Jak napisać o czymś, co szalenie mi się podobało, co chciałabym polecać na prawo i lewo, a jednocześnie nie odstraszyć wyolbrzymionym entuzjazmem, ani nie przesadzić z peanami pochwalnymi? Trudna sprawa, bo jak Licho* rozrywa mnie od emocji i chciałabym od razu całą sobą pokazać i opowiedzieć i przykazać, że macie czytać i basta. Ale wiem, wiem, presja i nacisk to żadna metoda. [szkoda..]
Może zatem zacznę od początku.
Wszystko zaczęło się od kolegi blogera, który cały czas kokietuje swoich czytelników jakoby był Zacofany w lekturze. Oczywiście jego lista przewinień jest bardzo długa, ale tym razem "zawinił" od samego początku. Po pierwsze uświadomił mnie, że istnieje ktoś taki fenomenalny, jak Marta Kisiel. Po drugie zainteresował jej książkami. Po trzecie dał mi cynk o spotkaniu z autorką. Po czwarte własnoręcznie pożyczył mi swój własny osobisty i świeżo przez autorkę podpisany egzemplarz Dożywocia**, który aktualnie na allegro osiągnął cenę niebiotyczną i jest w związku z tym nieosiągalny dla przeciętnego zjadacza chleba. Innymi słowy był bezpośrednią przyczyną tego, że obecnie mam kolejną autorkę na liście, kolejną, której książki będą już na stałe na moich półkach i której nowych tytułów będę wypatrywać jak kania dżdżu. Także gdybym miała wskazywać "winnego" to nawet nie ma cienia wątpliwości, kto nim jest. Za co jestem rzecz jasna ogromnie wdzięczna!
Nomen Omen to historia przede wszystkim zabawna, bo zabawna jest od pierwszych zdań i nie ma mowy, żeby nie rozbawiła nawet największego ponuraka. Może nie każdy będzie wybuchać śmiechem, ale sądzę, że większość będzie mimowolnie się uśmiechać. Czytając już opis zasmarkanej Salomei trudno się nie wyszczerzyć w uśmiechu i nie wyobrazić tego nomen omen uroczego zjawiska. Ad rem jednakże! Salka imion dwojga Salomea Klementyna Przygoda ma nietypową rodzinę. Już zestaw jej imion mówi o tym, jak oryginalną, ale nie same imiona to potwierdzają. Fakt, że rodzona matka próbuje rozbuchać jej uśpiony erotyzm, oraz omawia szczegółowo obfitość jej bioder z przypadkowym telemarketerem jest na to kolejnym dowodem, zaś to, że Salka ostatecznie musi się ewakuować z rodzinnego miasta, inaczej rodzina ją stłamsi ogłaszając wszem i wobec o wszystkich jej intymnych sprawach każdemu kto zechce słuchać, otóż to już myślę, mówi wszystko. Zatem Salka zabiera, co może do swojego przepastnego plecaka i udaje się do Wrocławia, gdzie koleżanka poleciła jej niedrogi pokój do wynajęcia. Szkoda, że nie wspomniała jednak o mieszkańcach domu, do którego posłała Salkę, bo wtedy Salka może by zrozumiała, że uciekła z deszczu pod rynnę. Niestety, tego Salka nie mogła się domyślić mimo wszelkich znaków to wskazujących dobitnie, które rozpaczliwie do niej machały już podczas podawania adresu taksówkarzowi. Już od przejścia przez furtkę. Już od progu! Jednak dziewczyna zachwycona wolnością, niezależnością od upiornej rodzinki, nie tylko je zignorowała, ale również dała się ponieść fali entuzjazmu.
Rzecz jasna wszystko to kwestia pecha, który sobie Salkę upodobał. Bo przyznacie, trzeba mieć pecha, żeby po ucieczce od zwichrowanej rodzinki zamieszkać z kolei u rodzinki lekko nawiedzonej, o dziwnych i zmiennych upodobaniach, bo zdaje się że właścicielka domu w którym Salka właśnie zamieszkała, jest zmienna jak letnia pogoda i raz jest pochmurna i niemiła, a za chwilę wesoła i jakaś taka.. przesadnie różowa w kolorystyce stroju. Trzeba mieć pecha by po ucieczce od namolnego i wrednego brata ściągnąć go sobie z powrotem na głowę do miejsca, w którym Salka nareszcie miała się od rodziny odseparować. No i doprawdy, to już niezwykła potęga pecha, gdy ów brat chce własną siostrę utopić! Plejada bohaterów i wydarzeń w Nomen Omen to istna śmietanka, godna najlepszych ekranizacji. Oprócz wysokiej, zasmarkanej i pechowej Salki, brata z morderczymi skłonnościami i dziwnych mieszkanek domu przy Lipowej mamy kolejno: ekhem.. interesujących rodziców Salki i naprawdę niezwykłą babcię, papugę o imieniu Roy Keane, która za wafelki sprzedałaby duszę diabłu - może nie zaraz własną, ale okoliczne chętnie, grasujące po Wrocławiu krwiożercze zombie, które dostaje niezłe lanie, doktoranta polonistyki, któremu zasmarkanie Salki nie przeszkadza w rozkoszowaniu się jej widokiem, bojową Basię, która potwierdza jakże słuszną teorię, że w małym ciele wielki duch i wojenną historię Wrocławia, która jako jedyna zachowuje w całym tym rozgardiaszu powagę. Do tego odsłania naprawdę intrygujące momenty z historii miasta. Barwne postaci, ciekawa fabuła, do tego niezła kompozycja całości. I nie, nie, nie będę pisać o intertekstualności ani inspiracjach. Jak to powiedziała autorka, każdy czyta książki przez pryzmat doświadczeń swoich lektur. Szukajcie więc inspiracji zarówno autorki, jak i własnych, samodzielnie, do czego gorąco zachęcam!
Kisiel jest naprawdę dobry na wszystko. Poprawia nastrój, działa zasysająco odciągając od ponurego krajobrazu za oknem pociągu, a także powoduje wkurzanie współpasażerów głośnym śmiechem (przy okazji silne zainteresowanie okładką) bądź próbami wstrzymywania chichotu. Zalecam przynajmniej jedną dawkę dziennie.
A na koniec pochwalę się moim pierwszym, jedynym, a co za tym idzie najważniejszym! autografem:
Nomen Omen, Marta Kisiel, Uroboros, Warszawa 2014
Może zatem zacznę od początku.
Wszystko zaczęło się od kolegi blogera, który cały czas kokietuje swoich czytelników jakoby był Zacofany w lekturze. Oczywiście jego lista przewinień jest bardzo długa, ale tym razem "zawinił" od samego początku. Po pierwsze uświadomił mnie, że istnieje ktoś taki fenomenalny, jak Marta Kisiel. Po drugie zainteresował jej książkami. Po trzecie dał mi cynk o spotkaniu z autorką. Po czwarte własnoręcznie pożyczył mi swój własny osobisty i świeżo przez autorkę podpisany egzemplarz Dożywocia**, który aktualnie na allegro osiągnął cenę niebiotyczną i jest w związku z tym nieosiągalny dla przeciętnego zjadacza chleba. Innymi słowy był bezpośrednią przyczyną tego, że obecnie mam kolejną autorkę na liście, kolejną, której książki będą już na stałe na moich półkach i której nowych tytułów będę wypatrywać jak kania dżdżu. Także gdybym miała wskazywać "winnego" to nawet nie ma cienia wątpliwości, kto nim jest. Za co jestem rzecz jasna ogromnie wdzięczna!
Nomen Omen to historia przede wszystkim zabawna, bo zabawna jest od pierwszych zdań i nie ma mowy, żeby nie rozbawiła nawet największego ponuraka. Może nie każdy będzie wybuchać śmiechem, ale sądzę, że większość będzie mimowolnie się uśmiechać. Czytając już opis zasmarkanej Salomei trudno się nie wyszczerzyć w uśmiechu i nie wyobrazić tego nomen omen uroczego zjawiska. Ad rem jednakże! Salka imion dwojga Salomea Klementyna Przygoda ma nietypową rodzinę. Już zestaw jej imion mówi o tym, jak oryginalną, ale nie same imiona to potwierdzają. Fakt, że rodzona matka próbuje rozbuchać jej uśpiony erotyzm, oraz omawia szczegółowo obfitość jej bioder z przypadkowym telemarketerem jest na to kolejnym dowodem, zaś to, że Salka ostatecznie musi się ewakuować z rodzinnego miasta, inaczej rodzina ją stłamsi ogłaszając wszem i wobec o wszystkich jej intymnych sprawach każdemu kto zechce słuchać, otóż to już myślę, mówi wszystko. Zatem Salka zabiera, co może do swojego przepastnego plecaka i udaje się do Wrocławia, gdzie koleżanka poleciła jej niedrogi pokój do wynajęcia. Szkoda, że nie wspomniała jednak o mieszkańcach domu, do którego posłała Salkę, bo wtedy Salka może by zrozumiała, że uciekła z deszczu pod rynnę. Niestety, tego Salka nie mogła się domyślić mimo wszelkich znaków to wskazujących dobitnie, które rozpaczliwie do niej machały już podczas podawania adresu taksówkarzowi. Już od przejścia przez furtkę. Już od progu! Jednak dziewczyna zachwycona wolnością, niezależnością od upiornej rodzinki, nie tylko je zignorowała, ale również dała się ponieść fali entuzjazmu.
Rzecz jasna wszystko to kwestia pecha, który sobie Salkę upodobał. Bo przyznacie, trzeba mieć pecha, żeby po ucieczce od zwichrowanej rodzinki zamieszkać z kolei u rodzinki lekko nawiedzonej, o dziwnych i zmiennych upodobaniach, bo zdaje się że właścicielka domu w którym Salka właśnie zamieszkała, jest zmienna jak letnia pogoda i raz jest pochmurna i niemiła, a za chwilę wesoła i jakaś taka.. przesadnie różowa w kolorystyce stroju. Trzeba mieć pecha by po ucieczce od namolnego i wrednego brata ściągnąć go sobie z powrotem na głowę do miejsca, w którym Salka nareszcie miała się od rodziny odseparować. No i doprawdy, to już niezwykła potęga pecha, gdy ów brat chce własną siostrę utopić! Plejada bohaterów i wydarzeń w Nomen Omen to istna śmietanka, godna najlepszych ekranizacji. Oprócz wysokiej, zasmarkanej i pechowej Salki, brata z morderczymi skłonnościami i dziwnych mieszkanek domu przy Lipowej mamy kolejno: ekhem.. interesujących rodziców Salki i naprawdę niezwykłą babcię, papugę o imieniu Roy Keane, która za wafelki sprzedałaby duszę diabłu - może nie zaraz własną, ale okoliczne chętnie, grasujące po Wrocławiu krwiożercze zombie, które dostaje niezłe lanie, doktoranta polonistyki, któremu zasmarkanie Salki nie przeszkadza w rozkoszowaniu się jej widokiem, bojową Basię, która potwierdza jakże słuszną teorię, że w małym ciele wielki duch i wojenną historię Wrocławia, która jako jedyna zachowuje w całym tym rozgardiaszu powagę. Do tego odsłania naprawdę intrygujące momenty z historii miasta. Barwne postaci, ciekawa fabuła, do tego niezła kompozycja całości. I nie, nie, nie będę pisać o intertekstualności ani inspiracjach. Jak to powiedziała autorka, każdy czyta książki przez pryzmat doświadczeń swoich lektur. Szukajcie więc inspiracji zarówno autorki, jak i własnych, samodzielnie, do czego gorąco zachęcam!
Kisiel jest naprawdę dobry na wszystko. Poprawia nastrój, działa zasysająco odciągając od ponurego krajobrazu za oknem pociągu, a także powoduje wkurzanie współpasażerów głośnym śmiechem (przy okazji silne zainteresowanie okładką) bądź próbami wstrzymywania chichotu. Zalecam przynajmniej jedną dawkę dziennie.
A na koniec pochwalę się moim pierwszym, jedynym, a co za tym idzie najważniejszym! autografem:
Nomen Omen, Marta Kisiel, Uroboros, Warszawa 2014
* postać z powieści Marty Kisiel Dożywocie
** w którym to Dożywociu jestem już zakochana i rozważam zdobycie własnego egzemplarza nawet jeśli będzie konieczność zejścia na drogę przestępstwa
** w którym to Dożywociu jestem już zakochana i rozważam zdobycie własnego egzemplarza nawet jeśli będzie konieczność zejścia na drogę przestępstwa
Yes yes yes! Mam nadzieję, że droga przestępstwa nie będzie polegała na przywłaszczeniu mojego egzemplarza Dożywocia :P
OdpowiedzUsuńE, nie, masz dobrze zaopatrzoną bibliotekę, możesz mi się jeszcze przydać ;P Ale na razie Twoje Dożywocie trochę przetrzymam.. Tak trochę tylko :) Troszeczkę.. ;)
UsuńPrzeczytaj sobie jeszcze ze dwa razy dla utrwalenia, nie ma sprawy :)
UsuńHa, nawet nie musiałam nic mówić ;) widzę, że to było oczywiste :)
UsuńWykazujesz absolutnie typowe objawy uzależnienia :P
UsuńDobrze, że nie jestem w tym osamotniona ;P
UsuńOczywiście, że nie.
UsuńAż dziwne, że przy mojej aspołeczności nareszcie należę do jakieś grupy :) uzależnionych, ale zawsze! ;)
UsuńZawsze to jakiś postęp :)
UsuńNo tak. Małymi kroczkami, ale jest.. :)
UsuńHa! Wiedziałam! :D Jakże się cieszę, że dołączyłaś do klubu! Teraz tylko wypełnienie formularzy, składki, 3 fotografie do legitymacji i już dostaniesz zapas kiślu ;)
OdpowiedzUsuńMoże to niech najpierw Kiślu napisze coś na zapas :P
UsuńAgnieszka: Jejku, formularze, składki, zdjęcia!! AAA! ale dobra, czego się nie robi dla kiślu! :D a jeszcze w zapasie :D
UsuńZWL: tak, tak, presja i nacisk to jedyna słuszna metoda na zapas :D
Już my wypresjujemy i wyciśniemy Ałtorkę. Przetrzemy przez sitko :)
UsuńOj tam, oj tam, to właśnie wywieranie presji. Członkowie oficjalni wyczekują, składki zapłacili i naciskają ;)
UsuńAż zaczynam się martwić, czy nam się Ałtorka przez tę presję i naciski nie zbuntuje i stwierdzi, że pierniczy to i idzie grać w kolejną planszówkę ;D ;P
UsuńNo coś Ty. Była na spotkaniu, widziała wzrok fanatyków, nie będzie ryzykować, że jej urządzimy jesień średniowiecza :P
UsuńFakt, błysk zdrowego rozsądku miała w oczach :P ;)
UsuńTo było przerażenie demonami, które uwolniła.
Usuńi tym, że teraz mu się podjąć odpowiedzialności za to co uwolniła :) a w maju to dopiero się przerazi zwiększoną ilością macek :D
UsuńAłtorka lubi macki, nic jej nie będzie :)
Usuńha, czyli dalej szczerzymy :) i zwiększamy liczbę macek :)
UsuńEskalujemy i multimackujemy.
UsuńJestem w tym nawet okrutna. Czytam mężowi na głos. Powoli urabiam :D
UsuńYyyy, żeby Cię nie oskarżył o przemoc domową.
Usuńyyy przerażasz mnie intuicją ;)
UsuńZnam życie :P
Usuńcóż, nikt nie powiedział, że będzie łurzowe i słodkie ;P
UsuńTak jest, bądź twarda, propaguj i zachęcaj.
Usuńzachęcam, o zachęcam :) z pełnym poświęceniem :)
UsuńAle Wy wiecie, że ja Was widzę, tak? Tak? ^v^
UsuńPermanentna inwigilacja!! Zgroza!!
UsuńA!A! i jeszcze A! :) Zgroza, już nawet nie można szczerze Ałtorki obgadać..
UsuńWłaśnie. A Altorka to chyba ma ważniejsze rzeczy do zrobienia, co??
UsuńWłaśnie! Jakaś audycja czy coś, jak podpowiada usłużne fb ;)
UsuńO totototo, a potem chyba jest osiem książek do napisania :P
UsuńWłasnie, właśnie! :D
Usuń@Łurzowy Kłulik Jezu miły!!! Autory po komentarzach chodzo? I czytajo? Łolaboga, laboga!!!
UsuńBazyl! Wyobraź więc sobie w jakim ja jestem stresie!
UsuńWy nie wiecie, co to stres! Wy nie macie ośmiu książek do napisania! Z fabułą na dodatek, a żeby mię pogięło!!!
UsuńAleż mogą być bez fabuły, ja naprawdę nie jestem wymagająca..;)
UsuńA ja żądam fabuły, nie będą Kłuliki pisać luźnych impresji na tematy dowolne!
UsuńI znowu wywierasz presję ;P
UsuńKtoś musi porządku pilnować :P
UsuńChyba z pejczem poganiać niewolników ;P
UsuńŻe moi? Pejczem? Ja tylko przewiercam błękitnem spojrzeniem mych ócz :)
UsuńNo tak, błękit ócz jest skuteczniejszy. Ta groza w nich, gdy człowiek się spóźnia z tekstem..;P
UsuńChyba groźba :P
UsuńNo to też mówię :P Groza to w moich oczach. Z tej grozy aż mi jedno zdanie ucięło..;P
UsuńCiesz się, że nie jesteś autorką, z której muszę wycisnąć tekst:)
UsuńOddycham z niejaką ulgą ;) I rozumiem już stres biednej Ałtorki..
UsuńJa biednej Ałtorki nie stresuję :P
UsuńNo wcale! Dobrze, że wszystkie komentarze zapisuję jako dowody Twoich "zbrodni" ;P
UsuńZbrodni?? Ach, moje biedne serce, nieludzko, okrutnie zranione niebacznymi słowy...
UsuńJuż wiem na kim się Ałtorka wzorowała tworząc panicza..
UsuńNo way, jeszcze mię wtedy Ałtorka wcale ale to wcale nie znała.
UsuńTo teoria upada. Muszę pomyśleć nad inną ;)
UsuńKolejna recenzja bardzo zachęcająca więc ja będę wypytywać i wypatrywać w bibliotece książek tej Pani skoro taka droga.
OdpowiedzUsuńNatanno dziekuję za miłe słowa. Cieszę się że zainteresowałam Cię książkami Marty Kisiel :-) A autorka nie tyleż taka droga co nakład książki wyczerpany stąd windowanie jej ceny ;( ale liczę jeszcze na jakiś łut szczęścia ewentualnie nowe wydanie ;-)
Usuń