czwartek, 25 października 2012

"Chcę nauczyć kochać i rozumieć" - o Januszu Korczaku refleksji kilka

Ilekroć, odłożywszy książkę, snuć zaczniesz nić własnych myśli, tylekroć książka cel zamierzony osiąga. Jeśli szybko przerzucając karty - odszukiwać będziesz przepisy i recepty, dąsając się, że ich mało — wiedz, że jeśli są rady i wskazówki, stało się tak nie pomimo, a wbrew woli autora.*

Co ty wiesz o Korczaku?

W zamierzłych czasach..Gdy jeszcze miałam lat dwadzieścia parę, a potwór zwany komputerem był mi obcy, zaś sieć zwana dziś internetem w ogóle czarną magią, o czytanych książkach pisałam niczym grzeczna uczennica lekcje w kajecie, w specjalnie do tego przeznaczonym zeszycie w kratkę. Z zeszytu zrobiły się dwa zeszyty, potem trzy.. Dziś mam całą torbę takich notatników, w których można znaleźć maczkiem spisane uwagi, streszczenia dla własnej pamięci słabej i refleksje po każdej czytanej lekturze. A wyglądało to na przykład tak:



I tak jestem w posiadaniu 8 takich stron A4 pisanych pismem ręcznym własnym, dziś ledwie rozpoznawalnym dla mnie samej, notatek po lekturze książki Korczaka Jak kochać dziecko. Jednak Korczak w moim życiu pojawił się dużo wcześniej. Jeszcze jako dziecko słuchałam różnych opowiadań o tym, jakim był wspaniałym człowiekiem. W latach okupacji mój dziadek, kilkuletni smyk wówczas, stracił rodziców, a rodzeństwo wraz z nim rozparcelowano po różnych sierocińcach.  To niezwykle traumatyczne przeżycie rzadko było przez dziadka wspominane, ale nie wiedzieć czemu historia o pobycie w sierocińcu u sióstr, jak to dziadek wspominał, pokrywała się jednocześnie z opowieścią o Korczaku. Choć może być tak, że moja pamięć płata mi jakiegoś figla. Niezależnie od tego Korczak był u nas w domu wspominany dość często. Prosty człowiek, a bohater. Wielki, wspaniały. Niesamowity. Padały rożne określenia, ale każde było pełne szacunku i jakiegoś takiego żalu. "Takich ludzi już nie ma" powiedział mi kiedyś dziadek. Sam zresztą pieniacz potworny, daleki od spokoju czy pedagogicznych umiejętności. Ale mam bolesne przeczucie, że miał rację. Bo kto dziś traktuje dzieci z taką powagą i czułością? kto dziś wyjaśni matce- nie, dziecko nie jest twoje, nawet w ciąży ono nie jest twoje? kto dziś rozumie jaką indywidualnością jest każde dziecko? No i czy ktoś poszedłby z gromadką cudzych dzieci umierać razem z nimi?

Wracając jednak do pytania.. "Co ja wiem o Korczaku?" które zadałam sobie, gdy dowiedziałam się o tym, że rok 2012 został ustanowiony przez sejm Rokiem Janusza Korczaka - wiedziałam niewiele. To co napisałam powyżej, plus znajomość eseju Jak kochać dziecko, którego strony swego czasu przewertowałam  kilkadziesiąt razy. Znałam pobieżnie jego biografię, znałam parę filmów, których jednak dziś za wiele nie pamiętam. Zaczęłam się zastanawiać, czy to, że wczytam się w jego życiorys zmieni utworzony dawno temu obraz jego sylwetki w mojej głowie. Zamówiłam w bibliotece książkę Joanny Olczak Ronikier, zagłębiłam się w swoje notatki, przeczytałam szczegółowy życiorys. Nie, póki co bez zmian. Obraz dobroci i łagodności ciągle tkwi w moich myślach, a w sercu nadal tkwi ogromny żal na samą myśl. Że był. Że tak ukochał że nie zostawił dzieci samych w ich ostatniej, najtrudniejszej podróży. Że takich ludzi już nie ma..


Próba biografii Joanny Olczak - Ronikier

Nie da się jednak ukryć, że Joanna Olczak  - Ronikier wprowadziła do tego obrazu kilka nowości. Rozszerzyła moją wizję o dodatkowe, kluczowe elementy związane z jego życiem, sposobem myślenia oraz bycia. Tym jak traktował dzieci, ale również tym, jak traktował samego siebie.

Źródło zdjęcia
Henryk Goldszmit, który dla potomności chyba na zawsze zostanie Januszem Korczakiem, przeżył w dzieciństwie rzecz przejmującą dla każdego dziecka. Najpierw rzadkie i chłodne zainteresowanie ze strony ojca, a wreszcie jego chorobę, a potem śmierć. Tylko ktoś kto przeżył coś podobnego jest w stanie zrozumieć jak boleśnie odbija się to na całym życiu i jak bardzo wpływa na sposób postrzegania samego siebie. To co przeżyjemy w dzieciństwie pozostaje niczym piętno, szczególnie, gdy nie należy do najszczęśliwszych zdarzeń. Dawno nie odczuwałam takiego powinowactwa dusz, ponieważ sama również straciłam ojca we wczesnym dzieciństwie i również borykałam się z poszukiwaniem w samej sobie własnej wartości. Jakby ta strat zubożyła mnie w całości, nie tylko pozbawiając rodzica, ale również celowości mojego istnienia. Czytanie więc o Korczaku, jego wypowiedziach było jak czytanie o kimś, kto mógłby być mi bardzo bliski, bo miałby wyrozumiałość jak mało kto wobec tego, co zdarzyło mi się przeżyć. Bo przecież to jak Korczak odbierał potrzeby dzieci miało bezpośredni związek z jego dzieciństwem własnym. I stąd w jego odczuciach dziecko miało prawo do równego traktowania, do prawa do głosu, do możliwości sprzeciwienia się karze. Takie właśnie zasady wprowadził do obydwu domów dziecka jakie przyszło mu prowadzić, zarówno Domu Sierot, jak i Naszego Domu. Dlaczego jednak nigdy sam nie założył rodziny? Skąd taki wybór, żeby pozostać samotnym? Autorka sugeruje, że być może pierwsze erotyczne doświadczenie z lat młodości, które zakończyło się niechcianą ciążą i stąd fatalnymi wspomnieniami, spowodowało, że Korczak nie chciał więcej zaznawać tego typu relacji z kobietami. To i być może jeszcze obawa przed genetycznym obciążeniem chorobą psychiczną? Tego do końca niestety nie wiadomo, ponieważ Korczak rzadko się wypowiadał o swoich sprawach intymnych. Jeżeli już to w kontekście samotności ogólnej, życiowej, szczególnie już związanej z pogubieniem się w sensie własnych działań. Ale to nastąpiło później.

W młodości Korczak był pełen ideałów. Wierzył w świat w którym w zgodzie mogą koegzystować Żydzi i Polacy. W świat, w którym może triumfować tolerancja, miłosierdzie wobec bliźniego, wyrozumiałość. Zarówno historia, jak i działania ludzkości szybko zaczęły weryfikować te ideały. Pod koniec XIX wieku oraz na początku wieku XX, gdy powoli Polska zmierzała do odzyskania niepodległości, krwawo zresztą okupionej, bardzo często na ulicach polskich miast trwały zamieszki, podczas których atakowano Żydów, żydowskie sklepy. Przezywano żydowskie dzieci. Rzucano kamieniami. Żyd ogólnie podsumowując, to był ktoś gorszy, ktoś komu można dokuczać i traktować go z góry. Obciążone zasadami judaizmu żydowskie dzieci nie mogły zareagować równie agresywnie. Pozostało im więc uciekać, żeby obronić się przed atakami. W rezultacie żydowskie dzieci uważano za tchórzliwe. Pierwsze doświadczenie Korczaka z dziećmi, podczas słynnych kolonii, które stały się bezpośrednią przyczyną powstania Mośków, Jośków i Sruli oraz Józków, Jaśków i Franków jest zaprzeczeniem tej powszechnej opinii. Żydowskie dzieci, podobnie jak polskie dzieci, przeżywały na tych koloniach najlepsze chwile, przygody życia, choć jedyne co można im było zaoferować to rzeka, łąka i świeże powietrze. Dzieci dysponujące ogromną wyobraźnią na tych łąkach przeżywały wielkie bitwy, szalone zabawy, podczas których nie raz i nie dwa wykazały się odwagą, chęcią pomocy, serdecznością. Otoczone opieką, pozbawione codziennych trosk związanych z biedą, głodem i nieszczęściem  zaopatrzone we własne łóżko i kąt, te dzieci mogły być nareszcie sobą. Dziećmi. Bawiącymi się, śmiejącymi, cieszącymi prostą zabawą.

Źródło zdjęcia
Chociaż projekty na życie były różne, bo zarówno te związane z literaturą, jak i te z ukończoną medycyną, to jednak te związane z dziećmi okazały się ostateczną ścieżką na jaką wszedł Korczak. Bo jako literat mógł dla nich pisać książki, a jako lekarz mógł je wyleczyć z chorób, ale stale myślał - "dobrze, ale co dalej"? Bo potem te dzieci wyleczone wracały do głodu, biedy, nieszczęścia. Ta decyzja okazała się decyzją na całe życie, mimo różnorodnych niepowodzeń, biedy, głodu, wybuchu wojny rosyjsko - japońskiej, do której działań Korczak przymusowo został powołany, zamieszek podczas powstawania niepodległego nareszcie państwa polskiego, a potem II wojny światowej i przeniesienia Domu Sierot do getta.  A jednak pedagogiczne powołanie było silniejsze od niego. Choć nie raz i nie dwa przyszło mu zwątpić, poczuć się osamotnionym w tej walce, a nawet odpierać ataki swoich podopiecznych, którzy w pewnym okresie zaczęli mieć do niego żal o czternaście lat względnego dobrobytu, bez przygotowania jednak na brutalną przyszłość, w której nie ma dla nich miejsca zatrudnienia, ani zamieszkania.

Dla wielu rodziców aktem heroizmu jest wychować dwoje, troje dzieci. Jak zatem nazwać wychowywanie setki, dwóch setek dzieci? Nadawanie tym dzieciom rangi ważności, traktowanie każdego indywidualnie, budowanie swoistego domu, gdzie on jest ojcem a Stefania Wilczyńska, wieloletnia współpracownica.. nie, to brzmi źle - wieloletnia oddana przyjaciółka, oddana jemu i dzieciom, pełniła funkcję swoistej matki. Choć zasadniczo różni, szczególnie w poglądach, ona skrajnie areligijna, on uznający zasadność odbywania świąt religijnych i uczenia dzieci modlitw, stanowili niezwykłą drużynę. On stworzył zasady funkcjonowania Domu Sierot, ona ja razem z nim wdrażała w życie. I tak w tym niezwykłym miejscu powstał sąd dziecięcy, gdzie można było wnieść skargę, gdy ktoś skrzywdził, niesprawiedliwie ukarał, nawet jeśli karę wymierzył pedagog, powstawały swoiste zakłady o zmianę zachowania ("będę się bił tylko raz w miesiącu!"), zadania dzielone równo (skarpetki uczyły się cerować wszystkie dzieci, niezależnie od płci!), dbanie o dietę i o gimnastykę, czytanie bądź opowiadanie bajek. Dbanie w szerokim tego słowa rozumieniu. W myśl zasady, że nie tylko ciepła strawa i dach nad głową mają znaczenie. I choć Dom Sierot mógł dzieciom zapewnić tylko czternaście lat tych starań, to jednak biedne, nieszczęśliwe dzieciaki, otrzymały dzięki działaniom Korczaka namiastkę prawdziwego domu.

Ta historia nie ma szczęśliwego zakończenia. Znamy ją zapewne wszyscy, jej zwieńczeniem jest wagon, jadący do Treblinki, wypełniony po brzegi dziećmi i opiekunami Domu Sierot. Jednakże jest w tym nuta szczęśliwego zakończenia, przynajmniej dla samego Korczaka. Odbył ze swoimi dziećmi ostatnią drogę, co było dla niego zupełnie naturalne. Pomagając im wkraczać w życie, pomógł im także zmierzyć się ze śmiercią.

Po lekturze

Refleksji miałam wiele. Od tych skrajnych, związanych z gwałtownymi emocjami przy lekturze o getcie oraz postępującej eksterminacji narodu Żydowskiego, do tych związanych z pedagogiką, wychowywaniem dzieci, byciem opiekunem - wychowawcą. Refleksje te były na ogół gorzkie. Mimo, że mamy XXI wiek, społeczeństwo w dużej mierze wykształcone, nadal mamy przypadki braku wyrozumiałości dla wieku dziecięcego. Dla dziecięcego rozumienia świata. Nadal traktuje się dzieci jako istoty niższej kategorii, którymi należy rozsądnie pokierować, wpoić odpowiednie rzeczy, ale słuchać dzieci, dbać o ich rozwój emocjonalny, traktować nie jak dziecko, a jak człowieka.. Myślę, że to nadal umiejętność, której trzeba nabyć. Koniecznie. Dlatego warto czytać Korczaka. Nie po to, jak napisałam w cytacie z jego najbardziej znanego dzieła Jak kochać dziecko, żeby otrzymać gotowe recepty i rady, ale po to, by go wysłuchać, ponieważ ma wiele mądrego do powiedzenia. Ponieważ nabył wiedzę przez lata doświadczeń w wychowywaniu dzieci. Ponieważ był wspaniałym pedagogiem i warto się od niego uczyć.


Korczak. Próba biografii. Joanna Olczak - Ronikier, W.A.B., Warszawa 2011
* Jak kochać dziecko, Janusz Korczak, Jacek Santorski & CO, Warszawa 1998, str. 7

2 komentarze:

  1. Bardzo chciałabym przeczytać tę biografię Korczaka - raczej w tym jubileuszowym roku już mi się jej nie uda zdobyć, ale mam nadzieję nadrobić to w przyszłym. Bardzo mało wiem o Korczaku, kilka artykułów wpadło mi w ręce. Wyłonił się z nich obraz naprawdę niesamowitego człowieka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że ten rok jest właśnie rokiem Korczaka, bo jakoś to jednak zmobilizowało mnie do sięgnięcia po tę biografię, a naprawdę, była warta każdej minuty :) Choć od razu muszę dodać, że smutna.. Kończyłam zapłakana. Niby znałam jej finał, ale.. I tak się spłakałam.

      Usuń

Dziękuję za każdy komentarz, cenię sobie każdą uwagę odnośnie wpisu i jego zawartości.

Uprzejmie proszę o nieskładanie mi życzeń świątecznych, ponieważ ich nie obchodzę.