi przecinków, co mnie się zdarza nagminnie. I nawet jeśli, jak każdy debiut, Dożywocie wymagałoby kilku poprawek, to nadal jest to po prostu świetna lektura dla każdego. Myślę, że nawet najbardziej wymagający czytelnik znajdzie tu coś dla siebie. Generalnie jestem w tej chwili na fazie i chciałabym niczym poganiacz niewolników, albo agentka Konrada, zagonić autorkę do pisania kolejnego bestsellera. Przepis już jest, a Marta Kisiel Nomen Omen udowodniła, że wie jak zmieniać i udoskonalać składniki. Czekam niecierpliwie na następny tytuł! Tfu, tytuły!


Za uprzejmość wypożyczenia swojego drogocennego egzemplarza dziękuję nieocenionemu 


Dożywocie, Marta Kisiel, Fabryka Słów, Lublin 2010
Czytaj więcej

niedziela, 4 maja 2014

Bilans dwulatka, czyli czas kończyć, ze statusem początkującej blogerki

  Otóż drugiego maja minęły dwa lata odkąd jestem na blogspocie. Wcześniejsze próby blogowania przez inne portale nie odniosły skutku, dopiero tutaj przyznaję, spodobało mi się na tyle, by zostać na dłużej. Zaczynałam nieśmiało i skromnie, z nie do końca sprecyzowanym tematycznie wpisem, stęskniona za Afryką, z której wówczas niedawno wróciłam. To było dla mnie zupełnie nowe doświadczenie - ja, domatorka, na dodatek przed wyjazdem szalenie zdenerwowana na samą myśl o dwunastogodzinnym locie, nagle zatęskniłam i chciałam wrócić. Nie radziłam sobie z uczuciami, zaczęłam je przelewać na bloga. Skromnie w sumie, bo też zbytnio wylewna nigdy nie byłam. Tak wiem, o książkach piszę bardzo wylewnie, ale w kwestii uczuć wobec książek również skromna nigdy nie byłam.


 Zaczęło się to wszystko z jedną czytelniczką, która na szczęście nie zniechęciła się dotąd do mojej pisaniny, co poświadcza, że przynajmniej nie piszę gorzej, a skończyło, jeśli można mówić o jakimś końcu, a przynajmniej mecie, do której aktualnie dotarłam, na przemiłych czytelnikach w ilości co najmniej kilku. Co jest dla mnie niebywałym sukcesem, bowiem byłam przekonana, że na tej jednej czytelniczce poprzestanę. Pisałam na początku raczej mdło i letnio, bez odwagi na pisanie z większą swobodą, większym krytycyzmem, by powoli uczyć się, zmieniać, ale też dojrzewać w pewien sposób czytelniczo, między innymi dzięki wspaniałym kolegom i koleżankom blogerom, którzy często podsuwają mi same smakowite lektury do czytania. Ostatecznie okazałam się istotą bardziej społeczną niż samą siebie o to podejrzewałam i myślę, że tę świadomość również zawdzięczam blogowaniu. Ewentualnie możemy przyjąć za słuszną tezę, że nie mam kręgosłupa i jestem bardzo wpływowa ;-)


  Dwa lata pisania to w moim przypadku 330 opublikowanych postów, to czytelnicza miłość mojego życia czyli Jerzy Krzysztoń, to zmiana upodobań tematycznych i mnóstwo nowych pisarzy, którzy weszli na stałe do mojego kanonu lektur. To blogowaniu zawdzięczam to, że poznałam książki Marcina Szczygielskiego, Marty Kisiel, Ryszarda Kapuścińskiego, Iris Murdoch, Anne B. Radge, zainteresowałam się reportażem, zakochałam w Mrożku, po tym jak Agora zaintrygowała mnie wydaną przez siebie biografią, zasmakowałam w teatrze po tym jak dzięki portalowi W24 miałam przyjemność otrzymywać darmowe bilety i choć współpracę z portalem zakończyłam, to mania teatralna rozrosła się do wielkości zbliżonej tej książkowej. Dzięki blogowaniu poznałam wspaniałe osoby, nie tylko wirtualnie, ale również realnie i wiem, że z przyjemnością będę kontynuować ten niecny proceder ;-) i poznawać więcej osób, z którymi spotykam się w komentarzach, bądź na ich blogach. Dzięki blogowaniu też odważyłam się na swoje pierwsze w życiu spotkanie z autorką, a dokładnie Martą Kisiel i było to rewelacyjne doświadczenie. To jest niesamowite jak jedno małe miejsce w sieci, dość anonimowe i początkowo niezgrabne staje się miejscem spotkań, dyskusji i zalążkiem nowych znajomości. 

  Dość jednak tego przynudzania. Bo właściwie to chciałam powiedzieć jedno, a jak zwykle wyszedł słowotok, co z kolei potwierdza, że skończyłam ze skromnością. Otóż naprawdę się cieszę, że znalazłam takie szczególne miejsce i naprawdę się cieszę, że mnie czytacie.

Dziękuję.

Bruno miał się zająć tematem prezentów z tej okazji:
ponieważ jednak ma dość monotematyczny gust musi się zakończyć na dobrych chęciach. Ale uwierzcie, samo dostarczenie takiej ilości na raz to naprawdę dowód szczerych intencji :-)

Czytaj więcej

sobota, 3 maja 2014

"Życie ukryte w słowach" Isabel Coixet

  Rzadko jest u mnie o filmach, bo i oglądam je rzadko. Książki i teatr pochłaniają mój wolny czas w większości, a przecież nie tylko wolnymi chwilami się żyje. Za mało czasu na wszystko toteż filmy są dla mnie raczej ostatecznością, gdy już jest ten swobodniejszy czas przeznaczony na pasje mola książkowego (bo absolutnie się nie przyznam publicznie, że i tak wszystkie wolne chwile poświęcam na książki i teatr, ledwie mieszcząc w tym paśmie czas na cokolwiek innego). Na Życie ukryte w słowach namówiła mnie serdeczna koleżanka. Płyta z filmem przeleżała parę dni nim w końcu sięgnęłam. Do obejrzenia filmu dojrzewam zdecydowanie dłużej niż do nawet najtrudniejszych lektur. Obraz nie zawsze do mnie przemawia, wolę jednak możliwości własnej wyobraźni. Tu nastąpiła niespodzianka. Film jest skromny w swojej wymowie, dominuje cisza, zaś słowa, które nareszcie popłyną mają niebywale silną moc. I ta skromność wtedy jest tak dobitna w ciszy dramatu, o jakim usłyszycie, że wszelka krzykliwość byłaby nie tylko nie na miejscu, ale też wyrazem braku delikatności.

Sarah Polley jako Hannah, główna bohaterka Życia ukrytego w słowach, źródło
  Tu nie wolno pisać o fabule, bo choć ogólnie jest prosta to zawiera ogromne zawiłości ludzkich losów, których detali zdradzać nie wypada, by fabuła mogła odsłaniać przed widzem te szczegóły z taką samą drobiazgowością, z jaką odważy się ją odsłonić sama Hannah, główna postać kobieca tego obrazu.

  Tutaj mówienie o emocjach ściskających za gardło nie jest żadną przesadą. One naprawdę ściskają za gardło. Film wart każdej minuty mu poświęconej.


Życie ukryte w słowach (hiszp. La vida secreta de las palabras, ang. The Secret Life of Words) – hiszpański film z 2005, reżyseria Isabel Coixet. 


Obsada
Sarah Polley: Hannah
Tim Robbins: Josef
Julie Christie: Inge
Sverre Anker Ousdal: Dimitri
Czytaj więcej
Obsługiwane przez usługę Blogger.

Autorzy

A.S.Byatt Adam Bahdaj Adriana Szymańska Agata Tuszyńska Agatha Christie Agnieszka Jucewicz Agnieszka Topornicka Agnieszka Wolny-Hamkało Alan Bradley Albert Camus Aldona Bognar Alice Hoffman Alice Munro Alice Walker Alona Kimchi Andrew Mayne; tajemnica Andrzej Dybczak Andrzej Markowski Andrzej Stasiuk Ann Patchett Anna Fryczkowska Anna Janko Anna Kamińska Anna Klejznerowicz Anne Applebaum Anne B. Ragde Anton Czechow Antoni Libera Asa Larsson Augusten Burroughs Ayad Akhtar Barbara Kosmowska Bob Woodward Boel Westin Borys Pasternak Bruno Schulz Carl Bernstein Carol Rifka Brunt Carolyn Jess- Cooke Charlotte Rogan Christopher Wilson Colette Dariusz Kortko David Nicholls Diane Chamberlain Dmitrij Bogosławski Dorota Masłowska Edgar Laurence Doctorow Eduardo Mendoza Egon Erwin Kisch Eleanor Catton Elif Shafak Elżbieta Cherezińska Emma Larkin Eshkol Nevo Ewa Formella Ewa Lach Francis Scott Fitzgerald Frank Herbert Franz Kafka Gabriel Garcia Marquez Gaja Grzegorzewska Greg Marinovich Grzegorz Sroczyński Guillaume Musso Gunnar Brandell Haruki Murakami Henry James Hermann Hesse Hiromi Kawakami Honore de Balzac Ignacy Karpowicz Igor Ostachowicz Ilona Maria Hilliges Ireneusz Iredyński Iris Murdoch Irvin Yalom Isaac Bashevis Singer Ivy Compton - Burnett Jacek Dehnel Jakub Ćwiek Jan Balabán Jan Miodek Jan Parandowski Jerome K. Jerome Jerzy Bralczyk Jerzy Krzysztoń Jerzy Pilch Jerzy Sosnowski Jerzy Stypułkowski Jerzy Szczygieł Joanna Bator Joanna Fabicka Joanna Jagiełło Joanna Łańcucka Joanna Marat Joanna Olczak - Ronikier Joanna Olech Joanna Sałyga Joanna Siedlecka Joanne K. Rowling Joao Silva Jodi Picoult John Flanagan John Green John Irving John R.R. Tolkien Jonathan Carroll Jonathan Safran Foer Joseph Conrad Joyce Carol Oates Judyta Watoła Juliusz Słowacki Jun'ichirō Tanizaki Karl Ove Knausgård Katarzyna Boni Katarzyna Grochola Katarzyna Michalak Katarzyna Pisarzewska Kawabata Yasunari Kazuo Ishiguro Kelle Hampton Ken Kesey Kornel Makuszyński Krystian Głuszko Kurt Vonnnegut Larry McMurtry Lars Saabye Christensen Lauren DeStefano Lauren Oliver Lew Tołstoj Lisa See Liza Klaussmann Maciej Wasielewski Maciej Wojtyszko Magda Szabo Magdalena Tulli Maggie O'Farrel Majgull Axelsson Małgorzata Gutowska - Adamczyk Małgorzata Musierowicz Małgorzata Niemczyńska Małgorzata Warda Marcin Michalski Marcin Szczygielski Marcin Wroński Marek Harny Marek Hłasko Maria Ulatowska Marika Cobbold Mariusz Szczygieł Mariusz Ziomecki Mark Haddon Marta Kisiel Mathias Malzieu Mats Strandberg Matthew Quick Melchior Wańkowicz Michaił Bułhakow Milan Kundera Mira Michałowska (Maria Zientarowa) Natalia Rolleczek Nicholas Evans Olga Tokarczuk Olgierd Świerzewski Oriana Fallaci Patti Smith Paulina Wilk Paullina Simons Pavol Rankov Pierre Lemaitre Piotr Adamczyk Rafał Kosik Richard Lourie Rosamund Lupton Roy Jacobsen Ryszard Kapuściński Sabina Czupryńska Sara Bergmark Elfgren Sarah Lotz Serhij Żadan Siergiej Łukjanienko Sławomir Mrożek Stanisław Dygat Stanisław Ignacy Witkiewicz Stanisław Lem Sue Monk Kidd Suzanne Collins Sylvia Plath Szczepan Twardoch Tadeusz Konwicki Terry Pratchett Tomasz Lem Tore Renberg Tove Jansson Trygve Gulbranssen Umberto Eco Vanessa Diffenbaugh Virginia C. Andrews Vladimir Nabokov Wiech William Shakespeare William Styron Wioletta Grzegorzewska Wit Szostak Witold Gombrowicz Wladimir Sorokin Wojciech Tochman Zofia Chądzyńska Zofia Lorentz Zofia Posmysz

Popularne posty

O mnie

Moje zdjęcie
Nie lubię kawy na wynos: zawsze się oparzę i obleję. Maniakalnie oglądam "Ranczo" i jeszcze "Brzydulę".Uwielbiam zimę. I wiosnę. I jesień. I deszcz. Lubię ludzi. Kocham zwierzęta. Czytam, więc wmawiam sobie, że myślę.