wtorek, 31 grudnia 2013

Żegnając rok 2013..

  Rok 2013 był dla mnie pod znakiem literatury polskiej. Moje czytelnicze dojrzewanie coraz bardziej idzie właśnie w tym kierunku. Jakby nagle zmieniła się perspektywa i oko i ducha cieszy najbardziej to, co zostało stworzone w języku polskim. Nawet nie dlatego, że z nagła stałam się wyznawczynią odważnej tezy "dobre, bo polskie", ale dlatego, że jest to przekaz bezpośredni, ten prosto z serca i umysłu autora do czytelnika. Nie ma tłumaczeń, które nawet w najlepszej wersji, nadal są tylko tłumaczeniami, są kontaktem pośrednim. Nie ma oczekiwania na owo tłumaczenie. Jest prosty przekaz autor - czytelnik.
  Rzecz jasna cenię jednak dobrą literaturę tak w ogólności i jeśli o czymś chciałam pisać w tym roku to właśnie o niej. Podstawowa zmiana jaka nastąpiła w moim podejściu do blogowania to właśnie ta by pisać o tym co inspiruje, przemilczając słabizny i płycizny literackie.

W tym roku królowali (kolejność przypadkowa, nie mam na celu żadnego rankingu):

 Jerzy Krzysztoń
 Myślę, że nikogo, kto mnie tu odwiedza, to nazwisko w ogóle nie dziwi. Dla mnie to największa literacka miłość, pełna pasji i ciągłych poszukiwań nowego. Jak rok 2012 był dla mnie rokiem Krzysztonia, tak już w 2013 takiego literackiego objawienia nie znalazłam. W tym roku udało mi się przeczytać jego mini reportaże z pobytu w Stanach Zjednoczonych pod znamiennym tytułem Skok do Eldorado, zapis audycji z prowadzonego dla Radia Polskiego cyklu Poczta literacka, gdzie co prawda mniej Krzysztonia a więcej poetów amatorów, ale i tak między wierszami można wyczytać jego ciepłe i mądre uwagi, oraz znalezioną zupełnie przypadkiem sztukę Ten nieznajomy. Mimo, że wiem jak już niewiele mi zostało do odkrycia ciągle jeszcze się łudzę, że spotka mnie przyjemna niespodzianka w tej kwestii.


  Stanisław Lem
Tylko udowadnia mi za każdym razem że jest genialny. Wszystko co czytam jest bezapelacyjnie świetne, nawet gdy dotyka bolesnych przeżyć, jak w Szpitalu przemienienia, czy bawi słowotwórstwem, jak w Cyberiadzie, albo daje do myślenia w Edenie. Jestem też zachwycona jego postacią tak barwnie przedstawioną przez syna tego niezwykłego człowieka, Tomasza Lema, w Awanturach na tle powszechnego ciążenia.

 Jacek Dehnel
 Można by rzec, że mnie kupił i to na całego Saturnem, rozkochał Lalą, ale już zupełnie bezczelnie sprowokował Młodszym księgowym. Cenię, uwielbiam, dałam wysoki kredyt zaufania i kupuję każdy tytuł w ciemno.

  Marcin Szczygielski
 W zeszłym roku Czarnym młynem mnie jeszcze specjalnie nie zachwycił, choć już zainteresował, ale w tym roku książką Czarownica piętro niżej udowodnił, że pisze fajnie. Później wystarczyło, że Beznadziejnie Zacofany w Lekturze zachęcił do Omegi ,namówił na Arkę czasu i stało się - uzależniłam się nieco od prozy Marcina Szczygielskiego. Teraz to już wiem, że będę czytać wszystko..

 Witold Gombrowicz
 Nie da się ukryć, że uwielbiam za Ferdydurke, ale z coraz większą przyjemnością odkrywam tego niezwykłego człowieka. W Opętanych mnie rozbawił, Dzienników tom pierwszy co prawda czytałam z niejakim zgrzytem, ale już Pornografię ze zdziwioną przyjemnością. Dramaty zaś to już była wisienka na torcie. Poznanie Gombrowicza niejako zza kulis dzięki Jaśnie Paniczowi Joanny Siedleckiej dopełniło czytelniczej przyjemności.

  Ryszard Kapuściński
 Znajomość z najsłynniejszym polskim reportażystą tak naprawdę zawdzięczam wydawnictwu Agora, któremu pozwolę sobie przy okazji ponownie podziękować. Przede wszystkim za to, że mnie zauważyli i zaufali, choć jak widać, kapryśny ze mnie bloger. Jednak wdzięczny i sumienny, co mam nadzieję, również jest widoczne.
 Z Kapuścińskim tak naprawdę dopiero zaczęłam znajomość i wiem, że będę ją rozwijać. Spodobała mi się jego postawa w Czarnych gwiazdach, doceniłam wykłady w To nie jest zawód dla cyników, jak również umiejętność sprawnego operowania językiem polskim, czym się wykazał w Cesarzu.

  Joanna Bator
  Od razu dementuję - to nie ma nic wspólnego z tegoroczną Nike bowiem Joannę Bator zaczęłam czytać jeszcze przed nagrodą. Jest ona niesamowitą pisarką co ujawnia się zarówno w Ciemno, prawie noc, jak i w Piaskowej górze. Mogę tylko gorąco zachęcać do lektury.

  Maciej Wasielewski
  Tutaj nazwę rzecz po imieniu - uwielbiam Wasielewskiego bez mała bezkrytycznie, absolutnie ignorując wpadki i potwórzenia. Zarówno Jutro przypłynie królowa, jak i 81:1. Opowieści z wysp owczych to kawał świetnej literacko - reporterskiej pracy! Z niecierpliwością czekam na zapowiadany reportaż w 2014. Z całą mocą mogę powiedzieć, że nie mogę się doczekać.



Mogłabym takich nazwisk wymienić jeszcze trochę, ale chyba znużyłabym Was już doszczętnie. Dodać jednak muszę, że..

Uważnie będę również dalej czytać książki Sabiny Czupryńskiej, bo widzę w jej twórczości potencjał na dobrą literaturę, czekam na kolejne powieści Joanny Łańcuckiej, która zachwyciła mnie Starą Słaboniową i spiekładuchami, nadal będę wiernie czytać Elżbietę Cherezińską, której tegoroczny Legion powalił na kolana.

  Rok 2013 przyniósł niespodziewanie sporo zmian w moim życiu, szczególnie zawodowym. Dwukrotna zmiana stanowiska przyniosła sporo wyzwań, ale też mniej czasu na blogowanie. Dojrzałam też do zmian związanych z moją nadwagą (co przyspieszyła operacja i krótki pobyt w szpitalu) i tak pozbyłam się jej w sporej ilości dzięki bieganiu, ćwiczeniom i świadomemu odżywaniu. Również tu w blogosferze pojawiła się mała zmiana, bowiem najpierw odezwało się do mnie wydawnictwo Agora, a potem ja odważyłam się odezwać do Wydawnictwa Literackiego, więc niejako przeskoczyłam w rewir blogów recenzenckich. Jednakże nie oznacza to, że teraz będę tylko pisać dla tych wydawnictw, czy też zgłaszać się do kolejnych. Cenię sobie możliwość doboru lektur podług własnego widzimisię dlatego nie widzę siebie jako stałego recenzenta tak w ogóle. Jednakże na pewno będę nadal chętnie współpracować zarówno z Agorą jak i Wydawnictwem Literackim. Oprócz tego współpraca z serwisem Wiadomosci24.pl była bardzo pomocna w kwestii wizyt w teatrze, do którego bilety jak wiadomo są drogie. Dzięki uprzejmości portalu mogłam obejrzeć niemalże cały repertuar Teatru Współczesnego, a potem to już tylko się uzależnić od teatru w ogóle, w efekcie czego i tak wszystkie wolne środki finansowe lokuję w bilety teatralne.. Co daje mi naprawdę ogromną radość! I spowodowało jeszcze większą nieznajomość tegorocznych produkcji kinowych, bo na te ostatnie zabrakło już czasu...

  Na 2014 planów nie robię. Oprócz tego, że prawdopodobnie będzie jeszcze więcej polskich nazwisk. Ale może coś zmienię na blogu?  Myślałam o jakimś fajnym banerze, może logo.. Zobaczymy.


rys. A. Bielecka

 Dziękuję Wam drodzy czytelnicy, że tu zaglądacie by mi towarzyszyć w tej podróży po kolejnych stronach literackich odkryć i mogę się z Wami dzielić tym, co właśnie przeczytałam i zrobiło na mnie tak duże wrażenie. Życzę Wam, nam, kolejnego udanego roku. A nawet jeszcze lepszego! Przede wszystkim zaś inspirującego czytelniczo. Bawcie się dobrze podczas Sylwestrowej nocy i pamiętajcie o biednych zwierzakach podczas strzelania z petard. Korzystając po prostu z minimum :-)

Wszystkiego najlepszego!

Kasia


Czytaj więcej

środa, 25 grudnia 2013

"Felix, Net i Nika oraz tajemnica Czerwonej Hańczy", czyli dla wielbicieli pozycja obowiązkowa

  Nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak bardzo tego potrzebowałam. Te parę godzin śmiechu, czystego, doprowadzającego do łez śmiechu, było w rzeczy samej czymś nie tylko przyjemnym, ale i oczyszczającym z toksyn z pewnego listopadowego, mocno nerwowego tygodnia. Mogę pochwalić ostatnią część przygód najbardziej znanych polskich gimnazjalistów z autentycznym entuzjazmem! Wybaczając tym samym parę nieco słabszych części z cyklu, ale też z oczekiwaniami, że następne przyniosą mi właśnie taką rozrywkę! Tym razem mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że jest to typowo młodzieżowa historia, to znaczy zawierająca odpowiednią dawkę humoru (nawet bardzo odpowiednią), przygody i tajemnicy, z dozowaniem stosownego dla młodzieży przesłania, które jest jak być powinno - wtrącone mimochodem, na fali przemyśleń naszych bohaterów, nie mając w sobie nic z natrętnego moralizatorstwa. Polecam, polecam, jako lekturę obowiązkową! Nie ma potrzeby czytania ciągu dalszego, możecie od razu biec do księgarń! Gdyby jednak interesowało Was coś więcej niż mój subiektywny zachwyt dodam, możliwie najkrócej, swoje uzasadnienie.

Felix, Net i Nika oraz tajemnica Czerwonej Hańczy nawiązuje do tradycyjnej, przygodowej historii dla młodzieży, gdzie możemy znaleźć odrobinę Bahdaja, tradycyjnie, masę nawiązań do Harrry'ego Pottera, ale też do wielu innych książek przygodowych, nie ujmując jednak książce ani odrobinę jej oryginalności. Bo choć Kosik czerpie pełnymi garściami ze sztampowych modeli literatury młodzieżowej to nadal dodaje to swoje pikantne coś, co sprawia, że chętnie sięgam po tę serię.
Dlaczego?



Przygoda po pierwsze.
Najważniejsze w powieści dla młodzieży jest oczywiście przygoda. W Tajemnicy Czerwonej Hańczy ta przygoda ma kilka wymiarów. Po pierwsze dotyczy ona wyjazdu klasowego do rzekomo luksusowego miejsca, gdzie uczniowie mają odpocząć po wytężonej pracy przez cały rok szkolny. Oczywiście okaże się, że miejscem wycieczki nie będzie żaden kurort, a zwykłe obozowisko z myciem się w jeziorze oraz własnoręcznym przygotowywaniem posiłków, a także z upiornym opiekunem rodem z najgorszych koszmarów. Walka o suwerenność będzie tu ciekawą lekcją poglądową o tym, czy zawsze większość ma rację oraz czy zawsze warto posłusznie wykonywać rozkazy. Po drugie przygoda wiąże się również z poszukiwaniami zaginionej koleżanki, w co oczywiście najbardziej zaangażują się Felix, Net i Nika. No dobrze, tak naprawdę to najbardziej Nika, ale wiadomo, gdzie ona tam i chłopcy.

Tajemnica po drugie.
Tłem dla rozgrywającej się przygody będzie oczywiście tajemnica. Najbardziej związana ze zniknięciem Zosi i próbą jej zlokalizowania. Potem z dziwnym stworami łudząco przypominającymi diabła, a także z pewnym żeńskim klasztorem, w którym nasza trójka przyjaciół zupełnie przypadkiem zje kolację. O dziwnym Echu nie wspominając. Dialogi z Echem proszę czytać uważnie, wbrew bowiem pozorom nie jest to zwykłe Echo!

Relacje i więzi społeczne po trzecie.
Rafał Kosik to interesujący obserwator współczesnego społeczeństwa. Nie umykają mu dziwolągi reporterskie, konieczność tabloidowego tworzenia wieczornych wiadomości, przyciągania widza telewizyjnego coraz głupszymi tworami publicystycznymi, a wreszcie coraz większego zaniku bezpośrednich relacji społecznych, które zastępują wszelkiego rodzaju gadżety komunikacyjne- telefony, tablety, komputery, gry, portale społecznościowe...Polska rodzina na ogół to rodzina rozbita, pełna patologii i trudności. Kosik nie udaje, że jego dzieciaki pochodzą z innych rodzin. Nika to sierota, która dzięki swojemu położeniu zyskuje coraz większe zdolności do przetrwania w trudnej rzeczywistości. Rodzice Felixa wydaje się bardziej się oddają od siebie, a Neta przeżywali już swój wielki kryzys, który na szczęście zażegnało pojawienie się bliźniąt. Jednak przekrój polskiej rodzinnej patologii mamy również w klasie trójki przyjaciół, w historiach jakie zbiera irytująca dziennikarka, irytująco podobna do Rity Skeeter z Harry'ego Pottera, a także ogólna obserwacja polskiego społeczeństwa. Jednak nie ma to na celu wprowadzenia czytelnika w ponury nastrój, bądź czarne wizje odnośnie przyszłości. Wprost przeciwnie - Kosik wzbudza refleksyjność u młodego czytelnika poprzez takie wstawki, otwiera jego oczy na rzeczywistość, której nie zakłamuje a jedynie pokazuje taką, jaka ona jest. To od czytelnika zależy jak przyjmie tę wiedzę i jak ją wykorzysta w przyszłości.

Zaskoczenie jako ostatni element.
I nie, nie mowa o głównym wątku fabularnym, bo on od początku śmierdzi czytelnikowi jakimś oszustwem. Wielkim zaskoczeniem jest wielka przemiana dyrektora Stokrotki! Wielbiciele serii będą przecierali oczy ze zdumienia. Uwierzcie, zmiana jest drastyczna i zgoła niemożliwa, także polecam tę część jako przełomową w kwestii zachowań dyrektora gimnazjum im. prof. Kuszmińskiego. To, co się wydarzy nie śniło się nawet największym fantastom. Pokusiłabym się o stwierdzenie, że podmieniono nam dyrektora Stokrotkę!

Oczywiście nie zabraknie też innych ciekawostek, jak chociażby oryginalna wymiana uczniowska, ciekawe i odmienne lekcje z tymi ostatnimi, a wreszcie, wreszcie drobna odmiana losu w życiu biednego Neta na lekcjach informatyki.

Innym słowy.. To jest cześć, na którą warto było czekać!


Felix, Net i Nika oraz Tajemnica Czerwonej Hańczy, Rafał Kosik, Powergraph, Warszawa 2013
Czytaj więcej

sobota, 21 grudnia 2013

Przygoda może czekać "Za niebieskimi drzwiami"

 A przede wszystkim - pamiętajcie! - nigdy nie pukajcie do drzwi zbyt długo! Bo nawet jeśli się okaże, że nie ma za nimi nikogo, to jednak ktoś może wam otworzyć. A wtedy to, co za zwykłymi drzwiami znajdziecie, na pewno zwykłe nie będzie i może wcale nie przypaść wam do gustu. *

 Zainfekowana prozą Marcina Szczygielskiego (nie będę wytykać palcami winnego) zaczytuję się w jego kolejnych tytułach z niebywałą przyjemnością i radością. W zasadzie im więcej czytam tym więcej mam podziwu zarówno dla jego stylu pisania, pomysłowości, a także wykorzystywania zdawałoby się naprawdę oklepanych motywów literatury dziecięcej w sposób bardzo oryginalny. Odpoczywam czytając książki dla dzieci, a czytając książki dla dzieci autorstwa Marcina Szczygielskiego odpoczywam podwójnie. I daję się nabrać jak czytelnik w odpowiedniej kategorii wiekowej, który powinien jego książki czytać. Znaczy, albo ze mną jest kiepsko, albo Marcin Szczygielski jest naprawdę świetnym pisarzem. Mam podwójny powód by głosować za tą drugą opcją.


  W powieści Za niebieskimi drzwiami autor wykorzystuje właśnie dość banalny wątek pojawiający się bez mała w większości klasycznych powieści dla dzieci - przejścia do równoległego/innego świata, w którym rozgrywają się kluczowe wydarzenia. Nie należy się jednak spodziewać, że całość również będzie równie banalna. Wprost przeciwnie; Szczygielski nosi w sobie chyba niezmierzone kopalnie pomysłów, z których czerpie pełnymi garściami. Jak sam pomysł jest wtórny tak już całą reszta jest dość oryginalna i na swój sposób zaskakująca. Głównym bohaterem jest chłopiec o imieniu Łukasz, któremu przyjdzie zmierzyć się z bardzo trudną sytuacją losową - w drodze na upragnione, wyczekiwane wakacje z mamą ulegnie wypadkowi. Kraksa, która gdyby nie parę sekund, gdyby nie prędkość jaką jechała mama, gdyby ten facet z naprzeciwka tak gwałtownie nie wyskoczył, ba, gdyby tamto drzewo nie stało właśnie tam, gdzie stało, zapewne nigdy by nie miał miejsca. Jednakże wszystkie niezbędne zmienne się pojawiły. Łukasz będzie po wszystkim musiał na nowo nauczyć się chodzić, po tym gdy jego nogi już się zrosną po dramatycznym złamaniu, a także pogodzić się z ogromną zmianą w jego życiu, jaką wywoła długa śpiączka jego mamy. Pobyt u ciotki Agaty, o której nic nie wiedział bowiem mama przemilczała jej istnienie, podobnie jak nigdy nie powiedziała nic o tacie Łukasza, okaże się owocującym w przygody, choć zapewne nie do końca takie, jakie chciałby przeżyć Łukasz. Pensjonat prowadzony przez ciotkę Agatę w nadmorskiej miejscowości Brzeg, o malowniczej nazwie "Wysoki Klif"okaże się miejscem pełnym drzwi do.. Do innego świata? Do świata w przyszłości? Do równoległego wymiaru? Jest wiele możliwości i Łukasz będzie próbował znaleźć odpowiedź na to ważne pytanie. Oprócz tego pozna ciekawą trójkę przesympatycznych dzieciaków, która w odpowiedniej chwili przybędzie mu na odsiecz, choć początkowo zapowiadało się, że raczej nie zapałają do siebie sympatią.

  Jeśli jednak wszystko wskazuje na kolejną historyjkę o przygodach małego chłopca w innym świecie, taką, która pewnie jest całkiem niebanalna, ale nadal, podobna do innych, to jest to bardzo mylące wrażenie. Jeśli znacie Zwierzoczłekoupiora Konwickiego to zapewniam, że spotkacie się z równie oryginalną historią, choć ze zdecydowanie optymistyczniejszym zakończeniem, takim, jakiego się oczekuje przy lekturze książek dla dzieci. Mam nadzieję, że Marcin Szczygielski nadal będzie pisać dla dzieci, a ja będę mogła się zaczytywać w kolejnych tytułach. Polecam, polecam książki Szczygielskiego z całego serca.


Za niebieskimi drzwiami, Marcin Szczygielski, Instytut Wydawniczy Latarnik, Warszawa 2013
* str. 14

Czytaj więcej

sobota, 14 grudnia 2013

"Życie jest naprawdę dziwne." Sławomira Mrożka i Gunnara Brandella listy z lat 1959-1994

  Latem 1959 roku Sławomir Mrożek brał udział w międzynarodowym letnim seminarium Henry'ego Kissingera zorganizowanym na Uniwersytecie Harvarda. W drodze na miejsce, podczas wspólnej podróży statkiem poznał innych uczestników seminarium, w tym Gunnara Brandella. Mrożek w tamtym momencie był wciąż młodym, ledwie dwudziestodziewięcioletnim pisarzem, ze skromnym dorobkiem literackim (parę książek i jedna sztuka), ale już docenianym - współpracował z "Dziennikiem Polskim" i "Przekrojem". Brandell był zaś czterdziestotrzyletnim i już cenionym w rodzinnej Szwecji literaturoznawcą, dziennikarzem, oraz szefem działu kulturalnego "Svenska Dagbladet". Spotkanie, jedno z tych przypadkowych, a jakże znamiennych w życiu człowieka, zaowocowało długoletnią, serdeczną przyjaźnią, której dowodami była prowadzona korespondencja. Jej ciągłości nie przerywały liczne przeprowadzki, zmiany życiowe, zawodowe, ani zawirowania historyczne, co najwyżej powodowały przerwy, które jednak obaj korespondenci starali się nadrabiać. Trwała przez trzydzieści pięć lat, do śmierci Brandella. I pełniła w życiu Mrożka ogromną rolę. Kto mógł przewidzieć wiele lat temu na pokładzie USS "United States" z Southampton do Nowego Jorku, że to będzie początek tak trwałej przyjaźni? Życie jest naprawdę dziwne. Ta przyjaźń jest jednym z bardzo niewielu, jakże niewielu trwałych i solidnych wątków w moim raczej bezwątkowym życiu.*


  Gunnara Brandella od początku zachwyciła twórczość Mrożka. Będzie jej najwytrwalszym wielbicielem, konstruktywnym krytykiem, najwierniejszym czytelnikiem, a wreszcie, propagatorem całokształtu zarówno poprzez własne dzieła krytycznoliterackie, jak i liczne zachęty, jakie będzie kierować do swoich kolegów po fachu, reżyserów teatralnych, czy poprzez wiele zgłoszeń kandydatury Mrożka do Nagrody Nobla. Nie będzie w tym jednak bezrefleksyjny, czy ślepo ufny w talent swojego polskiego przyjaciela. Gdy uzna, że czegoś w danym utworze brakuje, że dobrze by było coś zmienić, podkreślić, bądż wykreślić, nie waha się dzielić swoimi spostrzeżeniami z autorem. W duńskim przeglądzie "Perspektiv" przeczytałem Twoje opowiadanie o psie. Bardzo dobre. Pod względem warsztatu nie mogło być lepsze. Mam jednak wrażenie, że w tym Twoim paranoicznym świecie czegoś brakuje. ** I takie słowa mają dla Mrożka niebywałe znaczenie. Ufa Gunnarowi i stara się ewoluować w swoim pisarstwie, bo intuicyjnie rozumie czego brakuje w jego utworach, choć Brandell nie zawsze potrafi to doprecyzować. W listach Mrożka zaś jest bardzo dużo szczerości i pokazanie własnych słabości, tęsknot, czy ubolewania nad tym, co się dzieje w kraju. W ocenie sytuacji w Polsce jest skończonym pesymistą, a ten pesymizm niesie ze sobą bardzo wiele trafnych, choć przejmujących diagnoz. To samo w dziedzinie sztuki, a przede wszystkim literatury. Mrożek prognozuje brak głosu jednostki, miałkość i bylejakość już w liście z 1963 roku. (..) stwierdzam natomiast, że w naszych czasach, a jeszcze bardziej czasach, które nadchodzą, usłyszany będzie tylko głos instytucji, tylko on znajdzie posłuch społeczny, podczas gdy głos jednostki cichnie, staje się coraz słabszy. Bez względu na to, jaka to będzie instytucja - państwo, ideologia, religia, wydawnictwo, agencja reklamowa, mass media - jedynie jej głos zostanie wysłuchany z należytą uwagą. Nasze czasy to czasy średniej jakości w coraz większym natężeniu (..).*** Własne pisarstwo będzie długo widział jako wtrącone w ten charakterystyczny rys satyry politycznej, w jakiej na początku dobrze się czuł, a którą jednak chciał przenieść na inny poziom. Będzie więc czuł niejakie zniewolenie w tej formie w jakiej go poznał polski czytelnik i z której nie chciał go uwolnić. Z tego też powodu nie widział siebie jako pisarza emigracyjnego, nie przewidując, że właśnie taki scenariusz się wkrótce ziści. Jednak o paradoksie, to właśnie emigracja wyzwoliła w nim pokłady talentu pisarskiego i reżyserskiego, dzięki czemu rozwinął skrzydła i wypróbował sam siebie w różnych zawodowych konfiguracjach.
 
 Gdy niedawno czytałam biografię Magdaleny I. Niemczyńskiej Mrożek. Striptiz neurotyka poznałam nieco innego Mrożka. Przede wszystkim często milczącego, dość skąpego człowieka. Zarówno w kwestii finansowej, jak i emocjonalnej. Dziś cenię tę książkę dużo bardziej niż podczas pierwszej lektury, bo pokazała w jaki sposób Mrożek był postrzegany, co zapewne było jego sposobem radzenia sobie z rzeczywistością. Czytając zaś tak osobiste zapiski, jak listy, można odkryć w Mrożku pokłady ciepła i serdeczności, nie tylko wobec korespondenta i jego rodziny, ale także w stosunku do pierwszej żony (czemu zdawała się przeczyć biografia Niemczyńskiej), nawet jeśli pierwszy okres małżeństwa jest dla Mrożka dziwnym doświadczeniem; w relacjach z innymi ludźmi,  a także w kontekście do przeżywanych wydarzeń. To właśnie tutaj ujawniają się skrywane przez pisarza cechy charakteru. Był nie tylko intrygującym autorem wielu ciekawych tytułów, ale i bardzo przenikliwym, inteligentnym człowiekiem, bystrym obserwatorem codzienności, oczytanym erudytą.  Prowadzona w języku angielskim, z próbkami francuskiego, korespondencja Mrożka i Brandella obfituje w liczne, nieustające czasami przez miesiące dyskusje dające tego dowód. Dyskusje te dotyczą nie tylko twórczości Mrożka i jej percepcji w Szwecji, czy innych krajach, ale także sytuacji politycznej w Europie, burzliwych przemian jakich świadkami byli obaj panowie, nowin ze świata literatury i sztuki, oraz własnych spraw rodzinnych. Jest to niebywała, wspaniała, niezwykła lektura, która nie pozostawia czytelnika obojętnym wobec pozostałych tytułów Mrożka. Listy te tylko podsycają ciekawość, rozbudzają fascynację, bo nareszcie przybliżają nieco Mrożka zwykłemu czytelnikowi.

 Mam niebywałe wprost wrażenie, że to jedna z moich ważniejszych lektur tego roku. Trochę jak olśnienie, bowiem przypomniała mi szkolną fascynację opowiadaniami Sławomira Mrożka, czytaniem bez mała w kółko Wesela w Atomicach, czy Tanga. Teraz moja ciekawość wobec listów z Lemem osiągnęła swoje apogeum i już wiem, że niedługo znajdą się na mojej półce. Polecam lekturę listów polsko - szwedzkiej przyjaźni, bo nie tylko pokazuje nowe oblicze Mrożka, czy wspaniałe relacje między obydwoma literatami i moc zaufania jakim się nawzajem obdarzyli, ale jest przede wszystkim pięknym przykładem literatury epistolograficznej.




Listy 1959-1994, Sławomir Mrożek, Gunnar Brandell, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2013
* str. 229 z listu Mrożka do Brandella
** str. 54 z listu Brandella do Mrożka
*** str. 73 z listu Mrożka do Brandella
Czytaj więcej

sobota, 7 grudnia 2013

Makabreska, czyli kolejna prowokacja. "Pornografia" Witolda Gombrowicza

 Jest to – trudno o bardziej entuzjastyczne zdanie – książka najbardziej skandaliczna, jaka kiedykolwiek została napisana w języku polskim. Skandaliczna po prostu dlatego, że odsłania pewne pokłady prawdy i rzeczywistości, które wymykają się najodważniejszym, najbardziej obiektywnym i najgłębszym podejściom „psychologicznym”. Jest to książka metafizyczna a nie psychologiczna. W najlepszych partiach „Pornografia” jest poezją: ma „wizję” poetycką – eksploracji spraw ukrytych za pomocą słów.
List K. Jeleńskiego do Witolda Gombrowicza z 4 sierpnia 1959 r. (źródło)

 Wywołała falę zarzutów, szczególnie, że w ojczyźnie uznano Trans - Atlantyk za bluźnierczy, toteż Pornografię przyjmowano już z niechęcią. Rok powstania utworu to 1958,  w związku z czym czytanie jej zaraz po pierwszym tomie Dziennika dało mi odczucie swoistej kontynuacji, w pewien sposób też spinającej w całość z Jaśnie Paniczem. Główny, dość brutalny wątek wprowadzenia młodej pary w erotykę oraz powód posłużenia się przez Gombrowicza nieznanym mu z autopsji okresem okupacji* (wykorzystanie postaci partyzanta i nieroztropnej młodości w celu dokonania morderstwa), w którego opisie jak zaznacza sam zainteresowany mogą (i pojawiają się rzecz jasna) być błędy merytoryczne były w stanie wywołać falę niechęci. Nie chodziło jednak o pokazanie walki z wrogiem, ani o sceny patriotyzmu, a jedynie o wykorzystanie okresu historycznego jako swego rodzaju tła dla fabuły. Największy prowokator w polskiej literaturze powojennej miał talent w znajdywaniu sobie tego rodzaju drugiego planu, jednakże nawet najbardziej zaciekły przeciwnik jego prozy nie znajdzie tu burzenia mitów ojczyźnianych (choć jak słusznie zauważa w posłowiu wydawca, prostoduszny czytelnik może Pornografię odebrać w ten sposób). To, w co uderza tu Gombrowicz to zdecydowanie stare obyczaje, kościelne tradycje i demaskacja podwójnej moralności z tym związanej (ukazanie skostnienia zwyczajów; łączenie młodej dziewczyny ze starym dziedzicem w myśl powszechnie kultywowanego zwyczaju; skazanie na śmierć partyzanta, który przeżywa załamanie nerwowe). Innymi słowy kolejna prowokacja w wykonaniu mistrza w tej materii. Jednakże cóż tam fabuła! Istotniejsze jest to, jak Gombrowicz świetnie Pornografię napisał!


 Jednakże wiedziałem (i był to jeden z kanonów mojej literackiej wiedzy o ludziach), że istnieją czyny ludzkie, na pozór zgoła bezsensowne, które jednak są człowiekowi potrzebne dlatego, że go w pewien sposób określają - tak aby dać najprostszy przykład, ktoś gotów popełnić zupełnie niepotrzebnie szaleństwo po to tylko, aby nie odczuwać siebie jako tchórza.**

  Gęstą atmosferę fabuły oddają już pierwsze zdania, które opisują zadymioną scenę pewnego mieszkania, gdzie spotykali się znajomi głównego bohatera, Witolda, skąd również rozpoczną wraz z Fryderykiem swoją dziwną przygodę. Najbardziej fatalną, jak zaczyna opowiadać Witold. Wyjeżdżają bowiem na wieś, do pewnego wiejskiego dworku niejakiego Hipolita, Hipo, gdzie rozpoczynają niezwykłą, pełną erotyki i śmierci grę.
  Przebywając w dworku dostosowują się do zasad w nim panujących i razem z gospodarzami udają się na mszę kościelną, pomimo ewidentnego ateizmu Fryderyka. W nudę kościelnej mszy wkrada się dwuznaczne zachowanie Fryderyka, które natychmiast odmienia obrzęd w coś bluźnierczego. Już to sygnalizuje dalszy przebieg gry, którą od początku reżyseruje na swój sposób Fryderyk, a czemu poddaje się niewolniczo również Witold, wspólnie z nim obmyślając kolejne sceny. Celem jest połączenie dwójki młodych ludzi Karola i Heni, choć obydwoje nie łączy nic poza tym, że się znają. Co więcej Henia jest już zaręczona ze starszym mężczyzną, sąsiadem z drugiego dworku, bogatym dziedzicem, Wacławem, który jest tradycjonalistą, prawdziwym Polakiem - katolikiem. Jednakże Witold i Fryderyk w gestach, spojrzeniach, zwykłych zwrotach grzecznościowych widzą dwoje młodych ludzi splecionych w zmysłowej scenie, do której próbują przez swoje matactwa i kombinacje doprowadzić wszelkimi sposobami. Nie traktują jako przeszkody niespodziewanej śmierci przyszłej teściowej Heni, a nawet odnajdują w niej znudzenie. Podsycanie do erotyzmu doprowadza ich do coraz grubszych deprawacji, coraz kąśliwszych idei, a wreszcie do pomysłu splecenia tej dwójki przez akt wspólnego morderstwa.

  Sam Gombrowicz widział w Witoldzie swego rodzaju alchemika, który próbuje stworzyć niezwykłą miksturę z młodości i wyzwolenia w niej cielesności, seksualności. Zmysłowość wprowadza stany niemalże deliryczne w utworze - Witold z Fryderykiem upajają się własnymi wizjami tego, co dzieje się między Karolem a Henią, bagatelizują brak jawnego zainteresowania między chłopakiem a dziewczyną, prowokują między nimi dwuznaczne sceny, w które wprowadzają jako ważny element również postać narzeczonego. Wszystko to doprowadza do absurdu, szaleństwa, choć według Fryderyka we dwóch nie ma wariacji*** działania obydwu bohaterów są jak ziszczony sen chorego umysłu. A jego sceną finalną podwójne morderstwo. Śmierć jest tutaj ważnym elementom całej układanki, dopełnia tę makabryczną grę, gdy młodość unicestwia starość, a starość zadaje młodości ostateczny cios. Ogółem makabreska**** wprost fantasmagoryczna, brutalna i pozostawiająca niesmak. A jednak styl Gombrowicza, narracja pełna wieloznaczności, wreszcie sama poetyka utworu powodują, że mimo wszystko genialnie się czyta Pornografię. Niejako wbrew sobie, szczególnie, gdy już wiadomo dokąd zmierza fabuła i jak bardzo krwawy będzie finał. Czy zatem mogę polecać Pornografię? Ha, trudne pytanie. Nie chciałabym popaść w tonację, która samemu autorowi była obrzydliwa, w stylu "Gombrowicz wielkim pisarzem był".  Na pewno był pisarzem intrygującym, irytującym oraz fenomenalnie posługującym się językiem polskim. I za to go cenię. I dlatego uważam, że warto czytać jego prozę.


Pornografia, Witold Gombrowicz, Wydawnictwo Literackie, Kraków - Wrocław 1986

* str. 5 Tej Polski wojennej nie znam. Nie byłem przy tym. W ogóle Polski od 1939 r. nie oglądałem. Opisałem to tak, jak sobie wyobrażam. To więc jest Polska imaginacyjna— i nie przejmujcie się, że czasem pomylone, czasem może fantastyczne, bo nie o to chodzi i to zupełnie bez znaczenia dla spraw tutaj się odbywających. 
** str. 48
*** str. 95
**** oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że Pornografia nie do końca pasuje do definicji utworu zwanego makabreską, ale reprezentuje sobą jej najważniejsze cechy: groteskę i czarny humor
Czytaj więcej

piątek, 6 grudnia 2013

Ścigając opowieści. "Zaćmienie" Agnieszki Wolny - Hamkało

Czas się przyznać: przemówiło zdjęcie z okładki. Dotąd twierdziłam, że okładka nie ma dla mnie znaczenia, a tu proszę, zdjęcie na okładce sprawiło, że zainteresowałam się treścią. Oczywiście, zdjęcie na okładce sygnowanej przez Wydawnictwo Czarne, toteż mogłam pozwolić sobie na fantazję, że zawartość będzie równie intrygująca. Była. Choć za krótka, miejscami zabrakło rozwinięcia, ale sumarycznie powieść okazała się taką, z którą warto spędzić interesujące popołudnie.

fot. Paolo Castronovo, źródło zdjęcia
Zdjęcie przywiodło mi na myśl filmy Lyncha i długie dyskusje związane z interpretowaniem ich treści, co wywoływało w konsekwencji dalsze gorączkowe, całonocne rozmowy, gdy byłam dużo młodsza. Lynch mnie porwał swoimi krętymi ścieżkami, które wiodły donikąd, brakowało rozwiązań, a fabuła doprowadzała do gorączki dyskusyjnej, trwającej nierzadko godzinami, by powtórnie przejść do oglądania z komentowaniem fabuły na bieżąco. Najwięcej czasu zajęła nam chyba Zagubiona autostrada, wówczas najnowszy film i jak zwykle pełen pułapek. Pomimo wielu dni rozmów nie znaleźliśmy satysfakcjonującej interpretacji. Za to jaką przyjemność sprawiało nam prowadzenie owych dysput! I pewnie dlatego odezwał się sentyment, fotografia pobudziła wyobraźnię, a książka powiodła podobnymi labiryntami i scenami rodem z filmów najbardziej zagadkowego reżysera, jakiego znam.

Zaćmienie Agnieszki Wolny - Hamkało to kawał dobrej lektury z popkulturowymi kliszami. Poprzetykane świetnymi zdaniami zdania karły. Ciekawe wątki, którym jednak zabrakło większego sensu. Całość zaś jest zgrabnie opakowana w interesujący twór fabularny, po którym również można zasiąść z przyjaciółmi do dłuższej debaty. Główna bohaterka, która niegdyś pracowała jako policjantka, co jak się okazało, było w jej życiu splotem przypadków, równie przypadkowo zostaje swego rodzaju łowczynią opowieści. Jej zadanie polega w skrócie na odnajdywaniu intrygujących historii, które potem jej wydawca będzie mógł zlecić swoim pisarzom do spisania. Dość nietypowy zawód prowadzi do nietypowych sytuacji w jej życiu. Ewa, bo tak ma na imię łowczyni, nie ma zatem stałego zatrudnienia, bo jej praca wymaga częstego łapania okazji. Kto jej opowie jakąś ciekawą historię tym razem? Czy będzie na tyle dobra, że warta odnotowania? Nigdy nie ma gwarancji, że podróż w jaką wyrusza zakończy się sukcesem, a zatem wypłatą, możliwością zasilenia domowego budżetu. Jest w tym coś niezwykle podniecającego, ale też brakuje stabilizacji. Jednak Ewa jest typowym tworem współczesnych czasów. Samotna, po trudnym związku, gdzie partner okazał się mocno zaburzonym człowiekiem, z pełnym przekonaniem, że macierzyństwo absolutnie nie jest dla niej, zaś podróżowanie pociągami zwalnia ją z wszelkiej odpowiedzialności. Ewa zatem podejmuje ryzyko z jakim wiąże się jej praca z lekkim znudzeniem, a czasami nawet zniechęceniem. Historie, które początkowo wydają się godne zainteresowania muszą być przemilczane, bo opowiadający poprosi o podpisanie zobowiązania do milczenia. Albo ostatecznie okazują się po prostu słabe, tylko początek zapowiadał się całkiem nieźle. Zatem Ewa żyje tak od historii do historii, jest obserwatorem, choć niektórzy z opowiadających na siłę wtłaczają ją w rolę uczestnika, jednak tak naprawdę to, co w życiu Ewy najcenniejsze to odwiedziny u siostry i jej dzieci. Spędzanie czasu z cudzą rodziną, gdy na własną nie ma się dość siły, energii, motywacji.

Jest w tej powieści cała masa scen pełnych absurdu, groteski, które wprowadzają w powieść elementy czegoś paranormalnego. Ożywają martwe piosenkarki, ludzie tworzą całe światy z bursztynu, bawią się w wampiry, bądź ni z tego ni z owego Arnold Schwarzenegger okazuje się poetą lirycznym zakochanym w Polsce, a tytułowe zaćmienie, na które wszyscy czekają, ma prowadzić do końca świata. Kręte ścieżki jakimi podąży Ewa prowadzą czytelnika w ciekawe rejony, by po chwili jednak rozczarować pewnymi mankamentami, brakiem rozwinięcia. Ewa operuje stylistyką policyjną, czasami brak jej lotności języka, chwilami przemawia rodem z podręczników psychologicznych i nie żałuje sobie przekleństw. W swojej seksualności jest zadziwiająco trywialna. Jest w tej nietypowości typowa do bólu, razem z trudną przeszłością, wizytami u psychoterapeuty i samotnością z psem. A jednak, jednak, jest coś świeżego w tej powieści, choć czasami śmierdzi jak w starej kamienicy. Jest coś nowego, choć drąży utarte ścieżki. Agnieszka Wolny - Hamkało sprawnie operuje polszczyzną zarówno tą literacką, jak i tą, której bliżej do rynsztokowej. Bawi się słowem i zdaniami, tworzy truistyczne kalki, a jednocześnie głosi gdzieś między zdaniami całkiem ciekawe i nowe rzeczy. Bardzo mi się podoba ta udziwniona proza i szczerze mówiąc mam żal do autorki, że powieść jest taka krótka.


Zaćmienie, Agnieszka Wolny - Hamkało, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2013
Czytaj więcej

wtorek, 3 grudnia 2013

O Gombrowiczu przez pryzmat wspomnień. "Jaśnie Panicz" Joanny Siedleckiej

 Teraz wystarczy, że ktoś siedział z nim chwilkę przy jednym stoliku w "Ziemiańskiej", "Zodiaku" czy też "Querandi" lub "Rexie" w Buenos Aires, a już pisze wspomnienia i rozprawy.*

  Lubię czytając książki jakiegoś pisarza/pisarki poznać również kontekst biograficzny, wspomnieniowy. Oczywiście, to nic odkrywczego, ale zdecydowanie łatwiej wtedy zrozumieć pewne postawy, opisywane sytuacje, ba, można też inaczej zrozumieć niektóre szczegóły, jakie pojawiają się w danej powieści autora, bowiem jej związek z jego aktualną wówczas sytuacją życiową mógł być zasadniczy. Ot chociażby historia powstania Opętanych, która jak się okazuje, miała szerszy kontekst połączony z pracą zarobkową, pisaniem w częściach, żartami kolegów z towarzystwa (nazwisko trenera), pozwoliła mi teraz nieco inaczej spojrzeć na książkę. Ponieważ zaś maniakalnie nadrabiam zaległości w zakresie wiedzy o literaturze jaką parał się Gombrowicz to i książkę Siedleckiej odkurzyłam, autorkę przeprosiłam za tak wieloletnie opóźnienie i lekturę z przyjemnością ukończyłam. Z przyjemnością, choć początki były dziwne, zalew nazwisk, regionalizmów, wspomnień osób, zdawałoby się postronnych, które na początku niewiele mi mówiły, był może zbyt duży. Z czasem, gdy już wgryzłam się w nietypowość tej pozycji, w dialektykę wspomnieniową zwykłych i niezwykłych ludzi z otoczenia Gombrowicza, zmuszona byłam przyznać, że to naprawdę ciekawy sposób prezentowania sylwetki znanego pisarza. Szczególnie, że mimo wspomnień tak wielu osób ten obraz z czasem staje się dość spójny, choć nie pozbawiony rys.


  Książka podzielona jest na dwie części, w związku z emigracją w 1939 roku Gombrowicza do Argentyny. W części pierwszej mamy zatem wspomnienia z Polski, z okresu gdy Gombrowicz był swego rodzaju jaśnie paniczem, bowiem rodzice, dość zamożni ziemianie, wywodzili się w tak zwanych wyższych sfer, choć nie szlacheckich, co byłoby spełnieniem życzenia samego pisarza. Część druga z przyczyn oczywistych dotyczy życia na emigracji, najpierw w Argentynie, a później we Francji. W pierwszej części spotykamy się z osobami, które pełniły służbę w wiejskiej rezydencji Gombrowiczów w Małoszycach, dokąd rodzina się udawała głównie na okres wakacyjny. Na początku mogą dziwić wspomnienia takich osób, jak kucharka, czy pokojówka, osób, które jako dzieci bawiły się z młodymi Gombrowiczami, osób, które odszukane przez Siedlecką były już w sędziwym wieku, pamięć więc mogła ich zawodzić, do tego pryzmat uznanej już wielkości pisarza mógł znacząco wpłynąć na ich jakość. Jak się jednak okazuje, nie każdy kojarzył co w ogóle Witold Gombrowicz stworzył, czy został pisarzem czy poetą, wreszcie, nie każdy w ogóle wiedział, co on robił, tyle, że musiał być znany, bo co i rusz ktoś przyjeżdża i wypytuje. Dlatego wszystkie one brzmią bardzo wiarygodnie i odczytuje się je ze strony na stronę coraz przyjemniej.

 We wspomnieniach służby młody Gombrowicz już się na swój sposób wyróżniał. Nigdy nie zaczepiał pokojówek, nie próbował wykorzystać swojej pozycji jaśnie panicza, by którąś z nich uwieść (choć to akurat nie musiało wynikać z jego taktu, a upodobań). Raczej był skory do psot, zabawy, traktowania najpierw swoich dziecięcych rówieśników w zasadzie na równi ze sobą, dopiero z czasem zaczął poważniej dziwaczeć, chętniej uwypuklać swoją osobę, jako ważniejszą, lepszą, bo przecież bardziej utalentowaną, choć to robił już bardziej wśród rodziny  i znajomych z innych ziemiańskich rodzin. Uwielbiał robić innym żarty, odgrywać role, pozować. Zaczęło się już gdy miał lat kilkanaście i chciał bardzo, ale to bardzo zwracać na siebie uwagę całego otoczenia. Gdy tylko zauważał na przykład, że kuzyni mają dużo nauki i wyraźnie im przeszkadza swoją wizytką - za nic nie można było go wyrzucić. Siedział do późnych godzin, zabawiał nowinkami i ploteczkami, odrywając ich naturalnie od nauki.** Gdy rodzina bardziej podziwiała kuzyna Miecia, Wicio robił wszystko by ich oderwać od chwalenia zdolnego kuzyna i udawał bodaj silny atak bólu zębów, byle tylko rodzina natychmiast przeniosła uwagę na niego. To samo, gdy już jako dorosły młodzieniec zaczął bywać w towarzystwie innych artystów, literatów, czy to początkujących, czy już uznanych, przy którym to towarzystwie zawsze musiał grać pierwsze skrzypce. Zwali go wówczas Gombrem i mimo, że dominował, grał, udawał, wspominają go o dziwo z nostalgią i szacunkiem. Pozę kpiarza przyjmował świadomie, w celach niejako poznawczych. Tworzył nie tylko książki, ale i życie. Robił teatr - celowo rzucał prowokujące wypowiedzi, reżyserował dyskusje, starcia, sytuacje, nawet małe dramaty. A potem patrzył z triumfem na swoje dzieło. Niewątpliwie sprawdzał również siebie, przede wszystkim demaskował jednak słabości i prawdziwe oblicza swoich rozmówców.***  Był absolutnie zafascynowany pozami, mimiką i grą, zmuszał towarzystwo do zwracania się do siebie per pan/pani, traktując to jako formę bardziej wyszukaną, udawał wymowę arystokratyczną zamieniając dźwięczną głoskę "r" na bezdźwięczne "h", co dawało czasami niezwykły efekt. To co podkreślają wszyscy to niezwykła inteligencja, wiedza, którą potrafił zaskoczyć każdego interlokutora. Nie znosił porażek na żadnym polu. Nieraz mieli oczywiście ochotę zatryumfować nad nim, rzadko im się to jednak udawało. Może nawet i czuł się niekiedy dotknięty, lecz nigdy nie dał im tego po sobie poznać. Musieli więc zadowalać się najwyżej drobiazgami.****

Witold Gombrowicz, lata 40-te, źródło zdjęcia
  Cieplejszy obraz pisarza wyłania się dopiero z okresu emigracji. A i to też mocno zastrzeżony, bowiem tak naprawdę wie o nim tylko jego najbliższe otoczenie, oraz rodzina, do której wysyła zmartwione w treści listy. Przez większość okresu emigracji Gombrowicz cierpi biedę. Dorabia jak tylko może wszelkimi sposobami. Kreowana w Dzienniku rzeczywistość zatem nie do końca oddawała prawdę, bowiem opisywane wille nie były prawdziwe, a Gomber nie raz i nie dwa cierpiał z powodu braku środków na utrzymanie. Tymczasem gdy już zaczęły napływać jakiekolwiek pieniądze związane z wydawaniem jego książek Gombrowicz, dużą część swoich zarobków posyłał rodzinie, która po wojnie również musiała borykać się z biedą, oraz genetyczną chorobą Gombrowiczów - astmą, pochłaniającą wysokie wydatki. Astmą, która stanie się wkrótce również przekleństwem Witolda, a ostatecznie przyczyną śmierci.

  To było niezwykłe przeżycie, poznać Gombrowicza od strony wspomnieniowej. Oczywiście, niektóre wspomnienia dają sprzeczny obraz. Są wśród rozmówców Joanny Siedleckiej osoby, które ewidentnie pod wpływem jego talentu były nim zachwycone, ale również są osoby, które do siebie zniechęcił, zraził i które już nie dawały mu drugiej szansy na lepsze poznanie. Widać było we wspomnieniach jednak pewien wspólny mianownik, który pojawił się w obydwu tych grupach - Gombrowicz znał swoją wartość, wiedział, że jest utalentowany i starał się, by każdy to dostrzegł. Grał, pozował, bawił się ludzkimi reakcjami. To mogło powodować skrajne odczucia, mogło wywoływać albo zachwyt, albo antypatię. Nie zmienia to faktu, że był on naprawdę interesującą postacią, a wspomnienia zebrane w tym tomie rewelacyjną lekturą.


Jaśnie Panicz. O Witoldzie Gombrowiczu, Joanna Siedlecka, Prószyński i S-ka, Warszawa 2003
* str. 13
** str. 93
*** str. 140
**** str. 147
Czytaj więcej

niedziela, 1 grudnia 2013

"Bezimienne dzieło" w Teatrze Narodowym

Bezimienne dzieło.
Cztery akty dość przykrego koszmaru
1921
Stanisław Ignacy Witkiewicz

Dwa są tylko miejsca dla metafizycznych jednostek w naszych czasach: więzienie i szpital wariatów.
 
  Wybuchy, rewolucja, uwięzienie artystów, walka, choć nie do końca klasowa, i dużo artystycznego, a przynajmniej na takiego się kreującego, bełkotu. Czyli witajcie w świecie Witkacego, w interpretacji Teatru Narodowego.

  Rzecz się rozpoczyna na pustym polu, na styku nocy i dnia, podczas kopania tajemniczego grobu. Dwóch grabarzy dość leniwie kopie grób, nad którym stoi starzec. Rozmowa związana z pytaniami odnośnie grobu prowadzi donikąd, bowiem starzec odmawia odpowiedzi, wymawia się swoim wiekiem. Starcem jest niejaki Giers, którego refleksje związane z wiekiem są jedynie parafrazowaniem słynnej hamletowskiej sceny, zresztą, również z czaszką w dłoni. Tu jednak nie ma sentymentów, Giers jest ponury i dość grubiański. Na miejsce zaczyna przyciągać coraz więcej osób, mimo wszelkich prób odosobnienia i utrzymania go w tajemnicy. Najpierw pojawia się książę Padoval de Grifuellhes, który odkrywa w jednym z grabarzy swojego ojca, następnie malarz, Plazmonik, którego jak się okazuje Giers właśnie aresztował oskarżając o szpiegostwo wraz z podejrzaną o to samo kompozytorką, Różą van der Blaast. Wszystko to jednak blaga i nic nie warte słowa. Sztuka, sztuka, której co prawda uwięziony, nie może wykonywać, okazuje się bowiem w pewien sposób wyzwoleniem dla Plazmonika, dzięki rozmowie z kolejną pojawiającą się na scenie osobą: młodziutką i śliczną malarką, Klaudestyną de Montreuil.

Klaudestyna de Montreuil (Dominika Kluźniak) oraz Plazmonik Blödestaug (Marcin Hycnar), fot. Andrzej Wencel, źródło zdjęcia
(..) chodzi o wyrażenie metafizycznej dziwności Istnienia w konstrukcjach czysto formalnych bezpośrednio przez samą harmonię barw, ujętych w pewne kompozycje...(..) Dziwnym jest, że nic o pani nie słyszałem. Mówmy dalej. Zapominam, choć na chwilę, o okropności mego położenia. Ból fizyczny i teoretyczna rozmowa są moimi jedynymi przyjemnościami – wtedy nie myślę o rzeczywistości mego życia...

  Plazmonik jest zakochany bez wzajemności w Róży van der Blaast. Ta ostatnia, niezwykle utalentowana kompozytorka, ma jedną, wielką słabość, którą jest miłość do Buffandera, znanego w szpiegowskim światku jako Cynga. Śledztwo w związku z tym doprowadziło do niej, choć sama o szpiegostwie kochanka do ostatniej chwili nic nie wiedziała. Ostatecznie jednak, gdy Plazmonik decyduje się na przyznanie do winy, ona również poświęca się dla ukochanego. Warunek Plazmonika, by zostać osadzonym w jednej celi z ukochaną, zostaje przez władze uznany. Kolejne absurdalne sceny zatem wiodą do więzienia.

Plazmonik Blödestaug (Marcin Hycnar) i Róża van der Blaast (Patrycja Soliman), fot. Andrzej Wencel, źródło zdjęcia
Jakże wstrętnie cyniczną jesteś. Różo! Nie rozumiesz zupełnie, w jakim wymiarze jest moje przywiązanie do ciebie...

  Oboje, Róża i Plazmonik, zamknięci w celi nie mają świadomości rozpoczynającej się właśnie rewolucji. Lud pod przywództwem drugiego z grabarzy, którego nazwisko zostaje w końcu obnażone (Girtak) rozpoczyna rewoltę. Pod hasłami w stylu: Na latarnię cały rząd! Precz z kapłanami! widzowie są świadkami prawdziwej rewolucji na scenie. Bicie, kopanie, wleczenie przez scenę, wybuchy, strzały są oddane tak realistycznie, że trudno się oderwać od tych obrazów, jednocześnie nie odczuwając wstrząsu na widok tak realny. Wszystko to jest widowiskowe, pięknie rozegrane, oddaje ducha prawdziwej walki, w której zadawane są prawdziwe rany. Tylko tak naprawdę o co ta walka? Świat, w którym grabarz jest ojcem następcy tronu, w którym zwykły prosty człowiek może zbratać się z księciem, nie wydaje się w niczym podobny do świata rewolucji w Rosji w 1917, która odcisnęła niesłychane piętno na twórczości Witkacego. A jednak rewolucja trwa w dziele na całego. W końcu rząd zostaje obalony, zwycięża szara, jednolita masa, więźniowie zaś zostają wyzwoleni. A co się dzieje z jednostką? Co z artystą? Co z Plazmonikiem?


scena zbiorowa, fot. Andrzej Wencel, źródło zdjęcia

(..), ja w tym społeczeństwie, którym rządzi pan Girtak i tłum z przedmieścia, żyć nie mogę. Ja bardzo polubiłem mój pokój w tym gmachu. (wskazuje na więzienie) Sztuka się skończyła, a sztucznej religii nie wytworzy nikt – nawet sam nieboszczyk Cynga razem z Mieduwałem, a nawet z samym Girtakiem. Ja wracam do więzienia. A żeby nie mieć już pokusy wyjścia, muszę popełnić coś odpowiednio potwornego. Przypuszczam, że nawet w państwie Girtakowego motłochu i mitu o bydlęcej bezpracy pewne zbrodnie będą karane.

 Jednostka artystyczna może dla siebie znaleźć miejsce tylko w więzieniu, albo w szpitalu psychiatrycznym. W odosobnieniu, bowiem w tłumie, szarej, jednolitej masie, nie ma dla niej miejsca. Ostatecznie, choć lud wygrywa, jednostka, indywidualność przegrywa z kretesem.

  Zanim wybrałam się do teatru przeczytałam jedną recenzję sztuki. Nie była przesadnie optymistyczna, zarzucała zespołowi Teatru Narodowego spłycenie sztuki Witkacego, choć w bardzo ładnej i efektownej oprawie. Być może brakuje mi jeszcze konstruktywnego oceniania sztuk teatralnych, bo dla mnie nie tylko oprawa była świetna, ale również wykonanie. Na Dominikę Kluźniak patrzę zawsze z zachwytem, Patrycja Suliman jest niezwykła, Marcin Hycnar idealnie oddaje artystyczne rozterki i żale, a wątek główny, związany z rewolucją jest uwypuklony i wyraźnie podkreślony. Widownia jest wciągnięta w grę nie tylko przez ulotki jakie są rozrzucane podczas spektaklu, ale także bezpośrednim zwracaniem się do niej. Muzyka dobrana do atmosfery sztuki podkreśla emocje, jakie mają wywołać poszczególne sceny, a strzały i huk jaki można usłyszeć powoduje, że widz naprawdę odczuwa niepokój. Być może brakuje mi wprawy wytrawnego krytyka, a być może ta sztuka jest dobrze zagrana. Polecam przekonać się o tym każdemu osobiście.


Bezimienne dzieło, Teatr Narodowy, reżyseria Jan Englert, scenografia Andrzej Witkowski, opracowanie muzyczne Rafał Kowalczyk
Obsada:
Dr Plazmodeusz Blödestaug: Włodzimierz Press gościnnie
Plazmonik Blödestaug: Marcin Hycnar
Róża van der Blaast: Patrycja Soliman
Klaudestyna de Montreuil: Dominika Kluźniak
Buffadera (Cynga): Grzegorz Małecki
Pułkownik Manfred hr. Giers: Jerzy Radziwiłowicz
Grabarz: Tomasz Sapryk
Józef Leon Girtak: Mateusz RusinKsiążę Padoval de Grifuellhes: Przemysław Stippa
Księżna Barbara: Beata Ścibakówna

Wszystkie cytaty pochodzą ze sztuki Bezimienne dzieło
Czytaj więcej
Obsługiwane przez usługę Blogger.

Autorzy

A.S.Byatt Adam Bahdaj Adriana Szymańska Agata Tuszyńska Agatha Christie Agnieszka Jucewicz Agnieszka Topornicka Agnieszka Wolny-Hamkało Alan Bradley Albert Camus Aldona Bognar Alice Hoffman Alice Munro Alice Walker Alona Kimchi Andrew Mayne; tajemnica Andrzej Dybczak Andrzej Markowski Andrzej Stasiuk Ann Patchett Anna Fryczkowska Anna Janko Anna Kamińska Anna Klejznerowicz Anne Applebaum Anne B. Ragde Anton Czechow Antoni Libera Asa Larsson Augusten Burroughs Ayad Akhtar Barbara Kosmowska Bob Woodward Boel Westin Borys Pasternak Bruno Schulz Carl Bernstein Carol Rifka Brunt Carolyn Jess- Cooke Charlotte Rogan Christopher Wilson Colette Dariusz Kortko David Nicholls Diane Chamberlain Dmitrij Bogosławski Dorota Masłowska Edgar Laurence Doctorow Eduardo Mendoza Egon Erwin Kisch Eleanor Catton Elif Shafak Elżbieta Cherezińska Emma Larkin Eshkol Nevo Ewa Formella Ewa Lach Francis Scott Fitzgerald Frank Herbert Franz Kafka Gabriel Garcia Marquez Gaja Grzegorzewska Greg Marinovich Grzegorz Sroczyński Guillaume Musso Gunnar Brandell Haruki Murakami Henry James Hermann Hesse Hiromi Kawakami Honore de Balzac Ignacy Karpowicz Igor Ostachowicz Ilona Maria Hilliges Ireneusz Iredyński Iris Murdoch Irvin Yalom Isaac Bashevis Singer Ivy Compton - Burnett Jacek Dehnel Jakub Ćwiek Jan Balabán Jan Miodek Jan Parandowski Jerome K. Jerome Jerzy Bralczyk Jerzy Krzysztoń Jerzy Pilch Jerzy Sosnowski Jerzy Stypułkowski Jerzy Szczygieł Joanna Bator Joanna Fabicka Joanna Jagiełło Joanna Łańcucka Joanna Marat Joanna Olczak - Ronikier Joanna Olech Joanna Sałyga Joanna Siedlecka Joanne K. Rowling Joao Silva Jodi Picoult John Flanagan John Green John Irving John R.R. Tolkien Jonathan Carroll Jonathan Safran Foer Joseph Conrad Joyce Carol Oates Judyta Watoła Juliusz Słowacki Jun'ichirō Tanizaki Karl Ove Knausgård Katarzyna Boni Katarzyna Grochola Katarzyna Michalak Katarzyna Pisarzewska Kawabata Yasunari Kazuo Ishiguro Kelle Hampton Ken Kesey Kornel Makuszyński Krystian Głuszko Kurt Vonnnegut Larry McMurtry Lars Saabye Christensen Lauren DeStefano Lauren Oliver Lew Tołstoj Lisa See Liza Klaussmann Maciej Wasielewski Maciej Wojtyszko Magda Szabo Magdalena Tulli Maggie O'Farrel Majgull Axelsson Małgorzata Gutowska - Adamczyk Małgorzata Musierowicz Małgorzata Niemczyńska Małgorzata Warda Marcin Michalski Marcin Szczygielski Marcin Wroński Marek Harny Marek Hłasko Maria Ulatowska Marika Cobbold Mariusz Szczygieł Mariusz Ziomecki Mark Haddon Marta Kisiel Mathias Malzieu Mats Strandberg Matthew Quick Melchior Wańkowicz Michaił Bułhakow Milan Kundera Mira Michałowska (Maria Zientarowa) Natalia Rolleczek Nicholas Evans Olga Tokarczuk Olgierd Świerzewski Oriana Fallaci Patti Smith Paulina Wilk Paullina Simons Pavol Rankov Pierre Lemaitre Piotr Adamczyk Rafał Kosik Richard Lourie Rosamund Lupton Roy Jacobsen Ryszard Kapuściński Sabina Czupryńska Sara Bergmark Elfgren Sarah Lotz Serhij Żadan Siergiej Łukjanienko Sławomir Mrożek Stanisław Dygat Stanisław Ignacy Witkiewicz Stanisław Lem Sue Monk Kidd Suzanne Collins Sylvia Plath Szczepan Twardoch Tadeusz Konwicki Terry Pratchett Tomasz Lem Tore Renberg Tove Jansson Trygve Gulbranssen Umberto Eco Vanessa Diffenbaugh Virginia C. Andrews Vladimir Nabokov Wiech William Shakespeare William Styron Wioletta Grzegorzewska Wit Szostak Witold Gombrowicz Wladimir Sorokin Wojciech Tochman Zofia Chądzyńska Zofia Lorentz Zofia Posmysz

Popularne posty

O mnie

Moje zdjęcie
Nie lubię kawy na wynos: zawsze się oparzę i obleję. Maniakalnie oglądam "Ranczo" i jeszcze "Brzydulę".Uwielbiam zimę. I wiosnę. I jesień. I deszcz. Lubię ludzi. Kocham zwierzęta. Czytam, więc wmawiam sobie, że myślę.