Pamiętam, że gdy byłam dzieckiem film został przez kogoś nielegalnie przegrany na taśmę video. Zebraliśmy się całą rodziną, ze znajomymi i z wszystkimi chętnymi przed telewizorem. U jeszcze innych znajomych rodziny, bo oni mieli kolorowy. I pamiętam sarkanie dziadka, że schrzanili fabułę, bo się rozmija z książką. "No sami powiedzcie, - krzyczał - gdzie się podziały jej dzieci z pierwszego i drugiego małżeństwa, ja się pytam?" I tak się okazało, że oczekiwana przez wszystkich ekranizacja
Przeminęło z wiatrem, którą nareszcie dorwaliśmy w jakiejś niezwykłej jakości i z polskim lektorem, okazała się felerna, bo tak to ocenił Senior rodu. Zdarza się.
W każdym razie nigdy potem już nie umiałam inaczej spojrzeć ani na film, ani później na książkę (cóż, kolejność zepsuta przez rodzinę), inaczej jak przez pryzmat tej pierwszej, negatywnej oceny. Gdy potem czytałam książkę nie mogłam się w ogóle w nią wgryźć. Przeszkadzało mi rasistowskie Południe, Scarlett była antypatyczna, a jedyna warta zainteresowania bohaterka, czyli Melania, umiera. Jednak historia dotycząca powstawania ekranizacji, zamieszania wokół zwolnienia reżysera, zmiany scenariusza, szukania do samego końca odtwórczyni głównej roli, a potem spektakularny sukces tej produkcji, okazała się mieć niezwykły potencjał. I ten potencjał wykorzystał Ron Hutchinson pisząc swoją sztukę
Księżyc i magnolie.
Księżyc i magnolie to historia wracająca do momentu powstawania filmu, gdy rozpoczęto już de facto zdjęcia, ale producent David O. Selznick, zwalnia nagle dotychczasowego reżysera filmu, wynajmuje nowego scenarzystę oraz nowego reżysera i obu zmusza do kilkudniowej pracy nad kształtem nowego scenariusza. Ogółem sprawa nie wydaje się taka znowuż trudna, ale problemy się nawarstwiają gdy okazuje się, że nowy scenarzysta Ben Hecht (świetny w tej roli Andrzej Zieliński) nie czytał książki. A po przeczytaniu pierwszej strony ocenił jej zawartość jako "chałę, na której nie da się zarobić nawet centa". Perswazje Selznicka (genialny Sławomir Orzechowski) jednak odnoszą skutek i Hecht zgadza się poświęcić mu pięć dni na napisanie scenariusza. I tak przy pomocy nowego reżysera Victora Fleminga (którego zabawnie odegrał Leon Charewicz) cała trójka pracuje nad tym, by scenariusz był jak najwierniejszy książce, a co za tym idzie, producent z reżyserem wiernie inscenizują jej fabułę, tak by Hecht miał materiał do adaptacji. A biedna panna Poppenghul (urocza Marta Lipińska), niczym Cerber, miała za zadanie pilnowania by nikt nie przeszkadzał i donoszenia kolejnych partii bananów i orzeszków. Bo Selznick się uparł, że przecież tylko one pomagają na myślenie.
|
Andrzej Zieliński (Ben Hecht), Sławomir Orzechowski (David O. Selznick), Marta Lipińska (Miss Poppenghul), fot. Magda Hueckel (źródło) |
Już po pierwszych dwóch dniach Hecht ma dosyć. Nie może patrzeć na banany, jest obolały od pozycji siedzącej, do tego wzbudza w nim protest cała fabuła. A już szczególnie nie zgadza się na scenę, w której Scarlett uderza w twarz swoją małą niewolnicę, Prissy. Tu jego cierpliwość się wyczerpuje, neguje w ogóle wartość pracy nad tym scenariuszem, skoro główna bohaterka to zwykła "kokota, na dodatek zwolenniczka niewolnictwa". Postuluje by scenę wykreślić, albo dodać Prissy jakiś zgrabny monolog. I tak od słowa do słowa panowie zaczynają się najpierw wściekle tłuc po twarzach, a potem już rzucać w siebie nawzajem czym popadnie. Na scenie było głośno od eksplozji tłumionych emocji, na widowni zaś cóż.. śmiech był donośny i długo nie mógł się wyciszyć.
|
Andrzej Zieliński i Leon Charewicz (źródło) |
Szalenie podobały mi się sarkania Hechta na temat fabuły
Przeminęło z wiatrem ("to co ona wyjeżdża do Atlanty, potem ucieka z Atlanty, potem znowu jedzie do Atlanty, a potem znowu ucieka? i jak mam się w tym połapać"; "to w końcu w kim jej się wydaje, że ona się kocha?"), czy o sensie całego przedsięwzięcia ("żaden film o wojnie secesyjnej nie zarobił ani centa"), umiejętności perswazyjne Selznicka i jojczenia Fleminga. Całość jest naprawdę fajnie skomponowana, mimo wyszydzania fabuły powieści w pewien sposób jednak trochę z nią sympatyzuje sprawiając, że mam ochotę dać książce szansę raz jeszcze..
Księżyc i magnolie, Teatr Współczesny, Ron Hutchinson, Przekład: Klaudyna Rozhin
Reżyseria: Maciej Englert
Scenografia: Marcin Stajewski
Kostiumy: Anna Englert
Obsada
David O. Selznick: Sławomir Orzechowski
Ben Hecht: Andrzej Zieliński
Miss Poppenghul: Marta Lipińska
Victor Fleming: Leon Charewicz
Wydaje mi się, że "Przeminęło z wiatrem" trzeba przeczytać w wieku licealnym, wtedy człowiek w ogóle nie dostrzega takich usterek. :) Ja tak właśnie zrobiłam i byłam zachwycona. Może nie aż tak, jak moja koleżanka, która w czasie lektury powieści Mitchell symulowała chorobę, żeby tylko nie iść do szkoły i móc spokojnie czytać. :)
OdpowiedzUsuńZ przyjemnością obejrzałabym "Księżyc i magnolie". Mam nadzieję, że kiedyś się uda. :)
Kiedy właśnie czytałam w wieku licealnym ;) Nawet dokładnie pamiętam moment - wakacje między pierwszą, a drugą klasą liceum. Problem w tym, że jako nastolatka byłam dużo mniej wyrozumiała niż jestem teraz. Dlatego teraz może.. noo, ciut łagodniej ocenię? Kto wie? ;)
UsuńA "Księżyc i magnolie" polecam serdecznie :) Jak będzie kiedyś okazja to warto nie przegapić :)
Byłam i bardzo mi się podobał ten spektakl - Leon Charewicz i Sławomir Ostrowski byli bezbłędni podczas odgrywania scenek z "Przeminęło z wiatrem" :)
OdpowiedzUsuńŚwietny, prawda? Aż ma się ochotę na więcej.. :D Charewicz naprawdę fajnie zagrał reżysera, choć przyznaję, że Ostrowski mnie zahipnotyzował jako Selznick. Momenty wybuchu emocji - genialne! :)
Usuń