Jak pokolenie opisywanie przez autorkę, trwające ciągle "pomiędzy", dorastające pomiędzy schyłkiem komunizmu a początkami demokracji, dojrzewające pomiędzy światem analogowym a cyfrowym, tak i ja utknęłam w swoistym "pomiędzy" po lekturze Znaków szczególnych Pauliny Wilk.
Pomiędzy entuzjazmem dla stylu autorki, jej przenikliwej obserwacji i oceny współczesności a protestem związanym z unifikowaniem mnie na siłę. Pomiędzy wyrozumiałością, że w przypadku opisywania zbiorowości trudniej o miejsce dla jednostek, które z niej odstają, a niezgodą na jednoczesne przywoływanie autorskich doświadczeń i traktowanie ich jako uniwersalne dla całego pokolenia. Niezgodą na zbiorowe "my", bo nie mówi ono o mnie i przychylnością na autorskie "my", bo oceniając swoje pokolenie Paulina Wilk nie udaje, że sama istnieje poza tą zbiorowością jako zupełnie odrębna jednostka. Podejmując próbę opisania tej pozycji muszę się niestety odciąć od tego, że mówi ona o moim pokoleniu. Nie do końca mówi ona o moim pokoleniu, a przynajmniej nie do końca o rówieśnikach, z którymi dorastałam. Częściowo, zakładam, mówi o sporej zbiorowości, bowiem rozpoznaję pewne symptomatyczne zachowania znane z własnej obserwacji, niekoniecznie jednak rówieśników. I cóż ja tej zbiorowości nie znam za dobrze, niektóre szczegóły wywoływały gwałtowne uniesienie brwi, a niektóre, tak, smutne potwierdzenie. Tyle, że tych potwierdzających było naprawdę niewiele, zaś tych zaskoczonych znacznie, znacznie więcej.
Współcześni trzydziestolatkowie są tu przedstawieni jako pokolenie, które miało dzieciństwo w schyłkowych latach komunizmu i które tak naprawdę dorastało razem z rodzącą się demokracją. Pokolenie dzieciaków bawiących się na podwórkach, którym do zabawy wystarczyła własna wyobraźnia, trzepak i sam fakt, że się wspólnie przeżywa dzieciństwo. Z nostalgią autorka wspomina czasy, gdy meble kupowano całymi miesiącami, a potem całymi latami doceniano ich użyteczność, gdy rodziny powstawały naturalnie, bez planowania, zastanawiania się, wyliczania, czy rodzinę stać na kolejne dziecko, a sprzęty, nawet te już mocno zużyte przeżywały swoją emeryturę na strychach bądź działkach. W opozycji do tego autorka stawia teraz współczesność owych podwórkowych dzieciaków. I jest ta współczesność co najmniej smutna. Pokolenie to zdobywało najpierw starannie i wytrwale wykształcenie i zbierało każde możliwe doświadczenie stając w wyścigu do lepszej od ich rodziców przyszłości, by potem utknąć ponownie "pomiędzy", tym razem pomiędzy starym pokoleniem doświadczonych zawodowców a młodymi, urodzonymi w latach dziewięćdziesiątych, którzy już napierają na ich zawodowe poletko, a w zasadzie z niego wypierają. Pomiędzy szczeblami kariery, której nie udało się zrobić w pełni i gwałtownym zmianami gospodarki, która nagle spowolniła, nie przystając do ich oczekiwań. A jednak jest to w pewnym sensie pokolenie zwycięzców, bo żyjące już w pełnym dobrobycie, w kraju w którym nie ma już powodów do kompleksów wobec innych krajów, gdzie można zaprosić na koncert ważnych piosenkarzy, bo jest już gdzie ich ugościć, a toalety publiczne osiągnęły europejski standard. Jednakże jednocześnie jest to pokolenie, które zatraca poczucie ważności relacji i więzi, któremu brakuje autorytetów, bo ich rodzice nie nadążali za tempem zmian, a nauczyciele nie byli odpowiednio do nich przygotowani. Pokolenie, które wymienia sprzęt nie z powodu jego uszkodzenia, zniszczenia, bądź zużytkowania, ale dlatego, że już jest jego lepszy model. I podobnie też robi z bliskimi sobie ludźmi, nie starając się przesadnie w budowaniu trwalszych więzi, traktując małżeństwo swobodnie, nie poważając składanych sobie przysiąg. Jest to pokolenie hipokrytów, ludzi, którzy odeszli od kościoła, ale są przywiązani do kościelnej tradycji, więc chętnie do niego wracają gdy chodzi o śluby, czy chrzty. Fasadowość tych ceremonii nie przeszkadza już nikomu.
Przez to, że nie widzę siebie do końca w tej książce nie umiem ocenić jej sprawiedliwie. Może gdyby była mowa o kimś innym, a nie o moich rówieśnikach, w jakimś sensie o mnie, postrzegałabym ją inaczej. Często łapałam się na tym, że szukam na siłę jakichś punktów stycznych z bohaterem zbiorowym tej opowieści. Ale trudno mi było je znaleźć, bo ani parcia na karierę nie miałam, ani do Anglii za pracą nie jeździłam, ani ślubu fasadowego nie brałam, nie grałam w gry komputerowe, ani nawet puszek nie zbierałam. A jedyne zbiorowe, solidarne przeżywanie żałoby jakiego zaznałam to było to z 11 września 2001 roku po atakach na WTC. Punkty styczne to ten trzepak, podwórkowe dzieciństwo i kredyt hipoteczny, którego zresztą branie autorka surowo ocenia jako swego rodzaju oszustwo, rozłożone konsekwencjami w czasie*. Ja zaś nazywam jedyną słuszną dla mnie alternatywą, wynikającą z wyboru albo kredytu albo nieustannego wynajmowania cudzych mieszkań. Czy jednak te kilka punktów wystarczy, by autorka mówiła za mnie "my"? I z tego powodu nadal tkwię "pomiędzy". Pomiędzy protestem na wtłaczanie mnie w to "my" a obserwacją niektórych rówieśników, którzy idealnie wpisują się w opisywane znaki szczególne pokolenia urodzonego w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Pomiędzy obiektywną oceną, że jest to naprawdę świetnie napisana i skomponowana książka a poczuciem, że pozostając uczciwą wobec samej siebie i własnych doświadczeń, nie potrafię jej subiektywnie ocenić. I może to moje "pomiędzy" jest moim znakiem szczególnym, potwierdzającym, że jednak należę do tego pokoleniowego "my"? Niewykluczone.
Znaki szczególne, Paulina Wilk, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2014
Pomiędzy entuzjazmem dla stylu autorki, jej przenikliwej obserwacji i oceny współczesności a protestem związanym z unifikowaniem mnie na siłę. Pomiędzy wyrozumiałością, że w przypadku opisywania zbiorowości trudniej o miejsce dla jednostek, które z niej odstają, a niezgodą na jednoczesne przywoływanie autorskich doświadczeń i traktowanie ich jako uniwersalne dla całego pokolenia. Niezgodą na zbiorowe "my", bo nie mówi ono o mnie i przychylnością na autorskie "my", bo oceniając swoje pokolenie Paulina Wilk nie udaje, że sama istnieje poza tą zbiorowością jako zupełnie odrębna jednostka. Podejmując próbę opisania tej pozycji muszę się niestety odciąć od tego, że mówi ona o moim pokoleniu. Nie do końca mówi ona o moim pokoleniu, a przynajmniej nie do końca o rówieśnikach, z którymi dorastałam. Częściowo, zakładam, mówi o sporej zbiorowości, bowiem rozpoznaję pewne symptomatyczne zachowania znane z własnej obserwacji, niekoniecznie jednak rówieśników. I cóż ja tej zbiorowości nie znam za dobrze, niektóre szczegóły wywoływały gwałtowne uniesienie brwi, a niektóre, tak, smutne potwierdzenie. Tyle, że tych potwierdzających było naprawdę niewiele, zaś tych zaskoczonych znacznie, znacznie więcej.
Współcześni trzydziestolatkowie są tu przedstawieni jako pokolenie, które miało dzieciństwo w schyłkowych latach komunizmu i które tak naprawdę dorastało razem z rodzącą się demokracją. Pokolenie dzieciaków bawiących się na podwórkach, którym do zabawy wystarczyła własna wyobraźnia, trzepak i sam fakt, że się wspólnie przeżywa dzieciństwo. Z nostalgią autorka wspomina czasy, gdy meble kupowano całymi miesiącami, a potem całymi latami doceniano ich użyteczność, gdy rodziny powstawały naturalnie, bez planowania, zastanawiania się, wyliczania, czy rodzinę stać na kolejne dziecko, a sprzęty, nawet te już mocno zużyte przeżywały swoją emeryturę na strychach bądź działkach. W opozycji do tego autorka stawia teraz współczesność owych podwórkowych dzieciaków. I jest ta współczesność co najmniej smutna. Pokolenie to zdobywało najpierw starannie i wytrwale wykształcenie i zbierało każde możliwe doświadczenie stając w wyścigu do lepszej od ich rodziców przyszłości, by potem utknąć ponownie "pomiędzy", tym razem pomiędzy starym pokoleniem doświadczonych zawodowców a młodymi, urodzonymi w latach dziewięćdziesiątych, którzy już napierają na ich zawodowe poletko, a w zasadzie z niego wypierają. Pomiędzy szczeblami kariery, której nie udało się zrobić w pełni i gwałtownym zmianami gospodarki, która nagle spowolniła, nie przystając do ich oczekiwań. A jednak jest to w pewnym sensie pokolenie zwycięzców, bo żyjące już w pełnym dobrobycie, w kraju w którym nie ma już powodów do kompleksów wobec innych krajów, gdzie można zaprosić na koncert ważnych piosenkarzy, bo jest już gdzie ich ugościć, a toalety publiczne osiągnęły europejski standard. Jednakże jednocześnie jest to pokolenie, które zatraca poczucie ważności relacji i więzi, któremu brakuje autorytetów, bo ich rodzice nie nadążali za tempem zmian, a nauczyciele nie byli odpowiednio do nich przygotowani. Pokolenie, które wymienia sprzęt nie z powodu jego uszkodzenia, zniszczenia, bądź zużytkowania, ale dlatego, że już jest jego lepszy model. I podobnie też robi z bliskimi sobie ludźmi, nie starając się przesadnie w budowaniu trwalszych więzi, traktując małżeństwo swobodnie, nie poważając składanych sobie przysiąg. Jest to pokolenie hipokrytów, ludzi, którzy odeszli od kościoła, ale są przywiązani do kościelnej tradycji, więc chętnie do niego wracają gdy chodzi o śluby, czy chrzty. Fasadowość tych ceremonii nie przeszkadza już nikomu.
Przez to, że nie widzę siebie do końca w tej książce nie umiem ocenić jej sprawiedliwie. Może gdyby była mowa o kimś innym, a nie o moich rówieśnikach, w jakimś sensie o mnie, postrzegałabym ją inaczej. Często łapałam się na tym, że szukam na siłę jakichś punktów stycznych z bohaterem zbiorowym tej opowieści. Ale trudno mi było je znaleźć, bo ani parcia na karierę nie miałam, ani do Anglii za pracą nie jeździłam, ani ślubu fasadowego nie brałam, nie grałam w gry komputerowe, ani nawet puszek nie zbierałam. A jedyne zbiorowe, solidarne przeżywanie żałoby jakiego zaznałam to było to z 11 września 2001 roku po atakach na WTC. Punkty styczne to ten trzepak, podwórkowe dzieciństwo i kredyt hipoteczny, którego zresztą branie autorka surowo ocenia jako swego rodzaju oszustwo, rozłożone konsekwencjami w czasie*. Ja zaś nazywam jedyną słuszną dla mnie alternatywą, wynikającą z wyboru albo kredytu albo nieustannego wynajmowania cudzych mieszkań. Czy jednak te kilka punktów wystarczy, by autorka mówiła za mnie "my"? I z tego powodu nadal tkwię "pomiędzy". Pomiędzy protestem na wtłaczanie mnie w to "my" a obserwacją niektórych rówieśników, którzy idealnie wpisują się w opisywane znaki szczególne pokolenia urodzonego w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Pomiędzy obiektywną oceną, że jest to naprawdę świetnie napisana i skomponowana książka a poczuciem, że pozostając uczciwą wobec samej siebie i własnych doświadczeń, nie potrafię jej subiektywnie ocenić. I może to moje "pomiędzy" jest moim znakiem szczególnym, potwierdzającym, że jednak należę do tego pokoleniowego "my"? Niewykluczone.
Znaki szczególne, Paulina Wilk, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2014
* str. 183
Co za szczęście, że nie powstała książka o pokoleniu dzisiejszych czterdziestolatków, bo pewnie też tylko zabawy na podwórzu by się zgadzały. A puszki to my zbieraliśmy, bo były egzotyczne i trudno dostępne, a nie moje szwagierki rocznik 80-82, które miały colę w puszkach w sklepie. Czy to jest esej, wspomnienia, jakaś analiza socjologiczna?
OdpowiedzUsuńKto wie, może powstanie? Puszki pamiętam, zbierali faktycznie starsi koledzy ;) To jest w zasadzie coś w formie mieszanki wspomnieniowo - reportażowej. W sumie analiza socjologiczna też pasuje. Jest tu sporo odniesień do przeżyć własnych, ale też zbiorowości, zmian historyczno - społecznych i ich wpływu. I niestety mimo prywatnych wspomnień jest cały czas używana forma "my". Co jak napisałam ma i plusy i minusy..
UsuńA, czyli taki ni pies, ni wydra. Nie lubię takich hybryd, wystarczyło się na coś zdecydować, żeby zyskać na wiarygodności.
UsuńAle wiesz, mimo mojego buntu (niestety, od pierwszej strony go odczuwałam, co utrudniało lekturę) dostrzegam sporo walorów tej książki. Problem w tym, że nie umiem być obiektywna. Trudno mi ją skonkretyzować jeśli chodzi o gatunek, ale sama fabuła jest poprowadzona ciekawie. Gdybym potrafiła się od tego zupełnie odciąć to nawet bardzo ciekawie. Tylko nie potrafiłam. A powiem Ci, że wystarczyłoby zmienić styl narracji. Zamiast "my" pisać jakoś bardziej neutralnie. I już by było dużo lepiej.
UsuńMnie szalenie drażnią wszelkie próby uogólnienia typu "wy z pokolenia" czy "nasze pokolenie", bo pewne przeżycia pokoleniowe na pewno są wspólne, ale już trudno mówić o wspólnych cechach każdego pokolenia. I powstają takie tabloidowe stereotypy: pokolenie fejsbuka, pokolenie tego czy owego.
UsuńNie wiem, ja odkąd wyczytałam, że ta książka ma się pojawić wiązałam z nią bardziej pokolenie lat 70'tych, bo tak jak napisał zacofany.w.lekturze moje pokolenie ('84) raczej dorastało już w kapitaliźmie. Przynajmniej moje pierwsze wyraźne wspomnienia z dzieciństwa to już rok '90 czy '91. I szczerze mówiąc opisane zachowania to ja nawet bardziej widzę u swoich znajomych, którzy już po czterdziestkę podpadają niż u tych z moich lat. Nie wiem.
UsuńZWL - ja ogólnie nie znoszę generalizowania, wrzucania do jednego wora. Zgadzam się, że są przeżycia wspólne, nie ucieknę od historii czy zmian społecznych, ale to, że są wspólne nie oznacza po pierwsze tę samą jakość przeżyć, ani tego samego odbioru historii czy owych zmian.
UsuńPaula - na okładce książki widnieje informacja, że to autobiografia pokolenia 1980 ;-) Sama autorka, jak i ja, urodziła się w 1980. A faktycznie, miałam odczucie wrażeń jednak kogoś starszego. W wieku kilku lat byłam bardziej skupiona na zmianach domowych, a nie politycznych, a autorka wydaje się bardzo dojrzale wspominać ten okres..
Ja siebie uważam za pokolenie lat 80., bo to okres, z którego mam jakieś konkretne już wspomnienia, a nie migawki z czasów schyłkowego Gierka. A pierwszym wielkim wspólnym przeżyciem mojego pokolenia był stan wojenny, co jednak nie oznacza, że każdy z nas przeżył go tak samo i tak samo wspomina.
UsuńO widzisz, nawet kwestia nazewnictwa pokolenia jest również kwestią indywidualną. Bo ja z kolei więcej pamiętam z lat 90-tych, a rok 89 to był rok przeprowadzki. Autorka zaś, również w tamtym okresie jak i ja dziewięcioletnia pisze o tym szalenie dojrzale, jakby była w 100% świadoma zarówno powagi, jak i konsekwencji zmian.. Nie wiem, może ja byłam po prostu głupie dziecko ;)
UsuńI właśnie o to mi chodzi. Każdy przeżywa inaczej, wspomina inaczej. Wszystko jest subiektywne. Mówienie "my" przeżywaliśmy jest lekkim nadużyciem.
Nie wiem, czy autorka była szalenie dojrzała, czy douczyła się na pożytek książki. Ja miałem w 89 piętnaście lat, oczy jak spodki i z trudem ogarniałem to, co się działo. Pomijając fakt, że musiałem zdać do liceum, co angażowało większość mojego intelektu :P
UsuńOczywiście, nie wątpię, że się douczyła. Ale jednocześnie pisze o tym jak o wspomnieniach własnych. Toteż umyka ile wynikało z douczenia, a ile ze wspomnień prawdziwych. No ale ponieważ wiem, że pamięć ludzka może działać w różnorodny sposób to się nie czepiam.
UsuńO proszę, trochę mnie pocieszasz, że jako piętnastolatek też niekoniecznie to wszystko ogarniałeś :) A zdawanie do liceum to ważna sprawa i pewnie, że angażująca :) Swoje wspominam dokładnie tak samo :)
Wątpię, żeby ktokolwiek wtedy ogarniał sytuację i jej następstwa. Jednego dnia pan na WOSie nam dyktował, że PZPR przewodnią siłą narodu, a następnego dnia się okazywało, że mają być wybory z udziałem Solidarności. Pamiętam ekscytację, ale naprawdę nikt nie wybiegał myślą w daleką przyszłość. I ten szok: pustawy osiedlowy sam w poniedziałek, a w środę kwitnący bazarek przed wejściem do niego:)
UsuńU mnie w podstawówce nie kojarzę lekcji z WOSu, były chyba połączone z lekcjami historii, a te prowadziła pani mocno.. rozbita emocjonalnie. Lekcje polegały na swobodzie siedzenia ;( I takich wspomnień niestety nie mam jak Ty.
UsuńPrzypuszczam, że moja młodsza siostra ma już pewnie zupełnie inne wspomnienia z tego samego okresu i właśnie ona wg mnie się zalicza już do tego pokolenia przełomu.
UsuńWiesz, pokolenie urodzonych około roku 1980 ;) jasno i wyraźnie jest to zaznaczone :) Toteż pewnie Twoja siostra będzie się zaliczać. Zapytaj ją o wspomnienia :D ciekawe co powie :D
UsuńWtedy to chyba głównie przejmowała się aparatem ortodontycznym i miłością do Papa Dance :P
UsuńHa, o Papa Dance nic nie ma w książce! Ani o Teleranku! Aaaa! A to własnie robiliśmy "my" jeśli chodzi o moich rówieśników szkolnych ;) hm.. Może napiszę swoją wersję autobiografii urodzonych około 1980 ;)
UsuńNo właśnie, nie ma pokolenia bez Teleranka i gumy Donald :P
UsuńI gum Turbo i wymiany obrazków samochodów :D uwielbiałam, miałam całą kolekcję :D zamiast puszek ;P
UsuńO proszę. Znaczy autorka wcale nie żyła w tamtych czasach :D Ja zbierałem nalepki z gumy z Alfem :P
UsuńObrazki z gum Turbo tez zbieralam, ale bardziej lubilam historyjki z Donalda. Wiec te z Turbo z chłopakami wymieniałam na te z Donalda. Ach pierwsze dziecięce interesy ;) bo przy takich wymianach bez negocjacji się nigdy nie obyło ;)
UsuńZWL - wydaje mi się, że często oprócz indywidualnych przeżyć jest jeszcze sprawa regionu.. Ja mieszkałam w małej mieścinie na Mazurach i zanim tam odczuliśmy zmiany, o jakich pisze autorka to minęło trochę więcej czasu. Może to więc też wpływa dodatkowo na odczucia odmienności przeżyć ;)
UsuńAlu - ja wolałam samochody :) Widać, to było prorocze, że się zwiążę z motoryzacją :D kto by przypuszczał.. ;) A te pierwsze dziecięce interesy - o tak, to były negocjacje! :D
Ja na pewno jestem spaczony warszawską perspektywą, ale pamiętam z wyjazdów na Mazury do rodziny, że zmiany w handlu też nastąpiły dość szybko. Pewnie trudniej było ruszyć lokalny układ polityczny :P
UsuńKażdy jest nieco spaczony regionalną perspektywą ;) Zmiany w handlu szybko? Być może, w moim życiu prywatnym lata 89-90 to niestety masa kiepskich wydarzeń, które wpłynęły na moje postrzeganie świata. Ale pamiętam, że jeszcze w 1990 ludzie wyjeżdżali za granicę za praca, choć największa fala wyjazdów już dawno się skończyła. Tylko w moim małym Piszu perspektywa była ciągle jakaś taka słaba. W mojej klasie było dużo takich dzieciaków jak ja - wychowywanych przez dziadków. Co też wpływało na moją perspektywę. Nie pamiętam np. utraty autorytetów o której pisze Paulina Wilk. Dla mnie Babcia z Dziadkiem zawsze byli autorytetem. To, że nie nadążali za techniką nie miało nic do rzeczy.
UsuńW Piszu? W porównaniu z Orzyszem to była metropolia :) Chociaż dworzec PKS zapyziały był jeszcze całkiem niedawno. Może widując Pisz raz w roku, dostrzegałem zmiany w formie bardziej skondensowanej, ale postęp był ewidentny. I była niezła księgarnia.
UsuńCo do autorytetów, to ja też tego upadku za bardzo nie dostrzegałem.
(o niespodzianko, znasz mój Pisz :D) To prawda, na tle Orzysza wypadał nieźle :D Dworzec PKS zawsze był chyba zapyziały, a księgarnie to były nawet dwie! :D W sumie nadal są dwie, tylko ta druga to coś nowszego (w sensie, że ma jakieś 20 lat a nie 30 ;D), a pierwotna została dawno temu przeniesiona gdzieś indziej. Kiedyś obsługiwało ją starsze małżeństwo i byli fantastyczni! Wiedzieli zawsze co mnie interesuje najbardziej :)
UsuńCieszę się, że nie jestem sama w kwestii autorytetów :)
Znam to może dużo powiedziane, umiałem z głównej ulicy trafić na dworzec autobusowy:) A księgarnię pamiętam taką po schodkach, chyba narożną. Częściej bywałem w Ełku, to już była metropolia.
UsuńUpadek autorytetów wiązałbym (w każdym razie u siebie) z normalnymi przemianami nastolatka, a nie ze zmianami "epokowymi". Już nie mówię o upadku prywatnych autorytetów, ale i o tym, że patrzeć nie mogłem na rozmaitych Katonów brylujących w telewizji:P
I ten upadek to nie 89 rok, tylko ładnych parę lat później.
UsuńKojarzysz, to już dużo :) Tak, ta księgarnia narożna nadal istnieje :) W Ełku to bywałam tylko w urzędach :) więc nie znam za bardzo.
UsuńWiesz, przemiany nastolatka to całkiem naturalna sprawa :) jakąś forma buntu też. Ale wiązanie wszystkiego z epoką transformacji jest przesadą.
Jak mamy tezę, to sobie pod nią podpinamy wszystko jak leci :P Z epokowego upadku autorytetów pamiętam, jak Szczypiorski wyskakiwał z każdej lodówki, wygłaszając jakieś patetyczne nauki moralne, a potem się okazał tajnym współpracownikiem i było po autorytecie.
UsuńZawsze tak jest. Człowiek często przekłada swoje doświadczenia na cudze, swoje tezy podpina pod wszystko. O tym upadku autorytetu widzisz nie wiedziałam. Szczypiorskiego tylko później czytałam, jak pewnie każdy w liceum.
UsuńHuk upadku był wielki, chociaż w biografii w wikipedii ani słowa o tym. Ja zresztą na Katonów miałem i mam uczulenie, więc w każdym wypadku działają na mnie jak płachta na byka.
UsuńWidzisz, takich przejść nie miałam w ogóle. A szkoda, że nic nie ma w biografii, chętnie poznałabym szczegóły.
UsuńNo niestety, w internecie zostają tylko jakieś niekoniecznie wiarygodne strony.
UsuńA jakieś książkowe ślady?
UsuńA to pojęcia nie mam.
UsuńZnaczy, jest wyzwanie, trzeba poszukać :)
UsuńPowodzenia w takim razie :)
UsuńRzeczywiście szkoda, że autorka tak generalizuje i nie wspomina o żadnych wyjątkach od tego jej "my". Ja z połowy lat 80tych, a też wspomnienia bardziej konkretne mam z początku lat 90tych. Z końca 80tych pamiętam jedynie jakieś przebłyski typu mleko stawiane pod drzwiami przez mleczarza w zamian za puste butelki i kilka scenek z przedszkola lub z nianią. Oraz milicjantów przychodzących po mamę, gdy wieczorem wzywano ją do szpitala. O ważnych zmianach z '89 dowiedziałam się dopiero później mając około 11 lat. A sens tych zmian pojęłam jeszcze parę lat później.
OdpowiedzUsuńHm.. Co nieco wspomina. Tyle, że to też jest jakieś "my" gdy na przykład wspomina o grupie tzw. współczesnych singli, podając siebie nomen omen za jeden z przykładów. W sumie w tej książce chodzi po prostu o pewną zbiorowość, tylko właśnie jest za bardzo wrzucana w to jedno "my". A sama autorka ma jednak jakieś swoje indywidualne wspomnienia, które opisuje, jednocześnie niestety odbierając indywidualizm owej zbiorowości..
UsuńPamiętam artykuł Wilk sprzed kilku lat zamieszczony w Rz lub GW, będący najwyraźniej fragmentem tej książki. Odezwało się wiele głosów odcinających się od opinii autorki, mimo podobnej daty urodzenia. Próbka tu: http://www.ultramaryna.pl/mkk/pokolenie-pisania-manifestow-pokoleniowych/
UsuńNa razie przeczytałam tylko fragment (bo zaraz pędzę łapać pociąg powrotny do domu), ale już mi się podoba :) W każdym razie podoba mi się to, że wyraża tę samą niezgodę na to "my", jaką tu opisałam. I zgadza się, czytając cytowane fragmenty muszę przyznać, że są one wyraźnie fragmentami książki. Dzięki za link!
UsuńZ tego, co zauważyłam, właśnie owo "my" najbardziej drażni recenzentów i innych. Nawet mnie to nie dziwi, mało kto chce być wrzucany do tego samego worka co inni.;)
UsuńJasne, że nikt nie lubi :-) Inna sprawa, że nie miałam nawet szansy choć trochę poczuć się swojsko w owym "my", bo chwilami miałam wrażenie, że to opowieść o jakimś zupełnie innym pokoleniu, którego kompletnie nie znam. Może gdyby nie to trochę inaczej bym to wszystko odebrała.
Usuń