Widziałam ten spektakl w lutym, a
dotąd nic nie napisałam o swoich wrażeniach. Na ogół każdy obejrzany
spektakl wywołuje we mnie coś takiego, że mam ochotę podzielić się nimi,
nawet jeśli nie zawsze są one pozytywne. O Balladynie w Teatrze
Narodowym pewnie bym dawno zapomniała, gdyby nie Marcin Hycnar. Dotąd
wybierałam spektakle pod kątem zainteresowań, pod kątem autora sztuki,
ale nigdy pod kątem tego, kto w tej sztuce gra. Marcin Hycnar, odkąd
zobaczyłam go w roli Plazmonika w Bezimiennym dziele, a potem jako Artura telewizyjnej wersji Tanga sprawił,
że coraz częściej zerkam również na obsadę i gdy pojawia się jego
nazwisko wiem, że będę chciała obejrzeć dany tytuł na pewno. W moim
subiektywnym odczuciu samą Balladynę w mojej pamięci ratuje
właśnie jego rola. Dziwne, bo jednak powinna Wiktoria Gorodeckaja, która
wyśmienicie zaprezentowała się jako sama Balladyna.
A jak to było ze spektaklem? Na pewno zadziwiała już sama scenografia. Na scenie leżą śmietniki. Proscenium zajmuje jezioro utworzone z plastikowych butelek. Nad nim przerzucona kładka. W głębi sceny chór otwierający przedstawienie piosenką, której tekst na początku trudno zrozumieć, ale z czasem, gdy się wsłuchać, można wyłapać historię opowiadaną podczas spektaklu. Wjeżdża platforma z kilkoma kwiatkami doniczkowymi, nieco rachitycznymi i dużą szafą dwudrzwiową. Pojawia się pierwsza postać - to Kirkor (Grzegorz Kwiecień), który przybył do Pustelnika (Mirosław Konarowski). Balladynę otwiera więc scena, w której Kirkor radzi się mądrego Pustelnika. Czego dotyczą rady? Pierwotnie tematyki matrymonialnej, by po chwili przejść do tematu w dramacie najważniejszego, czyli władzy - dojścia do niej, jej utraty i żalu po tej utracie w czym celuje Pustelnik. I tym samym Słowacki w zasadzie od pierwszej tej sceny zdradza czego będzie dotyczyć wątek główny całej historii. Kirkor Teatru Narodowego jest dokładnie takim, jakim być powinien - postawnym, przystojnym mężczyzną, prostolinijnym od ubioru po przemyślenia, idealnym, nudnym. Nic dziwnego, że tak łatwo przyjął radę Pustelnika, by wziąć za żonę dziewczynę z ludu.
W następnej scenie jakaś postać wyłania się ze śmietnika po lewej stronie sceny. To Skierka obudzony ze snu. Wygląda komicznie w tym stroju, przypominającym współczesnego kloszarda, a wybudzony niedługo po nim Chochlik jest ubrany w bardzo podobny sposób.
Po chwili na scenie pojawia się Goplana (Beata
Ścibakówna), jak to ona już zakochana, choć jeszcze nie wie do końca w
kim. Szaleństwo miłości w końcu jest li i jedynie szaleństwem, nie
należy wymagać uzasadnień. Zresztą, cała Balladyna wszak jest
historią rodem z szaleństwa i w szaleństwo jako takie wpisuje się
genialnie, a jej fabuły dalej streszczać chyba nie trzeba? W każdym
razie warto dodać, że Goplana namiesza, Kirkor będzie niezdecydowany, a
nieszczęsny dzbanek malin doprowadzi do tragedii. Scena, jej nośność,
możliwości techniczne, jej ogrom zostają widzom w pełni zaprezentowane
podczas tego długiego, trzygodzinnego spektaklu. A on sam? Jest dziwnie.
Jest chór, który powinien popracować nad dykcją, ewentualnie stawiam
jeszcze na nagłośnienie, co swoją drogą wydaje się paradoksem w
kontekście możliwości technicznych samej sceny. Slapstikowe sceny w domu
Wdowy trącą kolejną dziwnością. Niby tak, niby można je podpiąć do
ogółu dziwności samej Balladyny, wszak baśniowość pozwala na
wiele możliwości, ale Alina i Balladyna zostały sprowadzone do
dyskotekowych dziewoj, które szaleńczo są skłonne wyjść za księcia, za
samo to, że książę, zaś sam książę jest marionetkowy, pozbawiony
kręgosłupa i biernie poddaje się albo radom Pustelnika, albo sytuacji.
Wyboru nie dokonuje, bo wybór zostaje rozstrzygnięty morderstwem, a on
ten "wybór" najzwyczajniej w świecie akceptuje, nie zadając więcej pytań
na temat losów Aliny. Całość wydaje się z lekka przesadzona, co nie
znaczy, że niestrawna. Skłamałbym mówiąc, że te trzy godziny ciągną się w
nieskończoność - wprost przeciwnie, spektakl wydaje się wręcz krótki,
choć wskazówki zegara przeczą temu dobitnie.
Balladyna w Teatrze Narodowym to wcale nie jest taka sobie zwykła dziewczyna z ludu. Jest zdeterminowana i idzie po trupach do celu, choć nękają ją zarówno wyrzuty sumienia, zjawy, jak i upiorna plama na czole, to jednak nie ustępuje w tym, czego raz się podjęła. Zabija siostrę, wypiera się matki, a wreszcie w swoim dążeniu do władzy jest bezlitosna i nieugięta. Wszystko wydaje się być jedynie środkiem do jej celu. Ostateczny sprawiedliwy wyrok na sobie samej będzie jej próbą oczyszczenia ze swoich grzechów? Poddania się woli nieba? A może próbą właśnie uniknięcia surowego losu? Scena śmierci Balladyny była tutaj jakaś taka cicha, ulotna, jakby mi umknęła, choć nie odrywałam oczu od sceny przez cały czas, siedząc tradycyjnie w pierwszym rzędzie. Trudno mi wyjaśnić czemu tak do końca ten spektakl nie zrobił na mnie większego wrażenia. Role obsadzone były bardzo dobrze, sama inscenizacja świetna, a jednak.. Czegoś zabrakło. I tylko Marcin Hycnar sprawił, że mimo wszystko chciałam napisać o tej inscenizacji. Jego rola to rola Kostryna, kochanka Balladyny, pomocnika w niesieniu śmierci i przejmowaniu tronu. A zatem postać która sama w sobie nie jest sympatyczna, na dodatek której los jest z góry przesądzony. A jednak. Głos, mimika, styl poruszania się na scenie, obecność na niej niemalże namacalna z perspektywy widowni - to wszystko sprawiło, że patrzyłam jak urzeczona. Ożywiłam się. Dałam ponieść kolejnym scenom. I dlatego mimo wszystko polecam.
A jak to było ze spektaklem? Na pewno zadziwiała już sama scenografia. Na scenie leżą śmietniki. Proscenium zajmuje jezioro utworzone z plastikowych butelek. Nad nim przerzucona kładka. W głębi sceny chór otwierający przedstawienie piosenką, której tekst na początku trudno zrozumieć, ale z czasem, gdy się wsłuchać, można wyłapać historię opowiadaną podczas spektaklu. Wjeżdża platforma z kilkoma kwiatkami doniczkowymi, nieco rachitycznymi i dużą szafą dwudrzwiową. Pojawia się pierwsza postać - to Kirkor (Grzegorz Kwiecień), który przybył do Pustelnika (Mirosław Konarowski). Balladynę otwiera więc scena, w której Kirkor radzi się mądrego Pustelnika. Czego dotyczą rady? Pierwotnie tematyki matrymonialnej, by po chwili przejść do tematu w dramacie najważniejszego, czyli władzy - dojścia do niej, jej utraty i żalu po tej utracie w czym celuje Pustelnik. I tym samym Słowacki w zasadzie od pierwszej tej sceny zdradza czego będzie dotyczyć wątek główny całej historii. Kirkor Teatru Narodowego jest dokładnie takim, jakim być powinien - postawnym, przystojnym mężczyzną, prostolinijnym od ubioru po przemyślenia, idealnym, nudnym. Nic dziwnego, że tak łatwo przyjął radę Pustelnika, by wziąć za żonę dziewczynę z ludu.
W następnej scenie jakaś postać wyłania się ze śmietnika po lewej stronie sceny. To Skierka obudzony ze snu. Wygląda komicznie w tym stroju, przypominającym współczesnego kloszarda, a wybudzony niedługo po nim Chochlik jest ubrany w bardzo podobny sposób.
Chochlik (Andrzej Blumenfeld) i siedzący na nim Skierka (Jerzy Łapiński), fot. Robert Jaworski, źródło
|
Scena zbiorowa, fot. Robert Jaworski, źródło |
Balladyna w Teatrze Narodowym to wcale nie jest taka sobie zwykła dziewczyna z ludu. Jest zdeterminowana i idzie po trupach do celu, choć nękają ją zarówno wyrzuty sumienia, zjawy, jak i upiorna plama na czole, to jednak nie ustępuje w tym, czego raz się podjęła. Zabija siostrę, wypiera się matki, a wreszcie w swoim dążeniu do władzy jest bezlitosna i nieugięta. Wszystko wydaje się być jedynie środkiem do jej celu. Ostateczny sprawiedliwy wyrok na sobie samej będzie jej próbą oczyszczenia ze swoich grzechów? Poddania się woli nieba? A może próbą właśnie uniknięcia surowego losu? Scena śmierci Balladyny była tutaj jakaś taka cicha, ulotna, jakby mi umknęła, choć nie odrywałam oczu od sceny przez cały czas, siedząc tradycyjnie w pierwszym rzędzie. Trudno mi wyjaśnić czemu tak do końca ten spektakl nie zrobił na mnie większego wrażenia. Role obsadzone były bardzo dobrze, sama inscenizacja świetna, a jednak.. Czegoś zabrakło. I tylko Marcin Hycnar sprawił, że mimo wszystko chciałam napisać o tej inscenizacji. Jego rola to rola Kostryna, kochanka Balladyny, pomocnika w niesieniu śmierci i przejmowaniu tronu. A zatem postać która sama w sobie nie jest sympatyczna, na dodatek której los jest z góry przesądzony. A jednak. Głos, mimika, styl poruszania się na scenie, obecność na niej niemalże namacalna z perspektywy widowni - to wszystko sprawiło, że patrzyłam jak urzeczona. Ożywiłam się. Dałam ponieść kolejnym scenom. I dlatego mimo wszystko polecam.
Balladyna, Juliusz Słowacki, Teatr Narodowy, reżyseria Artur Tyszkiewicz
Pustelnik: Mirosław Konarowski
Kirkor: Grzegorz Kwiecień
Matka: Małgorzata Rożniatowska (gościnnie)
Balladyna: Wiktoria Gorodeckaja
Alina: Magdalena Lamparska (gościnnie)
Goplana: Beata Ścibakówna
Chochlik: Andrzej Blumenfeld
Skierka: Jerzy Łapiński
Filon: Przemysław Stippa
Grabiec: Jerzy Radziwiłowicz
Kostryn: Marcin Hycnar
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Dziękuję za każdy komentarz, cenię sobie każdą uwagę odnośnie wpisu i jego zawartości.
Uprzejmie proszę o nieskładanie mi życzeń świątecznych, ponieważ ich nie obchodzę.