Czarne gwiazdy to zbiór pierwszych, czasami pisanych na kolanie, reportaży z Ghany, Konga i z Sudanu, będących zupełnie subiektywnym zapisem i relacją z wrażeń z podróży, pobytu, znajomości z tubylcami oraz opowieścią, o pierwszych ważnych postaciach rodzącej się wówczas afrykańskiej areny politycznej. A mowa o okresie już dość zamierzchłym, bowiem późnych latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku i początku lat sześćdziesiątych (pierwsze wydanie Czytelnika miało miejsce w 1963 roku). Jak to podsumował sam Kapuściński**, artykuły te, mające być zalążkiem książki o okresie dekolonizacji w Afryce zostały wydane w takiej właśnie niedokończonej formie, ponieważ został on ponownie wysłany do Afryki i prace nad zbiorem zostały przerwane. Praca ta podzielona na trzy części (Kolon, Kwame, Patrice) jest żywym świadectwem doświadczeń i rozmów, jakie przeprowadził Kapuściński, który wyraźnie zaangażowany emocjonalnie w afrykańskie sprawy często stapia się ze swoim bohaterem zbiorowym, mówiąc o przeżyciach w liczbie mnogiej. Chce iść z żołnierzami gdy trwa ofensywa, nie chce siedzieć bezczynnie. Wchodzi na wiec, pełen rozgorączkowanych ludzi, choć jego kolor skóry zdradza go i wzbudza podejrzenia odnośnie jego pochodzenia. Razem z nimi jednak wrzuca papier do ognia i razem słucha przemówień. Podoba mi się ten Kapuściński, choć często coś myli, nie zna dokładnie dat, czy nazw strojów ludowych. Ale jest pełen zapału, energii i zainteresowania Czarnym Lądem i jego bolączkami. Angażuje się w to całym sobą i daje to odczuć w opisywanych wydarzeniach. Absolutnie nie jest bezstronny i nie udaje obiektywizmu. Wyraźnie widać, że jest przede wszystkim po stronie człowieka.
Wspaniałym dodatkiem do książki są zamieszczone w niej zdjęcia zrobione przez Kapuścińskiego w tym okresie, oraz co najważniejsze w moim odczuciu - posłowie Bogumiła Jewsiewieckiego, który w bardzo prosty i niczego nie ujmujący Kapuścińskiemu sposób uporządkował wszystkie nieścisłości, jakie pojawiły się w zbiorze, a także uzasadnił interesująco, dlaczego czytanie tych reportaży, choć już z pewnej perspektywy archaicznych, nadal ma duży sens. Czytanie Czarnych gwiazd to czytanie relacji z wydarzeń dekolonizacyjnych z najważniejszej perspektywy - z perspektywy mieszkańców Afryki, nie ich kolonizatorów. Bohaterem jest tu rdzenny mieszkaniec Afryki, nie uzurpator. I ten punkt widzenia nadal ma ogromne znaczenie, biorąc pod uwagę dalsze losy Ghany czy Konga (przekształconego niewiele później w Zair, by dopiero w 1997 stać się Demokratyczną Republiką Konga), dalszy rozlew krwi i walkę o niepodległość. Wielka zaleta reportaży Kapuścińskiego polega na tym, że interesując się konkretnymi jednostkami, czasem politykami na szczycie, a czasem prostymi ludźmi, których spotykał, przedstawia obraz znacznie lepiej odzwierciedlający ludzkie doświadczenia i przeżycia.***
Lektura Czarnych gwiazd to naprawdę ogromna przyjemność, która tylko zwiększa apetyt na więcej reportaży Kapuścińskiego.
Czarne gwiazdy, Ryszard Kapuściński, Agora SA, Warszawa 2013
*str. 148
** str. 4
*** str. 189
Bardzo dobrze wspominam reportaże Kapuścińskiego z Hebanu, także do tych na pewno zajrzę z największą przyjemnością :)
OdpowiedzUsuńA ja już się cieszę na lekturę "Hebanu" :)
UsuńCiągle mi się obija Kapuściński o uszy, ale o wiele częściej pomijam tego pisarza, ale może kiedyś...
OdpowiedzUsuńPowiem Ci, że można go nie lubić, ale przyznać trzeba, że pisał naprawdę ciekawie :) A z czasem tez nawet zaczął fajnie się bawić formą (np. w "Cesarzu"). Przede mną tez jeszcze sporo do nadrobienia :)
Usuń