Najpierw jest ten dziwny tytuł. Wieloznaczny i nie do końca sprecyzowany. Potem nazwisko. Znane już, tylko z innym imieniem i pod szyldem innego gatunku, ostatecznie więc nieznane. Wreszcie okładka, z koronką na szkatule i kotem w dymku rozmowy. Na drugim planie figurka Jezusa, jakby odrealniona, a jednocześnie dopełniająca całości. Później już treść: zwarta w formie, nasycona poezją języka, a zarazem prozą życia, choć w świetle dzieciństwa, a więc dużej dawki wyobraźni i kolorów. Ostatnia strona już tylko zaskakuje, że ostatnia, bo wcale nie zaspokaja ciekawości, wprost przeciwnie, rozbudza i drażni. Chciałoby się powiedzieć, że to ledwie preludium do większej historii, ale nie, to już to, tylko tyle. Dlaczego tylko tyle? Dlaczego aż tyle?
Guguły Wioletty Grzegorzewskiej to cudnej urody mieszanka wiejskiej ballady, poematu i prozy. Autorce udało się przekroczyć banał dziecinnych wspomnień i oddać to, co zwykłe w niezwykły sposób. Gdyby to streścić w paru zdaniach byłoby o dzieciństwie na PRLowskiej wsi, gdzieś w sumie, gdzie jak powiadają, diabeł mówi dobranoc, a kobiety zbierają się wieczorem przy skubaniu pierza. Wartością i niezwykłością prozy Grzegorzewskiej jest odmalowanie tego dzieciństwa w warstwie językowej. Przypomina to smakowanie niedojrzałego jeszcze owocu, jakim wszak są tytułowe guguły, powoli na języku pojawiają się różnorodne smaki, od cierpkości niedojrzałej maliny, po jej słodycz wydobytą na samym końcu, rozlewającą się leniwie na podniebieniu.
Loletka przychodzi na świat na przekór temu światu, na przekór komunizmowi i matce ciężko pracującej, która próbowała ukryć odejście wód płodowych za betoniarką. Poród jest tylko wstępem, matce o mało nie odbiera życia, szczęśliwie obie przetrwają. Ojca pozna dopiero parę lat później, gdy nareszcie zostanie wypuszczony z więzienia. Smak słowa "tata" długo będzie się kojarzyć z oślepiającym słońcem i radosnym piskiem. Przyjacielem będzie Czarny, w nocy przytulony do małej, a w ciągu dnia czający się na wszystko, co można upolować. Przez swoje upodobania biedny kocur skończy żywot marnie i nawet figurka Jezuska wygrana na kościelnej loterii nie pomoże. Jednak jej dzieciństwo to przede wszystkim ciekawość świata i ludzi, obserwowanie otaczającego ją życia, czerpanie pełnymi garściami z doznań i możliwości życia na wsi. Tak jakby poza nią mogło już nie być ciekawszego świata.
Pierwsze małe dramaty i pierwsze przyjaźnie. Dojrzewanie w słońcu i mrozie. Próby rozumienia świata i oglądania go przez pryzmat dziecięcego, a później dziewczęcego oka. Krótka forma, skondensowana treść i niezwykła dawka emocji i zapachów. Guguły są niczym mariaż między poezją a zwartością wypowiedzi. Zdawałoby się mezalians, a jednak jest to bardzo udane połączenie.
Guguły, Wioletta Grzegorzewska, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2014
Loletka przychodzi na świat na przekór temu światu, na przekór komunizmowi i matce ciężko pracującej, która próbowała ukryć odejście wód płodowych za betoniarką. Poród jest tylko wstępem, matce o mało nie odbiera życia, szczęśliwie obie przetrwają. Ojca pozna dopiero parę lat później, gdy nareszcie zostanie wypuszczony z więzienia. Smak słowa "tata" długo będzie się kojarzyć z oślepiającym słońcem i radosnym piskiem. Przyjacielem będzie Czarny, w nocy przytulony do małej, a w ciągu dnia czający się na wszystko, co można upolować. Przez swoje upodobania biedny kocur skończy żywot marnie i nawet figurka Jezuska wygrana na kościelnej loterii nie pomoże. Jednak jej dzieciństwo to przede wszystkim ciekawość świata i ludzi, obserwowanie otaczającego ją życia, czerpanie pełnymi garściami z doznań i możliwości życia na wsi. Tak jakby poza nią mogło już nie być ciekawszego świata.
Pierwsze małe dramaty i pierwsze przyjaźnie. Dojrzewanie w słońcu i mrozie. Próby rozumienia świata i oglądania go przez pryzmat dziecięcego, a później dziewczęcego oka. Krótka forma, skondensowana treść i niezwykła dawka emocji i zapachów. Guguły są niczym mariaż między poezją a zwartością wypowiedzi. Zdawałoby się mezalians, a jednak jest to bardzo udane połączenie.
Guguły, Wioletta Grzegorzewska, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2014
lubię książki, których akcja dzieje się w tych czasach, więc na pewno do niej zajrzę :)
OdpowiedzUsuńOkres PRLu mnie nieodmienne fascynuje :) polecam książkę Grzegorzewskiej, bo mówi o nim z takiej zwykłej, codziennej perspektywy :)
Usuńteż mnie urzekła, taka malutka, niepozorna, a taka urocza
OdpowiedzUsuńWłaśnie :-) mała, niepozorna, a jaka urocza..:)
UsuńWiele treści - mała forma. Takie lektury lubię. Poszukam.
OdpowiedzUsuńKoniecznie :) Lektura wielokrotnego czytania :)
UsuńMnie też się podobała. Szału może nie było, ale dobrze się czułam w tych historyjkach. Wychowywałam się w mieście, ale świat Grzegorzewskiej wydał mi się b. znajomy.
OdpowiedzUsuńWażne, że się podobała :) Samo postrzeganie świata wydawało mi się również znajome :)
Usuń