Próbowałem być klasykiem, romantykiem, mistykiem, oportunistą i człowiekiem z zasadami. Nie chce mi się wymieniać więcej. Jeżeli czymś byłem, to tylko można powiedzieć ogólnie: czułem, myślałem i chciałem. Ale zawartości tychże wciąż inne, powrotne, zanikające, zmieszane.
A najdziwniejsze, że jeszcze mi nie dosyć. Czeka mnie, chyba, jeszcze trochę życia, którego nie mam dosyć, mimo wszystko.*
Leży na biurku przede mną to ogromne, opasłe tomisko, jedno z trzech, pierwszym tomem zwane i wywołuje ciągle dziwne myśli i emocje. Zaklejone karteczkami do niemożliwości, a i tak jest to wersja ograniczona, bowiem karteczki, proza życia, dokonały żywota na stronie sześćset pięćdziesiątej drugiej, cały czas wydaje mi się czymś żywym. Zanim dotarła do mnie kolejna porcja naklejek, zamówiona przez usłużne Allegro, zakończyłam lekturę. Teraz, przeglądając ponownie niektóre strony, znów wyciągam ów zapas karteczek i zaznaczam kolejne perełki. Drobiazgowy czasami do absurdu (jak to u Mrożka bywa), czasami skrzętnie omijający pewne kwestie, czasami nieco tajemniczy, to znowuż upychający kolejne cytaty, przeważnie po włosku (a także francusku i angielsku) mistrzów, których prozą bądź filozofią jest aktualnie zachwycony, wyłania się nam portret człowieka osobliwego, nietuzinkowego, dręczonego pytaniami egzystencjalnymi, uciekającego przed? krajem, samym sobą, ludźmi? Przede wszystkim wyłania się obraz człowieka obdarzonego niezwykłą wyobraźnią, zdolnością do ciekawych konkluzji, inteligentnego i zdumiewająco płodnego w zapisywaniu swoich przemyśleń. A żeby dopełnić ten wstęp odrobiną egzaltacji typowej dla blogerek recenzentek - entuzjastek, dodam, że ja odkryłam tu sporo podobieństw z własnymi anomaliami. I jakoś tak lżej człowiekowi na duszy, bo nie jest się samotnym w swoim dziwactwie. Choć z drugiej strony, wygląda na to, że mam tupet.

Skorupą jestem, którą co chwila co innego wypełnia, a przeważnie jest to skorupa wypchana nijakością. Wszystko umiem uwzględnić, niczego nie umiem do końca opanować.**
Lata 1962-1969 w życiu Mrożka przynoszą wiele ważnych życiowych zmian. W 1962 roku wznawia pisanie dziennika, w 1963 emigruje do Włoch osiadając na wiele lat w Chiavari, w kolejnych latach otrzymuje dużo wyróżnień za napisane sztuki, jeździ na europejskie premiery Tanga, tworzy kolejne sztuki, w 1968 przenosi się do Francji, a w 1969 zostanie wdowcem i na koniec tego tomu dziennika opowie o Marze, zmarłej żonie bardzo wiele ciepłych słów, które są potwierdzeniem, że mimo jej nieobecności w dzienniku, żona jego była dla niego ważną i kochaną osobą. Jak widać z powyższego akapitu można te lata streścić w dwóch, może trzech zdaniach, gdybym tylko lepiej i sprawniej operowała składnią. Mrożek rozpisał się na stron ponad siedemset, choć ich ilość niewątpliwie zwiększa konieczność tłumaczenia cytowanych ustępów, stron w innych językach niż język polski. Pisząc o swojej codzienności, o konieczności monotonnego praktykowania pisania, ćwiczenia się w pisaniu, dbaniu o rzetelność opowiada o wszystkim, co go dotyczy, co się zmienia, co się dzieje, notuje pomysły na sztukę i jej wstępny szkic, podejmuje podobnie jak Gombrowicz temat komunizmu w Polsce, nie wypiera się swojego zachłyśnięcia się nim w młodości, ale również podejmuje się polemiki z pisarzami, których cytuje, opowiada o swoich spacerach, dziwi się światu jako takiemu i spisuje swoje myśli, sny czy obserwacje. Pali faję i siedzi na krześle. Pije i ma potworny ból głowy. Daje upust językowej erudycji, po czym wklepuje w kółko wpisy z elementarza. Odkrywa siebie i swoje zdolności pisarskie. Wpisuje niektóre listy. Wreszcie szuka odpowiedzi na pytania egzystencjalne, dowodu na istnienie drugiego, pisze domorosłe komentarze do każdej lektury***. Czyta Sartre'a, Fromma, Prousta, Kierkegaarda, których cytuje pełnymi akapitami bądź stronami. Intelektualny zawrót głowy.
Dobrze tak poczytać sobie w średnim wieku rozmaite pouczające książki. To, że bogactwo życia niekoniecznie polega na ilości i niezwykłości przeżyć, wiedziałem już dawno. Polega ono raczej na bogactwie interpretacji, co wcale nie przeczy, że należy także mieć wielkie przeżycia. A kiedy interpretacja, to odpowiednia lektura walnie ją rozszerza.****
Mrożek pisał dziennik dla siebie, bez intencji, że w przyszłości będzie go wydawać, a przynajmniej daje się odczuć w ten sposób opisywane w tym tomie lata początkowe. Jak przy każdym pisaniu jakiś wirtualny czytelnik pojawia się w myślach autora i widać, że czasami powstrzymuje się przed napisaniem czegoś wprost, o pewnych osobach pisze tylko inicjałami, a jednocześnie często daje upust wściekłości wulgaryzmami, korzysta ze słów potocznych i nie waha się napisać, że ma Polskę w dupie, gdy w danym momencie tak czuje. Co w moim odczuciu podkreśla, że nie planował w momencie pisania dzielić się dziennikiem z kimkolwiek bądź. Jest tu dojrzewanie pisarskie bardzo wyraźne, własna samokrytyka, gdy utwór w jego odczuciach jest nie taki, jakim powinien być, kontynuowanie dyskusji z listów, której być może nie miał odwagi pociągnąć w sposób, w jaki to wyłożył w dzienniku i wiele, wiele innych codzienno - niecodziennych tematów Mrożka Sławomira. I rzecz oczywista, pojawia się tu i znika, aby wrócić ponownie postać nieustannie dla Mrożka ważna, nazwana Szefem, czyli Witold Gombrowicz. Pojawia się jako wspomnienie spotkania, jako autor dramatu, o którego posądzenia splagiatowania obawia się Mrożek, choć swoją sztukę napisał przed poznaniem sztuki Gombrowicza, a wreszcie, gdy po jego śmierci Mrożek nieustannie przewija temat dowodu na istnienie drugiego, temat, który pojawia się już na początku dziennika, którego przyczyną jest czytanie Sartre'a i który ponownie wypływa mimo dużej ilości wypitego alkoholu. A może przez tę ilość wypitego alkoholu? Dość dodać, że temat ten wkrótce będzie omówiony szerzej na deskach
Teatru Narodowego, a ja jestem bardzo ciekawa konkluzji Macieja Wojtyszko. Mrożek i Gombrowicz w jego dziennikach to temat naprawdę bardzo interesujący i niewątpliwie powoduje, że lektura kolejnych tomów dziennika obydwu panów stała się dla mnie już koniecznością.

Wiem, że Mrożek w tym dzienniku bywa depresyjny, męczący, rozwlekły, przeintelektualizowany, a więc dla wielu osób zapewne nużący. Mnie Mrożek tylko bardziej zachwycił. Błędnym założeniem, zachwyconej swoim odkryciem literackim jednostki, jest przeświadczenie, że samo podzielenie się owym zachwytem i egzaltacją ze światem, spowoduje, że z automatu i świat się zachwyci. Obiektywnie rzecz biorąc nie łudzę się. Mrożek jest typem samotnika, który zastanawia się dlaczego ludzie tak bardzo potrzebują się spotykać, skoro większość ich nieszczęść ma swoje źródło w owych spotkaniach, rozważa ogólnie sens relacji międzyludzkich i bierze pod lupę ich teatralność, ma trudny charakter, masę wątpliwości odnośnie własnego talentu i ciężkawy momentami styl wypowiedzi. W tym wszystkim jednak jest mnóstwo błyskotliwych myśli, ciekawych spostrzeżeń, głębokich refleksji sprawiających, że lektura dziennika to prawdziwa uczta intelektualna, nawet jeśli przypomina chwilami jazdę na rollercoasterze. Subiektywnie zatem chciałabym powiedzieć, że Mrożka czytać warto, a nawet trzeba, obiektywnie zaś, cóż, polecam przede wszystkim wielbicielom jego twórczości, tym, którzy czerpią przyjemność czytając po raz któryś z rzędu Męczeństwo Piotra Ohey'a, bądź zafascynowanych dialogami Dziadka i Wnuczka w Karolu. W dzienniku znajdziecie echa tych sztuk, ale i zalążki kolejnych, a także przemyślenia prowadzące do konkluzji w nich zawartych. Znajdziecie typowy dla Mrożka sarkazm i autoironię. I mnóstwo jego nietypowej wrażliwości na świat, na świat, którym wszak odrobinę pogardza, odrobinę podgląda przez lornetkę, a ostatecznie od którego najchętniej ucieka.
Dziennik tom 1 1962-1969, Sławomir Mrożek, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2010
* str. 565, rok 1968
** str. 39, rok 1963
*** str. 269 Wszystko jest u mnie w każdym okresie tylko domorosłym komentarzem do każdorazowej lektury rok 1965
**** str. 323, rok 1966