Zaczęło się od dziadka. Podejrzewam, że gdyby urodził się kilka dekad później zostałby pisarzem i to naprawdę dobrym pisarzem fantastyki. Miał dar do opowieści. Znajome legendy, przypowieści obrabiał na własny użytek. Historię narodzin małych diablątek pamiętam do dziś, tylko już nie ma miejsca, gdzie owe narodziny miały dojść do skutku. Intencja chyba wtedy przyświecała mu taka, żeby mnie odwieść od wałęsania się po różnych dziwnych miejscach, ale zadziałało na odwrót. I jeszcze ta lektura Mickiewicza. Rozpasana wyobraźnia goniła za Świteziankami, upiorami, za duchami biednych porzuconych dziewczyn. W końcu Adaś fenomenalnym fantastą był i piękne wszystkie mity słowiańskie i legendy przerobił, przy okazji sobie program ustanawiając.
Gdy już wyrosłam z ballad wieszcza, pałeczkę przejął znakomity zastępca - Bolesław Leśmian. Dusiołki, Zmory, Strzygi, Południce, ach ileż tam tego było! prostą drogą dotarłam do tej wielkiej księgi: Kultury ludowej Słowian Moszyńskiego i części o wierzeniach i pamiętam do dziś, trzeba było mnie z czytelni wypraszać, bo zapomniałam o całym świecie. Chyba w żadnej kwestii ludzka wyobraźnia nie była tak twórcza, jak w tej związanej ze śmiercią, życiem po śmierci, a już szczególnie, ze złą śmiercią, która naznaczała duszę na zawsze i zamieniała w jakiś rodzaj upiora. Możliwości było jak się okazuje bez liku, bo nawet samobójstwo mogło zakończyć się rozmaicie w zależności od tego, kto się na swoje cenne życie targnął, na jakim etapie życia i z jakiego powodu. I tak powstały dziwne Zmory, Strzygi, Płanetnice, Dusiołki. Zawsze, ale to zawsze rodziły się po zmroku i miały związek z siłami zła, nawet jeśli same złe za życia nie były.
Czytając Starą Słaboniową i Spiekładuchy cofnęłam się w czasie. Była ciemna noc, za oknem grzmiały pioruny, dodatkowo wzmacniając atmosferę, a Joanna Łańcucka umiejętnie wciągnęła mnie ponownie w ten świat z piekła duchów, które same stając się niewolnikami złego, zniewalały żyjących swoją siłą. I chociaż patrzę na świat przez szkiełko i oko, co tak gromił nasz wieszcz, to nadal lubię historyjki rodem z lat dziecięcych, w których czai się groza i mrok, i jest taka jedna Słaboniowa, która tego mroku i walki z nim się nie boi. Trochę taki Wędrowycz w spódnicy, popijający miętę zamiast bimbru.
A zatem jest polska, głucha wieś, gdzieś w zamierzchłych czasach PRL-u. Wieś pełna tego co ze wsią tak niegdyś było bardzo związane - hodowlą zwierząt, uprawą pól, znajomością grzechów sąsiada lepiej od własnych. Swojsko, sielsko, anielsko. O ile nie pojawi się nagle jakiś dziwny stwór, z piekła rodem, który nęka jej biednych mieszkańców. I tak Słaboniowa ma ręce pełne roboty starając się uchronić mieszkańców przed upiorami, przy tym ma w sobie ogromną mądrość życiową i doświadczenie, które umiejętnie wykorzystuje. Wie jak pozbyć się Kikimory, zna sztuczki na Zmorę, niejedno widziała, niejedno wie. Przewija się opowieść o Słaboniowej przez wszystkie pory roku, przez wiele lat, przez zmianę ustrojową i nadejście nowego, gdy ze wsi młodzi coraz częściej uciekają, gdy coraz mniejsze hodowle, gdy wszystko idzie ku przyszłości, przez rozmowy błahe i znaczące, słowami archaicznymi, ale jak widać ciągle zrozumiałymi. Tylko zmory i upiory nie ulegają tej zmianie, od wieków w ten sam sposób pojawiając się w życiu ludzi, ciągle mącąc, ciągle niszcząc. I tak mamy zbiór tych dziwnych opowieści, każda osobno poświęcona innemu rodzajowi opętania, zmagania ze złem, innemu upiorowi, w każdej jednak ważną postacią jest Stara Słaboniowa i jej najbliższe otoczenie, które wszak nie jest tak liczne. Co nie zmienia faktu, że to Anetka, córka krzestna Słaboniowej, ma tych problemów ze złym najwięcej. Uczepił się jej już gdy była małą dziewcznką, obietnicę wymógł, a potem skutecznie starał się wyegzekwować jej spełnienie..
W pewnym momencie ten ciąg opowiadań może się wydać nieco już schematyczny, bo ciągle coś, bo ciągle jakiś stwór gdzieś, komuś wytrąca z równowagi dotąd spokojne życie, ale ten nostalgiczny nastrój opowieści grozy nie pozwala przerwać czytania do ostatniej strony. Do tego powoli wyłaniająca się przeszłość Słaboniowej, jej historia i jej słabości mają siłę przyciągającą, wciągającą w fabułę. I potem jakoś tak dziwnie się robi pusto, że to już ostatnia historia, że już się skończyło lekturę..
Czekam na następne książki Joanny Łańcuckiej!
Stara Słaboniowa i Spiekładuchy, Joanna Łańcucka, Oficynka, Gdańsk 2013
Brzmi fantastycznie! Kiedy bylam mala, to moja Babcia opowiadala mi podobne historie i mimo, ze bardzo sie balam, to nie moglam przestac sluchac :)
OdpowiedzUsuńZ pewnoscia kiedys dopadne i ta ksiazke.
Właśnie, mimo wszystko ciężko było się oderwać! :) Polecam Ci serdecznie, jest fajnie napisana, a czyta się "pieruńsko" szybko ;)
UsuńZwykle nie czytam tego rodzaju literatury, ale Twoja recenzja jakoś mnie zachęciła. ;)
OdpowiedzUsuńO, ciekawa jestem jakbyś ją odebrał ;)
UsuńJuż zwróciłam uwagę na te książkę i chętnie bym ja przeczytała, może się uda.
OdpowiedzUsuńMam zupełnie podobne wspomnienia. Jako dziecko już czytające a było to od siódmego roku życia uwielbiłam bajki, baśnie, legendy, podania i klechdy czytać. I faktycznie mnóstwo tam było o śmierci i mnóstwo różnej maści strzyg, utopców i innych upiorów się przewijało. A poza tym miałam ciocię, starsza pannę ,która zawsze wieczorem karmiła nas opowieściami o duchach, marach i wymienionych już przeze mnie utopcach. Strach było spać. Baliśmy się ale żądaliśmy tych opowieści na okrągło.
A dzisiaj wróciłabym chętnie do tamtych czasów. Mam w domu dwutomowe "Bajki polskie" , w których też pewno takie opowieści są. Muszę sprawdzić.
A wiesz, nawet jej cena jest atrakcyjna :)
UsuńO, tak, tak, uwielbiałam wszelkie baśnie, podania, legendy - do dziś mam pokaźny zbiór. Do tego Leśmian mnie swoją "Majką" okrutnie zaczarował ;)
Też mam "Bajki polskie"! :) Uwielbiam! :)