(..) Przecież ten, kto napisał, powiedzmy "Sonatę Kreutzerowską" - Beethoven - wiedział, dlaczego się znajduje w takim stanie - ten stan go doprowadził do pewnych postępków, a więc stan ten miał dla niego jakiś sens, ale dla mnie - żadnego. I dlatego muzyka tylko drażni, a nie rozładowuje.**
Przypadkowe spotkanie w pociągu podczas długiej, wielogodzinnej podróży może być sposobem na poznanie nowej osoby, na zawiązanie ciekawej dyskusji o rozwodach i o tym, że dawniej to tak nie było, tylko cóż, teraz ludzie są za bardzo wykształceni. A potem może być okazją do zorientowania się, że wśród pasażerów jest morderca, który do swego czynu przyznaje się wprost i bez ogródek. I który ma niebywałą potrzebę wyzwolenia się z całej swojej historii, opowiadanej przypadkowemu współpasażerowi, jedynemu zresztą, który nie opuścił zniesmaczony przedziału. I o tym właśnie opowiada Sonata Kreutzerowska Lwa Tołstoja. O goryczy człowieka wpędzonego siłą własnej namiętności w swoiste szaleństwo, które doprowadziło go do momentu tu i teraz, gdy może już tylko żałować. Jak sumienie radzi sobie w takiej sytuacji? Ma oczywiście jedną możliwą odpowiedź na wszystko: małżeństwo to zło do potęgi n-tej, a człowiek na to zło przyzwala. Zachwala je tak jak zachwala się brzydką, obejrzaną z ciekawości wystawę, ale nie ma się śmiałości publicznie przyznać, że to strata czasu. Przy okazji prezentując czytelnikowi całą masę obrzydliwości jakie niesie ze sobą owo społecznie akceptowalne zło.
Intrygujące jest to, że utwór powstały pod koniec XIX wieku ma w sobie taką niezwykłą uniwersalność. Co prawda kobiety zdążyły się wyemancypować i uniezależnić od mężczyzn, co prawda całkiem spory odsetek nie uważa już małżeństwa za najważniejsze życiowe osiągnięcie, ale cóż, nie da się ukryć, że nadal zachowania kobiet i mężczyzn są podyktowane odwiecznym tańcem godowym i choćbyśmy nie wiem jak byli nowocześni ta sfera nie ulegnie specjalnej odmianie. Tołstoj co prawda poprzez hiperbolę ukazuje w swojej krótkiej opowieści małżeństwo w krzywym zwierciadle, co sprawia, że czytelnik nie jest skłonny traktować narratora do końca poważnie, co nie zmienia jednak faktu, że i pewnej celności w całym tym monologu Pozdnyszewa nie brakuje.
Pozdnyszew omawia małżeństwo jako jedną, wielką, niekończącą się walkę. Rozpoczęte od swoistego targu próżności, po którym przechadza się mężczyzna, pan i władca, by spośród wielu ozdobionych dżersejami, lokami i podkładkami*** kobiet wybrać którąś na żonę. A następne rozpocząć małżeństwo naznaczone fazami namiętności, a potem kłótni, ponownie namiętności i następującej po niej fali wzajemnej nienawiści; małżeństwo, którego przecież początek był od wzniosłych słów i ideałów, by na koniec stać się karykaturą samego siebie. I cóż takiego tak psuje małżeństwo? Oczywiście ta cała fizyczność, to postępowanie wbrew naturze, gdy kobieta już spodziewa się dziecka, to później oszukiwanie natury by dziecka jednak nie począć. I oczywiście pojawienie się rywala, rywala, który tylko udaje że jest zainteresowany muzyką. Brzmi znajomo? Zdaje się, że to szaleństwo zwane zazdrością było już w literaturze ukazane, choć tu podszepty były samej wyobraźni, Jago doprawdy był już zbędny..
Pozdnyszew w swoim wywodzie o małżeństwie szuka winnych jego sytuacji. Pierwszym winnym jest rzecz jasna społeczeństwo, bowiem to ono przyzwala na coś tak podłego jak małżeństwo. Co więcej jest w tym przyzwoleniu sporo plugawości, bowiem mężczyzna jako taki może się wyszumieć za młodu i traktować kobietę jako narzędzie swojej przyjemności, sama kobieta zaś cóż, musi przyjmować przyszłego małżonka, takim jaki jest. Swoją drogą jednak jak zauważa Pazdnyszew, kobiety same dążą do tego, by osiągnąć status małżonki! Ciągłymi strojami, ozdobami, pojawianiem się na wszelkiego typu wydarzeniach kulturalnych, żeby przyciągać swym wyglądem mężczyzn. Bo kobieta to zwykłą kokietka jest w końcu i doskonale jest świadoma wartości swojego wyglądu i fizyczności. I dlatego cóż, to one są drugim winowajcą! Powinnam jako kobieta oburzyć się tu na Tołstoja, tupnąć nóżką, potrząsnąć lokami i absolutnie zaprzeczać zarówno takiej idei małżeństwa, jak i takiego spojrzenia na kobietę. Cóż poradzę jednak na to, że zgadzam się z tym, że choć nie wszystkie, to jednak wiele kobiet to niestety puste trzpiotki i na te loki i tupnięcia nóżką łapią mężów, planując ślub już w wieku nastu lat!, nie znając zbyt dobrze wybranków "bo na co czekać?", ani nie dając poznać samych siebie przed ślubem, by potem dziwić się, że małżeństwo się nie układa i staje ciężarem? I choć zgodzę się, że to dużo za duża przesada i wyolbrzymienie zbliżone do groteski, to też dodać muszę, że nie wiedzieć czemu, ten dramat mnie jednak nieco ubawił. Szczególnie początek i cały wywód Pozdnyszewa o małżeństwie. Powiedziałabym: istna komedia! Ludzka komedia.
Inna sprawa, że cały ten wywód, mający na celu zdjęcie z siebie ciężaru poczucia winy, przerzucenia owego ciężaru na wszystkich innych jest tylko przykładem na to, jak bardzo dla Pazdnyszewa małżeństwo miało realizować jego wyobrażenia o nim, a więc ciąg dalszy jego przyjemności, bez prób porozumienia, zrozumienia drugiej strony. Naprawdę bardzo ciekawe studium jednostronnej i bardzo zaślepionej wizji małżeństwa..
Polecam!
Sonata Kreutzerowska, Lew Tołstoj, Wydawnictwo Znak, Kraków 2010
* str. 106
** str. 107
*** str. 37
No nie, małżeństwo Pozdnyszewa było związkiem dwóch dorosłych osób, nikt w nim nikogo nie ciągnął do ołtarza, stąd obwinianie jego żony o rozpad związku, ponieważ nie spełniła oczekiwań męża itp. itd. jest co najmniej nieporozumieniem. Jego próby naprawy związku to co "usiłowania nieudolne w zamiarze bezpośrednim" :-) wynikające z chęci "przycięcia" żony do własnych oczekiwań. Co nie zmienia faktu, że to świetne opowiadanie.
OdpowiedzUsuńOn może i być dorosły, wyszumiał się, splugawił i mógł żenić ;) A ta końcówka to już takie moje dywagacje, związane z wywodem Pazdnyszewa odnośnie małżeństwa w ogólności, a nie jego konkretnie małżeństwa ;) Bo co do jego małżeństwa to jak najbardziej masz rację :)
UsuńNie żebym się czepiał :-) ale jakoś nie odniosłem wrażenie by z "Sonaty" wypływał wniosek, co do konieczności "wyszumienia się i splugawienia" także przez kobiety jako warunek konieczny udanego małżeństwa :-).
UsuńNo.. Tak..(?)
UsuńKobieta ma być czysta! Przecież Pazdnyszew wręcz podkreślał, że kobiety są oszukiwane, bo biorą sobie za mężów "syfilków", a same muszą być niewinne.. Czy gdzieś coś takiego zasugerowałam?
Może jednak powinnam przeredagować ten tekst skoro tyle nieporozumień wypływa.. hm..
Ależ nie, to bardziej odniesienie do Twojej argumentacji, w której obwiniasz żonę Pozdnyszewa o przyczynienie się do klęski małżeństwa, ja z kolei jestem zdania, że wina jeśli była, to po obu stronach ponieważ oboje byli dorośli a warunkiem dojrzałości Pozdnyszewa wcale nie było wcześniejsze "wyszumienie się". On tylko obwiniał wszystkich i wszystko dookoła tylko nie siebie samego. Pewnie nie pasowali do siebie od początku i może nawet to była "zła kobieta" :-) ale czy to znaczy, że można zabijać z powodu urojonej zazdrości?
UsuńCzyli jednak muszę przeredagować bo absolutnie nie obwiniam żony Pazdnyszewa ;) Tak jak napisałam wyżej, ostatni akapit dotyczy małżeństwa w ogólności w wizji Pazdnyszewa (targowisko próżności, kobiety strojące się, udzielające na balach itd., żeby zdobyć męża), co jak najbardziej jest dla niego sposobem na usprawiedliwienie swojego czynu. Dobra, za chwilę redakcja ;) a przynajmniej drobna korekta :) tylko najpierw obowiązkowy spacer z Potworami.
UsuńNo to mam nadzieję, że teraz jest jaśniej :)
UsuńSpoko, spoko poprzednio też było dobrze :-) - w końcu jest coś takiego jako wolność wypowiedzi :-)
UsuńWolność wolnością, ale nieporozumienia trzeba wyjaśniać :-)
UsuńMam tę Sonatę... w Kolibrze jeszcze nie czytaną. Ciekawa dyskusja się Wam wywiązała.
OdpowiedzUsuńTołstoj miał swoją filozofię życiową i z niej wynikał stosunek do kobiety i małżeństwa. To widać w jego sztandarowych powieściach.
Muszę te sonatę w najbliższym czasie przeczytać.
Polecam, szczególnie że to stosunkowo krótki tekst a i czyta się go świetnie! :)
UsuńKolibry maja to do siebie, że mają format taki torebkowy, a przy tym sporo perełek w tej serii wydano.
UsuńWiem, wiem, też kiedyś miałam w domu sporo książek z tej serii.. Część nadal chyba jest u mojej mamy :)
UsuńChętnie bym zapoznała się z tą książką. Aż wstyd się przyznać, ale mam duże braki, jeśli chodzi o Tołstoja ;)
OdpowiedzUsuńJeśli Cię to pocieszy, to moja znajomość też nie jest jakaś rozległa - czytałam tylko "Annę Kareninę" (bez specjalnych zachwytów jeśli chodzi o temat wiodący..choć powieść jest napisana świetnie!) i przebrnęłam z trudem przez pierwszy tom "Wojny i pokoju" :) Zaś "Sonata.." jest po prostu ciekawie napisana :)
Usuń"Sonatę" czytałam dawno temu. Istotnie, niektóre poglądy bohatera są tak kuriozalne, że aż zabawne. Szczególnie zapamiętałam fragment, kiedy bohater mówi, że wyfiokowana dama w sukni balowej powinna być aresztowana, bo jest niebezpiecznym obiektem.
OdpowiedzUsuńZ utworów Tołstoja przeczytałam tylko "Annę Kareninę" oraz kilka opowiadań, a już mogę powiedzieć, że jestem wielbicielką tego pisarza. Tzn. jestem wielbicielką jego sposobu pisania, a nie poglądów :)
O, fajnie to ujęłaś - tak kuriozalne, że momentami zabawne. Tak, tak, było o niebezpieczeństwach ze strony kobiet ;)
UsuńTeż lubię bardzo styl Tołstoja, choć w "Wojnie i pokoju" drażniły mnie jednak trochę bezmyślnie zawierane małżeństwa i naiwność polityczna zaciągających się do wojska żołnierzy.. No ale może to jest aż nadto realnie ukazany rys historyczny epoki.
A poglądy Tołstoja..cóż, postaram się mimo wszystko nadal czytać go z przymrużeniem oka ;)