Wakacje nad Adriatykiem to powieść ze zwodniczym tytułem, który nieostrożnego czytelnika mógłby zwieść na manowce. Jeśli wskazuje on na lekką, letnią lekturę o przyjemnym spędzaniu wakacji na plaży, to muszę od razu sprostować, że niestety nie jest to lektura ani lekka, ani przyjemna w odbiorze z racji tematu jakiego się podejmuje, choć jest naprawdę świetnie napisana, ciekawie skonstruowana i gdyby nie temat, mogłabym powiedzieć, że na swój sposób pasjonująca. Autorka zwodzi czytelnika, snuje historię bez specjalnych przerw w jednej chwili z rajskiej otoczki plażowej przerzucając czytelnika do obozowej rzeczywistości Oświęcimia w drugiej. Ze zdania w zdanie. Z chwili pod błękitem i (pozorną, to fakt) radością do chwili w zimnie i w obliczu śmierci.
Małżeństwo, raczej niemłode i ich młoda przyjaciółka, spędzają wakacje nad Adriatykiem. Gdzie dokładnie? Chorwacja? Włochy? Trudno powiedzieć; plaża na której spędzają czas jest dokładnie taka sama jak wszędzie - piach, woda, ludzie gromadnie leżący na kocach, ręcznikach, bądź zażywających kąpieli. Ot zwykła plażowa rzeczywistość, o tyle egzotyczna, że słońce świeci tu codziennie, można w tym miejscu się opalić i wziąć kąpiel w przeciwieństwie do ponuro - szarych okoliczności tego typu wakacji nad morzem w Polsce. W to zdawałoby się przyjemne spędzanie czasu wdziera się głos ludzi spoczywających w sąsiedztwie naszych bohaterów. Ludzie ci mówią po niemiecku, ale głos mężczyzny, on przede wszystkim, wywołuje powódź wspomnień u głównej bohaterki/narratorki tej podróży w przeszłość. I tę podróż musimy odbyć wspólnie z nią, przez gąszcz myśli, odczuć, obrazów, które przewijają się jak w nieco źle zmontowanym filmie, zrywają się w jednym momencie by zrobić uskok w inny. I tak fabuła przenosi nas do Oświęcimia, do roku 1943 i codziennej kolonijnej walki o przeżycie każdego następnego kwadransa, potem godziny, a potem dnia. Gdy już człowiek nauczy się obozowej codzienności, wie jak sobie radzić, to może nawet miesięcy?
Przeplatanie rzeczywistości współczesnej głównej bohaterki, tej plażowej z intrygującymi niemieckimi sąsiadami z przeszłością obozową jest powodowane nagłymi nawrotami pamięci. Ta ostatnia reaguje na dźwięk języka, na imię brzmiące dokładnie jak tamto obozowe, na zapach. I przewrotnie wciąga narratorkę w tamte wydarzenia, czasami skąpo, ledwie na chwilę, czasami w pełnym obrazie tamtej rzeczywistości. Przeskoki nie są chronologiczne, czasami cofają się w czasie głębiej, żeby wyjaśnić genezę wcześniejszego wspomnienia. Całość składa się na historię walki o przetrwanie własne i jednej, dziwnej, a w związku z tym w jakiś sposób przyciągającej uwagę naszej bohaterki, kobiety, którą poznajemy jako Ptaszkę. To ona wywoła masę sprzecznych zachowań Sekretarki, bowiem taką funkcję nosiła w obozie narratorka, to ona spowoduje że Sekretarka dokona czynu niemalże nierealnego dla samej siebie, a przynajmniej dotąd dla samej siebie niewyobrażalnego. A po drodze sama stanie w pozycji silniejszego..
Coś się stało przed chwilą nieobliczalnego, zwinęłam rękę i uderzyłam z własnej woli czy popędu podniosłam ramię na człowieka. Więc tak to jest, nietrudno, a nawet wręcz niezwykle łatwo to przychodzi, wystarczy pomyśleć "ślepnę", "głuchnę", a następnym razem nawet i tego nie trzeba. **
Powroty na plażę w związku z tym wydają się jakieś odrealnione. Plaża? Po zimnej wodzie, po półce pełnej wszy, po tyfusie, po śmierci? Plaża? Kontrast jest ogromny, tym ogromniejszy, ze narracyjne skoki wprowadzają w ten spokój plaży niespodziewanie, w jednym momencie trwa dramatyczna sytuacja w obozie, w drugim słychać, że plażowi sąsiedzi przynieśli dziś na plażę tranzystor i grają muzykę zdecydowanie za głośno. Mały, narracyjny szok wobec czytelnika. Taki niepozorny, a jednak zostawiający ślad, bo powstaje w głowie wrażenie, że zgubiło się akapit, zdanie, cokolwiek, co by wprowadzało w nową sytuację. Zabieg tak niesamowity, jak i podkreślający wyjątkowość tej powieści.
W Wakacjach nad Adriatykiem punktem wyjścia jest plaża i pozór sielanki, ale ten pozór szybko zostaje zdemaskowany przez postaci niemieckich turystów. Ich język, reakcja mężczyzny z tej grupy na zawołanie bohaterki, snucie wspomnień i wreszcie pozorowana rozmowa z nim samym powodują, że wakacje tracą swoją lekkość, plaża i słońce nie są w stanie uchronić przed wspomnieniami, zaś te wspomnienia odkrywają, jak ciężki i trudny jest powrót do normalnego życia po nienormalności obozowej, nawet gdy minęło tyle lat. Można by się wdać w dyskusje na temat kondycji ludzkiej moralności w świecie obozowym, oddać dywagacjom na temat natury zła, ale.. co można powiedzieć komuś, kto po odzyskaniu wolności musi wrócić pod bramę ze słynnymi napisem i naprawdę ciężko przyjmuje konieczność odejścia? Czy można odczynić zło, jak zły urok? Czy Sekretarka pragnęła powrotu bo cierpi na coś w rodzaju syndromu sztokholmskiego, czy może próbuje jakoś zapanować nad swoim życiem, w którym wszystko się wywróciło do góry nogami, a obóz to jedyna jej znajoma rzeczywistość? Po lekturze zostaje masa pytań, ale warto przeczytać tę powieść, bo pozornie ma ona tylko dwa, może trzy wymiary, ale tu pozory mylą, bo w efekcie jest wielowymiarowa i nie do końca jednoznaczna.
---------
źródło zdjęcia |
---------
Pasażerka. Wakacje nad Adriatykiem, Zofia Posmysz, Czytelnik, Warszawa 1980
* str 465
** str. 456
Tak jak mówiłem, podkreśliłaś zupełnie inne rzeczy, niż ja podkreśliłem, pisząc, a co okaże się nieco później.
OdpowiedzUsuńDla mnie to jednak głównie książka o pewnym mechanizmie odnajdywania się w świecie obozu, o tym, dlaczego jedni ginęli, a innym udawało się przetrwać, często ogromnym kosztem, własnym i cudzym. I próbie, żeby w tym wszystkim nie spaść do poziomu bestii, co siłą rzeczy musi prowadzić do rozmaitych zgniłych kompromisów.
Oczywiście, też tak czułam, że podkreślimy inne rzeczy :)
UsuńI masz rację, że to też książka o tym (to sformułowanie "zgniłe kompromisy" - rzekłabym że idealnie oddaje ważną prawdę obozowej rzeczywistości...). Dlatego napisałam o jej wielowymiarowości. Chciałam napisać dużo rzeczy, to też między innymi, ale przy pisaniu czasami coś mi się inaczej układa, inaczej sformułuje. Nie chciałam zdradzać zbyt wiele, a choć trochę zachęcić do lektury. Inna sprawa, że to jednak trudna tematyka więc i zachęcić raczej ciężko. Poza tym zafrapowała mnie ta część związana z powrotem to Oświęcimia, z rozmową z Profesorem..
Napisałaś o tym, o czym ja nie umiałem, bo ciągle uznawałem, że mi coś umyka - o Ptaszce i Sekretarce, to już wyższa psychologia. Scena powrotu mocna bardzo i myślę, że to nie syndrom sztokholmski, tylko jednak lęk przed rozpoczęciem życia na nowo, Profesor miał rację. Ponoć człowiek odzwyczajał się przez lata w obozie od najprostszych czynności, od podejmowania decyzji, odpowiedzialności, niektórzy wracali do świata szybciej, inni wolniej (pamiętasz sceny z klubu więźniów?)
UsuńA jak Ci się podobały odniesienia religijne?
Syndrom sztokholmski i mi nie pasował do końca (tym bardziej, że mnie raziło też, że sam syndrom został sformułowany w 1973 roku), próbowałam znaleźć w tym odrobinę jakiegoś psychologicznego sensu. Brałam pod uwagę wiek Sekretarki, tak naprawdę jeszcze podlotka, na którego dojrzewanie nadal ma wpływ cały świat zewnętrzny, brak odpowiedzialności za pewne sprawy, choć też nadmiar odpowiedzialności za szukanie wszelkich możliwych sposób by przeżyć, jak również możliwość jednak odrobiny przywiązania do takiego świata, bo był dla niej na swój sposób światem oswojonym, dobrze znanym, którego reguły miała w mały paluszku. Teraz zetknięcie ze światem nowym, obcymi zasadami funkcjonowania, a wreszcie podjęcia się odpowiedzialności za dalszy los własny już na tym bardziej codziennym wymiarze, to musiał być pewien rodzaj szoku. Dlatego jestem skłonna zrozumieć, że różnice indywidualne powodowały, że ludzie wracali do normalności w różnym tempie i z różnymi efektami ubocznymi.
UsuńOdniesienia religijne - dla mnie to była brzytwa, której chwyta się tonący. Coś w rodzaju mantry uspokajającej, która pozwala psychice jeszcze jakoś funkcjonować, kotwica trzymająca ją przy względnej normalności. Ale też coś niepojętego. Bo szczerze, jeśli to była szczera wiara (a mamy powody by w to powątpiewać, bo to przypomina częściej powtarzanie dziecięcej rymowanki), to w takich warunkach zachowanie jeszcze wiary w Boga wymaga niezwykłej determinacji by żyć. Bo ta wiara to nie tylko odwaga, by nadal wierzyć w boską opiekę, ale też silny pomost między światem poprzednim, prawdziwym, a tym obozowym. Co z drugiej strony jednak jest dziwne, skoro obozową niepisaną zasadą było udawanie, że nie ma innego świata.. Że tamtego nigdy nie było tak naprawdę.
Nie pamiętam, w której obozowej książce czytałem o tym zaniku "normalnych", życiowych umiejętności po powrocie z obozu. Czy nie u Szmaglewskiej? W każdym razie zjawisko istniało. A młody wiek Sekretarki faktycznie mógł jej utrudniać powrót, w końcu przed uwięzieniem właściwie nie znała życia.
UsuńCo do religii, to pewnie masz rację. Trochę mnie zadziwiała za to tak doskonała znajomość Biblii u sekretarki, ona z pamięci cytowała Proroków. Jest taki dobry cytat o wierze i prawie do jej utraty (s. 466): "Prawo do utraty wiary ma ten, kto sam coś popełnił, coś takiego, czego sobie nie wybaczy, choćby i Bóg mu wybaczył" - to Ptaszka o sobie.
Szmaglewskiej (jeszcze, bo skoro podałeś nazwisko to pewnie nadrobię) nie znam, z literatury obozowej nie jestem najmocniejsza niestety, bo niegdyś ten temat za mocno na mnie wpływał i można by rzec - nadrabiam..
UsuńTa znajomość Biblii i cytowanie to trochę jak w akademickimi rozmowami Bradleya i Waltera - też zaskakiwały niektóre sformułowania i odwołania. Wyraźnie jakaś rysa stylu autorki. Ale swoją drogą, jeśli ktoś był wierzący, i zastała go okrutna wojna to może ta Biblia służyła jako swego rodzaju pocieszycielka? Przecież Sekretarka trafia do obozu zdaje się podobnie jak autorka, w 1942 roku, więc kto wie? Zresztą, z tego co pamiętam z zajęć o pamięci to były jakieś badania, które udowadniały jej niezwykłe działanie pod wpływem stresu, traumy (np. wypieranie wspomnień albo podsuwanie w najmniej oczekiwanym momencie czego mały przykład mamy i w "Wakacjach.."), więc może wtedy człowiek pamięta lepiej to co daje mu siłę? A z tym prawem do utraty wiary to swoją drogą też ciekawostka dla mnie.. Tak jakby można było stracić wiarę tylko pod pewnymi warunkami. Nigdy dlatego, że ta wiara po prostu przestała mieć sens, co w obliczu obozowej rzeczywistości byłoby absolutnie zrozumiałe. Ale, ale, w tej obozowej rzeczywistości jest też cytowane to, co pozwala tę wiarę utrzymać. Chyba nie padło nic absolutnie o bożym gniewie, karze.. A przynajmniej nie mogę sobie przypomnieć nic takiego.
Szmaglewską bardzo polecam.
UsuńSiedemnastolatka i Biblia? Jakoś to do mnie nie trafia, choć oczywiście nic nie wiemy o jej życiu przed obozem. Jeśli wracały do niej całe wersety, to musiałaby ją chyba studiować dość dokładnie; naturalniejsze wydają się nawiązania do pieśni kościelnych.
Ten cytat o utracie wiary jest chyba ewenementem w literaturze obozowej, zwykle podkreśla się właśnie utratę wiary pod wpływem tego, co się w obozie ujrzało, na zasadzie "Jak Bóg mógł do tego dopuścić?" i "Boga nie ma, skoro pozwala na takie rzeczy". No ale Ptaszka jest osobą bardzo wrażliwą i subtelną, całe rodzicielskie wychowanie ją taką uczyniło. O gniewie i karze też sobie nic nie przypominam.
Coś mi świta tytuł "Dymy nad Birkenau", że mogłam kiedyś czytać, ale pewności nie mam. Niezależnie od tego czy czytałam, czy nie, na pewno poszukam.
UsuńA do mnie trafia, bo w wieku siedemnastu lat znałam Biblię lepiej od niejednej osoby wierzącej. Niegdyś Stary Testament był moją ulubioną częścią. Ale to też kwestia wychowania - rodzice mieli chwilową fascynację Świadkami Jehowy, a oni od dziecka wpajają znajomość Pisma. I tak przeczytałam ich wersję, potem chrześcijańską (jedyna różnica jaką wtedy odnotowałam to imię Boga). Ale fakt, na pamięć nie znałam! Ptaszka zaś w swojej wrażliwości przejęła wszystkie wartości rodziców.. Może nawet zbyt dosłownie? Taka subtelność i delikatność nie miała szans w obozowej rzeczywistości, tym bardziej że Ptaszka chciała się ukarać.
Ale taka znajomość Biblii to raczej wyjątek niż reguła.
UsuńCo do Ptaszki, to można powiedzieć, że padła ofiarą zbyt humanistycznego wychowania, zresztą jej matka robi sobie z tego powodu wyrzuty.
Znajomość ze Szmaglewską zdecydowanie należy zacząć od Dymów, co prawda potem reszta wydaje się słabsza, ale i po inne książki warto sięgnąć.
UsuńWiesz, nie taki znowu wyjątek, bo miałam wtedy sporo znajomych dzieciaków z przybliżoną znajomością Biblii :)
UsuńPowiadasz padła ofiarą.. W normalnych warunkach byłaby przyzwoitą, subtelną, wrażliwą osobą, która pewnie miałaby szansę zdziałać w życiu wiele dobrego.. Wydaje mi się, że padła ofiarą bardziej epoki, niż wychowania. A że matka robi sobie wyrzuty z powodu śmierci dziecka to dość naturalne, tak sądzę.
Zacznę zatem od "Dymów..", a potem na pewno jeszcze sięgnę po jakiś tytuł :)
Nam czytano na religii, do egzaminu czytałem spore fragmenty, ale żeby cytować?
UsuńOczywiście, że w normalnej sytuacji byłoby tak, jak napisałaś: wielka artystka, humanistka, wrażliwy człowiek. Ale epoka takim ludziom nie sprzyjała, matka nie mogła przewidzieć, że stosowniejsza od skrzypiec i Kanta byłaby dla dziecka nauka rozpychania się łokciami.
Po Dymach warto przeczytać Zapowiada się piękny dzień, coś w rodzaju kontynuacji, pisałem o niej niedawno: http://www.zacofany-w-lekturze.pl/2013/03/isc-nie-ustawac.html
Trudnej sztuki cytowania z pamięci to i ja nie opanowałam.
UsuńSzczerze mówiąc tej nauki rozpychania się łokciami to i dziś brakuje.. Moje pierwsze zetknięcie z Warszawą to był szok kulturowy. Nie wsiadłam parę razy do tramwaju, z nawyku ustępując innym. A potem drzwi się zamykały i tyle było z mojej uprzejmości. Więc zastanawia mnie na ile to nie jest uniwersalna taktyka, by "przetrwać" w tak zwanej dżungli życia. No, przynajmniej wielkomiejskiego ;)
Rozpychanie się łokciami to albo cecha wrodzona, albo nabyta po bolesnych doświadczeniach. Myślę, że Ptaszka, mimo swego wychowania, w końcu i tego by się nauczyła, gdyby nie rezygnacja, po prostu brak chęci. Przecież wystarczyłoby się przyznać do znajomości niemieckiego, o skrzypcach nie wspominając. Ale jak ktoś chce pokutować, to nie będzie się wygodnie mościł w nowej rzeczywistości.
UsuńFakt, nie da się ukryć, że woli przetrwania nie miała w sobie zbyt wiele. Raczej chęć by się ukarać za coś, czemu w zasadzie nie była winna. W takiej sytuacji obóz raczej był czymś w rodzaju zbawienia dla niej - szansą na karę przykładną i właściwą.
UsuńPotwornie to brzmi "szansa na karę przykładną i właściwą", ale masz rację. I jeszcze ten sposób trafienia do obozu, jakby wszystko jej pokazywało, że wybrała słuszną drogę, że musi się ukarać :(
UsuńBo i tak to odebrałam - potwornie. Sposób trafnie do obozu - coś w rodzaju "los tak chciał", ale przecież nawet los "znalazł" kobietę, która jej podszepnęła "uciekaj wariatko".. Tego chyba nie chciała już słyszeć, a przynajmniej, nie usłyszeć ze zrozumieniem grozy jaką w sobie zawierało to ostrzeżenie
UsuńTa droga Ptaszki do obozu to jest dla mnie coś niepojętego, w jakim stanie psychicznym ona się musiała znajdować, żeby nie reagować na nic. Groza to dobre słowo.
UsuńTeż nie pojmuję tego stanu, choć próbowałam zrozumieć. Stan poczucia kompletnej, druzgocącej winy doprowadził Ptaszkę do takich dziwnych, tak, niepojętych reakcji. Groza też na myśl, że psychika ludzka jest tak zwodnicza, tak autodestrukcyjna, że nawet pierwotny instynkt samozachowawczy przestaje sprawnie funkcjonować.
UsuńOj, ależ to profesjonalnie zabrzmiało, ja się nie znam na psychologii, ale coś czuję, że masz rację.
UsuńOoo - to tak niechcący :)
UsuńTy się skupiasz na psychologii, ja na mechanizmach obozowego życia i razem będziemy mieli wszechstronną analizę książki :)
UsuńGdyby tak poświęcić na to więcej czasu, to może i książka by nam wyszła ;) Ale właśnie to jest fajne, że punkty widzenia czytelników mogą dopełniać obrazu książki :) a przy okazji każde z nas może niechcący zachęcić dwa różne typy czytelników ;)
UsuńSzkoda, że tak rzadko następują takie zbiegi recenzyjne.
UsuńFakt, szkoda ;/ Choć jakbyś dał mi chwilę, to może byśmy mieli podobny zbieg z "Arką.." :)
UsuńArkę chcę przyczytać jeszcze raz, żeby się utwierdzić w pewnych opiniach (albo i nie :P). Masz jakiś tydzień:)
UsuńUff, tydzień! To chyba dam radę! :-)
UsuńTo jesteśmy umówieni :)
UsuńPotwierdzam :-) już nawet się przykładam do szybkiego nabycia książki :-)
UsuńNa pewno są całodobowe księgarnie:) Bo czytania jest na dwie godziny.
UsuńPowinno być jakieś pogotowie książkowe! :-) Widziałam ilość stron i zakres wiekowy, więc domyślam się, że dwie godziny wystarczą :)
UsuńObjętość i próg wiekowy są mylące. Pochłonąłem w dwie godziny, a teraz mam wrażenie, że mnóstwo rzeczy mi umknęło, stąd potrzeba powtórki.
UsuńUff, drobna pociecha jeśli chodzi o próg wiekowy. Może jednak za szybko pochłaniasz Szczygielskiego? A może tak dobrze się czytało i stąd szybko, i wcale nie umknęło, tylko takie masz wrażenie? Ale w sumie powtórka nie zaszkodzi :) I teraz to już się niecierpliwię, żeby przeczytać ;-)
UsuńTo jest książka pisana dla dzieci, ewidentnie, stąd pewne elementy, które dorosłego mogą irytować. Ale jako fabuła i pokazanie pewnego tematu - trafia i do dorosłych. Plus jedna naprawdę Przejmująca Scena, plus dbałość o realia. Bardzo dobra rzecz.
UsuńW sumie podobnie było z "Czarownicą piętro niżej" - też dla dzieci, a jednak dla mnie również świetna lektura. Myślę, że w poniedziałek będę już czytać :-) Nękam pierwszy tom Dziennika Gombrowicza i już bym chciała to zmęczyć. Znaczy - skończyć ;-) Skądinąd dobra rzecz, ale Gombrowicz ma tyle natręctw, że bywa męczący..
UsuńCzarownica będzie w drugiej kolejności, Arka pierwsza. To co? Odpalamy recenzje w sobotę? :)
UsuńMnie Gombrowicz zmęczył Ferdydurke i grzecznie mijamy się teraz z daleka.
O, idealnie, sobota pasuje :-)
UsuńMnie zmęczył "Trans- Atlantykiem", a potem nie wiedzieć czemu stał się wielkim wyrzutem sumienia, więc tak próbuję coś z tym zrobić. Ale czuję podskórnie, że skończy się na tym pierwszym tomie..
Dobrze, że rzadko miewam takie wyrzuty :)
UsuńZazdroszczę! ;P ;) Bo mnie literackie napadają wręcz nagminnie..
UsuńZdarza się w najlepszych rodzinach :D
UsuńAno zdarza się ;)
UsuńZawsze z dużą przyjemnością czytam co piszesz. Zostawiam sobie stronę Twego bloga otwartą, by móc wrócić na nią.
OdpowiedzUsuńMało czytałam literatury obozowej, a tę książkę do takiej też można zaliczyć. Szmaglewską czytaliśmy w szkole. Film Jakubowskiej "Ostatni etap" oglądałam, ale Pasażerki nie. Popytam o Posmysz w bibliotece. Ta książka mnie zainteresowała.
Natanno, dziękuję, jest mi szalenie przyjemnie czytać tak miłe słowa! :-)
UsuńRównież nie czytałam zbyt wiele z literatury obozowej, jest zatem spora szansa, że wkrótce pojawi się nieco więcej pozycji w tej tematyce. Szmaglewska jest na mojej liście, to pewne. A Posmysz polecam Ci, ponieważ pisze naprawdę ładnie, nawet gdy tematyka tak dramatyczna.
Kasiu, przeczytałam tę książkę kilka dni temu i jeszcze ją przetrawiam. Niesamowita książka, pełna przejmujących, straszliwych opisów życia w obozie. Te opisy, jak więźniarki pracowały przy oczyszczaniu stawu, jak esesmański pies zagryzał dziewczynę, jak szczury gryzły nogi... coś strasznego.
OdpowiedzUsuńWczoraj zaczęłam czytać "Wdowę i kochanków" tej autorki, ale to już nie to...
O, zgadza się, książka zostaje w głowie i rozmyślaniach na wiele dni.. Zresztą, ja ją czytałam przez parę dni, bo mimo, że objętość nie jest jakaś duża, to czasami musiałam przerywać lekturę. Ciekawa jestem jak Ty ją opiszesz :) Wygląda na to, że mamy trochę miesiąc Posmysz w blogosferze :)
UsuńCzekam też na Twoje wrażenia z "Wdowy i kochanków" - jeszcze nie znam, więc może zachęcisz :-)
Jeszcze nie wiem, czy będę zachęcać, czy nie, bo na razie przeczytałam tylko kilkanaście stron. Bohaterka miała sześciu mężów, a teraz żyje z kochankiem i nie utrzymuje kontaktu z dziećmi. Mnie takie coś nie zachęca ;)
UsuńJa też "Wakacje" czytałam długo. Bardzo mnie zasmuciły ostatnie słowa matki Ptaszki, te o poczuciu ulgi.
Faktycznie, sześciu mężów i kolejny kochanek.. a do tego kiepska matka, no nie brzmi to zachęcająco.
UsuńPtaszka ogólnie miała taką smutną postawę. Wrażenie, że poddała się kompletnie bez walki. Jej spowiedź w szpitalu.. Bardzo bolesna. Akcja ratunkowa zaś.. wstrząsnęła mną, naprawdę. Dawno żadna scena z książki tak na mnie nie podziałała. Ta wymiana była dramatyczna...
Bardzo dziękuję :) miło mi!
OdpowiedzUsuń