Może w starciu opowieści z historią to prawda zawsze wychodzi poturbowana?*
Motyw spotkania jest czymś elementarnym zarówno w literaturze, jak i dramaturgii teatralnej. To spotkanie, rozmowa i przenikanie się dwóch różnych światów człowieczej wyobraźni jest tym istotnym doświadczeniem, które potrafi odmienić myślenie, zmienić coś w codzienności, a nawet wpłynąć na resztę życia. Wykorzystywany w różnych konfiguracjach może przynieść ciekawe i wzbogacające wyobraźnię opowieści. Podobnie rzecz się ma z teatrem. Jest nieodłącznym elementem ludzkiego życia, przyjmujemy w codzienności swoiste maski zachowań, stylów, autokreacji. Literatura, teatr i życie splatają się w transparentnym uścisku. Jak to mądrze napisał Szekspir, człowiek jest aktorem na scenie życia. Każdy z nas odgrywa swoją rolę. Czasami cienka granica pomiędzy prawdą, a kreacją wydaje się być niedostrzegalna, płynna, zanikać i już nie wiadomo, gdzie jest autokreacja, a gdzie to autentyczne oblicze ludzkiego aktora. A wreszcie, gdzie kończy się autobiograficzna ingerencja narracyjna autora, a zaczyna fikcyjna postać, którą stworzył.
Motyw spotkania jest czymś elementarnym zarówno w literaturze, jak i dramaturgii teatralnej. To spotkanie, rozmowa i przenikanie się dwóch różnych światów człowieczej wyobraźni jest tym istotnym doświadczeniem, które potrafi odmienić myślenie, zmienić coś w codzienności, a nawet wpłynąć na resztę życia. Wykorzystywany w różnych konfiguracjach może przynieść ciekawe i wzbogacające wyobraźnię opowieści. Podobnie rzecz się ma z teatrem. Jest nieodłącznym elementem ludzkiego życia, przyjmujemy w codzienności swoiste maski zachowań, stylów, autokreacji. Literatura, teatr i życie splatają się w transparentnym uścisku. Jak to mądrze napisał Szekspir, człowiek jest aktorem na scenie życia. Każdy z nas odgrywa swoją rolę. Czasami cienka granica pomiędzy prawdą, a kreacją wydaje się być niedostrzegalna, płynna, zanikać i już nie wiadomo, gdzie jest autokreacja, a gdzie to autentyczne oblicze ludzkiego aktora. A wreszcie, gdzie kończy się autobiograficzna ingerencja narracyjna autora, a zaczyna fikcyjna postać, którą stworzył.
źródło zdjęcia |
"Taki wariant mnie samego, który się nie wydarzył."**
Jestem Ignacy, występuję w trzeciej osobie. Występuję przypadkowo, występuję przed samym sobą. Siedzę teraz w ostatnim rzędzie, a może leżę w łóżku. To zależy od nocy. Jestem strażnikiem tej bajki. Jej ryzykownym redaktorem i przygodnym bohaterem. Reżyserem i historykiem. ***
Miłość to kolejny ważny motyw. Jest ona motorem działań, dodaje sił, nawet, gdy człowiek jest już pozbawiony wszelkiej energii życiowej, wzrusza, porusza, inspiruje poetów. I jeszcze jest wielka historia. Jej rozmach, działania inwazyjne, niszczenie wszystkiego, co staje na jej drodze. I oto jest. Najważniejsze składniki, a jednocześnie wątki, którymi można stworzyć albo zepsuć nawet arcydzieło. Ignacy Karpowicz zebrał je w całość, gdzie trzeba był łagodny, gdzie trzeba było pokazać świat jakim on jest, był cyniczny, gdy już było zbyt wiele tej nieznośnej prozy życia dodał czystość poezji. I splótł iluzję z prawdą, teatr z życiem.I stworzył coś niesamowitego. Coś pięknego. Coś niepowtarzalnego, choć czerpiącego pełnymi garściami z wszystkich banalnych motywów literackich.
To nieprawda, że zakochanym czas mija w okamgnieniu. (..) Każda wspólnie spędzona minuta wydaje się dłuższa, większa i głębsza niż rok spędzony samotnie. O tak, każdą naszą minutę dokładnie pamiętam, mogłabym opowiadać godzinami, co wtedy czułam, co się stawało, co pachniało, co pohukiwało, który pies w której zagrodzie zaszczekał i w które miejsce łaskotały mnie źdźbła.****
Słuczanka to mała wieś położona w województwie podlaskim. Przysłowiowe miejsce, gdzie diabeł mówi dobranoc. Parę domów, pola, lasy, dla miastowego istna pustynia. To właśnie tu mieszka Sońka. To tutaj samochód Igora odmówił posłuszeństwa i zatrzymał się na dobre. To tutaj na wiejskiej drodze dochodzi do przypadkowego spotkania tych dwojga. Ona, mająca większość życia już za sobą; on, który wyparł się samego siebie i przeszłości, ciągle jeszcze ma wiele do zrobienia. Spędzą wspólnie wiele godzin, noc, pełną dziwów i opowieści Sońki. Sońki, która Niemca pokochała miłością absolutną, ostateczną, jedyną, przekraczającą barierę języka, historii, powikłań, mordu. Sońki samotnej, dawno owdowiałej i opuszczonej przez najbliższych. Sońki z gwardią przyboczną składającą się z krowy, kota i psa. I to spotkanie, nieco odrealnione, trochę teatralne, jakieś takie magiczne i absurdalne, przyniesie Sońce ulgę, wyzwolenie. Bowiem Sońka nie potrzebuje rozgrzeszenia, ani wybaczenia. Ona tylko chce przekazać całą opowieść właśnie jemu, Igorowi, aniołowi, który przybył niczym posłaniec niebios. Igor zaś poniekąd nieświadomie przywróci Ignacego, dawnego siebie i przejdzie przemianę, prześwit własnej krwi i ciała i odniesie spektakularny sukces, gdy przełoży to wyjątkowe przeżycie na język teatralny. Opowieść Sońki, prawdziwa-nieprawdziwa splecie się ze swoją sceniczną wersją. Życie przeniknie teatr. Teatr będzie życiem.
rys. LUaRI, źródło |
I machnął różdżką: słońce wygasło, na widowni ucichły szmery, zaraz premiera, punktowy reflektor wydobywa z mroku zgarbioną postać. - Dawno, dawno temu - mówi Sonia, a zgromadzeni poddają się jej głosowi, wpatrują w twarz, historia Sonii wyrzuca ich poza nawias czasu, a potem owacja na stojąco. (..) Sukces. *****
Dotąd nie można mnie było zaliczyć
do wielbicielek prozy Ignacego Karpowicza. Czytałam niegdyś z dużym
zainteresowaniem jego teksty jeszcze w Bluszczu, ale gdy pojawił się tam artykuł dla mnie nie do zaakceptowania, gdy przestałam
miesięcznik kupować i zaczęłam cichy bojkot, przestałam siłą rzeczy
czytać również felietony Karpowicza. Czego żałowałam trochę, bo je
właśnie najbardziej lubiłam. Lubię słuchać tego człowieka, nie wiem
dlaczego. Po prostu lubię. Przeczytałam Balladyny i romanse.
Podobało mi się (część pierwsza) i nie podobało mi się (część druga). Ale na tyle było dobre, że
książka na półkach stoi nadal. Bowiem są książki, które idą w świat, bo
są słabe i nie powinny zajmować miejsca, i są książki, które zostają na dobre, bo są właśnie dobre. Karpowicz został. Ale nie,
nie byłam admiratorką jego twórczości.
Dziś powiem, że dawno tak nie było, że książka mnie pochłonęła doszczętnie, że każdy akapit wzbudzał zachwyt, że wszystko zdawało się odpowiednio skomponowane, że coś mną wstrząsnęło, zostało ze mną, coś nieodwracalnego się stało.
O Sońce z innej perspektywy poczytacie jeszcze na blogu Krytycznym okiem. Gorąco polecam.
Sońka, Ignacy Karpowicz, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2014
* str. 59
** fragment wypowiedzi Karpowicza podczas wywiadu w programie „Xięgarnia” w TVN24, link: http://xiegarnia.pl/wideo/ignacy-karpowicz-wywiad/
*** Sońka, str. 129
**** tamże, str. 49
***** tamże, str. 18
Dziś powiem, że dawno tak nie było, że książka mnie pochłonęła doszczętnie, że każdy akapit wzbudzał zachwyt, że wszystko zdawało się odpowiednio skomponowane, że coś mną wstrząsnęło, zostało ze mną, coś nieodwracalnego się stało.
Dziś chętnie założę klub wielbicieli Ignacego Karpowicza, będę głosić, ba, będę wykrzykiwać
pochwały i namawiać. Głośno i wyraźnie namawiać: czytajcie Karpowicza.
Czytajcie Sońkę!
O Sońce z innej perspektywy poczytacie jeszcze na blogu Krytycznym okiem. Gorąco polecam.
Sońka, Ignacy Karpowicz, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2014
* str. 59
** fragment wypowiedzi Karpowicza podczas wywiadu w programie „Xięgarnia” w TVN24, link: http://xiegarnia.pl/wideo/ignacy-karpowicz-wywiad/
*** Sońka, str. 129
**** tamże, str. 49
***** tamże, str. 18
Ja tak trochę nie ta temat, bo Karpowicza nic nie czytałam i raczej mnie nie ciągnie do jego książek, ale wychwyciłam to zdanie o Bluszczu i czy mogłabym dopytać, co to był za artykuł? Sama kupowałam z początku Bluszcz, ale dałam sobie spokój, bo w sumie kiepsko szło mi jego czytanie i tylko kumulowały mi się kolejne numery - niby fajny, ale nie pochłaniał mnie. I szata graficzna mi się nie podobała, takie współczesne "paciaje", a nie coś, co mogłabym nazwać pięknymi, artystycznymi ilustracjami...
OdpowiedzUsuńNie pamiętam autora, ani tytułu. W każdym razie autor bronił dwóch piip (bo nie lubię przeklinać), którzy przywiązali do samochodu szczeniaka husky i go zabili. Od tamtej pory nie czytam, nawet nie zaglądam do Bluszcza. Zresztą zmienił się faktycznie w typowe kolorowe pisemko. Szkoda mi było jeszcze tekstów Kereta. No ale trudno. Nie będę kupować pisma, które pochwała okrucieństwa.
UsuńO, to faktycznie przegięcie, czegoś takiego się nie spodziewałam. Ja w sumie słabo teraz pamiętam czytane tam felietony, czy artykuły, ale jakoś wielką fanką ich nie byłam, raczej podobały mi się fragmenty książek - chociaż miałam okazję się przekonać, że ocenianie książek po fragmentach to kiepski pomysł. Po drukowanych w Bluszczu częściach "Północy i południa" Gaskell, przeczytałam książkę i niespecjalnie mi ona "Dumę i uprzedzenie" Austen przypominała, a na taką ją lansowano w czasopiśmie - fragmentami tekstu można nieźle czytelnika zmanipulować...
UsuńLubiłam Bluszcz, choć też nie mogę powiedzieć, żebym była fanką, ale teksty pamiętam, bo niektóre były naprawdę dobre. Promowanie "Północy i południa" Gaskell i na mnie zadziałało i też książkę mam na półkach, ale nie zdzierżyłam. Przeczytałam chyba pierwsze 100 stron i porzuciłam. I tak stoi z zakładką w miejscu, gdzie skończyłam lekturę.. Także potwierdzam, że łatwo zmanipulować.. Ale czasami nie da się inaczej zainteresować książką :)
UsuńZostałam książką zainteresowana.
OdpowiedzUsuńI to jest najmilszy komentarz, gdy chce się właśnie książką zainteresować :-)
UsuńPodczytywalam juz na LC i bardzo czekalam na rozwiniecie tematu tutaj na blogu. Nie mam zadnych watpliwosci, wiem, ze na ksiazke na pewno sie skusze w ramach jakiegos prezentu od siebie dla siebie, bo przeciez takie sa najmilsze.
OdpowiedzUsuńMusiałam chwilę odczekać, bo na gorąco to by mi chyba hymn pochwalny wyszedł, na dodatek mocno bełkotliwy, jak to przy upojeniu :) Czuję, że i dla Ciebie "Sońka" to będzie TO :)
UsuńZapisuję się do klubu :) Ignasia wszystko przeczytałam i ubóstwiam gościa. Sońka do mnie edruje i już się nie moge doczekać, aż się nią zaopiekuję :)
OdpowiedzUsuńWow, przede mną jeszcze parę jego tytułów, ale jakoś tak się mimo wszystko cieszę, że mam jeszcze co przeczytać :) Fajnie, że jest nas więcej :D
UsuńNie czytam świadomie bo właśnie czekam na Sońkę. Dziś bądź jutro powinna już być:) Kupiłam tacie na Dzień Ojca. Takie prezenty cieszące i mnie i jego są najlepsze. Kilka lat temu jak jeszcze nikt nie słyszał o autorze trafiłam na niego w bibliotece. Wzięłam w ciemno. Nie pamiętam czy to było Niehalo, Gesty czy Cud. Któraś z tych a reszta poszła piorunem. Nie czytałam jeszcze Ości. Pewnie dlatego, że to też stoi u taty. A ja tak już mam, że jak mam do czegoś dostęp to czeka i czeka na czytanie w nieskończoność:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam. Jeszcze wrócę do tego posta. Od siebie polecam Remigiusza Grzeli "Złodzieje koni".
Zrozumiałe, też czytam wszelkie recenzje dopiero po lekturze.
UsuńWłaśnie kończę "Cud", a dodam, że zaczęłam wczoraj, dziś spędziłam 8 godzin w pracy. A za chwilę, usiądę sobie wygodnie i dokończę lekturę, bo mnie po prostu wciągnęła, mimo, że tu akurat miałabym litanię zarzutów. A i tak chyba się zakochałam, bo mnie wciąga niesamowicie to, co pisze Karpowicz. Ale to "Sońka", "Sońka" jedyna jest doskonała, póki co. Zobaczę jeszcze co w "ościach" napisał, ale obawiam się, że właśnie sobie ustawił bardzo bardzo bardzo wysoką poprzeczkę.. :)
O przepraszam, w "Sońce" tylko Igor jest aktorem, Sońka przecież niczego nie gra.
OdpowiedzUsuńA właściwie, do czego się konkretnie odnosisz? ;-)
UsuńPiszesz w pierwszym akapicie, za Szekspirem: "człowiek jest aktorem na scenie życia" :-)
UsuńA! Racja, tak napisałam! :-)
UsuńI w tym kontekście nie mogę się z Tobą zgodzić, że Sońka nie jest aktorką. Zgodnie z szekspirowskim tekstem każdy z nas jest aktorem na scenie życia, a więc Sońka również ;-) a role odgrywane to przecież sama proza życia - w jej przypadku bycie córką, kochanką, żoną, a wreszcie samotną, opuszczoną przez wszystkich starą kobietą. A że aktorem (odgrywającym samego siebie Ignacego/Igora, bo w książce jest chyba bardziej reżyserem?) jest bardziej Igor to oczywiście masz rację ;-)
Pewnie moglibyśmy podyskutować na temat tego, na ile funkcje immanentnie przypisane człowiekowi są odgrywaniem ról ale tym razem skoro masz w odwodzie Szekspira, poddaję tyły :-)
UsuńAż nie wierzę! ;-) Ale o odgrywaniu ról to wydaje mi się, temat rzeka. Zaraz można by wejść w tematykę zakładanych codziennie masek, przejść przez listę mechanizmów obronnych i dotrzeć w końcu do stwierdzenia, że człowiek ogólnie ciągle (w) coś gra... ;-)
UsuńTyle, że jaką rolę może grać prosta dziewczyna, która biernie przyjmuje to co niesie jej życie? Wydaje mi się, że odgrywanie ról uzależnione jest w dużej mierze od stopnia skomplikowania otoczenia społecznego w jakim żyjemy, im bardziej jest ono skomplikowane tym większe zapotrzebowanie na aktorstwo zwłaszcza jeśli chcemy odgrywać w tym otoczeniu jakąś rolę.
UsuńWiesz, psycholog powie, że ta bierność to też jakaś rola/maska. W każdym przypadku można znaleźć odrobinę aktorstwa, ale w każdym też ważne jest dostrzec wpływy otoczenia i kontekstu historycznego. Aczkolwiek zgadzam się z Tobą, że w przypadku Sońki trudno mówić o celowości tej biernej roli (a dużo bardziej o mechanizmie obronnym, czego z kolei człowiek za bardzo nie kontroluje).
UsuńMam wrażenie, że czasami nie jest tak, że chcemy odgrywać jakieś role, tylko społeczeństwo nam je narzuca. Kwestią indywidualną jest zdolność odpierana tego wpływu. Nie zawsze jest tak, że chcemy je odgrywać.. Ale na przykład konieczność utrzymania się na danym stanowisku (w pracy) powoduje, że nagle człowiek osiąga zdolności zawodowego dyplomaty ;-)
Zakładam, że rola/maska jest czymś wtórnym od "prawdziwej" osoby, skoro Sońka miałaby nosić maskę to jaka byłaby jej prawdziwa twarz? Wydaje mi się, że mogła zrobić na Igorze/Ignacym wrażenie właśnie swoją autentycznością i nieudawaniem kogoś kim nie była.
UsuńI tu mogę tylko dodać, że zgadzam się z Tobą :-)
Usuń