Zamysłem tej powieści, zgodnie z wypowiedzią autora, było pokazanie życia typowego urzędnika, tutaj Józefa K., którego korporacyjny styl biurokracji pozbawia kreatywności i samodzielności, a w efekcie wbija w potworną, nudną rutynę, która nie daje ani spełnienia zawodowego, ani satysfakcji finansowej. Ten zamysł został spełniony z nawiązką. W moim odczuciu zaś ta powieść miała obnażyć coś, co jest a być nie powinno, co może pozwoli na wstrzymanie procesu biurokratyzacji, jaki pochłania kolejne rzesze urzędników. Obawiam się jednak, że temu drugiemu zamysłowi raczej się nie powiedzie.
Józef K. to Polak mieszkający na stałe w Szwecji. Zatrudniony w urzędzie, w którym jego rola nie do końca jest jasna, spędza wiele godzin na niezidentyfikowanych obowiązkach, nudzie, chodzeniu na kawę oraz na ocenianiu innych pracowników. Jest w gorszej od nich pozycji, bowiem mimo dwudziestu lat pracy i zapewne równie długiego pobytu w Szwecji, ciągle jest obcy. Jest traktowany gorzej, jego pensja rocznie ciągle maleje względem pensji pracowników o podobnych zadaniach przez stały brak podwyżki, jest dyskryminowany, co przyprawia go o poczucie klęski, goryczy i frustracji. Jednakże jest też człowiekiem biernie przyjmującym swój los, nie potrafi zawalczyć ani o siebie, ani o jakieś zmiany w swojej zawodowej egzystencji. Przez pryzmat jego przemyśleń, przeplatających się ze wspomnieniami z młodości spędzonej w Polsce i nękającymi go koszmarami, poznajemy miejsce jego pracy.
Schemat funkcjonowania urzędu, w którym pracuje Józef K. jest przedstawiony w zasadzie już na początku powieści. Głównym mentorem, swoistym guru, który otacza się fanklubem swoich podwładnych, jest Runnar, dyrektor generalny biura. Opisywany wielokrotnie jawi się jako typowy bufon, któremu dostała się gratka prowadzenia przedsiębiorstwa, co sprawia mu ogromną frajdę, bowiem uwielbia rządzić i przemawiać o niczym. Najchętniej długo i często. Jego innowacyjnym pomysłem jest utworzenie recepcji, której istnienia nie uzasadnia właściwie nic, przychylność do inicjatywy jego pracowników wobec mycia jego auta, a następnie polecenie utworzenia sypialni dla pracowników, którzy chcą pozostawać po godzinach. Inne absurdy typu komisja do spraw kabli leżących na podłodze, kamery i podsłuchy w toaletach, czy komisja do spraw ochrony pracowników spędzających noc w biurze wydają się już mniej istotnymi zagadnieniami, o jakich się dowiadujemy z kart tej książki. Miejsce pracy Józefa K. to miejsce, gdzie ludzie celebrują biurokrację, udają, że pracują, żeby wypełnić jakoś godziny pracy. Pytanie jakie zadaje sobie czytelnik dotyczy właśnie owej pracy. Czym się zajmują ci urzędnicy? Zapewne niewiele osób uwierzy, gdy powiem, że pracują nie mniej nie więcej, ale dla biblioteki. Co robią dla owej biblioteki? Nie mam pojęcia. Wzmianki o książkach są skąpe i w pewnym sensie abstrahującego od tego, co o działaniu bibliotek wiem z autopsji. Ale prawda jest taka, że faktycznie wiem niewiele, a już o działaniu bibliotek w Szwecji nie wiem nic. O książkach pojawia się informacja o wstrzymaniu funduszy na zakup powieści autorów zagranicznych, co również jest jedną z ważnych i innowacyjnych decyzji dyrektora generalnego. Co jednak więcej ich praca ma wspólnego z biblioteką? Trudno powiedzieć.
Rzecz jednak nie w tym jakie zadania wykonują ci wszyscy pracownicy z Józefem K. na czele, ale w tym, co z nimi robi ich praca. Zmienia w tłum marionetek, którymi rządzi chęć przymilenia się szefowi, pokazania się od jak najlepszej strony, wykazania zaangażowaniem i ślepym zaufaniem do decyzji dyrektora generalnego. A decyzje te są paradoksalne, mają na celu tworzenie kolejnych projektów, których jedynym sensem istnienia jest to, że w ogóle są. I choć każdy doskonale to wie, nie protestuje nikt, bowiem najważniejsze jest przyklaskiwanie szefowi, udawanie, że wszystko jest tworzone dla wspólnego dobra, kolektywne działanie, by osiągać jak najlepsze wyniki. Nie wiadomo jednak w czym konkretnie mają być osiągnięte te wyniki i jakie na ich przełożenie ma mieć na przykład nocowanie w pracy czy nauka eleganckiego chodzenia.
Mam szalony problem z tą książką, bowiem trudno mi jest ją ocenić na jakiejkolwiek skali. Ma w sobie wszystko to, co najlepsze i jednocześnie to, co najgorsze. Napisana jest w świetnym stylu, językiem barwnym i plastycznym, autor łatwo wciąga w opisywaną rzeczywistość, oddaje świetnie stany emocjonalne swojego bohatera i bohaterów pobocznych, pisze piękną, bogatą polszczyzną. Jednak jest to również powieść pełna powtórzeń, nudnych i niepotrzebnych scen, które przedstawiono już kilkadziesiąt stron wcześniej, a jednak z jakiegoś powodu autor uznał za konieczne je przywołać ponownie w innej konfiguracji, ale z dokładnie tą samą treścią. Z jednej strony fenomenalnie oddaje poczucie absurdalności znane z Procesu Kafki, z drugiej bywa zbyt dosłowna i przez to stoi w opozycji do tytułu, do którego próbuje nawiązywać. Jest i nie jest dobra. Wydaje mi się, że gdyby pewnych kwestii było mniej, że gdyby podać tę historię w nieco skondensowanej formie, byłaby to naprawdę świetna, satyryczno-obyczajowa powieść. W aktualnej wersji jest nieco przydługa, momentami przegadana i zdecydowanie zbyt często pochylająca się nad tematem urzędniczego mrowiska w kółko przetwarzając to samo A ten przekaz jest ewidentny od pierwszych stron i nie ma potrzeby by go powtarzać w każdym rozdziale. A jednak chciałabym bardzo, żeby autor nadal pisał! Przemawia za tym
jego niezły warsztat literacki, niektóre intrygujące sformułowania,
czy pewne sceny perełki z tej powieści. Można w niej odkryć akapity warte cytowania, czy inspirujące metafory. Zresztą, samo to, że autor potrafi ten sam przekaz oddać na kilka różnych wariantów wiele mówi o jego możliwościach. Dlatego chętnie sięgnę po kolejne powieści Jerzego Stypułkowskiego.
Za udostępnienie egzemplarza do lektury serdecznie dziękuję autorowi, panu Jerzemu Stypułkowskiemu
Skandynawska wieża Babel. Studium udręki szwedzkiego urzędnika, Jerzy Stypułkowski, Novae Res, Gdynia 2013
Zastrzegając, że nie czytałam tej książki, więc być może nie powinnam się wypowiadać, chcę napisać, że to, co napisałaś o stylu autora mnie zadziwia. Wiem, nie można wyciągać wniosków na podstawie krótkich notek i kilku zdań, jednak kiedy na stronie autora czytam, że "jestem zamieszkały w Sztokholmie", a w emailu od autora zachęcającym do sięgnięcia po tę książkę (podejrzewam, że dostałaś taki sam) dostaję zbitkę zdań w pełnym pozornie mądrze brzmiących słów języku, nie mogę przestać się dziwić temu, co napisałaś.
OdpowiedzUsuńByć może jednak to tylko kolejny dowód na to, że nie należy sądzić po pozorach. Tak czy siak, nie podejrzewam, abym w tym przypadku kiedykolwiek miała ochotę sprawdzić, jak jest naprawdę.
Fakt strona wygląda dziwnie, w maila aż tak się nie wczytywałam. Ale w kontraście książka jest napisana naprawdę dobrym i poprawnym stylem. Jeśli coś ma zniechęcać to powtórzenia o czym wspomniałam. Książka zyskałaby na samym usunięciu powtórek.
UsuńWiesz ja zawsze zachęcam by jednak samodzielnie ocenić. Rozumiem niechęć do brania książki do recenzji, ale gdybyś chciała z ciekawości zajrzeć (i wtedy mieć argumenty do mojego wpisu ;D) to chętnie podeślę Ci mój egzemplarz :-)
Dzięki za dobre chęci! Nie jestem jednak aż tak zawzięta, a poza tym wierzę, że jeśli napisałaś, że styl jest dobry, to tak jest naprawdę. Co do czytania: nie sądzę, aby udało mi się upchnąć tę pozycję w tej dziesięciolatce, skoro czekają inne książki, na które naprawdę mam ochotę, a kolejka niczym w najlepszych peerelowskich czasach długa i zakręcona...
UsuńKolejki rozumiem aż nadto doskonale.. ;-)
UsuńTaką recenzją powinnaś pomóc autorowi może w korekcie jeszcze tej książki. W formie jaką Ty proponujesz byłaby strawna i interesująca, gdyż temat jest na czasie. Brak temu Panu dobrego redaktora. Chociaż z drugiej strony nie każdy pewno chce by mu to co chce przekazać zmieniać aż tak.
OdpowiedzUsuńO widzisz, fajnie by było okazać się ewentualnie pomocną :) Ale mam wrażenie, że autor nie takiej pomocy oczekiwał. W każdym razie mam nadzieję, że każdy kolejny tekst o jego książce mimo wszystko trochę go cieszy.
UsuńNie zdecydowałam się na przeczytanie tej książki, bo zniechęcił mnie bohater nazywający się Józef K. Obawiałam się, że autor będzie starał się naśladować Kafkę, a naśladownictwa nie lubię. Do dziś pamiętam, jak złościł mnie Dehnel nieudolnie naśladujący Balzaka.
OdpowiedzUsuńPoza tym urzędy to najnudniejsze miejsca akcji :)
Naśladownictwa tu nie dostrzegłam, jedynie bardzo oczywiste nawiązanie :-) A fakt, urzędy jako takie, czy praca biurowa to trudny temat. Ale można go potraktować bardzo humorystycznie jak to zrobił na przykład Marcin Szczygielski w Pl Boyu (polecam tak przy okazji!), gdzie opisuje pracę redakcji i też nawiązuje bardzo do biurowych klimatów, a jednak bawi do łez ;)
UsuńNudne miejsce akcji? dziś omal nie dostałam zawału w tym nudnym miejscu akcji, krew, pot i łzy i .... szkoda słów, bo znów podskoczy mi ciśnienie. Po książkę nie zdecydowałam się sięgnąć, bowiem za głęboko siedzę w tym bagnie. A te powtórzenie być może w zamiarze autora miały być uwypukleniem powtarzalności pewnych zjawisk, jeśli coś tak nas boli to chcielibyśmy, aby inni nas mogli dobrze zrozumieć, że coś nie jest jednostkowym wybrykiem, nic nieznaczącym głupstwem, a jest czymś co tłamsi, dusi, ogłupia, zniewala, niszy relacje i powoduje utratę wiary w człowieka.
OdpowiedzUsuńA, ja nic takiego nie powiedziałam, że nudne ;) Wiem doskonale, że potrafi podnieść ciśnienie i inne ciekawe zjawiska w człowieku wywołać.
UsuńMnie książka skusiła, bo liczyłam na trochę więcej nawiązań do Kafki, ale tu się zawiodłam. Sam zabieg powtórzeń w celu uwypuklenia pewnych zjawisk rozumiem, ale on dotyczy nie tylko stłamszenia w biurowej rzeczywistości. Postać dyrektora generalnego jest omawiana kilka razy powtarzając dokładnie te same elementy jego osobowości, jedna z pracownic Johanna, omawiana w różnych wariantach, ale z tym samym przekazem, wizyty w ulubionych kafejkach z kawą również, że już nie wspomnę o stałym nawiązywaniu ustroju biurokratycznego do ustroju socjalistycznego.. I tak w kółko, od nowa, co jakieś parę stron. Dlatego te powtórzenia jednak bym usunęła.
Nie to nie Ty napisałaś, to koczowniczka napisała, że najnudniejsze miejsca akcji :) a ja z tym podwyższonym dziś mega-ciśnieniem, nie zauważyłam, że mogę odpowiedzieć bezpośrednio jej: :) A skoro takie powtórzenia to zgadzam się, że może mierzić.
OdpowiedzUsuńJasne, rozumiem :) jako pracownik biurowy akurat nie powiedziałabym tego co Koczowniczka, aczkolwiek zgodzę się, że z boku to może się wydawać nudne miejsce akcji :)
UsuńWłaśnie, powtórzeń jest zbyt wiele, a książka liczy ponad 500 stron. Myślę, że można by ją skrócić do 300 spokojnie.
Nic na to nie poradzę, że nie cierpię wszelakich urzędów i kiedy muszę załatwić jakąś sprawę urzędową, dygoczę ze zdenerwowania i ze strachu, że pracownik okaże się gburowaty, chamski czy niekompetentny i będzie mnie odsyłał do coraz to innych pokojów ;)
UsuńPodziwiam Was, dziewczyny, że dacie radę pracować w takich miejscach. A w mojej wypowiedzi (trochę niejasno wyraziłam się w poprzednim wpisie, za co przepraszam) chodziło mi o to, że nie lubię czytać o biurach, wolę, by akcja działa się w jakimkolwiek innym miejscu. W lesie, w kopalni, gdziekolwiek, byle nie w biurze, brrr :)
Też nie znoszę i też staram się unikać :-) Sama nie pracuję w urzędzie, ale w biurze, samo to jednak, podobieństwo przestrzeni i pewnych zasad jest uderzające ;-) dlatego wiem, że to, że się pracuje w biurze nie musi oznaczać samej nudy ;-) aczkolwiek sporo w tym racji jest również.
Usuń:))) Koczowniczko- doskonale zrozumiałam, tylko że zapewne z racji znajomosci od podszewki powiedziałabym o mojej firmie wszystko, tylko nie to, że jest to nudne miejsce akcji- przyrównałabym ją do biura maklerskiego, gdzie pośpiech, tempo, stres stanowią główne tło, a jak dodać do tego sprzeczne polecenia, ilość zadań na wczoraj, absurdalność niektórych poleceń i konieczność tolerowania niekompetencji i chamstwa to naprawdę nudno nie jest. Zapewne jak w większości firm w naszym kraju :( Choć kiedy myślę o urzędzie jako książkowym miejscu akcji to rzeczywiście nie potrafię podać dobrego przykładu. Kawki nie czytałam, a mam wielką chęć. I choć pracuję w urzędzie (aczkolwiek charakter wykonywanej przez mnie pracy bardzo odbiega od stereotypowego postrzegania pracy urzędnika, pracuję głównie poza firmą) to także nie lubię urzędów, włącznie z moim miejscem pracy.
UsuńJak zwykle pieknie piszesz. Po ta ksiazek raczej nie siegne, ale musze poczytac co tam czytalas i czym mnie znowu bedziesz kusic :)
OdpowiedzUsuńDziękuję! :-) Po tę faktycznie nie zachęcam jakoś mocno, ale po przyszłe autora, czemu nie? Może okazać się, że napisze kolejną już zdecydowanie lepszą :)
UsuńPewnie ze tak, nigdy nie skreslam autora po jednej ksiazce.
UsuńTeż staram się tak robić :-)
Usuń