Choruje naprawdę, choć ucieka w zaklinanie rzeczywistości i nie lubi słowa na "p". Czuć, że jest zmęczony. Gdzieś te jego wszystkie dotychczasowe wielbicielki poginęły, pogubiły się między ulicami, choć wcześniej pojawiały się tak często w jego drzwiach, a teraz nie ma kto mu zrobić kawy. Mówi wprost, ale nie, nie jest żałosny. Jest prawdziwy.
Drugi dziennik Jerzego Pilcha obejmuje zaledwie jeden rok. Zaledwie, bo chciałoby się zwyczajnie więcej. Już pierwsze zdanie, to pierwsze, wtapiające czytelnika w zawartość rzutem na taśmę, czy się chce, czy się nie chce, wciąga w głąb przemyśleń i nie ma zmiłuj. I lepiej zostawić sobie wolną przestrzeń czasową na to, by przeczytać całość na spokojnie, bez pospiechu, delektując się. I poznawać przemyślenia autora o wszystkim i o niczym. O przeczytanych książkach, o przegranych meczach, o chorobie, o niezamkniętym dachu na Stadionie Narodowym, o rzucaniu palenia, choć to palenie bardziej rzuciło jego, o Wiśle, do której wraca zarówno myślami, jak i ciałem, o grafomanach, o chorowaniu, o meczach, o przyjemnościach dobrej lektury, o chorobie. Ona jednak dominuje, jej temat powraca jak bumerang.
Choroba to nie jest kraksa zdrowia. Choroba to jest byt osobny, autonomia czysta. Ile warte zdrowie - wiadomo po stracie. Co znaczy choroba - zaczynasz pojmować, gdy żadnych odniesień do zdrowia już nie ma, gdy poprzednie wcielenie do szczętu zapomniane, wymazane, nigdy nie istniejące.*
Źródło zdjęcia |
Jerzy Pilch w Drugim dzienniku nie pobłaża sobie. O chorobie pisze wprost, choć nie chce być w kółko pytany, jak się czuje. Choroba go wyalienowała, ale też dała mu coś, czego nie dostrzegał wcześniej - teraz nie przeżywa tak mocno przegranego meczu, bo cieszy się tym, co wcześniej słabiej się dostrzegało, na przykład tym, że zawodnicy pięknie grali. Coś za coś. Nie ma jednak chwili wytchnienia od niej. Choć stara się podejmować innych tematów, omawiać innych pisarzy, książki, dzienniki, nie powielać Lechonia, uczyć się na błędach Grassa, podziwiać siłę oddziaływania Camusa i dziwić się, że nie powstrzymał przed samobójstwem, choć tak przekonywająco od niego odwodzi, opowiadać o Wiśle, komentować rzeczywistość, to nadal, pojawia się ona jak uciążliwy ból głowy, który postanowił w przerwach ponownie dać o sobie znać. Można już się cieszyć, ze zniknął, że odpuścił, i oto jest ponownie. Nie da się uciec. Świadomość samego chorowania nie jest największym złem jednak. To raczej klęska własnych dokonań jest najtrudniejsza. Konieczność przebrnięcia z pokoju do łazienki. Zawiązania butów, gdy ręce drżą. To jest ciężkie, bo ciało odmawia posłuszeństwa. Jednak ta największa obawa nie jest o samo ciało, co o ducha. Obawa, o zapomnienie języka własnego, polszczyzny ulubionej, ona jest najsilniejsza.
Tak, tego się boję - utraty polszczyzny, jedynego języka, jakim porozumiewam się ze światem, tak, tego się boję - utraty zachwytu dla literatury polskiej, jedynego zachwytu, który dalej rośnie, tak, tego się boję - utraty uczucia dla nosówek, jedynej miłości, która darzyła cię bezwarunkowo krystaliczną wzajemnością, jedynej miłości, której nigdy nie zdradziłeś.**
I tak trafił Pilch w moje serce bezpośrednio, bez żadnych dodatków, ozdobników, ot mówiąc o tej miłości, która w moim życiu jest najważniejsza. Powiedzieć, że Pilch rozkochał mnie w tym, co pisze, to nic nie powiedzieć. Niech już sobie urąga z rzeczywistości na swój sposób, niech tylko o tym pisze, niech opowiada o Wiśle, niech wspomina swoich zmarłych przyjaciół, doktora Gran(a)dę, niech opowiada o babce, niech wszelkie siły witalne go nie opuszczają, żeby pisał ku mojej radości i radości rzeszy wiernych czytelników. Zaklinam rzeczywistość i zapominam o tym podłym słowie na "p". Zgiń, przepadnij, a kysz! Niech Pilch nadal pisze.
Drugi dziennik. 21 czerwca 2012-20 czerwca 2013, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2014
* str. 180
** str. 19-20
Dawno nie miałam tak silnego poczucia po przeczytaniu recenzji książki, że jest to książka dla mnie. I jeszcze ta data otwierająca dziennik...
OdpowiedzUsuńTeż w trakcie lektury nasuwały mi się myśli o Tobie. Datę rozumiem doskonale..
UsuńPo przeczytaniu powyższych zdań wiem, że i w moje serce Pilch trafi. Dzienniki czytam zachłannie, nie umiem się delektować słowami, ale nie każdego zapiski do mnie przemawiają. W tym przypadku czuję, że będzie bardzo dobrze.
OdpowiedzUsuńTo prawda, nie każdy dziennik smakuje tak samo, nie każdym da się delektować. Ale jak ktoś ma to coś, to choćby pisał o meczu to mnie zainteresuje ;) A Jerzy Pilch zdecydowanie ma to "coś" ;) dlatego wierzę, że i Tobie się spodoba :)
UsuńPrzeczytałam jedynie spowiedź alkoholika, czyli Pod mocnym aniołem. Szczerze mówiąc nie bardzo przypadło mi do gustu. I prawdę mówiąc zraziłam się do autora. Jednak twoja recenzja Dziennika mówi mi, że może podejmę jeszcze jedną próbę. Ja ja doskonale rozumiem te lęki, nie przed śmiercią, chorowaniem, co właśnie utratą tego wszystkiego, co tak kocham, nie mówiąc oczywiście o niepoznawaniu najbliższych, także o niemożliwości czerpania radości, z tych wszystkich rzeczy, które mi jej dziś dostarczają. Tyle, że moje lęki są dziś niczym (no prawie niczym, poza metryką) nieuzasadnione.
OdpowiedzUsuńA czemu się zraziłaś? znaczy, rozumiem, że nie każdemu może się podobać historia alkoholika, ale czy to o to chodzi, czy o styl, czy o coś innego?
UsuńW tym dzienniku to trochę inny Pilch mam wrażenie. Czytałam niegdyś wszystkie jego felietony, czym właśnie mnie do siebie zraził. Tutaj jest inaczej. Jest nieco bardziej wnikliwy, patrzy na świat przez pryzmat choroby, co dodaje mu subtelności. Co nie oznacza, że w ogóle zagubił swoją zadziorność i pazur. Tego bym nie powiedziała, ale jest zdecydowanie inaczej. Dlatego nie mam obaw by polecać :-)
Pisałam o książce u siebie http://guciamal.blogspot.com/search/label/Pilch Historia alkoholika to jedno, ale sposób pisania, który odebrałam jako popisywanie się literackimi umiejętnościami i przekonaniem o własnej wyjątkowości. Może zresztą tak powinno być, skoro talentu odmówić nie sposób, nie mniej do mnie to nie przemawiało. A z twego opisu myślę, że Dziennik jest pisany inaczej, bardziej "szczerze" a mniej literacko.
UsuńPrzeczytałam recenzję. Rozumiem.
UsuńDo Anioła mam podejście zgoła osobiste. (Kontrolowana) słabość do alkoholików to moje przekleństwo niestety. Ale to dłuższa opowieść i nie na komentarz. W każdym razie przez pryzmat moich osobistych doświadczeń wiem, że czasami nie da się inaczej o nałogu, jak właśnie z dystansu, z lekką nutą samoironii..
Dziennik jest pisany inaczej, ale lojalnie muszę dodać, że są wstawki literackie. Pilch lubi konfabulować, wspominać, dodawać od siebie coś prawdziwego bądź zmyślonego. Ale jak to w dzienniku bywa to wpisy krótkie, za to przyjemne. Mam wrażenie, że tutaj ładnie to wyważył :)
I w moje serce trafi. Pewnego dnia. Wiem to na pewno. Na taką osobistą rozmowę z Pilchem to zarezerwuję specjalny czas. Nie chcę tego zrobić, na pół gwizdka. Świetna recenzja. Tak swoją drogą.
OdpowiedzUsuńMam taką nadzieję, że i u Ciebie będzie taka reakcja :-) Warto zostawić sobie czas, warto chwilę poświęcić tylko na lekturę. Szczególnie, że czyta się ją bardzo szybko, za szybko..
UsuńDziękuję! Miło mi :-)
Oj tak, chciałoby się więcej. Mogłabym co tydzień większą dawkę Pilcha zażywać.;)
OdpowiedzUsuńNie wszystkie fragmenty czytałam z identycznym zainteresowaniem, ale i tak nawet te mniej porywające Pilch "załatwił stylem".;) Bardzo odpowiada mi jego szczerość połączona z niecackaniem się, z drugiej strony martwię się, że być może niewiele nowych rzeczy zdąży jeszcze napisać. Autentycznie smuci mnie to.
Widzę, że dołączyłam do zacnego klubu :)
UsuńZgadza się, nie wszystko jest dokładnie tak samo interesujące, ale wszystko chciałam przeczytać. Nie było jakiegoś akapitu, którego można by pominąć.
Też mnie to smuci, ale nadzieję mam, że jednak jeszcze uda mu się napisać sporo nowego... Oby.
Podobno tworzy obecnie autobiografię.;) Która, jak się domyślam, będzie fantastyczna - dosłownie i w przenośni.;)
UsuńI niech taka będzie :) W końcu on fantastycznie zmyśla :) I już się nie mogę doczekać..
UsuńOj Kasiu, gdybym tylko tam była, mogłabym mu tę kawę codziennie robić, niech on nas tylko jako pisarz nie opuszcza, nie przestaje pisać. Trudno aż opisać, jak te jego myśli, frazy, indywidualności językowe, są dla nas ważne. Dla mnie ważne. Co ja tak, wiecie rozumiecie, kolektywnie?
OdpowiedzUsuńTeż bym chętnie mu robiła kawę, tylko mi śmiałości brak.. Niech pisze, niech walczy, niech choróbsko zwalcza na tyle, na ile to możliwe.
UsuńTak Kasiu, dla nas, dla nas! :-) Są ważne.
No właśnie, on cierpi na brak zainteresowania, a my byśmy się bały, wstydziły tak wparować i powiedzieć, panie Jerzy, to gdzie ta kawa :-)
UsuńNo właśnie.. Ale może jak uda mi się gdzieś go dopaść na jakimś spotkaniu autorskim, to może nabiorę odwagi (co może być trudne, przy Szczygielskim drżały mi ręce i głos) ;-) Choć z Tobą byłoby na pewno raźniej :-)
UsuńNiestety nie mam w sobie Twojej elegancji i powściągliwości damy, rzuciłabym mu się na szyję i pewnie rozpłakała z wrażenia
UsuńOj Kasiu, to raczej chorobliwa nieśmiałość :-) ale dziękuję za komplement!
UsuńZ wrażenia to nie wiem co bym zrobiła. Na pewno znowu drżałyby mi ręce i głos, w to w ogóle nie wątpię. A że chętnie też bym go uściskała to inna sprawa. Myślę, że nasz ulubieniec może tylko się cieszyć, że ma takie wspaniałe osoby, jak Ty, za swoje wierne fanki :-)
Pewnie by się cieszył, gdyby wiedział. A jeśli chodzi o radość na takie fanki jak ja, to nie wiem, może, p czy nie p, ale by zmykał rześko mimo choroby
UsuńZnaczy, miałabyś niemalże zdolność ozdrawiania ;p ;) Myślę, że taka serdeczna fanka, jak Ty to marzenie każdego pisarza :)
UsuńCzytanie Drugiego dziennika Pilcha (bardziej niż pierwszego) sprawiało mi przy fragmentach o choróbsku na p fizyczny niemalże ból. I ten lęk z tyłu głowy i w brzuchu o jego zdrowie i taki egoistyczny co ze mną z czytelniczką jak pana Jerzego zabraknie (tfu!tfu!tfu!). Ten strach jednak nie jest wymyślony, ten lęk jest podparty niestety faktem jego postępującej (cholera!) choroby. Wierzę jednak, że się nie da i że będzie pisał, pisał i pisał! Czytałam z zachwytem (nierównym, bo i tematyka różna), smakowałam każdy akapit (nawet jak mniej dla mnie interesujący) i po raz kolejny uświadamiałam sobie, że to mistrz i geniusz słowa jest i tyle. A moja miłość trwa nieprzerwanie od lat wielu. Jakie to piękne, że kiedyś na niego trafiłam i zakochałam się od pierwszego zdania w "Bezpowrotnie utraconej leworęczności" i jakież to było odkrycie! Epokowe dla mnie niemalże:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Papryczka.
Lęk dopadł i mnie. Problem w tym, że to wszystko jest właśnie takie realne, że choroba jest prawdziwa, że myśli dopadające człowieka wcale nie są wyssane z domysłów, plotek, nieprawdziwych serii wpadek dziennikarzy. Ech. A szkoda. Mogłoby tak być. Mógłby Pilch wymyślić to wszystko. Wybaczyłabym mu i taką konfabulację. Byleby był zdrowy.. Ale jak to cały czas powtarza moja Babcia - póty życia, póty nadziei. Wierzę, że on nas jeszcze nie raz zaskoczy i tego się trzymajmy! :-)
Usuń