Na scenie ściana z bluszczu i żwir. W zasadzie poza paroma rekwizytami nic więcej się tu nie pojawi przez cały spektakl. Bez wstępów dziwny dialog pomiędzy dwiema męskimi postaciami. Bracia. Jeden przebywa na przymusowym leczeniu psychiatrycznym w szpitalu, drugi został wezwany na spotkanie z jego terapeutami, bowiem podczas procesu terapeutycznego pojawiły się nowe, ważne wydarzenia z dzieciństwa obydwu, które tylko brat może potwierdzić. Od początku rozmowa ma dziwny przebieg. Czuć niechęć tego z braci, który przyjechał, czuć dziwną grę tego, którego leczą. Obaj widać, mają spore problemy, obaj, to widać, nie pałają silnymi braterskimi uczuciami, co potwierdza częstotliwość spotkań, która wychodzi na jaw już podczas wymiany pierwszych zdań. Drew, były adwokat, który dorobił się dzięki oszukaniu swojego klienta, podczas jazdy po pijanemu doprowadził do wypadku. Smaczku całej sytuacji dodała obecność narkotyków w jego aucie. Podczas gdy Drew próbuje się jakoś wybronić z sytuacji Terry próbuje żyć swoim dziwnym życiem, w którym nie ma miejsca ani na rodziców, ani na brata. Drew wpada na pewien pomysł i stąd obecność Terry'ego w szpitalu. Terry'ego, którym rodzina nie interesowała się od wielu, wielu lat..
Drew (Marcin Przybylski) i Terry (Grzegorz Małecki), fot. Andrzej Wencel, źródło |
Rozmowa początkowo niejasna zmierza do tego, co Drew zaplanował - pomocy Terry'go w jego sprawie. Wyjaśnienia, jakie złoży Terry mogą bowiem potwierdzić to, co Drew właśnie wyznał terapeutom - że w dzieciństwie był wykorzystywany seksualnie przez dawnego znajomego, dorosłego wówczas człowieka, człowieka, który z kolei był bliskim przyjacielem Terry'ego. Terry zgadza się potwierdzić wspomnienia brata, dzięki czemu Drew wkrótce wychodzi na wolność.
Wspomnienie jednak dawnego przyjaciela, Todda, pokieruje dalszymi krokami Terry'ego, który nie potrafi spokojnie przejść wobec wspomnień brata i postanawia odszukać Todda. Zamiast niego spotyka jego córkę, szesnastoletnią, słodką i naiwną Jennifer, dzięki której dowie się kilku istotnych szczegółów o znajomym z przeszłości.
Jennifer (Milena Suszyńska) i Terry (Grzegorz Małecki), fot. Agata Grzybowska, źródło |
Im głębiej w tę przeszłość, w to dzieciństwo braci, tym więcej mrocznych sekretów wychodzi na jaw. Wraz z nimi ściana z bluszczu powoli odsuwa się od widowni, jakby mimochodem miała odsłonić jeszcze więcej, choć nadal odsłania jedynie przestrzeń pełną żwiru. Na której, przy trzeciej i najważniejszej scenie spektaklu dochodzi do pełnego obnażenia przeszłości Terry'ego, oraz ukazania prawdziwego oblicza Drew.
W mrocznym, mrocznym domu tytułem ma nawiązywać do wyliczanki, jaką anglosaskie dzieci skandują w Halloween. "W mrocznym, mrocznym lesie stoi mroczny, mroczny dom, a w mrocznym, mrocznym domu, jest mroczny, mroczny pokój".. Brzmi znajomo? Znałam tę wyliczankę w trochę innej wersji, którą przypomniała nie tak dawno znowuż, Joanna Bator w swojej powieści Ciemno, prawie noc. Zamiast słowa mroczny był wskazany kolor czarny. Słowo dark, oznaczające ciemność, mrok, może wszak być zastąpione synonimicznie słowem "czerń". A zatem w tym czarnym, czarnym domu, w tym mrocznym, mrocznym pokoju stał stół, na którym było pudełko - to w wersji angielskiej. W wersji polskiej pamiętam, była trumna. Nadal jednak coś przerażającego, co może zawierać w sobie okrutną niespodziankę. Co znajduje się w pudełku jakie zaserwował widzom LeBute? Im bardziej scenariusz obnaża naszych bohaterów z ich przeszłości, tym głębiej sięga w mrok, jakiego nawet psychoanaliza nie odważyłaby się tknąć i przepracowywać. Zresztą, psychoterapię jako taką, niezależnie od szkoły, LeBute ładnie wyśmiewa, pokazując, jak niewiele trzeba by każdy mógł mieć trudną przeszłość, którą można się zasłonić w razie przekroczenia pewnych granic. Karta przetargowa, jaką jest seksualne wykorzystywanie w dzieciństwie jest tą najsilniejszą, bo trudną do obalenia, nawet gdy dowodów na takie zdarzenie jest w zasadzie niewiele.
Wieloznaczność. Słów i zachowań. Brak oczywistego zakończenia i głowa pełna domysłów. Widz może sobie dopowiedzieć, co tak naprawdę się wydarzyło, choć może to prowadzić na różnorodne manowce interpretacyjne. Nie da się ukryć, że LeBute doświadczył swojego bohatera okrutnie, że przypisał mu przeszłość fatalną i ciężkie przeżycia. I że mrok gęstnieje wraz z kolejnymi scenami. Grzegorz Małecki podbił nasze serca swoją rolą. Gdy już odzyskałyśmy obie głos to właśnie o jego postaci, o Terrym, było najgłośniej w samochodzie. Moc ekspresji, głos, emocje. Żwir trzeszczał, trącał nas odpryskami, chwilami brakowało tchu. Wymieniałyśmy spojrzenia na sekundy, bo trudno było oderwać wzrok od aktorów. I choć w pewnym momencie już się domyślamy, już wiemy tak naprawdę, to nadal, gdy Terry posyła w pustkę to ostatnie spojrzenie, przyznaję bez bicia, że mieszam postać z aktorem i czuję ogromną litość do tej rozpaczliwie miotającej się, biednej postaci.
W mrocznym, mrocznym domu, Teatr Narodowy, Neil LaBute, reżyseria: Grażyna Kania, scenografia: Stephan Testi, muzyka: Dominik Strycharski, reżyseria światła: Mirosław Poznański
Obsada
Terry: Grzegorz MałeckiDrew: Marcin Przybylski
Jennifer: Milena Suszyńska
Czyli jednak warto pójść. Cały czas się waham, bo mam wrażenie, że temat ograny, ale nazwisko autora kusi (lubię jego sztuki). Teraz słyszę, że Hycnar reżyseruje ten sam tekst w Krakowie.
OdpowiedzUsuńczy Suszyńska jest faktycznie tak dobra, jak gdzieś napisano?:)
Temat może i ciut ograny, ale za to gra aktorska warta świeczki ;) Fakt, że już w połowie widz się domyśla co tak naprawdę się stało w przeszłości braci (choć z kolei koniec jest już mniej oczywisty) to nadal jednak warto (przemawia za tym również wyjątkowo, jak na Narodowy, niska cena).
UsuńO Krakowie też słyszałam, widziałam zdjęcia obsady i sceny i też zapowiada się ciekawa realizacja. Aż szkoda, że do Krakowa daleko ;)
Suszyńska niezła była! ładnie odegrała szesnastolatkę z tymi typowymi dla młodej dziewczynki, naiwnościami i łatwowiernością. Zresztą, Marcin Przybylski też był niezły! Po prostu Małecki dominuje w tym przedstawieniu. Przechodzi płynnie od pozornego spokoju po burzliwe emocje i gwałtowne gesty. Coś niezwykłego.
W takim razie może się skuszę, zwłaszcza że w Narodowym dawno nie byłam.
UsuńMałecki od jakiegoś czasu jest bardzo na fali.;)
A widzisz, nawet nie wiedziałam, że jest na fali. Pierwszy raz widziałam go na scenie.
UsuńWidziałam go w epizodach głównie, ale od jakiegoś czasu ma coraz większe role - np. w Och Teatrze. W telewizyjnych serialach też coraz częściej grywa.
UsuńRatował mnie zatem brak telewizora i repertuar Teatru Współczesnego ;) To teraz popatrzę częściej na Małeckiego, bo wzięłam Narodowy "pod lupę" ;) I tak jak patrzyłam na obsadę, to w co drugim spektaklu pojawia się jego nazwisko :) W "Tangu" nomen omen ;) również!
UsuńMimo początkowych oporów po drugim obejrzeniu "Tanga" uznałam, że całkiem niezły jest jako Edek. Wydawał mi się zbyt wymuskany, ale z czasem nabrało sensu, zwłaszcza że cwaniaczek wziął górę.;)
Usuń"Tango" ciągle przede mną, choć słyszałam już różne opinie i też się wahałam ostatecznie, czy pójść czy nie (choć na początku bardzo chciałam, tylko nie było już biletów). Naprawdę widziałaś dwa razy "Tango"? Nieźle! :) Też czasami chętnie bym powtórzyła niektóre spektakle..
UsuńWidziałam dwa razy, ale w telewizji - to było przeniesienie z Narodowego. I nawet się cieszę, że oglądałam je jednak w domu, w komfortowych warunkach, bo wymagało skupienia. Uświadomiłam sobie, że podczas omawiania tego dramatu w szkole ledwie się po nim prześliznęliśmy. To jednak niełatwy tekst.;)
UsuńA, rozumiem! Myślę, że po obejrzeniu na żywo też zrobię sobie powtórkę z teatru telewizji. Też powtórzę sobie tekst, podejrzewam, że z moich lekcji w temacie "Tanga" też za wiele nie zostało.. A zgadzam się, że to niełatwy tekst.
Usuń