Pokazywanie postów oznaczonych etykietą dzienniki. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą dzienniki. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 5 czerwca 2014

Nie pytaj go, jak się czuje; zrób mu lepiej kawę. Jerzy Pilch, "Drugi dziennik"

  Choruje naprawdę, choć ucieka w zaklinanie rzeczywistości i nie lubi słowa na "p". Czuć, że jest zmęczony. Gdzieś te jego wszystkie dotychczasowe wielbicielki poginęły, pogubiły się między ulicami, choć wcześniej pojawiały się tak często w jego drzwiach, a teraz nie ma kto mu zrobić kawy. Mówi wprost, ale nie, nie jest żałosny. Jest prawdziwy.

  Drugi dziennik Jerzego Pilcha obejmuje zaledwie jeden rok. Zaledwie, bo chciałoby się zwyczajnie więcej. Już pierwsze zdanie, to pierwsze, wtapiające czytelnika w zawartość rzutem na taśmę, czy się chce, czy się nie chce, wciąga w głąb przemyśleń i nie ma zmiłuj. I lepiej zostawić sobie wolną przestrzeń czasową na to, by przeczytać całość na spokojnie, bez pospiechu, delektując się. I poznawać przemyślenia autora o wszystkim i o niczym. O przeczytanych książkach, o przegranych meczach, o chorobie, o niezamkniętym dachu na Stadionie Narodowym, o rzucaniu palenia, choć to palenie bardziej rzuciło jego, o Wiśle, do której wraca zarówno myślami, jak i ciałem, o grafomanach, o chorowaniu, o meczach, o przyjemnościach dobrej lektury, o chorobie. Ona jednak dominuje, jej temat powraca jak bumerang.

  Choroba to nie jest kraksa zdrowia. Choroba to jest byt osobny, autonomia czysta. Ile warte zdrowie - wiadomo po stracie. Co znaczy choroba - zaczynasz pojmować, gdy żadnych odniesień do zdrowia już nie ma, gdy poprzednie wcielenie do szczętu zapomniane, wymazane, nigdy nie istniejące.*

Źródło zdjęcia

  Jerzy Pilch w Drugim dzienniku nie pobłaża sobie. O chorobie pisze wprost, choć nie chce być w kółko pytany, jak się czuje. Choroba go wyalienowała, ale też dała mu coś, czego nie dostrzegał wcześniej - teraz nie przeżywa tak mocno przegranego meczu, bo cieszy się tym, co wcześniej słabiej się dostrzegało, na przykład tym, że zawodnicy pięknie grali. Coś za coś. Nie ma jednak chwili wytchnienia od niej. Choć stara się podejmować innych tematów, omawiać innych pisarzy, książki, dzienniki, nie powielać Lechonia, uczyć się na błędach Grassa, podziwiać siłę oddziaływania Camusa i dziwić się, że nie powstrzymał przed samobójstwem, choć tak przekonywająco od niego odwodzi, opowiadać o Wiśle, komentować rzeczywistość, to nadal, pojawia się ona jak uciążliwy ból głowy, który postanowił w przerwach ponownie dać o sobie znać. Można już się cieszyć, ze zniknął, że odpuścił, i oto jest ponownie. Nie da się uciec. Świadomość samego chorowania nie jest największym złem jednak. To raczej klęska własnych dokonań jest najtrudniejsza. Konieczność przebrnięcia z pokoju do łazienki. Zawiązania butów, gdy ręce drżą. To jest ciężkie, bo ciało odmawia posłuszeństwa. Jednak ta największa obawa nie jest o samo ciało, co o ducha. Obawa, o zapomnienie języka własnego, polszczyzny ulubionej, ona jest najsilniejsza. 

  Tak, tego się boję - utraty polszczyzny, jedynego języka, jakim porozumiewam się ze światem, tak, tego się boję - utraty zachwytu dla literatury polskiej, jedynego zachwytu, który dalej rośnie, tak, tego się boję - utraty uczucia dla nosówek, jedynej miłości, która darzyła cię bezwarunkowo krystaliczną wzajemnością, jedynej miłości, której nigdy nie zdradziłeś.**

 I tak trafił Pilch w moje serce bezpośrednio, bez żadnych dodatków, ozdobników, ot mówiąc o tej miłości, która w moim życiu jest najważniejsza. Powiedzieć, że Pilch rozkochał mnie w tym, co pisze, to nic nie powiedzieć. Niech już sobie urąga z rzeczywistości na swój sposób, niech tylko o tym pisze, niech opowiada o Wiśle, niech wspomina swoich zmarłych przyjaciół, doktora Gran(a)dę, niech opowiada o babce, niech wszelkie siły witalne go nie opuszczają, żeby pisał ku mojej radości i radości rzeszy wiernych czytelników. Zaklinam rzeczywistość i zapominam o tym podłym słowie na "p". Zgiń, przepadnij, a kysz! Niech Pilch nadal pisze. 

   

Drugi dziennik. 21 czerwca 2012-20 czerwca 2013, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2014
* str. 180
** str. 19-20
Czytaj więcej

sobota, 8 lutego 2014

Intelektualny zawrót głowy. "Dziennik 1962-1969" Sławomira Mrożka

    Próbowałem być klasykiem, romantykiem, mistykiem, oportunistą i człowiekiem z zasadami. Nie chce mi się wymieniać więcej. Jeżeli czymś byłem, to tylko można powiedzieć ogólnie: czułem, myślałem i chciałem. Ale zawartości tychże wciąż inne, powrotne, zanikające, zmieszane.
  A najdziwniejsze, że jeszcze mi nie dosyć. Czeka mnie, chyba, jeszcze trochę życia, którego nie mam dosyć, mimo wszystko.*

  Leży na biurku przede mną to ogromne, opasłe tomisko, jedno z trzech, pierwszym tomem zwane i wywołuje ciągle dziwne myśli i emocje. Zaklejone karteczkami do niemożliwości, a i tak jest to wersja ograniczona, bowiem karteczki, proza życia, dokonały żywota na stronie sześćset pięćdziesiątej drugiej, cały czas wydaje mi się czymś żywym. Zanim dotarła do mnie kolejna porcja naklejek, zamówiona przez usłużne Allegro, zakończyłam lekturę. Teraz, przeglądając ponownie niektóre strony, znów wyciągam ów zapas karteczek i zaznaczam kolejne perełki. Drobiazgowy czasami do absurdu (jak to u Mrożka bywa), czasami skrzętnie omijający pewne kwestie, czasami nieco tajemniczy, to znowuż upychający kolejne cytaty, przeważnie po włosku (a także francusku i angielsku) mistrzów, których prozą bądź filozofią jest aktualnie zachwycony, wyłania się nam portret człowieka osobliwego, nietuzinkowego, dręczonego pytaniami egzystencjalnymi, uciekającego przed? krajem, samym sobą, ludźmi? Przede wszystkim wyłania się obraz człowieka obdarzonego niezwykłą wyobraźnią, zdolnością do ciekawych konkluzji, inteligentnego i zdumiewająco płodnego w zapisywaniu swoich przemyśleń. A żeby dopełnić ten wstęp odrobiną egzaltacji typowej dla blogerek recenzentek - entuzjastek, dodam, że ja odkryłam tu sporo podobieństw z własnymi anomaliami. I jakoś tak lżej człowiekowi na duszy, bo nie jest się samotnym w swoim dziwactwie. Choć z drugiej strony, wygląda na to, że mam tupet.


  Skorupą jestem, którą co chwila co innego wypełnia, a przeważnie jest to skorupa wypchana nijakością. Wszystko umiem uwzględnić, niczego nie umiem do końca opanować.**

  Lata 1962-1969 w życiu Mrożka przynoszą wiele ważnych życiowych zmian. W 1962 roku wznawia pisanie dziennika, w 1963 emigruje do Włoch osiadając na wiele lat w Chiavari, w kolejnych latach otrzymuje dużo wyróżnień za napisane sztuki, jeździ na europejskie premiery Tanga, tworzy kolejne sztuki, w 1968 przenosi się do Francji, a w 1969 zostanie wdowcem i na koniec tego tomu dziennika opowie o Marze, zmarłej żonie bardzo wiele ciepłych słów, które są potwierdzeniem, że mimo jej nieobecności w dzienniku, żona jego była dla niego ważną i kochaną osobą. Jak widać z powyższego akapitu można te lata streścić w dwóch, może trzech zdaniach, gdybym tylko lepiej i sprawniej operowała składnią. Mrożek rozpisał się na stron ponad siedemset, choć ich ilość niewątpliwie zwiększa konieczność tłumaczenia cytowanych ustępów, stron w innych językach niż język polski. Pisząc o swojej codzienności, o konieczności monotonnego praktykowania pisania, ćwiczenia się w pisaniu, dbaniu o rzetelność opowiada o wszystkim, co go dotyczy, co się zmienia, co się dzieje, notuje pomysły na sztukę i jej wstępny szkic, podejmuje podobnie jak Gombrowicz temat komunizmu w Polsce, nie wypiera się swojego zachłyśnięcia się nim w młodości, ale również podejmuje się polemiki z pisarzami, których cytuje, opowiada o swoich spacerach, dziwi się światu jako takiemu i spisuje swoje myśli, sny czy obserwacje. Pali faję i siedzi na krześle. Pije i ma potworny ból głowy. Daje upust językowej erudycji, po czym wklepuje w kółko wpisy z elementarza. Odkrywa siebie i swoje zdolności pisarskie. Wpisuje niektóre listy. Wreszcie szuka odpowiedzi na pytania egzystencjalne, dowodu na istnienie drugiego, pisze domorosłe komentarze do każdej lektury***. Czyta Sartre'a, Fromma, Prousta, Kierkegaarda, których cytuje pełnymi akapitami bądź stronami. Intelektualny zawrót głowy.   

  Dobrze tak poczytać sobie w średnim wieku rozmaite pouczające książki. To, że bogactwo życia niekoniecznie polega na ilości i niezwykłości przeżyć, wiedziałem już dawno. Polega ono raczej na bogactwie interpretacji, co wcale nie przeczy, że należy także mieć wielkie przeżycia. A kiedy interpretacja, to odpowiednia lektura walnie ją rozszerza.****

  Mrożek pisał dziennik dla siebie, bez intencji, że w przyszłości będzie go wydawać, a przynajmniej daje się odczuć w ten sposób opisywane w tym tomie lata początkowe. Jak przy każdym pisaniu jakiś wirtualny czytelnik pojawia się w myślach autora i widać, że czasami powstrzymuje się przed napisaniem czegoś wprost, o pewnych osobach pisze tylko inicjałami, a jednocześnie często daje upust wściekłości wulgaryzmami, korzysta ze słów potocznych i nie waha się napisać, że ma Polskę w dupie, gdy w danym momencie tak czuje. Co w moim odczuciu podkreśla, że nie planował w momencie pisania dzielić się dziennikiem z kimkolwiek bądź. Jest tu dojrzewanie pisarskie bardzo wyraźne, własna samokrytyka, gdy utwór w jego odczuciach jest nie taki, jakim powinien być, kontynuowanie dyskusji z listów, której być może nie miał odwagi pociągnąć w sposób, w jaki to wyłożył w dzienniku i wiele, wiele innych codzienno - niecodziennych tematów Mrożka Sławomira. I rzecz oczywista, pojawia się tu i znika, aby wrócić ponownie postać nieustannie dla Mrożka ważna, nazwana Szefem, czyli Witold Gombrowicz. Pojawia się jako wspomnienie spotkania, jako autor dramatu, o którego posądzenia splagiatowania obawia się Mrożek, choć swoją sztukę napisał przed poznaniem sztuki Gombrowicza, a wreszcie, gdy po jego śmierci Mrożek nieustannie przewija temat dowodu na istnienie drugiego, temat, który pojawia się już na początku dziennika, którego przyczyną jest czytanie Sartre'a i który ponownie wypływa mimo dużej ilości wypitego alkoholu. A może przez tę ilość wypitego alkoholu? Dość dodać, że temat ten wkrótce będzie omówiony szerzej na deskach Teatru Narodowego, a ja jestem bardzo ciekawa konkluzji Macieja Wojtyszko. Mrożek i Gombrowicz w jego dziennikach to temat naprawdę bardzo interesujący i niewątpliwie powoduje, że lektura kolejnych tomów dziennika obydwu panów stała się dla mnie już koniecznością.


  Wiem, że Mrożek w tym dzienniku bywa depresyjny, męczący, rozwlekły, przeintelektualizowany, a więc dla wielu osób zapewne nużący. Mnie Mrożek tylko bardziej zachwycił. Błędnym założeniem, zachwyconej swoim odkryciem literackim jednostki, jest przeświadczenie, że samo podzielenie się owym zachwytem i egzaltacją ze światem, spowoduje, że z automatu i świat się zachwyci. Obiektywnie rzecz biorąc nie łudzę się. Mrożek jest typem samotnika, który zastanawia się dlaczego ludzie tak bardzo potrzebują się spotykać, skoro większość ich nieszczęść ma swoje źródło w owych spotkaniach, rozważa ogólnie sens relacji międzyludzkich i bierze pod lupę ich teatralność, ma trudny charakter, masę wątpliwości odnośnie własnego talentu i ciężkawy momentami styl wypowiedzi. W tym wszystkim jednak jest mnóstwo błyskotliwych myśli, ciekawych spostrzeżeń, głębokich refleksji sprawiających, że lektura dziennika to prawdziwa uczta intelektualna, nawet jeśli przypomina chwilami jazdę na rollercoasterze. Subiektywnie zatem chciałabym powiedzieć, że Mrożka czytać warto, a nawet trzeba, obiektywnie zaś, cóż, polecam przede wszystkim wielbicielom jego twórczości, tym, którzy czerpią przyjemność czytając po raz któryś z rzędu Męczeństwo Piotra Ohey'a, bądź zafascynowanych dialogami Dziadka i Wnuczka w Karolu. W dzienniku znajdziecie echa tych sztuk, ale i zalążki kolejnych, a także przemyślenia prowadzące do konkluzji w nich zawartych. Znajdziecie typowy dla Mrożka sarkazm i autoironię. I mnóstwo jego nietypowej wrażliwości na świat, na świat, którym wszak odrobinę pogardza, odrobinę podgląda przez lornetkę, a ostatecznie od którego najchętniej ucieka.



Dziennik tom 1 1962-1969, Sławomir Mrożek, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2010 
* str. 565, rok 1968
** str. 39, rok 1963
*** str. 269 Wszystko jest u mnie w każdym okresie tylko domorosłym komentarzem do każdorazowej lektury rok 1965
**** str. 323, rok 1966

Czytaj więcej

piątek, 22 listopada 2013

Argentyńska defensywa. Gombrowicz i jego "Dziennik 1953 - 1956"

  Słowo się rzekło, rozpoczęło się nadrabianie związane z wyrzutami sumienia i proszę, oto efekty:  w poniedziałek zakończyłam lekturę pierwszego tomu Dzienników Witolda Gombrowicza..

  Chwilami zachwycona, momentami zniesmaczona, czasami pełna litości i współczucia męczyłam ten pierwszy tom Dzienników Gombrowicza bodaj dwa tygodnie (a tomów na półce zostało wszak jeszcze dwa..). Pewności nie mam, jak długo dokładnie zajęła mi lektura, bowiem porzucałam książkę, jak tylko wpadło mi w oko coś znacznie ciekawszego. Rzecz jasna nie powiem, że Gombrowicz w ogóle nudził, albo że może był miejscami zbyt nachalnie bezczelny wobec rodaków. Nie, bo to nie byłoby do końca prawdą. Nie, bo w zasadzie to dość przebrzmiałe, dawne dzieje, lat temu już sześćdziesiąt, a tamten kij wrzucony w mrowisku stracił już na swojej sile impetu. Zmienił się w kraju ustrój, zmienił się świat, a w międzyczasie Gombrowicz umarł i teraz jest wbrew własnym zamiarom "wielkim pisarzem". Choć, tu rację mu muszę przyznać, mentalność Polaków nie uległa zmianie i całkiem nieźle on wieszczył, jak będzie wyglądała przyszłość polskiej literatury. Szkoda jednak, że jednocześnie siebie tak wydelikacał, wybielał, ukazywał w lepszym świetle, niemalże w belferskim tonie pouczał, chociaż sam wyemigrował i nie mógł do końca rozumieć tego, co się dzieje w kraju, a więc trochę przykre, że krytykował kolegów po piórze, inteligentów, czytelników aż tak dobitnie. I nawet czasami  nie do końca za styl, czy za konkretny utwór, ale też za pewne postawy. Z czym jednakże momentami aż ciężko bywało się nie zgadzać...

  Co myśleć o poziomie intelektualnym i wszelkim innym poziomie osoby, która dotąd nie wie, że słowo zmienia się zależnie od tego jak jest użyte - że nawet słowo róża może stać się niepachnące, gdy jawi się na ustach pretensjonalnej estetki, a nawet słowo na"g.." może stać się doskonale wychowane, gdy posługuje się nim świadoma swych celów dyscyplina?
  Ale oni czytają dosłownie. Jeśli ktoś używa wzniosłych słów - szlachetny; jeśli krzepkich - silny; jeśli ordynarnych - ordynarny. I ta tępa dosłowność panoszy się nawet na najwyższych szczeblach społeczeństwa - więc jakże marzyć o literaturze polskiej na szerszą skalę? *




   Dziennik z okresu lat 1953 -1956 obejmuje zapiski quasi osobiste (nie dajmy się jednak nabrać temu wszędobylskiemu "ja" czy zachwytowi, że zakupił był właśnie za ciasne buty), zapiski dotyczące wspomnień własnych o pierwszych momentach w Argentynie, oraz naprzemiennie krytykowanie polskich: literatury, katolicyzmu, komunizmu, egzystencjalizmu i marksizmu, oraz komentowanie wydarzeń w kraju. Kolejno pod pręgierze słów pisarza muszą pójść w tej defiladzie zarówno katolicy (kraj jest zdziecinniały, bo prowadzony za rączkę przez kościół), jak i komuniści, poeci (nikt prawie nie lubi wierszy**), uznani polscy pisarze, jaki i ci znacznie słabsi, temat niepodległości odzyskanej w 1918 roku, na którą w ogóle nie byliśmy przygotowani, literatura okresu Młodej Polski, oraz Dwudziestolecia Międzywojennego, z wyszczególnieniem co zacniejszych nazwisk tych epok, na których nie pozostawił nawet cienia wątpliwości, że wszystko to marność, marność nad marnościami. Zarozumiałość moja trąci poważną chorobą*** przyznaje między wierszami, a ja przez grzeczność nie zaprzeczę.

 Gombrowicz wcale nie potrafił odnaleźć się łatwo w emigracyjnej rzeczywistości, szczególnie gdy minął wstrząs pierwszych wrażeń i spotkań z nowymi ludźmi, poszukiwań nowych doznań, imprez i dziwnych dialogów z kolejną dawką ironicznego prezentowania własnej osoby; gdy nadeszły momenty osamotnienia w jego notatki  wkradał się w opisach przemyt tęsknoty, której mam wrażenie, sam do końca nie był świadomy. Częste nawroty do Witolda Gombrowicza z przeszłości są próbą nie tylko uporządkowania pierwszych miesięcy w Argentynie, ale także formą autoterapii, powrotów do dawnych miejsc i ludzi, do tego co minęło i nie wróci, a więc tym tęskniej przychodzi do nich sięgać myślą.

  Tam, przewiany, usiłuję dokonać rzeczy nad siły a tak upragnionej - nawiązać z Witoldem Gombrowiczem do epok niepowrotnych. Rekonstrukcji mojej przeszłości poświęciłem wiele czasu, ustalałem pracowicie chronologię, wytężałem pamięć do ostateczności szukając siebie, niczym Proust, ale nic się nie da zrobić, przeszłość jest bezdenna, a Proust kłamie - nic, zupełnie nic nie da się zrobić...****

   Dziennik ten, co warto tutaj odnotować, nie był dziennikiem osobistym sensu stricte. Pisany z myślą, że idzie do druku, najpierw we włoskiej, a potem w paryskiej "Kulturze" nie mógł takim do końca być. Miał ogromną funkcję autokreacji, wypowiadania swojego zdania na temat tego, co się dzieje w Polsce, na temat ówczesnej literatury i kultury, bo tylko tą drogą Gombrowicz miał jakikolwiek głos, o którym wiedział, że na pewno dotrze do kraju. A zatem z założenia był kolejną formą wypowiedzi literackiej w pozornej okładce osobistego notatnika, kolejnym pstryczkiem w nos kolegom literatom tworzącym w kraju, kolejną ucieczką od upupenia, a jednocześnie poszukiwaniem w tym upupeniu kryjówki. Jak również był Dziennik głośną i publiczną próbą znalezienia formy dla samego siebie. Znajdują się tu, oprócz wyżej wspomnianego potępienia polskiej literatury, i notatek osobistych, również wrażenia z lektur bądź ich krytyka (m. in. książki Camus czy Simone Weil), próby zapisu snów, czegoś co miałoby szansę być rozwinięte w opowiadanie, choć w tych latach ciągle tętniące głosem Ferdydurke, jej oddające niejako honor, do niej nawołujące i nawiązujące. Zresztą, do tej powieści Gombrowicz często powraca, raz martwiąc się jej recepcją, za chwilę zupełnie ignorując jej brak, raz angażując się w tłumaczenie Ferdydurke na hiszpański, za chwilę zupełnie odwracając się od samego siebie z okresu Ferdydurke, by po chwili stwierdzić, że nadal jest dokładnie tak samo niedojrzały, jak podczas jej pisania. Myślę, że o lekturze kolejnych tomów Dzienników mogę zakładać podobnie, jak Gombrowicz napisał o lekturze Procesu Kafki..

  (..) zabrałem się ponownie do przeglądania Procesu porównując go ze sceniczną wersją Gide'a. Ale i tym razem nie udało mi się przeczytać uczciwie tej  książki - olśniewa mnie słońce genialnej metafory, przebijające się przez chmury Talmudu, ale czytać stronę za stroną, nie, to nad siły.*****

Witold Gombrowicz, źródło zdjęcia


Dziennik 1953 - 1956, Witold Gombrowicz, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2004
* str. 26
** str. 339 (dodatek Przeciw poetom)
*** str. 61
**** str. 119-120
***** str. 153
Czytaj więcej
Obsługiwane przez usługę Blogger.

Autorzy

A.S.Byatt Adam Bahdaj Adriana Szymańska Agata Tuszyńska Agatha Christie Agnieszka Jucewicz Agnieszka Topornicka Agnieszka Wolny-Hamkało Alan Bradley Albert Camus Aldona Bognar Alice Hoffman Alice Munro Alice Walker Alona Kimchi Andrew Mayne; tajemnica Andrzej Dybczak Andrzej Markowski Andrzej Stasiuk Ann Patchett Anna Fryczkowska Anna Janko Anna Kamińska Anna Klejznerowicz Anne Applebaum Anne B. Ragde Anton Czechow Antoni Libera Asa Larsson Augusten Burroughs Ayad Akhtar Barbara Kosmowska Bob Woodward Boel Westin Borys Pasternak Bruno Schulz Carl Bernstein Carol Rifka Brunt Carolyn Jess- Cooke Charlotte Rogan Christopher Wilson Colette Dariusz Kortko David Nicholls Diane Chamberlain Dmitrij Bogosławski Dorota Masłowska Edgar Laurence Doctorow Eduardo Mendoza Egon Erwin Kisch Eleanor Catton Elif Shafak Elżbieta Cherezińska Emma Larkin Eshkol Nevo Ewa Formella Ewa Lach Francis Scott Fitzgerald Frank Herbert Franz Kafka Gabriel Garcia Marquez Gaja Grzegorzewska Greg Marinovich Grzegorz Sroczyński Guillaume Musso Gunnar Brandell Haruki Murakami Henry James Hermann Hesse Hiromi Kawakami Honore de Balzac Ignacy Karpowicz Igor Ostachowicz Ilona Maria Hilliges Ireneusz Iredyński Iris Murdoch Irvin Yalom Isaac Bashevis Singer Ivy Compton - Burnett Jacek Dehnel Jakub Ćwiek Jan Balabán Jan Miodek Jan Parandowski Jerome K. Jerome Jerzy Bralczyk Jerzy Krzysztoń Jerzy Pilch Jerzy Sosnowski Jerzy Stypułkowski Jerzy Szczygieł Joanna Bator Joanna Fabicka Joanna Jagiełło Joanna Marat Joanna Olczak - Ronikier Joanna Olech Joanna Sałyga Joanna Siedlecka Joanna Łańcucka Joanne K. Rowling Joao Silva Jodi Picoult John Flanagan John Green John Irving John R.R. Tolkien Jonathan Carroll Jonathan Safran Foer Joseph Conrad Joyce Carol Oates Judyta Watoła Juliusz Słowacki Jun'ichirō Tanizaki Karl Ove Knausgård Katarzyna Boni Katarzyna Grochola Katarzyna Michalak Katarzyna Pisarzewska Kawabata Yasunari Kazuo Ishiguro Kelle Hampton Ken Kesey Kornel Makuszyński Krystian Głuszko Kurt Vonnnegut Larry McMurtry Lars Saabye Christensen Lauren DeStefano Lauren Oliver Lew Tołstoj Lisa See Liza Klaussmann Maciej Wasielewski Maciej Wojtyszko Magda Szabo Magdalena Tulli Maggie O'Farrel Majgull Axelsson Marcin Michalski Marcin Szczygielski Marcin Wroński Marek Harny Marek Hłasko Maria Ulatowska Marika Cobbold Mariusz Szczygieł Mariusz Ziomecki Mark Haddon Marta Kisiel Mathias Malzieu Mats Strandberg Matthew Quick Małgorzata Gutowska - Adamczyk Małgorzata Musierowicz Małgorzata Niemczyńska Małgorzata Warda Melchior Wańkowicz Michaił Bułhakow Milan Kundera Mira Michałowska (Maria Zientarowa) Natalia Rolleczek Nicholas Evans Olga Tokarczuk Olgierd Świerzewski Oriana Fallaci Patti Smith Paulina Wilk Paullina Simons Pavol Rankov Pierre Lemaitre Piotr Adamczyk Rafał Kosik Richard Lourie Rosamund Lupton Roy Jacobsen Ryszard Kapuściński Sabina Czupryńska Sara Bergmark Elfgren Sarah Lotz Serhij Żadan Siergiej Łukjanienko Stanisław Dygat Stanisław Ignacy Witkiewicz Stanisław Lem Sue Monk Kidd Suzanne Collins Sylvia Plath Szczepan Twardoch Sławomir Mrożek Tadeusz Konwicki Terry Pratchett Tomasz Lem Tore Renberg Tove Jansson Trygve Gulbranssen Umberto Eco Vanessa Diffenbaugh Virginia C. Andrews Vladimir Nabokov Wiech William Shakespeare William Styron Wioletta Grzegorzewska Wit Szostak Witold Gombrowicz Wladimir Sorokin Wojciech Tochman Zofia Chądzyńska Zofia Lorentz Zofia Posmysz

Popularne posty

O mnie

Moje zdjęcie
Nie lubię kawy na wynos: zawsze się oparzę i obleję. Maniakalnie oglądam "Ranczo" i jeszcze "Brzydulę".Uwielbiam zimę. I wiosnę. I jesień. I deszcz. Lubię ludzi. Kocham zwierzęta. Czytam, więc wmawiam sobie, że myślę.