Nic nie piszę, nie mówię, nie wchodzę tu i tam, w ogóle, nie ma mnie, poległam śmiercią sieciową. Innymi słowy trzeba by się jakoś usprawiedliwić, coś napisać, dać znak życia.
Mogłabym zasłaniać się brakiem czasu, co jest częściowo prawdą, mogłabym znaleźć tysiące wymówek, ale prawda jest taka, że mi wena gdzieś uciekła, emocje związane z pisaniem i dzieleniem się lekturami prysły, dostałam swego rodzaju blogowstrętu. A na przykład szalenie bym chciała już napisać o Sanato Marcina Szczygielskiego, opowiedzieć o książkach Karpowicza, omówić Listy Hłaski, stąd dzisiejszym wpisem próbuję przywołać natchnienie, przywrócić status quo, odpędzić blogowstręt. Oby się udało.
Odnośnie ostatnich wydarzeń warto wspomnieć słów kilka, choć niestety, zobrazować tego nie mam za bardzo jak, bowiem wrażenia pochłonęły mnie na tyle, by zapomnieć, że miałam robić zdjęcia. Dobrze, że choć chwilami sobie o tym przypominałam.
Źródło zdjęcia |
Czerwcowy Big Book Festival zaliczony. Oczywiście, jako osoba totalnie zamotana w warszawskiej topografii wylądowałam nie do końca na tych spotkaniach, które planowałam, choć tych pomyłek absolutnie nie żałuję, bowiem te spotkania okazały się równie interesujące. I tak wzięłam udział w spotkaniu na temat rękopisów*, co było na tyle ciekawie prowadzone, że zainteresowano mnie tym tematem bardziej, niż bym się spodziewała. Dzięki skromnej frekwencji uczestników było duże wrażenie kameralności, pewnej intymności takiego kulturalnego spotkania, co tylko dodatkowo wzbogaciło całość. Rozmowa dwojga historyków, którzy na co dzień zajmują się rękopisami, była jak słuchanie audiobooka na żywo. Można tam było posłuchać o tym, jak należy odczytywać ich zawartość w zależności od epoki, jak przyjmować niektóre wzory iluminacji, czy samo wydanie rękopisu (na przykład wielkości mniejszej niż modlitewnik), o kolekcjonerstwie, o pracy z rękopisami, a wreszcie o losach polskich rękopisów podczas zawirowań wojennych. Prawdę mówiąc ta rozmowa skończyła się zdecydowanie za szybko.
Następnie, wybierając się na panel dyskusyjny o uzależnieniach kobiet (dlaczego o uzależnieniach to chyba oczywiste, ale dla zaglądających tutaj po raz pierwszych wyjaśnię, że głównie ze względu na moje psychologiczne wykształcenie i zainteresowania a także własną skłonność do uzależnień, choć teoretycznie mniej inwazyjnych, w postaci książek, teatru i wrodzonej zdolności do popadania w nowe tego typu), a zamiast tego trafiłam na spotkanie zatytułowane "Bułkę przez bibułkę. Arystokracja na co dzień i ziemiański savoir-vivre". Najpierw zrobiłam sobie wyrzuty o tę pomyłkę, a potem świetnie się bawiłam i obiecałam sobie natychmiast znaleźć książki Mai i Jana Łozińskich, uczestników spotkania, ponieważ autentycznie zainteresowali mnie czymś, czego dotąd unikałam jak ognia, głównie ze względu na upodobania do polowań w omawianym przez nich okresie. Gdy z głową w chmurach szłam sobie później Krakowskim Przedmieściem, w ramach krótkiej przerwy przed sześciogodzinnym maratonem czytania Iwaszkiewicza, zajrzałam do Matrasa na Nowym Świecie, ot tak, na zasadzie odruchu nałogowca (jak książki to wchodzi się na autopilocie, dopiero po chwili człowiek się orientuje, że znowu jest przy kasie..) i ku własnemu zaskoczeniu trafiłam na spotkanie z Markiem Niedzwieckim! Stanęłam sobie z boku zauroczona od progu jego opowieścią o historii zmian jego nazwiska i tak oto zostałam do końca i nawet na autograf się załapałam.
Sześciogodzinny maraton czytania Iwaszkiewicza to była przyjemność sama w sobie. Pomimo. Pomimo siedzenia na twardych, zbitych z desek skrzynkach, słuchanie kolejnych znanych mniej lub więcej (dla mnie niejednokrotnie mniej, o ile nie byli pisarzami) postaci, które na swój sposób interpretowały fragmenty twórczości pisarza. Pomimo fotografów, którzy wręcz natrętnie zasłaniali widok i spierali się z widownią. Pomimo problemów technicznych, przez które czytanie szło momentami opornie, bowiem mikrofony odmawiały posłuszeństwa. Pomimo tych wszystkich niedogodności - warto było! Największe wrażenie zrobiła na mnie wspaniała Krystyna Czubówna, czytająca Tatarak.
Czytała Krystyna Czubówna świetnie Tatarak Iwaszkiewicza a mi się przypomniał egzamin z teorii literatury, na którym omawiałam to opowiadanie. I pewnie dlatego nie zdziwiła mnie w ogóle obecność profesora, który był łaskaw mnie wówczas przepytywać. Odnotowałam ją gdzieś w połowie czytania, ale zanim zdecydowałam, czy wstać i podejść się przywitać, zniknął jak kamfora. A mnie dopadła fala wspomnień, bowiem był to najbardziej wymagający na uczelni profesor. Pewnie dlatego ciągle pamiętam teksty Bachtina, których znajomości od nas wymagał. A podręczniki, obok tych z historii języka, ciągle stoją na półkach. Na szczęście nie odpłynęłam na tyle mocno, by nie zauważyć Jacka Dehnela i jego czytania o zawartości szafy Iwaszkiewicza. Przyznaję, wybór czytającego był strzałem w dziesiątkę. Jak na ogół czytania Dehnela nie lubię (niestety), tak tutaj był rewelacyjny. Po czytaniu zaś złapałam autora tuż przed wyjściem z bezczelną prośbą o autograf (przypadkiem miałam ze sobą jego książkę, świeżo zresztą zakupioną podczas festiwalu, pt. Rynek w Smyrnie), na co się zgodził i w tych spartańskich warunkach, na kolanie, napisał mi ładną dedykację wraz z adnotacją, że autograf został wpisany podczas czytania Iwaszkiewicza (i tak oto zamieniłam się w łowcę autografów). Żałuję tylko, że nie wytrzymałam do końca, że jednak sześć godzin to było zbyt wiele, przez co straciłam czytanie Mariusza Bonaszewskiego, który miał się pojawić na koniec maratonu (co sobie rekompensuję najnowszym audiobookiem, czyli czytanym przez Bonaszewskiego Żarem).
Następnie, wybierając się na panel dyskusyjny o uzależnieniach kobiet (dlaczego o uzależnieniach to chyba oczywiste, ale dla zaglądających tutaj po raz pierwszych wyjaśnię, że głównie ze względu na moje psychologiczne wykształcenie i zainteresowania a także własną skłonność do uzależnień, choć teoretycznie mniej inwazyjnych, w postaci książek, teatru i wrodzonej zdolności do popadania w nowe tego typu), a zamiast tego trafiłam na spotkanie zatytułowane "Bułkę przez bibułkę. Arystokracja na co dzień i ziemiański savoir-vivre". Najpierw zrobiłam sobie wyrzuty o tę pomyłkę, a potem świetnie się bawiłam i obiecałam sobie natychmiast znaleźć książki Mai i Jana Łozińskich, uczestników spotkania, ponieważ autentycznie zainteresowali mnie czymś, czego dotąd unikałam jak ognia, głównie ze względu na upodobania do polowań w omawianym przez nich okresie. Gdy z głową w chmurach szłam sobie później Krakowskim Przedmieściem, w ramach krótkiej przerwy przed sześciogodzinnym maratonem czytania Iwaszkiewicza, zajrzałam do Matrasa na Nowym Świecie, ot tak, na zasadzie odruchu nałogowca (jak książki to wchodzi się na autopilocie, dopiero po chwili człowiek się orientuje, że znowu jest przy kasie..) i ku własnemu zaskoczeniu trafiłam na spotkanie z Markiem Niedzwieckim! Stanęłam sobie z boku zauroczona od progu jego opowieścią o historii zmian jego nazwiska i tak oto zostałam do końca i nawet na autograf się załapałam.
Źródło zdjęcia |
A to już moje własne koślawe nieco dzieło.. |
Czerwiec był intensywny, lipiec zaś jest miesiącem stonowanym. Nareszcie urlop, trochę czasu dla siebie i na czytanie. I na pisanie bloga. Bo właściwie, to zaczęłam za tym tęsknić. Może więc była mi potrzebna taka dłuższa, choć nieplanowana, przerwa? Na pewno jednak chciałabym już ją zakończyć. Porzucony blog, zarzucone pisane, to wygląda naprawdę dziwnie, nieco żałośnie, szczególnie, gdy wcześniej wkładało się w to trochę pracy i uczuć. Stwierdziłam, że albo czas bloga usunąć, albo kontynuować. I cóż, padło na kontynuację.
:-)
:-)
* Rękopis, który mówi. Jak czytać przeszłość. Rozmowa ze specjalistami, którzy badają tajemnice starych rękopisów oraz z edytorami, którzy opracowują je do druku. O tym, co kryje w sobie pismo, czy warto zwracać uwagę na styl i jak czas chroni dawne sekrety. Rozmawiali: Ewa Dubas-Urwanowicz, Jerzy Kaliszuk. Prowadziła Katarzyna Borowiecka.
Wszelki duch ... :D Dawaj "Sanato"!
OdpowiedzUsuń:D Tworzy się, tworzy :)
UsuńWolniej, wolniej niech się tworzy, bo ja muszę wrócić do domu, do swojego egzemplarza z notatkami :)
UsuńMam właśnie wenę i nie zawaham się użyć ;P Ale spokojnie, masz czas do piątku :) hi hi
Usuń@ZwL Ja z czytaniem poczekam do przeczytania. Tak tylko judzę :P
UsuńBazyl, dobrze, dobrze, może to ruszy sumienie ZWL :) w końcu zwlekamy z tym od maja..
UsuńW piątek to ja korzystam z ostatniego dnia na plaży:P
UsuńSłuchaj, nawet na plaży można znaleźć miejsce z darmowym Wifi ;P poza tym na pewno będzie padało :D
UsuńNa plaży to ja mam do pilnowania dwa potwory, a poza tym a) nie mam książki, b) nie padało ani przez jeden dzień. Nie kombinuj, wrócę do domu, to napiszę, wena mi wraca.
UsuńFarciarz. Co pojadę nad morze to mam zapewnione kilka dni deszczu..;/
UsuńNie kombinuję, po prostujakośtakmniewzięło na pisanie :D :D ale dobrze, kiedy wracasz? Może zamiast Sanato (prawie gotowe wrr) na piątek napiszę jeszcze coś innego ;P
Uciekła Ci wena? Chyba tylko wyjechała na urlop, bo teraz już wróciła :) Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńByć może potrzebowała urlopu :-) Ale potwierdzam, że wróciła, pisze mi się bardzo dobrze kolejne wpisy :)
UsuńPozdrawiam :)
i wzajemnie :-)
UsuńDoczekałam się :D Ależ ja za Tobą tutaj tęskniłam. Chwała Ci za to, że stanęło na kontynuacji!
OdpowiedzUsuńTo teraz będzie tego aż za dużo.. :) Coś mi się nagle odblokowało i już dwa kolejne wpisy czekają w kolejce :)
UsuńBrakowalo Cię, brakowalo. Welcome back. Czekam na refleksje z Karpowicza. I dzięki za tę relację. Az bym chciala powrócic na Ojczyzny lono, gdy czytam o takich inicjatywach. Tylko ze potem pojawiają się w mediach rózne Chazany i inne Rydzyki i mi się odechciewa. Dobrze, ze przez internet mozna mądrych ludzi poczytac i dobre ksiązki kupic.
OdpowiedzUsuńDziękuję! Podwójnie :-) Miło mi naprawdę. Nie zrażaj się tym co pojawia się w mediach, w końcu to nie wszystko :-) Mamy tu nadal wielu świetnych ludzi i wiele fantastycznych inicjatyw. Sama unikam TV i tego co tam nadają i żyje mi się lepiej w tej błogiej nieświadomości :-)
UsuńNa razie nadrabiam zaległości, ale do Karpowicza dotrę, to na pewno :-)
O, jak fajnie, że wróciłaś! :) Śmierć sieciowa nigdy nie jest, na szczęście, ostateczna.
OdpowiedzUsuńTylko pozazdrościć tych wszystkich spotkań i zebranych podpisów. Widzisz, ty się zmieniasz w łowczynię autografów, a ja zaczynam czytać "Łowcę autografów". ;)
Masz nową Cherezińską i "Zbłoconą" w "teraz czytam" - o tej pierwszej słyszałam już wiele dobrego, ale o drugiej chętnie się czegoś dowiem.
Pozdrawiam serdecznie!
Dziękuję! :) Fakt, z tą sieciową jest o tyle dobrze, że zawsze można wrócić :)
UsuńSama siebie nie poznaję :) Niedawno dostałam swój pierwszy (i najważniejszy) autograf, a tu proszę, mam ich obecnie już całkiem sporo :) "Łowca autografów"? Popatrz, nic nie wiem o tym tytule, muszę sprawdzić :)
Tak, czytam, ale z Cherezińską mam tak, że lubię czytać powoli, gorzej, że w pewnym momencie i tak mnie wciąga i nagle, mimo setek stron, kończy się za szybko ;/ "Zblocona" jest niezła, jestem w połowie, ale musiałam na chwilę od niej odetchnąć. Oates ma nieco depresyjny styl, choć niewątpliwie świetny. Na pewno o niej napiszę gdy skończę czytać :)
Pozdrawiam serdecznie :)
Kochana, odpoczynku każdy potrzebuje, ale na zaprzestanie działalności blogowej przez Ciebie zgody nie ma i nie będzie. ;)
OdpowiedzUsuńFajnie, że wróciłaś. :)
Wyjątkowo na brak zgody reaguję entuzjazmem :-)
UsuńDziękuję :-)
O jak miło, że wróciłaś. Zawsze robi mi się przykro, jak ktoś z moich ulubionych blogerów zaprzestaje pisania. Cieszę się, że przerwa okazała się w twoim przypadku "zbawienna" :) i tak inspirująca. Witaj na pokładzie.
OdpowiedzUsuńDziękuję! :-) Mi jest szalenie miło czytać takie komentarze :) A powrót póki co jest pracochłonny, bo mam parę recenzji do nadrobienia :)
Usuń