Wszystko ma swoje plusy i minusy. Każdy medal ma dwie strony a kij dwa końce. Jednak z książkami często bywa tak, że jakaś jest tak dobra, że trudno znaleźć minusy, albo tak zła, że ciężko wyłuskać z niej plusy. W jednym i drugim przypadku jednak wywołują emocje. Albo zachwyt albo rozczarowanie. Bohaterowie albo są dla nas ważni, emocjonujemy się ich losami, albo irytują. Nie ma jednak obojętności ani w jednym ani w drugim przypadku. Gdy myślę o debiucie Olgierda Świerzewskiego myślę o medalu. Ten medal z jednej strony to brawa i pochwały, to niemalże aplauz i owacja na stojąco. Za tytaniczną pracę, za merytoryczne przygotowanie do epoki i jej niuansów, co mogę tylko przyrównać do równie ciężkiej pracy, jaką wykonała Elżbieta Cherezińska w przypadku Legionu, za poważne podejście do epoki, znajomość literatury, za erudycję godną pozazdroszczenia. Niestety druga strona tego medalu to nuda i obojętność wobec losów jego bohaterów. To papierowe postaci, które nie wywołują emocji. To fabuła, która nie wciąga i jest czytelniczą męczarnią. I czuję potworny żal, że muszę wspominać również o tej drugiej stronie medalu i że tak naprawdę to ona decyduje o tym, że książka w moim odczuciu jest po prostu słaba. Przyznaję uczciwie, że naprawdę nie sprawia mi przyjemności pisanie tego tekstu. Gdy książka jest z gruntu źle napisana nie czuję takiego dyskomfortu. Tutaj jest to o tyle nieprzyjemne, że powieść miała potencjał, a autor talent. Najwyraźniej jednak książka trafiła do niewłaściwej czytelniczki.
Schyłkowy okres komunizmu, piękna Moskwa, liryczny Leningrad, dwaj szachowi utalentowani mistrzowie i piękna kobieta. Nie da się ukryć, to efektowny początek i świetne składniki na dobry romans, do tego z ciekawym zapleczem historycznym. Wprowadzenie w życie każdego z bohaterów jest szczegółowe i wnikliwe. Poznajemy ich życiorysy, przeszłość, rodzinne tajemnice i wrażliwości. Głównymi bohaterami są dwaj szachiści Oleg Igorowicz Antonow i jego największy rywal Anatolij Romancew. Romancew jest parę lat starszy od Olega, ale obaj mają podobnie ambicjonalne podejście do gry w szachy i obaj pretendują do pozycji mistrza nie tylko w kraju. Jak to w romansie bywa musi się pojawić kobieta. Jest nią Tatiana i tu pojawia się pierwsze zdziwienie fabularne, gdy autor przedstawia nam jej losy. Otóż Świerzewski ewidentnie sugeruje czytelnikowi, że Tatiana jako nastolatka popełniła samobójstwo. Gdy jeszcze nie podejrzewałam, że to Tatiana ma być ową femme fatale obydwu mistrzów, zastanawiałam się po co został opisany tak szczegółowo wątek jej rodziny, ucieczki ojczyma i rozpaczy matki. Bo dziewczyna na koniec epizodu zostaje przez matkę znaleziona z podciętymi żyłami w wannie. Kilkadziesiąt stron dalej Tatiana ma się dobrze i nie ma w ogóle wspomnienia na temat tego zdarzenia. Jak gdyby nigdy nic. Dziewczyna się tnie, a potem ma się dobrze. Oczywiście, mam świadomość, że wiele prób samobójczych jest nieudana, ale to jak to opisał autor nie wskazywało na próbę, tylko na fakt. Niemniej jednak to tylko epizod, nie ma co tego specjalnie roztrząsać. Tatiana będzie tą dziewczyną, w której z miejsca zakocha się młodziutki Oleg i do której równie żywo zabije serce Romancewa. Rywalizacja szachowa staje się także rywalizacją na gruncie prywatnym, co dodatkowo podsyca film, w którym Tatiana, już dorosła, właśnie robiąca karierę jako aktorka, wystąpi jako narzeczona Romancewa. Oczywiście to z kim będzie Tatiana jest od początku oczywiste, choć autor stara się zaskoczyć czytelnika swoim pierwszym rozwiązaniem fabularnym. Sama historia szachowych turniejów, próba pokazania ich od ekscytującej, emocjonalnej strony jest napisana zgrabnie, bowiem te turnieje szachowe są opisywane niczym turnieje rycerskie lub walki bokserskie. Wydaje się, że rywale zadają sobie silne ciosy, po których trudno im się pozbierać z desek ringu, wydaje się, że rozgrywa się walka na śmierć i życie. I to zapewne kolejny dowód na talent autora, a dla mnie najnudniejsze wątki w tej historii. Problem w tym, że są to jej również najgłówniejsze wątki. Potrafię grać w szachy, pewnie sformułowania nie były mi obce, ale zastanawia mnie fakt, że w książce poświęca się wiele uwagi na wskazanie źródeł historycznych, wyjaśnień kim byli bohaterowie literaccy, o których rozmawiają bohaterowie (co tak na marginesie może obrażać czytelnika, choć oczywiście zdaję sobie sprawę, że nie każdy musi wiedzieć kim był Woland), a jednocześnie nie ma słowa wyjaśnienia dla czytelnika nieobeznanego z szachami, co to jest debiut i czym się różni z otwarciem.
W kwestii ilości bohaterów powieść Świerzewskiego może konkurować spokojnie z Wojną i pokojem. Jest ich całe krocie, od rodzin najbliższych bohaterów zaczynając, po ich przyjaciół, rodziny ich przyjaciół i na masie postaci pobocznych kończąc, a każdy z nich dwojga imion, jak w najlepszej rosyjskiej powieści być musi. Oprócz tego losy nawet postaci pobocznych są opisane bardzo szczegółowo, poznamy nawet marzenia kolegów Olega, wszelkie konsekwencje ich życiowych wyborów, dalsze losy, nawet jeśli w pewnym momencie ich wspólne drogi się rozejdą. Ale to wszystko co łączy powieść Świerzewskiego z klasykami rosyjskimi. To, czego tu zabrakło to jakiejkolwiek iskry, jakiegokolwiek ognia, jakichś większych emocji. Wątki w których postaci wygłaszają sentymentalne monologi wywołują raczej zażenowanie, jedna z ważniejszych scen erotycznych mogłaby spowodować chichot (Czuli się jak para łabędzi splecionych szyjami niczym dzikie wino, porwanych wichrem, to spadając, to znów gwałtownie podrywając się do lotu, targani potężnymi siłami, to naprężając mięśnie to znów oddając się słabości (..) I stanowili jedno - palącą wulkaniczną skałę*), ale wywołuje co najwyżej zdziwienie odnośnie porównań, choć mówi o jednej z potencjalnie najbardziej emocjonujących scen w powieści. Książka jest po prostu mdła emocjonalnie. Nawet gdy bohaterowie przeżywają największe uniesienia, nawet gdy przeżywają największe klęski czytelnik nie odczuwa tych emocji jakoś silniej, a to jak mówią o miłości przypomina młodego Wertera, który dodatkowo ostro sobie popił i bredzi bardziej niż zwykle. Co z tego, że bohaterowie są opisani prawidłowo i wnikliwie skoro równie dobrze można by było w ten sposób opisać manekina. Manekina ze skłonnościami do sentymentalnych dialogów/monologów i niezwykle drobiazgową znajomością literatury wysokiej. Zadziwiające, jak każdy z bohaterów Świerzewskiego jest oczytany, jak prawie każdy rzuca cytatami jak z rękawa, jak zna doskonale Lermontowa, Majakowskiego, Czechowa, Dostojewskiego, Tołstoja! I jakimi poetyzmami się wysławia! Ot, autor chyba trochę przesadził w kwestii ukazania typowej sentymentalnej słowiańskiej duszy.
W kwestii ilości bohaterów powieść Świerzewskiego może konkurować spokojnie z Wojną i pokojem. Jest ich całe krocie, od rodzin najbliższych bohaterów zaczynając, po ich przyjaciół, rodziny ich przyjaciół i na masie postaci pobocznych kończąc, a każdy z nich dwojga imion, jak w najlepszej rosyjskiej powieści być musi. Oprócz tego losy nawet postaci pobocznych są opisane bardzo szczegółowo, poznamy nawet marzenia kolegów Olega, wszelkie konsekwencje ich życiowych wyborów, dalsze losy, nawet jeśli w pewnym momencie ich wspólne drogi się rozejdą. Ale to wszystko co łączy powieść Świerzewskiego z klasykami rosyjskimi. To, czego tu zabrakło to jakiejkolwiek iskry, jakiegokolwiek ognia, jakichś większych emocji. Wątki w których postaci wygłaszają sentymentalne monologi wywołują raczej zażenowanie, jedna z ważniejszych scen erotycznych mogłaby spowodować chichot (Czuli się jak para łabędzi splecionych szyjami niczym dzikie wino, porwanych wichrem, to spadając, to znów gwałtownie podrywając się do lotu, targani potężnymi siłami, to naprężając mięśnie to znów oddając się słabości (..) I stanowili jedno - palącą wulkaniczną skałę*), ale wywołuje co najwyżej zdziwienie odnośnie porównań, choć mówi o jednej z potencjalnie najbardziej emocjonujących scen w powieści. Książka jest po prostu mdła emocjonalnie. Nawet gdy bohaterowie przeżywają największe uniesienia, nawet gdy przeżywają największe klęski czytelnik nie odczuwa tych emocji jakoś silniej, a to jak mówią o miłości przypomina młodego Wertera, który dodatkowo ostro sobie popił i bredzi bardziej niż zwykle. Co z tego, że bohaterowie są opisani prawidłowo i wnikliwie skoro równie dobrze można by było w ten sposób opisać manekina. Manekina ze skłonnościami do sentymentalnych dialogów/monologów i niezwykle drobiazgową znajomością literatury wysokiej. Zadziwiające, jak każdy z bohaterów Świerzewskiego jest oczytany, jak prawie każdy rzuca cytatami jak z rękawa, jak zna doskonale Lermontowa, Majakowskiego, Czechowa, Dostojewskiego, Tołstoja! I jakimi poetyzmami się wysławia! Ot, autor chyba trochę przesadził w kwestii ukazania typowej sentymentalnej słowiańskiej duszy.
Ponieważ jest to debiut wydaje mi się, że ważne jest by autor usłyszał zarówno zachwyty (a tych już kilka widziałam w sieci), które zmotywują go do dalszego pisania, jak i krytykę, która być może wpłynie na zmianę warsztatu. Nawet jeśli ta ostatnia pochodzi z tak skromnego miejsca jak to moje. Nie mam na celu nic złośliwego, jestem prostym czytelnikiem, który przeżył kilka dni męczarni z jedną książką. Z książką, dodam, zapowiadającą się naprawdę dobrze! A jednak niesamowicie wyczerpującą. Dawno się tak nie zmęczyłam przy lekturze.
Zapach miasta po burzy, Olgierd Świerzewski, Muza SA, Warszawa 2014
* str. 391
Zapach miasta po burzy, Olgierd Świerzewski, Muza SA, Warszawa 2014
* str. 391
"książka trafiła do niewłaściwej czytelniczki". Bardzo Cię przepraszam, ale stosowanie tego argumentu doprowadza mnie do białej gorączki. Nie podobało Ci się, umotywowałaś to rzetelnie i obszernie, więc nie masz powodu, żeby czynić tego rodzaju zastrzeżenia. Nie podobało się - i to jest Twoje prawo. Nie szukaj winy w sobie po to, żeby poprawić samopoczucie autorowi czy wydawnictwu. Za to wyrazy uznania za to, że nie zamiotłaś książki pod dywan w myśl kolejnej blogowej zasady, że szkoda sił na pisanie o złych książkach.
OdpowiedzUsuńJejku, właśnie wyobraziłam sobie Ciebie w białej gorączce ;P Napisałam to, bo naprawdę tak czuję. A czuję pierwszy raz na serio. Bo widzisz, zdarzyło mi się parę razy skrytykować książkę (wiem, wiem, za rzadko to robię), ale nigdy nie czułam tego, że to naprawdę nie jest książka dla mnie i że będą czytelnicy, którym się spodoba. I tylko o to mi chodziło ;P A za wyrazy uznania dziękuję :-)
UsuńI usta w pianie mam :P Zła książka jest złą książką i to, że spodoba się jakiejś grupie czytelników, nie poprawi jej jakości. Jestem odosobniony w tej opinii, ale tak uważam:)
UsuńWidzę sporo racji w tym co twierdzisz, ale też widzę zawsze dwie strony każdej sytuacji. Tym bardziej, że potwierdzają się w rzeczywistości - to, że dla mnie książka jest zła nie musi oznaczać, że będzie też zła dla innego czytelnika i to, że ja oceniam tak jej jakość nie musi być oceną obiektywną i ostateczną (ale to przez moje psychologiczne skrzywienie, przesadną empatię, rozumienie różnorodności itd. czyli wiesz, zboczenie "zawodowe"). Poza tym to debiut i to też biorę pod uwagę. Te pierwsze razy zawsze są pełne potknięć, błędów, są czymś co można poprawić.
UsuńRozumiem, że empatia, że innym może się podobać, ale piszemy w swoim imieniu i takie twierdzenia, że innym się może podobać, bo my nie jesteśmy odpowiednim czytelnikiem, odbieram a) jako próby asekurowania się przed ewentualnymi zarzutami, b) po trosze brak odwagi, by trwać przy własnej opinii. Zawsze mi się kojarzą takie teksty blogowe, że co prawda książka nudna, ale ma śliczną okładkę, więc spróbujcie się przekonać na własną rękę :P Kiedyś koleżanki blogerki mi powiedziały, że faceci mają tendencję do generalizowania ocen (książka do niczego), a kobiety do podkreślania subiektywizmu (książka mnie się nie podobała). Coś w tym jest być może :P
UsuńMoże i masz rację, zarówno z asekurowaniem się, jak i brakiem odwagi. A może to jest tak, że a) jestem trochę bardziej wyrozumiała dla czyichś potknięć b) nie chcę zniechęcać debiutanta c) gdybym tak nie miała odwagi to nie pociągnęłabym tematu w ogóle, tylko krótko streściła w czym rzecz? ;P Coś w tym jest, że faceci za bardzo generalizują, a kobiety podkreślają swój subiektywizm. Tylko co w tym złego, że wiem, że jestem subiektywna? I co jest lepszego w tym, że Ty wiesz, że książka jest zła i koniec? Zauważyłam, że czytelnicy często i gęsto mają skłonności by bronić swoich ukochanych książek, nawet drogą atakowania oponenta, albo uważać, że mają absolutną i jednie słuszną rację co do oceny. A figa mój drogi. Ludzie są różni, czytelnicy są różni, różnie odbieramy książki. To co mnie zachwyca Tobie może się co najwyżej spodobać, albo wcale pozostawić obojętnym. I jak to stawia sprawę ostatecznej i obiektywnej oceny? Nijak. Bo nie masz racji generalizując. Generalizowanie ogólnie jest złe. bo wrzuca wszystkich do jednego worka. A ja się na to nigdy nie zgadzam ;P
UsuńZgoda co do zasady i faktycznie jest mnóstwo książek, które mogą się podobać innym, nie podobając się mnie. Ale sięgnę po przykład ekstremalny: czy to, że książki AutorKasi podobają się tłumom, świadczy o tym, że są dobre, mimo iż mnie się nie podobają? Niestety, są złe, nie wytrzymują krytyki na żadnym poziomie, językowym, fabularnym, realiów. I co? Mam uznać, że jestem niewłaściwym czytelnikiem, czy że autorka jest grafomanką? Moje dobre samopoczucie na własnym punkcie każe mi jednak uznać możliwość numer dwa:) Może to też jest typowo męskie?
UsuńA co do skłonności do obrony ulubionych książek, to dawno mi przeszło. Nie lubisz? Twoja strata, nie będę się zabijał, żeby komuś udowodnić, że Nad Niemnem wielką powieścią jest. Bo nie jest, ma swoje wady, ale mnie jako czytelnikowi pasuje. Zdaje się, że obnażyłem własny brak konsekwencji :D
To nie brak konsekwencji. Mogę lubić książkę mimo jej wad, które umiem dostrzec, ale nie będę twierdził wbrew oczywistości, że to genialna proza. Mogę uznać geniusz prozy, mimo iż mi się nie podoba, chociaż to dużo trudniejsze. Natomiast gniot będzie gniotem; pomiędzy geniuszem i gniotem jest cały ocean rozmaitości i o te książki możemy się sprzeczać :)
UsuńI się śmieję jak norka (chciałabym zobaczyć Twoją minę teraz :D).
UsuńTu znowu powiem od siebie - tu ponownie są dwie strony. Bo, że warsztat autorKasi jest fatalny to nawet zdarza się zauważyć jej najwierniejszym fankom, a to, że wciąga w fabułę, bo gra emocjami jak tabloid tytułami to ta druga strona medalu. Poza tym - znowu mówisz "większość" (tłum). Zgodzę się, że większości czytelniczek autorKasi jej książki się podobają, że ma wierne fanki itd., ale to kolejna forma generalizacji. Jak mówienie, że każdy Polak to katolik... I masz tu egzemplarz, który Ci powie, że nie każdy i już obalam tę generalizację, ale nie zmieniam tego, że większość faktycznie jest katolikami ;) A zadziwiająca puenta jest jednak taka, że oddzielam tutaj warsztat od fabuły. To, że Świerzewski pracował nad książką naprawdę rzetelnie to jedno, a to, że fabułę napisał słabą to drugie. Taka odwrotność autorKasi w zasadzie. Tak sobie właśnie pomyślałam abstrakcyjnie, że jakby połączyli siły.. hm..;)
Fajnie, że Ty "wyrosłeś" z nachalnego chwalenia swoich ulubionych książek ;P :)
Nie użyłem słowa większość, tylko tłumy :P
UsuńPołączyli siły? Tfu tfu, co za wizja :) AutorKasia nie dba o swoje książki na żadnym poziomie, i tu zapewne Świerzewski ma przewagę i coś może z niego być.
I nie wyrosłem z nachalnego chwalenia ulubionych lektur, tylko z toczenia bojów z tymi, którym się one nie podobają.
Dobrze, jest różnica między większość a tłum, ale chodziło mi tutaj o większość jej czytelniczek. Bo jednak większość jej czytelniczek (niezależnie od globalnej ich ilości) jest zachwycona.
UsuńI właśnie dlatego nie chcę Świerzewskiego zniechęcać i za bardzo generalizować w ocenie jego książki :-) Wierzę właśnie, że coś może z niego być.
Tak, tak, właśnie o toczenie bojów mi chodziło :-)
Zapomniałam dodać, że z nachalnego chwalenia moich ulubionych książek to ja pewnie też nie wyrosnę :)
UsuńA może te zachwycone to właśnie mniejszość, ale najbardziej hałaśliwa? :)
UsuńCoś może być na rzeczy, przyznaję :-)
Usuńps. Ciekawe, że właśnie teraz się odezwałeś. Zerknęłam sobie co jest w sieci na temat tej książki i proszę, zgoła odmienne spojrzenie:
http://www.anianotuje.pl/2014/04/olgierd-swierzewski-zapach-miasta-po-burzy.html
Teraz akurat wróciłem do domu. A co do cytowanej opinii, to nie powiem, co o niej myślę:P
UsuńWyścigi? ;)
UsuńWiesz, to tylko jedna z wielu "zachwyconych" ;) ale oczywiście, uszanuję Twoją chęć przemilczenia swojej opinii na jej temat ;P
Wyścigi! :)
UsuńJakiś ten zachwyt chłodno-bezosobowy jest:P
Tak też czułam, choć podpowiedzią były też wpisy na fb ;)
UsuńOj, oj, ale zobacz ile osób deklaruje chęć przeczytania po tych zachwytach! Godne podziwu, ja nie mam takiej siły oddziaływania, toteż nie kpię ;P
Wiele osób deklaruje? Verba et voces praetereaque nihil, jak to zwykle bywa. Ja tam w takie deklaracje wierzę, gdy ktoś faktycznie przeczyta, jak nie przymierzając, Ty Szczygielskiego :) Deklarować to sobie można wszystko.
UsuńNiby tak, niby racja, ale czasami takie deklaracje kończą się lekturą, jak Ty nie przymierzając z Krzysztoniem ;) Choć oczywiście zdaję sobie sprawę, że sporo z nich jest swoistą zapchajdziurą, w ramach konieczności zostawienia jakiegoś śladu w komentarzu, co by potem inny łatwiej trafili na bloga autora owego komentarza ;) Ale wiesz, efekt ogólny robi wrażenie tak czy inaczej. W każdym razie dla mnie rzecz oczywista i tak ważniejsze jest to, ze pod moim wpisem jest dyskusja z Tobą. No to jest dużo ciekawsze i wartościowsze :-)
UsuńA no właśnie, coś w tym komciu trzeba napisać, no bo jakże tak bez komcia? Na mnie efekt ogólny robi wrażenie raczej żenujące. To ja zamiast fafnastu deklaracji wolę jedną osobę, która faktycznie przeczyta. I dzięki za miłe słowo, lubię sobie tu dyskutować :)
UsuńBez komcia ani rusz. Czasami czytam wypowiedzi młodych blogerek (ciałem i duchem, nie w kwestii blogowania), które załamuje brak komentarzy, albo mała liczba wejść na bloga i piszą czasami płaczliwe wpisy.. Aach, to jest dopiero żenujące :) ale młodość je trochę usprawiedliwia..
UsuńPewnie, też wolę jedną osobę, która naprawdę przeczyta niż takich komci w tym stylu ;)
To wygląda na to, że oprócz sympatii dla prozy Szczygielskiego i Marty Kisiel mamy kolejne punkty, w których się zgadzamy :)
Coraz bardziej mnie niepokoi ta zgodność, bo o czym my sobie będziemy dyskutować?
UsuńJako fanatyk słupków i statystyk po trosze rozumiem ten pęd do komentarzy i liczby wejść, ale czasem patrząc na tzw. content, to wcale się nie dziwię ich brakowi. I z drugiej strony, czasem patrząc na tzw. content, dziwię się, że aż tyle osób wchodzi i komentuje, bo doprawdy nie ma co :P
Na szczęście tych punktów jest niewiele póki co, toteż szanse na dyskusje nadal mamy! :-)
UsuńTeż lubię widzieć, że ktoś zagląda, że nie jest tak, że piszę tylko dla dwóch osób ;) i też czasami zadziwia mnie popularność niektórych blogów (mierząc ją liczbą wejść i komentarzy), bo zawartość co najmniej mierna, dobór tytułów słaby, a licznik aż wrze. Czy to kwestia strategii marketingowej blogera, czy jednak tego, że dziś się po prostu czyta słabizny (nie wytykając w ogóle palcami autorKasi)? Ot, kolejna zagadka, albo temat do badań ;) Ważne jednak, że takie wartościowe blogi jak Twój są doceniane :-) Zawsze mnie to cieszy najbardziej. A że niektóre równie wartościowe są mniej popularne.. hm.. Ważne, że są nadal, ich autorzy piszą i dzięki nim trafiam na dobre książki :-)
Moja prywatna teoria brzmi, że autoreczki mizerniutkich blogasków wspierają się nawzajem komciami, bo inaczej zginą jak mydło w praniu. Tutaj podstawą "prestiżu" jest liczba książek wyrwanych od wydawnictw, im więcej, tym autorytet na dzielni większy. Od śledzenia wątku o współpracy z wydawcami na Na kanapie można było stracić zęby i resztki włosów. Grunt to znaleźć sobie grupę blogów, które nam odpowiadają.
UsuńHm.. To może czas zacząć się głośno chwalić ile propozycji dziennie dostaję? ;-) (ktoś rozdystrybuował mój adres e-mail niestety i wysypało się jak z worka..) Gdybym tak sięgała po każdą książkę, jaką mi oferują to też byłabym słynna na dzielni, a co ;) (czyli jednak mam kiepską strategię marketingową ;D) A ja jedyne co ostatnio myślę, to że chętnie się wymiksuję z tego "interesu", bo mnie męczy poczucie zobowiązania do napisania tekstu.
UsuńZgadzam się, grunt znaleźć swoje blogi. A tak swoją drogą, jeszcze dwa lata temu miałam inne typy, część została, a do części nawet nie wracam myślą..;)
Trochę bardziej się chwalić i lansować zawsze warto :D Zniechęcenie wobec recenzyjnych dopada wiele osób, ja już konsekwentnie odmawiam, chociaż czasem serce mnie boli. Jednak wydajność tak mi spadła, że przyjmowanie kolejnych książek byłoby nieprzyzwoitością, łagodnie mówiąc. Trudno, część propozycji sobie kupię, o części pewnie zaraz zapomnę.
UsuńWśród czytanych blogów następuje naturalna rotacja, coś nowego się pojawia, stare znikają z różnych powodów, sam bym chętnie zrobił sobie przerwę, ale wiem, że już bym się potem nie zmotywował do powrotu.
Ha, muszę więc jakoś wykorzenić to wychowanie, że samochwalstwo jest złe, złe, złe ;-)
UsuńJa na wiele w ogóle nie odpowiadam. Czasami po prostu ciekawość weźmie górę. Aczkolwiek Agory i WL jestem pewna (to znaczy, tego co wybieram), te ostatnie dziwadła to był właśnie efekt ciekawości. Ot i mam nauczkę ;-)
Nie, nie, żadnej przerwy Tobie robić nie wolno! ;P Wiesz, jesteś na liście blogerów, którzy muszą pisać :-) nawet jak nie zostawiam komci to nadal czytam uważnie ;P
Wypleń koniecznie, aczkolwiek nie przesadź :) Chociaż zarzuty o przesadne lansowanie mogą się zawsze pojawić, osobiście tego doświadczyłem:P
UsuńPrzy blogowaniu trzyma mnie świadomość, że mam przeczytane parę sztuk recenzyjnych, które MUSZĘ kiedyś zrecenzować. Plus parę sztuk czeka na przeczytanie:P Nie zwinę teatrzyku, póki nie wypełnię zobowiązań, choćby z paroletnim opóźnieniem :P
Tak, tak, łatwo popaść ze skrajności w skrajność. Mały kroczek uczyniłam w postaci konta na fb, ale nie mam pomysłu, jak to rozwinąć i co dalej. Ale powoli może dojrzeję do utworzenia strony.. Ojoj ;-) Serio, miałeś jakieś zarzuty o przesadny lans? To chyba dawno i nieprawda ;-)
UsuńUff, uff, uff. Jak dobrze, że masz zaległości recenzyjne ;P
Trochę śmielej sobie poczynaj na tym fejsie. Zdjęcia kotów dają sporo punktów do lansu :) Zarzut o przesadny lans miałem jeden i było to jedno z najdziwniejszych wydarzeń w mojej blogowej "karierze", opowiem Ci przy okazji. A zaległości recenzyjne mają chyba wszyscy, przynajmniej ci, którzy mają nie tylko blog, ale i rodzinę, i pracę. Jakbym był studentem, to pewnie bym miał wpis raz na dwa dni, a w wakacje to i codziennie :)
UsuńPostaram się, choć do tego też muszę dojrzeć ;P Odkąd porzuciłam fb prywatnie jakoś mam do tego portalu sporo niechęci. Ale wiem, że tam się sporo dzieje i dla bloga to świetna reklama. Ech ;-)
UsuńPewnie, że jak się ma rodzinę i pracę to trudno pisać codziennie. Ja mam dni, że nawet nie zajrzę do sieci, że już nie wspomnę o kompletnym braku pomysłu jak zacząć pisać jakiś tekst.
Kłopoty z początkiem? Jakbym to skadś znał. Człowiek by chciał z jajem, żeby zaciekawić itepe. A kiedyś podliczyłem jedną płodną blogerkę, z tych, co to notka raz na dwa dni, i ona stosuje na zmianę pięć czy siedem zdań rozpoczynających i tylko tytuły zmienia i nazwiska autorów :) To się nazywa pomysł racjonalizatorski.
UsuńWłaśnie, zawsze chciałabym zacząć jakoś inaczej, inaczej też napisać. Jakoś bardziej oryginalnie :-)
UsuńO! Że też ja na to nie wpadłam! :-) Chociaż kiedyś, bliska mi osoba, powiedziała mi, w dobrej wierze, że piszę schematem i cały zapał mi przeszedł..;)
Ha, ta osoba chyba nie widziała prawdziwego schematu, bo inaczej nie wypowiadałaby krzywdzących opinii :)
UsuńHa, dziekuję za dobre słowo :-) ale wiesz ona jest moją największą fanką, wmawia mi np. że powinnam napisać książkę (co zawsze kwituję uśmiechem), dlatego wiem, że nie miała na celu jakiegoś przytyku :-) raczej takie stwierdzenie faktu ;) że jest cytat na wstępie, jakiś ogólny wstęp o książce, rozwinięcie o fabule i zakończenie. I raz nawet zgrabnie to spariodowała ;) pisząc u siebie raz jeden jedyny o książce :-) także coś w tym być musi :-)
UsuńI tam, taki schemat, to nie schemat, doprawdy. Poza tym nie da rady każdego tekstu zaczynać od trzęsienia ziemi, a potem podnosić napięcia :)
UsuńPowiadasz? :-) No to może nie jest tak źle ze mną :-)
UsuńOczywiście nie da się, to prawda. U mnie jeszcze dużo zależy od tego jak mi się podobała książka/spektakl. Jeśli słabo to i tekst na ogół wypada słabiej. I stąd nie lubię też pisać źle o książkach. Musi mnie naprawdę zdenerwować żeby tekst był s przytupem ;-)
Pisanie z (z!) telefonu daje czasami zabawny efekt ;-)
UsuńUwielbiam pisać o książkach wyrazistych, nawet najgorszych. Fatalnie wychodzą teksty o nijakich popierdułach.
UsuńWłaśnie! Jak nijaka książka to i tekst o niej wychodzi nijako.. Ha, a myślałam, że tylko ja tak mam :) Ale dodam, że czasami nawet o dobrej książce nie wiem jak napisać. Boję się przesadzić wtedy z entuzjazmem, co czasami daje odwrotny efekt i zamiast zachęcić odstrasza.
UsuńSzczery entuzjazm zawsze mile widziany :)
UsuńPostaram się zatem o tym pamiętać :)
UsuńNie zgodzę się z Tobą, że nie masz siły przekonywania (to z nawiązaniu do komentarzy, a nie recenzji). Mnie przekonałaś do przeczytania "Dnia oszusta". Tak intrygująco napisałaś o zachowaniu bohatera, że musiałam, po prostu musiałam przeczytać książkę :)
OdpowiedzUsuńOoo, dziękuję! :) to mnie podniosłaś na duchu :) Pamiętam, że czytałaś tę książkę, pamiętam, że było mi miło, że byłam inspiracją. Muszę częściej pamiętać takie dobre momenty :)
UsuńNigdy nie planowałam sięgać po tę książkę (i nadal nie planuję), ale ostatnio trafiłam na kilka jej recenzji i muszę przyznać, że Twoja podoba mi się najbardziej. Pozostałe były wręcz hiper-entuzjastyczne, ale w sumie niewiele mówiły o samej powieści. Twój tekst uderzył mnie początkowo tym, że piszesz też o tym, co Ci się nie podobało i można to nazwać konstruktywną krytyką i zachętą dla debiutującego autora. I sumie czuję, że dużo się dowiedziałam o tej książce z Twojego wpisu. Co do tych przytaczanych metafor w scenach erotycznych, to wydaje mi się, że takie głupie aż nie są (te łabędzie mają nawet potencjał ;) za to lawy nie rozumiem...), ale dziwnie wyglądają zestawione ze sobą - może lepiej by to brzmiało, gdyby autor zdecydował się tylko na jedno z tych porównań?
OdpowiedzUsuńDziekuję za miłe słowa! Cieszę się, że dostrzegłaś moją próbę pokazania zarówno plusów jak i minusow :-)
UsuńNie mówię że samo to porównanie jest głupie, dla mnie nietrafione, a już szczególnie nie trafia do mnie takie ich nawarstwienie, bo zaraz po łabędziach jest i dzikie wino i to razem do kompletu porywane do lotu... Przesada i nadmiar po prostu. Mówimy o scenie erotycznej a autor robi z tego coś kompletnie odrealnionego. I o to mi w zasadzie chodziło. Gdyby poprzestał na samych łabędziach a potem napisał parę prostych zdań to kto wie, może by mnie to mniej raziło.
Rozumiem - za dużo szczęścia na raz. ...Chociaż z drugiej strony to dzikie wino kojarzy mi się z piosenką Grechuty ("W dzikie wino zaplątani"), w której, o ile pamiętam, cały świat był w te pnącza zaplątany, więc pewnie i łabędzie na lawie, szachiści oraz sam autor "Zapachu..." też ;) Swoją drogą ciekawe, czy tą piosenką się sugerował przy opisach plątaniny dzikiego wina?
UsuńPiosenki nie znam, ale powiem Ci, że jeśli to faktycznie była inspiracja to zaczynam mieć coraz bardziej niepokojące wrażenie, że autor miał zbyt wiele inspiracji, a za mało oryginalnych pomysłów. Przykładowo jego bohaterowie mają jakieś przygody życiowe, które wydarzyły się naprawdę, cytują prawdziwych poetów i pisarzy, generalnie wydawałoby się, że pisarz po prostu umieścił w tym tyglu wydarzeń historycznych parę swoich postaci, by potem kopiować samą historię i wydarzenia. Ale może to już moje daleko idące wnioski..
UsuńOgółem lubię odrobinę liryzmu, trochę poezji w życiu, ale autor przedobrzył właśnie z tym aspektem.
Oj tam, oj tam, że od razu zaczął kopiować historię - on po prostu zrobił (że użyję modnych słówek) "research" i sprawdził "background" dla swojej fabuły ;) A że nadgorliwie, pedantycznie, tak że zabrakło miejsca na wyobraźnie? Niełatwo być pisarzem... Tak serio, to faktycznie dochodzę do wniosku, że pisanie dobrych książek, a zwłaszcza debiutowanie łatwe nie jest, trzeba manewrować między "przygotowaniem się do tematu" a "przesadą w kopiowaniu realiów". W sumie to ciekawa jestem kolejnej książki autora - pewnie ona dopiero odpowie, na ile "Zapach..." był skażony nadgorliwością debiutanta, a na ile odzwierciedlał styl autora.
UsuńAle wiesz, ja to mimo wszystko chwalę, że on tak się przygotował! :-) Wierzę, że niełatwo być pisarzem, wierzę, że trzeba pokonać sporo trudności (i tych wewnętrznych i zewnętrznych związanych później z wydaniem, opiniami czytelników itd.) dlatego wcale nie chcę autora zniechęcać do pisania! Wprost przeciwnie, niech pisze, Świerzewski zdecydowanie niech pisze (są autorzy którym bym zakazała, serio). Wnikliwe przygotowanie to już coś, biorąc pod uwagę to, jak po macoszemu niektórzy autorzy podchodzą własnie do owego "backgroundu" ;)
UsuńA wiesz, aż mnie korci by jednak Cię przekonać do lektury, żeby poznać Twoją opinię :)
Jeżeli natchnie mnie, żeby sięgnąć po coś współczesnego, polskiego pisarza, jakąś świeżynkę, to mam wrażenie, że poważnie rozważę właśnie "Zapach..." - tak trochę z jakiejś przekory. Trochę mnie do tego prowokujesz ;)
UsuńPrzekora to też całkiem fajny powód :D A prowokować lubię, bo fajniej potem podyskutować o wrażeniach :)
UsuńPrzeczytałam kilka dni temu na stronie o datach premier taki oto opis tej książki:
OdpowiedzUsuń„Zapach miasta po burzy” to porywająca historia miłości z upadającym imperium w tle. Dobro i zło w potyczce na zatracenie. Wielka historia rodem z Tołstoja i ciemna strona rosyjskiej natury jak u Dostojewskiego. Pełna pasji i szaleństwa powieść, jakiej dawno nie było. Trzeba nie lada bezczelności, żeby bez najmniejszego skrępowania, jak robi to Olgierd Świerzewski, sięgać pełnymi garściami z żywiołu romansu i mieszać go ze skrajnymi emocjami wyrachowanych szachów. I co najdziwniejsze ulegamy całkowicie tej bezczelności, od pierwszego ... :
Zatkało mnie, co za grafomaństwo taka notka. Od razu założyłam, że nawet kijem nie ruszę, z zemsty za to, co napisane durnego o niej. Niech wydawnictwo bardziej pilnuje tego, jak się o książce wyraża.
Potem poczytałam u Ciebie i pomyślałam - a nie mówiłam!
A teraz czytam tu http://recenzjeksiazek.natemat.pl/99257,zapach-miasta-po-burzy i nic nie rozumiem, czyżby to były dwie inne książki?
Kasiu, jak ja intensywnie myślałam o Tobie podczas pisania tego tekstu to sobie nawet nie wyobrażasz! Cały czas miałam w głowie motto Twojego bloga, bo jak nigdy wyraźnie rozumiałam jego sens :-)
UsuńOdnośnie opisu - otrzymałam go w mailu z propozycją recenzji. Moja pierwsza myśl była taka, że to "niezłe" i że zapowiada się kolejny "Jeździec miedziany" ;-) Ale tu obraziłam autora - absolutnie nie traktował sobie dowolnie faktów historycznych i nie naginał ich do wątku romansowego, więc tu zwracam honor. Ale cała reszta niestety ma w sobie coś z "Jeźdźca.." - też wszyscy dookoła się zachwycają i też ja jedna mam jakieś "ale". Jak widać jedna książka ma wiele możliwych interpretacji i inaczej bywa odczytywana. Ja się z tym zgadzam, bo właśnie na tym to generalnie polega - czytamy jedną książkę, obserwujemy jego zdarzenie, a mamy zupełnie przeciwstawne odczucia.
Kiedyś mi się strasznie dostała w blagowym świecie za to motto, ale ja tak uważam i nie zmienię zdania, bo jak wtedy wytłumaczyłabym sobie istnienie wielu setek tysięcy fanek Michalak? Z głowy czyli z niczego ona przyszło do mnie i co jakiś czas staję przed sądem i odpieram zarzuty. Nie mam innego wyjścia muszę tę powieść przeczytać, be budzi skrajne emocje i oceny. Ciekawam
UsuńA widzisz, ja sama nie bardzo rozumiałam sens Twojego motta. Dopiero teraz, przy tej właśnie książce dotarło do mnie, że bywa w tym sporo racji ;-) I bardzo fajnie, że chcesz ją przeczytać, bo jestem ciekawa innych opinii! :-)
UsuńJa zas pewnie nie przeczytam, glownie dlatego, ze nalozylam sobie szlaban na ksiazki i kupuje tylko absolutne "muszmiecie"! (co za brzydkie slowo - wiem i przepraszam)
OdpowiedzUsuńNie wiem teraz, co bardziej bylo interesujace - Twoja recenzja, jak zwykle swietna, czy Twoja dyskusja z ZwL. Zreszta wszystkie wasze wymiany zdan czytam pasjami :)
Ha, a jednak wolałabym nie zniechęcać do książki ;-) Zawsze wolę zachęcać! Ale cóż, tu się nawet nie będę upierać, nikomu nie życzę tych męczarni, które przeżyłam, choć jak widać po innych recenzjach, jestem w tym mocno odosobniona..
UsuńDziękuję, to miłe! Ja pasjami zaś lubię te wymiany zdań :-) Czasami aż mi szkoda, że muszę odejść od komputera ;-)
Poczekam na wasza kolejna, interesujaca wymiane zdan :)
UsuńPodejrzewam, że jak napiszę coś o "Dożywociu" Marty Kisiel to się może znowu trafić ;-)
UsuńAle tylko, jeśli nie wykrzeszesz z siebie odpowiedniego entuzjazmu :P
UsuńUderz w stół... ;P
UsuńKto wie, może się zamknę w sobie z onieśmielenia, że mnie może znowu Ałtorka odwiedzi i co ja biedniusieńka zrobię? i może wcale nie napiszę :P
Pisz, pisz i nie pozwól, żeby takie głupstwo, jak Ałtorka czytająca Twoje teksty, zepsuło Ci zabawę :P
UsuńGłupstwa? no nie powiedziałabym ;P ja tam się tym jaram jak małolaty komciami :D
UsuńNapiszę, napiszę, jeszcze tylko raz przeczytam.
ps. nie wiem czy będzie sens oddawać Ci tak zaśliniony egzemplarz..;P
Zdezynfekuję, wysuszę, wyprasuję :P
UsuńHm.. Muszę coś innego wykombinować ;P jakby Ci tu jej nie oddać.. :D
UsuńKup sobie ebuka :)
UsuńTobie kupię :D :P o! :D
UsuńTo chyba razem z czytnikiem :P
UsuńHm.. Muszę przemyśleć temat, bo może za 250zł (jak sprawdzałam za tyle już można kupić czytnik, oczywiście najmniej wybajerzony) uda się już kupić i samo "Dożywocie" ;P
UsuńO właśnie. A ja jestem przywiązany do mojego autografu, którego nawet nie odczytałem :P
UsuńEeech.. no trudno. Z bólem serca, ale oddam! Jak mus to mus..
UsuńWłaśnie przeczytałam inną opinię i powróciłam do Twojej.
OdpowiedzUsuńOpinie diametralnie różne, ale też zupełnie na co innego zwracające uwagę.
Czytać nie będę jednak, bo i tak czytam mało więc bym nie zmieściła jej w czasie. Tym bardziej, że Twoja opinia bardziej jednak do mnie przemawia.
Ta książka ma 722 strony także nawet jak się szybko czyta to i tak sporo czasu zajmuje, także rozumiem Twoją decyzję. Aczkolwiek jak napisałam wyżej wolę zachęcać niż zniechęcać.
UsuńTeż zaobserwowałam że inne recenzentki akcentują inne aspekty książki. Mnie tak nie ekscytujące tło historyczne bo już nic mnie w nim nie zaskakuje, a przesadny liryzm odbieram raczej jako coś mdłego. Nie wiem może to kwestia wieku? ;-)
Aniu, no to nieładnie wyszło z tym "wyśmiewaniem", bo mi chodziło o pokazanie Twojej recenzji jako przykładu innej opinii, a cała reszta dyskusji w zasadzie bardziej dotyczyła w ogólności deklaracji zostawianych w komentarzach (mam nadzieję, że przeczytałaś całość i to zauważyłaś) i ich spełniania. Faktem jest, że rzadko osoby deklarujące zostawiają deklaracje faktyczne, a częściej, żeby reklamować się na blogu innej koleżanki/kolegi. Ale to temat rzeka.
OdpowiedzUsuńJak napisałam w swojej recenzji - książka trafiła do niewłaściwej czytelniczki. Zawsze uważałam i to też pojawia się w komentarzach, że każdy odbiera wszystko inaczej. Że jedna lektura wywołuje tysiące innych wrażeń i interpretacji. Dlatego tak, zgadzam się, masz rację z odcieniami pośrednimi ;-) Ale dla mnie książki trudne, zawiłe to zdecydowanie inna liga. Odruchowo powiem "Obłęd" Krzysztonia, czy "Doktor Żywago" Pasternaka. To są powieści tytaniczne, wielkie i tak, to one powodują, że tacy autorzy jak Świerzewski mają u mnie podniesioną poprzeczkę. Także tu też Cię popieram - doświadczenie wpływa na nasz odbiór.
Co do oceny blogi słabe, profesjonalne.. Wiesz, ja mam słabość do blogów książkowych ogólnie. W moich linkach masz ich cały przekrój - są tam i lepsze i słabsze, są tam ludzie piszący o książkach trudnych, historycznych, są zachwycający się obyczajówkami. Dla mnie istotne jest to, że dla każdego piszącego o książkach jest to pisanie o swojej pasji. To co mnie razi to raczej nachalne reklamowanie się, ale to już inny temat. Niemniej samo zachęcanie do czytania to naprawdę trudna "misja" i zgodzę się, że zawsze warto ;-) A przyznam bez bicia, że Twojego bloga nie znam, przeczytałam tylko ten jeden tekst i daleka jestem od oceniania na jego podstawie całości ;-)
Nie widzę tu wyśmiewania innego bloga. Zajrzałam do tui, wcześniej nie znałam tych zapisków i przybiegłam bronić, bo całkiem fajnie napisane A tu ataków niet ;-) Jakiś nadwrażliwy donosiciel na to maczał w tym palce. A swoją drogę typowe -nie odezwie się, ale kurcgalapkiem do autorki nadać audycję
OdpowiedzUsuńAlbo pousuwane tutaj został te ataki. Amin-fajnie napisałaś i nie powinnaś tego brać do siebie, dyskusje mają to do siebie, że od rzemyczka do koniczka, coś je zaczyna, a potem urastają do ogólników wielkich jak morze
OdpowiedzUsuńZastrzelę się! Komórka mi ciągle zmienia imię Ania. Przepraszam
OdpowiedzUsuńNic nie usuwałam :-) ale ktoś wrażliwy może tak odebrać naszą dyskusję z ZWL, szczególnie czytając niedokładnie :-)
OdpowiedzUsuńSkoro już zostałem wywołany, to oczywiście mogę skomentować, szczególnie że mój komentarz, od którego się powstrzymałem, nie miał być szyderstwem :)
OdpowiedzUsuńNajogólniej tego, że Twoja recenzja, chociaż dobrze napisana, należy do typu, za którym nie przepadam, to znaczy letnich: piszesz o fabule, ale cofasz się w pół kroku, żeby za dużo nie zdradzić, a jak przychodzi do własnej oceny, to wykonujesz kolejną woltę i w sumie niewiele się dowiedziałem o tym, dlaczego Ci się podobało. A w zasadzie nic się nie dowiedziałem. Wszystko to razem i miałem uczucie, że tak naprawdę Cię ta książka nie obeszła, w przeciwieństwie do Ani z Wyspy Księcia Edwarda, gdzie sobie parę rzeczy od serca napisałaś, i bardzo dobrze. W kwestii Ani mógłbym z Tobą dyskutować, a w kwestii Swierzewskiego nie, bo pomijając to, że książki nie znam, to nawet nie wiedziałbym, o co mógłbym zapytać czy "zahaczyć".
OdpowiedzUsuńAniu, zapomniałam dodać, że Świerzewskiemu to wydawca zrobił taką niedźwiedzią przysługę przyrównując do rosyjskich klasyków, przez co miał u mnie podniesioną poprzeczkę. Myślę, że wiele by zmieniło, gdyby Muza darowała sobie swój opis..
OdpowiedzUsuńZWL - ha, to już wiem, czemu komentujesz u mnie tylko co dziesiątą recenzję. Muszę popracować nad ich "temperaturą" ;-) hi hi
Kasia: nie komentuję, bo nie mam czasu:P I na teatrze się nie znam:)
OdpowiedzUsuńOj, tak tylko żartuję sobie :)
OdpowiedzUsuńWiesz, właśnie czytam. A akurat dzisiaj błąkałam się po Matrasie na krakowskim Rynku i słychać było, że gdzieś tam odbywa się jakieś spotkanie autorskie. Powędrowałam na koniec księgarni i faktycznie było - Świerzewski opowiadał o swojej książce. Siadłam, żeby posłuchać, w końcu tak mi się dziwnie trafiło, że zupełnie przypadkiem trafiłam na spotkanie o książce, którą akurat czytam. I wiesz, Świerzewski wspominał o jakiejś opinie w Internecie, która go zabolała - ktoś porównał jego postacie do manekinów (a przecież, jak powiedział, czego jak czego, ale tego mu chyba nie można zarzucić!). Przypomniałam sobie o Twojej recenzji, sprawdziłam i faktycznie wspomniałaś o manekinach ;) Zatem chyba Twoja krytyka jakoś ubodła autora (uważał, że jest ona niezasłużona), ale wątpię, czy do niego jakoś trafiła.
OdpowiedzUsuńMnie się dość przyjemnie czyta "Zapach miasta po burzy", ale doskonale rozumiem Twoją opinię i w dużej mierze się z nią zgadzam. Wszystko jest w tej książce trochę sztuczne, jakby wystudiowane. I nie doszłam jeszcze do tej sceny erotycznej, o której piszesz, ale już parę miałam okazję pomyśleć, że autor chyba zagalopował się z kwiecistością porównań...
Przeczytałam Twój komentarz rano, to był jedyny luksus na jaki mogłam sobie pozwolić w przyspieszonym tempie szykowania się do pracy. A potem wiadomo, dojazd, praca. Teraz chwila oddechu.
UsuńMyślałam o tym, co napisałaś, o reakcji autora. Z jednej strony cieszę się, że w ogóle przeczytał, z drugiej, chyba jednak nie do końca zrozumiał, albo ja to też nieumiejętnie przedstawiłam. Ale jedno napisałam wyraźnie i będę to podtrzymywać - pisałam ten tekst z niechęcią. Nie lubię pisać krytyki, gdy czuję, że ktoś naprawdę ciężko pracował, gdy włożył w tę pracę nie tylko wysiłek związany z pogłębianiem wiedzy, poszukiwaniem informacji i pisaniem grubego tomu, ale też wysiłek emocjonalny, bo ma duży sentyment do Rosji jako takiej i ma ona związek z przeszłością jego przodków. Cenię to wszystko i było mi ciężko napisać, że niestety, nie jestem czytelniczką Świerzewskiego. Pocieszałam się tym, że ma jednak sporo zachwyconych czytelniczek, że ja jestem w zdecydowanej mniejszości, a tu proszę, komentuje mój (bo chyba mój..) wpis na spotkaniu. Żałuję, że mnie tam nie było. Jeśli będzie okazja, jeśli będzie na spotkaniu w Warszawie, pójdę. kto wie, może uda się chwilę porozmawiać.. ;-)
Cieszę się, że dość przyjemnie Ci się czyta. Mnie męczyła, oddałam ją w ogóle bez żadnego wyrzuty sumienia, bo generalnie literatury polskiej nie lubię z domu wypuszczać w świat (w ogóle mam taką myśl, bo przestrzeń mi się kurczy na książki, żeby zostawiać w domu tylko literaturę polską, a z zagranicznej ewentualnie te najwartościowsze, a resztę wypuścić w świat.. ;D). Z tym wystudiowaniem masz rację. To jest dokładnie to słowo, którego może zabrakło w moim wpisie. Wystudiowanie, sztuczność, trochę na siłę. I mam żal "terapię" odwykową Olega.. Nie będę opowiadać, bo to dopiero przed Tobą, ale autor wyraźnie w tym temacie nie zasięgnął głębszych informacji. A szkoda, bo to się widzi tym bardziej, gdy na inne tematy wyraźnie się dokształcał i dał upust niezwykłej wiedzy. Tak czy inaczej, mam nadzieję, że ogólne wrażenie będziesz mieć pozytywne. Będę czekać, czy coś napiszesz o tej powieści :-)
Ja też myślę, że nie zrozumiał Twojej opinii. I w ogóle bardzo mi się podoba Twoja recenzja, bo widać, że bardzo dokładnie przeanalizowałaś powieść a Twoja krytyka jest doskonale uzasadniona. Też nie lubię pisać negatywnych recenzji, szczególnie, gdy książka ma potencjał i sama dostrzegam w niej jakieś zalety.
OdpowiedzUsuńWiesz, mnie się wydaje, że (jakkolwiek to dziwnie zabrzmi) autor w tym przypadku starał się za bardzo. Przez to ta sztuczność. Na przykład pierwszy raz chyba mogę powiedzieć, że nie podobają mi się w jakiejś książce przypisy - czasem (jak napisałaś) mogą wręcz obrażać czytelnika, ale denerwuje mnie to, że przez nie autor jakby popisuje się tym, jak dokładnie przygotował się do pisania. Ech, nie będę pisać na razie za dużo. Poczekamy, zobaczymy :)
Dziękuję Ci za miłe słowa! Podnoszą mnie trochę na duchu :)
UsuńMożliwe, że starał się za bardzo. Akurat taki argument do mnie przemawia. Sama mam tak, że gdy na czymś bardzo mi zależy, bardzo się staram, to wychodzi właśnie jakoś tak sztucznie, wystudiowanie.. nie tak jak trzeba. Coś jest na rzeczy! :)
Czytaj, czytaj, naprawdę mnie ciekawi, co powiesz o całości :)