sobota, 22 marca 2014

Baśniowość kontra turpizm, czyli o "Balladynie" w Teatrze Narodowym

  Widziałam ten spektakl w lutym, a dotąd nic nie napisałam o swoich wrażeniach. Na ogół każdy obejrzany spektakl wywołuje we mnie coś takiego, że mam ochotę podzielić się nimi, nawet jeśli nie zawsze są one pozytywne. O Balladynie w Teatrze Narodowym pewnie bym dawno zapomniała, gdyby nie Marcin Hycnar. Dotąd wybierałam spektakle pod kątem zainteresowań, pod kątem autora sztuki, ale nigdy pod kątem tego, kto w tej sztuce gra. Marcin Hycnar, odkąd zobaczyłam go w roli Plazmonika w Bezimiennym dziele, a potem jako Artura telewizyjnej wersji Tanga sprawił, że coraz częściej zerkam również na obsadę i gdy pojawia się jego nazwisko wiem, że będę chciała obejrzeć dany tytuł na pewno. W moim subiektywnym odczuciu samą Balladynę w mojej pamięci ratuje właśnie jego rola. Dziwne, bo jednak powinna Wiktoria Gorodeckaja, która wyśmienicie zaprezentowała się jako sama Balladyna.
 
  A jak to było ze spektaklem? Na pewno zadziwiała już sama scenografia. Na scenie leżą śmietniki. Proscenium zajmuje jezioro utworzone z plastikowych butelek. Nad nim przerzucona kładka. W głębi sceny chór otwierający przedstawienie piosenką, której tekst na początku trudno zrozumieć, ale z czasem, gdy się wsłuchać, można wyłapać historię opowiadaną podczas spektaklu. Wjeżdża platforma z kilkoma kwiatkami doniczkowymi, nieco rachitycznymi i dużą szafą dwudrzwiową. Pojawia się pierwsza postać - to Kirkor (Grzegorz Kwiecień), który przybył do Pustelnika (Mirosław Konarowski).  Balladynę otwiera więc scena, w której Kirkor radzi się mądrego Pustelnika. Czego dotyczą rady? Pierwotnie tematyki matrymonialnej, by po chwili przejść do tematu w dramacie najważniejszego, czyli władzy - dojścia do niej, jej utraty i żalu po tej utracie w czym celuje Pustelnik. I tym samym Słowacki w zasadzie od pierwszej tej sceny zdradza czego będzie dotyczyć wątek główny całej historii. Kirkor Teatru Narodowego jest dokładnie takim, jakim być powinien - postawnym, przystojnym mężczyzną, prostolinijnym od ubioru po przemyślenia, idealnym, nudnym. Nic dziwnego, że tak łatwo przyjął radę Pustelnika, by wziąć za żonę dziewczynę z ludu.

  W następnej scenie jakaś postać wyłania się ze śmietnika po lewej stronie sceny. To Skierka obudzony ze snu. Wygląda komicznie w tym stroju, przypominającym współczesnego kloszarda, a wybudzony niedługo po nim Chochlik jest ubrany w bardzo podobny sposób.

Chochlik (Andrzej Blumenfeld) i siedzący na nim Skierka (Jerzy Łapiński), fot. Robert Jaworski, źródło
 Po chwili na scenie pojawia się Goplana (Beata Ścibakówna), jak to ona już zakochana, choć jeszcze nie wie do końca w kim. Szaleństwo miłości w końcu jest li i jedynie szaleństwem, nie należy wymagać uzasadnień. Zresztą, cała Balladyna wszak jest historią rodem z szaleństwa i w szaleństwo jako takie wpisuje się genialnie, a jej fabuły dalej streszczać chyba nie trzeba? W każdym razie warto dodać, że Goplana namiesza, Kirkor będzie niezdecydowany, a nieszczęsny dzbanek malin doprowadzi do tragedii. Scena, jej nośność, możliwości techniczne, jej ogrom zostają widzom w pełni zaprezentowane podczas tego długiego, trzygodzinnego spektaklu. A on sam? Jest dziwnie. Jest chór, który powinien popracować nad dykcją, ewentualnie stawiam jeszcze na nagłośnienie, co swoją drogą wydaje się paradoksem w kontekście możliwości technicznych samej sceny. Slapstikowe sceny w domu Wdowy trącą kolejną dziwnością. Niby tak, niby można je podpiąć do ogółu dziwności samej Balladyny, wszak baśniowość pozwala na wiele możliwości, ale Alina i Balladyna zostały sprowadzone do dyskotekowych dziewoj, które szaleńczo są skłonne wyjść za księcia, za samo to, że książę, zaś sam książę jest marionetkowy, pozbawiony kręgosłupa i biernie poddaje się albo radom Pustelnika, albo sytuacji. Wyboru nie dokonuje, bo wybór zostaje rozstrzygnięty morderstwem, a on ten "wybór" najzwyczajniej w świecie akceptuje, nie zadając więcej pytań na temat losów Aliny. Całość wydaje się z lekka przesadzona, co nie znaczy, że niestrawna. Skłamałbym mówiąc, że te trzy godziny ciągną się w nieskończoność - wprost przeciwnie, spektakl wydaje się wręcz krótki, choć wskazówki zegara przeczą temu dobitnie.

Scena zbiorowa, fot. Robert Jaworski, źródło

  Balladyna w Teatrze Narodowym to wcale nie jest taka sobie zwykła dziewczyna z ludu. Jest zdeterminowana i idzie po trupach do celu, choć nękają ją zarówno wyrzuty sumienia, zjawy, jak i upiorna plama na czole, to jednak nie ustępuje w tym, czego raz się podjęła. Zabija siostrę, wypiera się matki, a wreszcie w swoim dążeniu do władzy jest bezlitosna i nieugięta. Wszystko wydaje się być jedynie środkiem do jej celu. Ostateczny sprawiedliwy wyrok na sobie samej będzie jej próbą oczyszczenia ze swoich grzechów? Poddania się woli nieba? A może próbą właśnie uniknięcia surowego losu? Scena śmierci Balladyny była tutaj jakaś taka cicha, ulotna, jakby mi umknęła, choć nie odrywałam oczu od sceny przez cały czas, siedząc tradycyjnie w pierwszym rzędzie. Trudno mi wyjaśnić czemu tak do końca ten spektakl nie zrobił na mnie większego wrażenia. Role obsadzone były bardzo dobrze, sama inscenizacja świetna, a jednak.. Czegoś zabrakło. I tylko Marcin Hycnar sprawił, że mimo wszystko chciałam napisać o tej inscenizacji. Jego rola to rola Kostryna, kochanka Balladyny, pomocnika w niesieniu śmierci i przejmowaniu tronu. A zatem postać która sama w sobie nie jest sympatyczna, na dodatek której los jest z góry przesądzony. A jednak. Głos, mimika, styl poruszania się na scenie, obecność na niej niemalże namacalna z perspektywy widowni - to wszystko sprawiło, że patrzyłam jak urzeczona. Ożywiłam się. Dałam ponieść kolejnym scenom. I dlatego mimo wszystko polecam.


Balladyna, Juliusz Słowacki, Teatr Narodowy, reżyseria  Artur Tyszkiewicz 

Pustelnik: Mirosław Konarowski
Kirkor: Grzegorz Kwiecień 
Matka: Małgorzata Rożniatowska (gościnnie) 
Balladyna: Wiktoria Gorodeckaja 
Alina: Magdalena Lamparska (gościnnie) 
Goplana: Beata Ścibakówna 
Chochlik: Andrzej Blumenfeld 
Skierka: Jerzy Łapiński 
Filon: Przemysław Stippa 
Grabiec: Jerzy Radziwiłowicz
Kostryn: Marcin Hycnar 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za każdy komentarz, cenię sobie każdą uwagę odnośnie wpisu i jego zawartości.

Uprzejmie proszę o nieskładanie mi życzeń świątecznych, ponieważ ich nie obchodzę.