Nie wiem jak dziś jest omawiany w szkołach okres II wojny światowej, a szczególnie tematyka Holocaustu, ale wiem, że gdy sama byłam dzieckiem to dziadek mnie wtajemniczył w to zagadnienie. Zresztą, rozmowa na ten temat zakończyła się naszą pierwszą poważną kłótnią. Nie mogłam przyjąć do wiadomości, że miliony ludzi najpierw wtrącono do gett, a potem wywożono na masową śmierć. Moje podstawowe pytanie do dziadka było - "i nikt nie zareagował?" Dziadek nie potrafił mi wyjaśnić dlaczego tak naprawdę cały świat zignorował te wydarzenia, a przynajmniej, nie zareagował na tyle by się przeciwstawiać działaniom faszystów. Nie wytrzymał i nakrzyczał na mnie wyzywając mnie od idealistek. Wówczas poznałam słowo "idealista" i chciałam dowiedzieć się więcej o wydarzeniach z okresu II wojny światowej. Miałam osiem, może dziewięć lat. Jednak nie miałam wtedy za bardzo z kim o tym porozmawiać.
Sądzę, że dzieciom powinno się opowiadać o Holocauście, a już na pewno powinno się odpowiadać na ich pytania w tym temacie. Wierzę jednak, że to musi być bardzo trudne. Opowiedzieć własnemu dziecku o potwornościach z getta, o wycieńczającej pracy w obozach, a głodowaniu, chorobach, a wreszcie okrutnej śmierci? To temat wywołujący mocny dyskomfort, szczególnie, że każdy rodzic chce dziecko przede wszystkim chronić. Dlatego takiemu rodzicowi, który chciałby o tym mówić, ale ma obawy jak to zrobić najłagodniej, najtaktowniej dla dziecka, proponuję lekturę Arki czasu Marcina Szczygielskiego. Najlepiej na głos, wspólnie z pociechą. Z dwóch ważnych powodów - pierwszy jest taki, że przeżycia wojenne poznajemy z perspektywy i głosem dziecka, drugi zaś jest taki, że w tej perspektywie nie ma zakłamania, ani udawania, że dramatu nie było, a jednocześnie jest to historia opowiedziana z dużym wyczuciem, tak, by młodego czytelnika poruszyć, ale nie przerazić natłokiem wojennego koszmaru, by uświadomić, ale też wyłuszczyć istotne w życiu tematy, takie jak miłość, przyjaźń, lojalność, oraz ich ogromną moc w trudnych chwilach. Dodam już niezależnie od własnego osądu, że nagroda jury III konkursu literackiego imienia Astrid Lindgren może potwierdzać, że warto.
Głównym bohaterem tej historii jest Rafał, który ma prawie dziewięć lat i mieszka wraz z Dziadziem w Dzielnicy. Początek jego historii ma nawet parę elementów zabawnych, bowiem w jednym mieszkaniu z Dziadziem i Rafałem mieszka też parę innych rodzin. I tak w jednym pokoju mieszkają państwo Brylant z synami, a pani Brylant, która ma schorowane nogi i w związku z tym nie wychodzi w ogóle z domu, przysparza czasami komicznych sytuacji, gdy próbuje cokolwiek zarobić przeistaczając się we wróżkę, która wróży z kart. Podsłuchiwanie tych wróżb może grozić chichotem i zdemaskowaniem podsłuchującego. Oprócz pani Brylant jest jeszcze pani Aniela, dawna nauczycielka, jednak ona jest często smutna. W kolejnej rodzinie, mieszkającej w trzecim pokoju, są nawet dzieci w wieku Rafała, ale mówią w języku, którego Rafał nie zna. Trudno jest zresztą w Dzielnicy znaleźć przyjaciela, bo tu codziennie coś się zmienia, ktoś się wyprowadza, ktoś wprowadza. Na szczęście jest biblioteka, do której co prawda droga bywa niebezpieczna, ale dzięki niej właśnie Rafał może spędzać miłe chwile na lekturze. Bardzo lubi książki Juliusza Verne'a, ale ostatnio pani z biblioteki dala mu Wehikuł czasu i Rafał przepadł z kretesem. Cóż za niezwykła lektura!
W tę dość oswojoną codzienność zaczyna wkraczać jednak brutalna rzeczywistość getta. Chłopiec wraz z dziadkiem muszą przenieść się w inne miejsce. Na dodatek dziadek jest coraz bardziej schorowany, głód często zagląda im w oczy. Dziadzio co prawda gra pięknie na skrzypcach dzięki czemu zarabia czasem na coś do jedzenia, ale jest o to coraz trudniej. Dlatego pewnego dnia zapada decyzja. Rafał musi uciec z Dzielnicy. W tym celu Dziadzio prowadzi chłopca do innego mieszkania, gdzie rozpocznie się jego trudna i pełna bólu odyseja do wyzwolenia, w której przetrwaniu pomoże chłopcu jego niezwykła wyobraźnia - tak, pobudzona przez lekturę pięknych i interesujących książek! - oraz jego zdolność do szybkiego uczenia się, bo choć miał dopiero dziewięć lat już był nauczony myśleć jak dorosły. W tej podróży nie obędzie się bez trudnych, bolesnych i krwawych momentów, które niejako amortyzuje jej dobre i szczęśliwe zakończenie.
Marcin Szczygielski pisząc o życiu w getcie opowiada w sposób delikatny, operujący symboliką właściwą dla perspektywy dziecka, przemawiający do dziecięcej wyobraźni, ale też nie zakłamujący rzeczywistości. Dba o przekazanie realiów z życia getta i nie ukrywa przed młodym czytelnikiem prawdopodobnych losów osób wysiedlonych z getta. Uczy wrażliwości i przenikliwości pokazując świat wojennej warszawy oczami Rafała. W ten sam sposób tworzy różnorodne alegorie jak na przykład ukazanie losu Żydów poprzez występ teatrzyku kukiełkowego, który uważnie jest obserwowany przez Rafała, podświadomie odczuwającego w tym dodatkowy przekaz. Kukiełki wyglądają bardzo ładnie. Każda ma przyczepione do rąk, nóg i głowy sznurki, za które pociągają ludzie schowani w budce, oni też mówią, udając, że odzywają się lalki. Przyglądam się kukiełkom i sznurkom, śmieję się, aż tu nagle - chociaż to głupie - przestaje mi być wesoło i zaczynam żałować tych lalek. Muszą robić to, co chcą ukryci w budce ludzie - chodzić, podskakiwać, kłaniać się. Są uwięzione. Wiem przecież, że to tylko zabawki, że nic nie czują, ale nie mogę przestać o tym myśleć. * Wyobrażenia, jakie podejmuje Rafał podczas ucieczki z getta są przykładem siły dziecięcej psychiki, która nieprzygotowana na wiele tematów radzi sobie z wydarzeniami i otoczeniem dookoła siebie najlepiej jak potrafi. Elementy fantastyczne wykorzystane w tej książce pozwalają nieco złagodzić momenty brutalniejsze i dodać powieści nieco baśniowości, która w końcu najlepiej przemawia do dziecka. Wreszcie rozmowa końcowa, z pierwszą czytelniczką Arki czasu może pokazać, jak mogłaby wyglądać rozmowa z dzieckiem po zakończeniu lektury. Namawiam do sięgnięcia po Arkę czasu. Jest to wartościowa, zgrabnie i ładnie napisana, a przede wszystkim z umiarem i taktem wobec młodego czytelnika, wprowadzająca go w tematykę Holocaustu w najlepszy z możliwych sposobów, wzruszająca powieść o małym chłopcu z warszawskiego getta. Która ma walory dydaktyczne, bo jednocześnie uczy, że ważne jest by znać historię, aby nie powielać jej błędów, a także że ludzi nie powinno się różnicować ze względu na religię, przynależność narodową, czy kolor skóry. To jest naprawdę bardzo ważna książka i nie wolno jej przeoczyć.
O Arce możecie też przeczytać na blogu Beznadziejnie Zacofany w Lekturze.
Arka czasu, Marcin Szczygielski, STENTOR, Warszawa 2013
* str. 56
No nie wiem, pewnie dużo zależy od wieku - myślę, że małym dzieciom w zupełności wystarczy śmierć "Dziewczynki z zapałkami" a na wiadomość, że Niemcy mordowali Żydów przyjdzie jeszcze czas wraz z lekcjami historii.
OdpowiedzUsuńOczywiście, dużo zależy od wieku. Pewnie, że lepiej pięciolatkowi nie opowiadać o tym koszmarze. Ale już dziewięciolatkowi? Oczywiście też wiele zależy od predyspozycji psychicznej dziecka. Jeden dziesięciolatek może być przygotowany na temat, inny już nie.
UsuńA właśnie powiedz - w szkole podstawowej to się już omawia, czy jeszcze nie? Bo mi coś świta, że II wojnę światową miałam dopiero w liceum.
Nie wiem, w której klasie pojawia się II wojna światowa musiałbym zapytać córki :-), to co chcę powiedzieć a co być może nie do końca się udało to to, że nie widzę potrzeby specjalnego wprowadzania wiedzy o Zagładzie poza i przed, że tak powiem naturalnym kursem historii, co oczywiście nie znaczy, że należy to przemilczeć. Wydaje mi się, że sporo zależy od ... miejsca. W moim rodzinnym mieście Niemcy już przed wojną zrobili "porządek" więc ślady ich obecności w zasadzie nie istnieją, inaczej to wygląda w takich miastach jak Warszawa, Łódź by pozostać przy największych, gdzie te ślady pozostały i każdy kto tu mieszka niejako naturalnie z nimi się styka i co prowokuje naturalną koleją rzeczy do postawienia najprostszych pytań a co?, a kto? a jak? a gdzie?
UsuńWłaśnie zadałam Ci to pytanie, bo tak czułam, że będziesz miał kogo zapytać :-)
UsuńWiesz, jestem daleka od twierdzenia, że należy dzieciom psuć dzieciństwo brutalną rzeczywistością historyczną. Najlepiej do tej wiedzy wprowadzać w związku z ciekawością dziecka, z pytaniami, jakie może sprowokować, jak mówisz np. miejsce, albo jakiś film, w którym będzie nawiązanie do tematu itd. Ale też z drugiej strony zostawianie wszystkiego szkole... Pamiętam, że suche fakty historyczne, daty, słowa - klucze jak getto, obóz koncentracyjny, one niestety nie wprowadzały w to do końca. Nie dawały wyobrażenia, przynajmniej mojej młodszej wersji ;-) Dopiero literatura rozjaśniła ten obraz, ukazała dużo więcej. Na pewno rzecz jasna nie chodzi mi o to, by rodzic nagle olśniony stwierdził, że musi teraz właśnie wyjaśnić wszystko swojej ośmioletniej córce, czy dziesięcioletniemu synowi. Oczywiście, że nie. Ale utrafiając w jakiś właściwy moment? Na pewno jestem za tym by odpowiadać na niewygodne pytania szczerze. Mnie dziadek pokierował właśnie do literatury, ale jednocześnie nie dał wskazówek co czytać. To było szalenie wymijające i frustrujące.
Córce akurat się "udało" bo pani z historii rozchorowała się zarówno w podstawówce jak i w gimnazjum, tak że na II wojnę światową trafiła dopiero w liceum. Ale przecież Zagłada nie była jedynym ludobójstwem, jest niestety dużo innych "okazji" przy których temat mógłby być poruszony: ludobójstwo Ormian, Polaków na Wołyniu, Tutsi, Indian czy Burów. Wydaje mi się, że kiedyś temat nie istniał, "za moich czasów" nie było problemu Zagłady - mordowani Żydzi byli obywatelami polskimi więc sprowadzało się to do tego, że Niemcy mordowali Polaków.
UsuńCzyli miała trochę podobnie jak ja - w podstawówce nauczycielka była osobą mocno rozstrojoną psychicznie i lekcje przebiegały na zasadzie "róbcie co chcecie"..;/
UsuńOczywiście, masz rację! Szczerze mówiąc mi też mówiono, że zabijano po prostu ludzi. Nikt nie różnicował, Polak, Żyd. I tak, okazji może być wiele, jak najbardziej. Tego typu książki mogą być czymś w rodzaju wprowadzenia do szerszych rozmów w temacie już ogólnie.
W tej chwili w gimnazjum nie ma ani słowa na temat II wojny światowej, nie przewiduje tego podstawa programowa nauczania historii. Tymczasem na lekcjach języka polskiego gimnazjaliści czytają utwory poświęcone wojnie, z "Kamieniami na szaniec" na czele (w każdym razie w naszej szkole) i to wszystko wisi w próżni.
UsuńPrzeraziło mnie to, że ani słowa i zero w związku z tym odnalezienia się historycznego w takich lekturach jak "Kamienie na szaniec".. ;(
UsuńHolocaust będzie pojawiał się mimowoli w opowieściach starszych ludzi, dopóki będą żyli bezpośredni świadkowie. No, ale oni powoli wymierają... Trzebaby więc znależć spsoób, żeby to ująć w słowa. A na szkołę bym nie liczyła. II wojna i wspólczesność jest "na końcu programu", więc często gęsto nauczyciele do nich nie docierają. I dlatego pojawiają się młodzi, którzy nie wiedzą,kto to był Hitler! ("Słyszałam, że to był ktoś sławny."), a Powstanie Warszawskie umieszczają w jakże odległym 1984 roku...
OdpowiedzUsuńPoza tym rozmawianie o zagładzie jakiegokolwiek narodu naturalnie zahacza o funkcje wychowawcze, obecnie w odwrocie, porzucane przez szkołę, na rzecz nauki tzw. kompetencji. Warunek - żeby można je było sprawdzić testem.
Właśnie, powoli jest coraz mniej świadków, a mówić jednak trzeba. Nie wiem jak działa teraz program szkolny, dziękuję więc że trochę to rozjaśniłaś. Jednocześnie - zasmuciłaś. Nauczanie na zasadzie weryfikacji wiedzy testem jest słabym sposobem. Dziecko wcale nie uczy się danych na test, a sposobu na strzelanie właściwych odpowiedzi. Że już nie wspomnę o braku nauki budowania wypowiedzi pisanej, kreatywności, rozbudzania wyobraźni... Dlatego takie książki jak ta Szczygielskiego jednak są ważne i istotne.
UsuńAbsolutnie.
UsuńSpróbuj sprawdzić wrażliwość, empatię testem... Może tak:
UsuńUpada babcia. Co robisz?
a/ Mówisz dzień dobry.
b/ Wymijasz tak, żeby się nie potknąć.
c/ Stoisz i patrzysz.
d/ Pomagasz wstać, nie zważając, że pozostali koledzy odchodzą bez ciebie.
Aaaaa! "Pomagasz wstać nie zważając, że pozostali koledzy odchodzą od ciebie"? Czego to ma uczyć? Bo jak dla mnie tylko tego, że naturalna reakcja, a więc pomoc w tej sytuacji! jest czymś wstydliwym.. Żal.
UsuńNapisałem swoje, mogę poczytać, co napisałaś.
OdpowiedzUsuńDzieci same nie zapytają o Holokaust, to nie jest temat, który pojawia się w ich świecie. Prędzej wojna, śmierć, zabijanie, na to się mogą natknąć wszędzie i w każdej chwili. Pierwsza rozmowa o wojnie odbyła się ze Starszą przy okazji legendy o warszawskiej Syrenie, która broniła miasta przed wrogami (Kto to wróg i czemu napasał?).
Sceny z kukiełkami nie doceniłem, a masz rację, to ważny moment.
Widziałam, przeczytałam, jestem zachwycona :-)
UsuńTeż tak sądzę, że w ogromnej większości same nie pytają. Tak jak piszesz, coś może sprowokować do pewnych pytań, ale wcale nie musi wynikać z naturalnej ciekawości, bo i swoją drogą, skąd?
Scena z kukiełkami jakoś tak bardziej zapadła mi w pamięć, choć najmocniej zdecydowanie rozmowa na samym końcu, której fragment jest z kolei u Ciebie. Padają tam bardzo ważne słowa.
Rolą rodziców jest tłumaczyć, o co chodzi w informacji o wojnie obejrzanej przypadkiem w telewizji, a takie książki bardzo pomagają odpowiednio dopasować wyjaśnienia do zrozumienia dzieci. Sam bym chyba nie zaczął czytać sześciolatkowi o wojnie.
UsuńPodoba mi się, że można w "Arce" odkrywać kolejne warstwy - czytałem dwa razy i faktycznie za każdym razem znajdowałem coś nowego. Mam wrażenie, że autor prowadzi grę literacką z czytelnikiem (dorosłym) w odkrywanie nawiązań literackich czy symboli. Dzieciom ma szansę spodobać się fabuła, a tło historyczne wchłoną mimochodem.
Chyba też nie miałabym odwagi opowiadać kilkulatkowi o wojnie. Pamiętam, że mój siostrzeniec zadawał pytania o wojnę, bo właśnie zobaczył coś w telewizji, a miał lat bodaj siedem. Naprawdę nieźle się spociłam, żeby taktownie odpowiedzieć, a jednocześnie nie kłamać i nie fałszować. Podziwiam rodziców borykających się z trudnymi pytaniami :-)
UsuńNa razie przeczytałam raz, wczoraj jeszcze podczytywałam fragmenty. Nawiązań jest faktycznie sporo i myślę, że ponowna lektura sprawi, że również znajdę jeszcze coś nowego. Na razie np. opowieść o olbrzymach, które grają w piłkę skojarzyła mi się z baśniowymi nawiązaniami w "Małych bohaterach", podoba mi się też nazywanie Niemców Morlokami. I też jestem przekonana, że fabułą może się podobać dzieciom :-)
To już jest faktycznie ekwilibrystyka takie wyjaśnienia. Starszej wystarczyło kilka razy zapytać, Młodsza jeszcze nie zaczęła.
UsuńOlbrzymy grające w piłkę akurat skojarzyły mi się z "Franklin boi się burzy" :P Ładny obiegowy motyw na wyjaśnianie grzmotów i piorunów.
Czyli jeszcze parę trudnych pytań przed Tobą.
UsuńNiestety, aż tak obeznana z literaturą dla dzieci nie jestem, choć chyba poprawnie skojarzyłam Franklina z uroczym żółwikiem? ;) Coś czytałam Kubusiowi (siostrzeńcowi) z tej serii, ale nie było akurat tej o burzy.
Dobrze kojarzysz Franklina:)
UsuńOdpowiedziałem dotąd na tyle trudnych i dziwnych pytań, że już mi chyba nic nie straszne :)
Uff, nie jest tak źle zatem! No ale do mistrza na pewno mi daleko. Jednak bycie rodzicem ma swoje plusy - bieżąca znajomość literatury dziecięcej ;)
UsuńNie wątpię, że masz już niezłą praktykę :)
Do bieżącej znajomości mi bardzo daleko, bo dzieci mam okrutnie zachowawcze, najchętniej by czytały tylko to, co dobrze znają, i trudno przeforsować coś nowego:)
UsuńOoo skąd ja to znam! Moje obie młodsze siostry miały parcie na "Czerwonego Kapturka" czytanego obłędnie w tę i z powrotem. Jako starsza siostra nie miałam wyboru. Problem w tym, że przerabiałam ten sam horror najpierw wieku lat 9 a potem w wieku lat 17 (najmłodsza jest młodsza o 12 lat). Nie pomagały pomysły na inne bajki, próby przeforsowania zmiany tematu, nic. A teraz ani jedna, ani druga nie czyta. Chyba ten "Czerwony Kapturek" nie pomógł..
UsuńPonoć czytanie w kółko tych samych książeczek zapewnia dziecku poczucie stałości i bezpieczeństwa, ale Starsza zdecydowanie mogłaby zacząć trochę śmielej eksperymentować.
UsuńHm.. Więc może coś jednak dało to czytanie w kółko ;)
UsuńMoże Starsza potrzebuje trochę więcej czasu? Czyli raczej nic Tobie nie podkrada z lektur?
Aż tak źle nie jest, wyczytała całego Kosika, a teraz wzięła się za Pottera. Znaczy, jak ojciec mówi, że dobre, to słucha i zapamiętuje, ale nie reaguje od razu :P
UsuńAle to jest najważniejsze! Jesteś czytelniczym autorytetem więc na razie sięga za to o czym mówisz. Z czasem wyrobi sobie własny gust i może zaczniesz reagować ja mój dziadek (mój dziecięcy autorytet) ;) On się strasznie jeżył co za bzdury ja czytam ;) Choć fakt, do dziś się z nim nie zgadzam, bo bzdurą była powieść "Mistrz i Małgorzata" na przykład. Do końca życia nie chciał się do niej przekonać.
UsuńZ tym autorytetem to bym nie przesadzał, aż tak różowo nie jest. Ja tylko wrednie przypominam za każdym razem, kiedy jej się spodoba coś, co polecałem, że nie chciała mnie niegdyś słuchać:P. Mam tylko nadzieję, że nie zamknie się w jednym gatunku, bo będą problemy
UsuńZ tym gatunkiem to mam wrażenie, że to jest coś takiego, ze na długo pasuje tylko jeden. Bo znajomy, bo bezpieczny, bo już sprawdzony. Z czasem rodzi się chęć na coś nowego, coś więcej.
UsuńOczywiście. A ponieważ widzę powolny, ale jednak płodozmian, nie zamierzam przedwcześnie panikować. Za to mam pewność, że nie straszne jej będą żadne szkolne lektury tylko dlatego, że grube.
UsuńNie wątpię, że nie będą jej straszne. Jak czyta Kosika i Pottera to naprawdę, objętość w ogóle jej nie przerazi. A może też lektury wyzwolą zainteresowanie czymś nowym? Wiem, że jest sporo takich, które mogą raczej zniechęcać, ale też jest mnóstwo naprawdę cennych (chyba.. o ile lista lektur jest nadal podobna do tej, którą sama przerabiałam)
UsuńChwilowo czekam aż przeczyta Puchatka i baśnie Andersena. A w czwartej klasie grozę budzi W pustyni i w puszczy:P
Usuń"W pustyni i w puszczy"... I jak zachęcić do Sienkiewicza teraz.. Oj trudna sprawa. Ale myślę, że warstwa przygodowa powieści może jednak podziałać jako zachęta :) Jeśli masz wersję z ilustracjami to może też by pomogły? Choć po Puchatku i baśniach to ja nie wiem, czy Sienkiewicz nie będzie zbyt nudny ;P
UsuńMamy Sienkiewicza z ilustracjami Kobylińskiego, zawsze to jakaś atrakcja :P Puchatek mnie niepokoi, bo dzieci znają tylko liczne wersje zwulgaryzowane :P
UsuńJak to wersje zwulgaryzowane?
UsuńDisneyowskie i pesudodisneyowskie
UsuńA. To.. no fakt, może psuć odbiór książki.
UsuńA i ja nie należę do wielbicieli Milne'a :P
UsuńHm.. Coś wróżę książkowemu Puchatkowi kiepską karierę u Twoich pociech ;)
UsuńJeszcze się zdziwimy. Sam sobie powtórzę, nie czytałem od liceum:)
UsuńZdziwienie byłoby najmilsze :) Mam jakoś słabość do Puchatka i to tego Milne'a, a nie disneyowskiego ;) Może zatem jakieś wspólne czytanie? :)
UsuńW tę stronę nie pójdzie, chyba że Młodszą zainteresuje.
UsuńNo to może uda się z Młodszą ;-)
UsuńMoże, o ile Kubuś wygra w konkurencji z Franklinem :P
UsuńFranklin to poważny konkurent. Może być ciężko.
UsuńAle ja już mam go dość, więc może rzeczywiście polobbuję trochę za Puchatkiem.
UsuńAa, to co innego :) W tej sytuacji warto spróbować, chociażby dla odmiany :) A jak nie Puchatek to może coś jeszcze innego ;) Monotematycznie mogłabym sugerować Muminki, ale może już macie to przerobione? nie wiem czy znacie "Taję z Jaśminowej"? Dla dziewczynek jak znalazł ;)
UsuńMuminki czytałem Starszej wieki temu, teraz Młodsza zaczyna się domagać, chociaż znowu wersja oryginalna przegrywa z przeróbkami. Tai nie znam, popatrzę, co to.
UsuńEch, te przeróbki są irytujące.
UsuńTaję czytałam jak miałam osiem lat. Potem była moją ukochaną książką :) Niedawno trafiłam na nowe wydanie w taniej książce i tak sobie od nowa przeczytałam. Ty wiesz, bałam się, że będzie dramat, bo jednak minęło sporo lat, ale okazało się, że ma swój urok nadal. Dlatego myślę, że do czytania z Młodszą mogę polecić :) ale kontrolnie sprawdź :) Podejrzewam, że napiszę tu niedługo coś w temacie Tai.
Przeróbki Muminków są mniej lub bardziej irytujące, zależnie od wydawcy i serii. A o Tai chętnie poczytam.
UsuńW tym sensie irytujące, że jednak mogą odciągnąć od oryginału. Bo wierzę, że mogę być lepsze i gorsze, miej irytujące i bardziej.
UsuńO Tai wkrótce, bo podejrzewam, że najpierw będzie o jutrzejszym spektaklu. No chyba, że okaże się tak kiepski jak to sugerują recenzje na e-teatrze ("Bezimienne dzieło" w Narodowym)
Muminki, nawet przerobione, mają nieco uroku oryginału, więc do końca nie zniechęcają.
UsuńWidzę, że wciąż kontynuujesz szeroko zakrojone działania teatralne :)
To trochę pociesza, że jednak ten urok oryginału nie znika zupełnie :)
UsuńTak, tak, eksplorowanie widowni warszawskich teatrów trwa. Nadal w lekkim amoku nałogowca, stąd nadal zachwycona w zasadzie wszystkim co oglądam (no.. może jednak nie wszystkim do końca - teatry: Kwadrat, Komedia i Capitol absolutnie mnie nie zachwyciły i raczej nie dam im drugiej szansy). Czekam, aż mi to trochę minie i może wtedy będę w stanie oceniać spektakle nieco bardziej konstruktywnie ;)
Nie amok, tylko pozytywne zakręcenie:) Oglądaj, nie żałuj sobie.
UsuńRacja, racja. Pozytywne zakręcenie :-)
UsuńNie wiem jak było w innych szkołach,ale u mnie w szkole był zwyczaj,że uczniowie 7 i 8 klas mieli obowiązkową wycieczkę do Oświęcima i było wiadome,że najwięcej zginęło tam Żydów. Potem po wycieczce na polskim pisaliśmy wypracowania o swoich wrażeniach i dyskutowaliśmy o odczuciach jakie wywołało to miejsce. Pamiętam,że nawet największe klasowe łobuzy zachowywały sie tam poważnie i niejedno z nas zapłakało. I do dziś jestem zdania,że to miejsce wystarczy zobaczyć raz w życiu bo takie mocne robi wrażenie. Kiedyś ciężko było mi uwierzyć,że to wymyślił człowiek. Dziś z kolei ze smutkiem patrzę,że metody na masowe mordy rozwinęły się technologicznie w bomby atomowe,chemiczne,biologiczne o dalekim zasiegu... Dobrze,że są takie książki,bo z wiedzą u młodzieży coraz gorzej. Załamałam się,gdy jako osoba dorosła już zwiedzając muzeum po obozie w Sztutowie natknęłam się na nastolatków robiących sobie sweet focie przy piecu krematoryjnym...Zwrócenie im uwagi nic nie dało.
OdpowiedzUsuńZ moich okolic Oświęcim był chyba za daleko na taką wycieczkę. Nasze historyczne wycieczki, tam gdzie najbliżej, to Wilczy Szaniec i słynny bunkier Hitlera. I w zasadzie tyle. W efekcie nigdy w Oświęcimiu nie byłam. Miałam raz pojechać, ale cóż, zabrakło odwagi ostatecznie.
UsuńA to robienie sobie słodkich zdjęć przy piecu krematoryjnym.. To właśnie efekt braku wiedzy i wyobraźni. Może takie książki jak ta Szczygielskiego choć trochę coś zmienią? Oby..
Też mam taką nadzieję,bo przecież dzieci i młodzież to jakby nie patrzeć przyszłość naszego kraju. Tylko, że jak czytam o kolejnym okrajaniu programu nauczania czy to z historii czy z wosu,to jakoś wątpię, że to może dać dobry efekt. Już moja siostra 7 lat młodsza miała o wiele mniej w programie niż ja nie tylko z historii,ale w ogóle z wielu przedmiotów. Nawet lektur miała mniej.
UsuńTo zaczyna martwić ta przyszłość kraju. Choć wiadomo, w dobrym domu to rodzic zadba o uzupełnienie luk chociażby lekturowych.
UsuńMój syn ma dopiero 6 lat, jeszcze dla niego nieco za wcześnie, Jednak jestem przekonana, ze przeczytamy tę książkę.
OdpowiedzUsuńZdecydowanie za wcześnie. Ale kiedyś, jeśli się pojawi chęć i jakiś odpowiedni moment to zachęcam :-)
Usuń