Patrzyliśmy jak umierają na naszych oczach i robiliśmy zdjęcia.*
-----------
Wzięłam udział w tym konkursie (Okiem fotografa) na portalu lubimyczytac.pl na przekór samej sobie - bo wtedy książka Bractwo Bang Bang w ogóle do mnie nie przemawiała. Zaś temat konkursu jak najbardziej. Tamto zdjęcie, które zgłosiłam właśnie do konkursu chodziło za mną przez ponad dwa lata. Często pojawiało się w mojej głowie w najmniej spodziewanym momencie. Przypominało mi, że to moje biadolenie z różnych błahych powodów jest żałosne. Ustawiało do pionu. Teraz myślę, że to był ledwie przedsionek piekła. Zdjęcia fotografów wojennych z bractwa Bang Bang są pełne grozy i okrucieństwa, udowadniając, że żaden żywioł nie jest w stanie dokonać tylu spustoszeń, tyle bezsensownej śmierci, co człowiek.
------------
Bractwo Bang Bang.Ken Oosterbroek:
Źródło zdjęcia |
Fragment dziennika Kena Oosterbroek'a umieszczony w książce Bractwo Bang Bang.
Ken zginął 18 kwietnia 1994 roku podczas fotografowania ostrzeliwanego hotelu w townshipie Thokoza.
Kevin Carter:
Źródło zdjęcia |
Byłem zbulwersowany tym co oni robią. Byłem zbulwersowany tym, co ja robię. Ale potem ludzie zaczęli mówić o tych zdjęciach, narobiły trochę szumu. I wtedy poczułem, że może moje postępowanie nie było tak całkiem złe. Bycie świadkiem czegoś tak potwornego niekoniecznie musi być czymś złym. ***
Kevin zmarł 27 lipca 1994 roku.
Greg Marinovich i Joao Silva
Źródło zdjęcia |
--------
Bractwo Bang Bang trudno jednoznacznie określić reportażem, choć jest świadectwem faktycznych zdarzeń, które obserwowali i fotografowali członkowie znanej grupy Bang Bang. Jest tu trochę swoistego pamiętnika, związanego ze wspomnieniami z okresu dorastania w RPA, poznawania kolejnych fotoreporterów, z którymi przyjdzie im utworzyć w przyszłości tę niespotykaną grupę i relacja z ostatnich chwil życia Kena i Kevina. A przede wszystkim żywa, ilustrowana fotografiami, relacja z Wojen Hotelowych, najgorszych z możliwych rodzajów wojen, bo wojny domowej.
Ken, Kevin, Greg i Joao. I wielu innych, bo umowna nazwa określająca reporterów jako tych Bang Bang dotyczyła wielu fotoreporterów wojennych. Ale książka jest głównie o tej czwórce, bowiem to im przyszło pracować razem przez przypadek, a potem przyjaźnić się już z wyboru. Każdy z nich zaczynał solo, każdy miał innych charakter i trochę inaczej odbierali wszystko to, co obserwowali i zapisywali na kolejnych kliszach. Łączyło ich na pewno to, że w sytuacjach, które przyszło im przeżyć, wyciągali aparat. Przez kamerę aparatu byli świadkami strzelanin, pościgów za ofiarą, bezrozumnego zabijania wprost na ulicy, wielu, wielu śmierci. Także w swoim, reporterskim gronie.
autor: Greg Marinovich, źródło zdjęcia |
Jest w tej książce ważna część poświęcona historii RPA, świata, wydawałoby się tak odległego, że aż nierealnego, a jednak, proszę, spójrzcie na te zdjęcia - bardzo, bardzo realnego. Ta historia, choć może nie jest przedstawiona tak drobiazgowo jak popełniłby to kronikarz, wprowadza w świat wielkiego rasizmu, wojny domowej i głodu, który ona spowodowała. Gdzie tak zwany Biały wysiedla Czarnego ze "swoich" miast. Najpierw wysiedla z miast, a potem daje skrawki ziemi, gdzie można zbudować jakąś chałupkę, jeśli ma się szczęścia, bądź wysiedlają ich do mieszkań w hotelach robotniczych, w których warunki przypominają te z łagrów. Kilka, lub kilkanaście osób na pokój, warunki sanitarne wołające o pomstę do nieba, rozdzielanie małżeństw, bo takie jest administracyjne widzimisię.. Co tylko potęgowało ten wewnętrzny konflikt, który nie poprzestawał na pojedynczych morderstwach, ale wyzwalał eskalację agresji. Zabicie więc niewłaściwej osoby można było skwitować "ach, to Pondo? on zasłużył na śmierć". Nieważne, że nie był tym, za kogo go uważano. I tak zasłużył na śmierć. A wszystko to to zwykła rozgrywka polityczna, którą u nas co najwyżej by poprowadzono wysokimi nakładami finansowymi z pieniędzy podatników. Tam płacono ludzkim życiem. I choć chwilami wydaje się, że takim anonimowym, bo nawet tłum ścigający ofiarę nie zawsze był pewien kogo ściga, a jednak te ofiary nie były anonimowe, a ich rodziny cierpiały i nawet po wielu latach wspomnienia nękały ich jak żywe.. Rodzina Rapoo nadal nie czuje się w kuchni bezpiecznie, biedna Joyce ciągle wierzy, że jej wnuczka Mimi, jest zombie.. Bo dzięki temu wciąż ma nadzieję na powrót dziecka.
Próba opowiedzenia sobie nawzajem tej historii sprowokowała też wiele pytań o własny charakter, własną naturę, a wreszcie, pytań o człowieczeństwo. Kiedy człowiek naciska spust migawki, a kiedy przestaje być fotografem? Odkryliśmy, że aparat fotograficzny nigdy nie był dla nas filtrem, za pomocą którego broniliśmy się przed tym, czego byliśmy świadkami i co fotografowaliśmy. Było dokładnie na odwrót - wydawało się nam, że sceny, które utrwalaliśmy na filmach, wypalały się także w naszych umysłach. ****
Te pytania, o własne człowieczeństwo, o sens ich zawodu, powtarzały się przez wiele momentów w ich życiu. Nie znajdują oni jednoznacznej odpowiedzi. Ale też widać, że jednego są pewni. To jest ważne, żeby świat zobaczył historię, o której być może przeczytano by jakąś prasową wzmiankę i za chwilę zapomniano. Wobec ich zdjęć zaś trudno było przejść obojętnie. Wobec tej książki również nie można.
Bractwo Bang Bang, Greg Marinovich, Joao Silva, Wydawnictwo Sine Qua Non, Kraków 2012
* str. 175
** str. 45
*** str. 46
**** Prolog, str. XXII
Od paru ładnych minut usiłuję napisać mądry komentarz do Twojego posta i mi się nie udaje.
OdpowiedzUsuńOd lat dziewięćdziesiątych do teraz upłynęły lata świetlne. Dziennikarstwo bardzo się zmieniło. Raczej na gorsze, moim zdaniem. Wątpię jednak, aby bardzo zmieniły się motywacje ludzi, którzy świadomie z aparatem pchają się w głąb piekła. Przywołany przez Ciebie cytat z Oosterbroeka oddaje chyba sedno - adrenalina.
Chcę jednak wierzyć, że gdy adrenalina spadnie, przychodzi czas refleksji. I że każde z takich zdjęć zostało zrobione po coś. Nie jestem jednak tego pewna.
To pierwsze zdanie jest dla mnie komplementem :)
UsuńOczywiście, zmieniło się, od spraw technicznych po tematykę, od podejścia osobistego, po zaangażowanie finansowe.. Wiadomo. Ale z tymi motywacjami masz rację. Ta adrenalina jest bardzo ważna. Tak ważna, że zawęża horyzonty zawodowe - oni nie są już w stanie znaleźć dla siebie innego zawodu, w innych okolicznościach. Też staram się wierzyć, że te zdjęcia były robione po coś. Chociażby po to, żeby świat miał świadomość co się dzieje na innym kontynencie. I może, ach może.. zainterweniował.. pomógł.. cokolwiek..
Dobrze odczytałaś znaczenie pierwszego zdania - to był komplement:)
UsuńCo do reszty - można by tu rozpocząć płomienną i zangażowaną dyskusję, tylko co to zmieni? Zwłaszcza w świecie, w którym dramatyczne zdjęcia można "zalajkować", z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku i natychmiastowym wzroście poziomu zadowolenia z siebie.
Dziękuję! :)
UsuńWiesz, można zalajkować i o reszcie zapomnieć.. ale nie wszyscy tak reagują. Nie tylko lajkują i zapominają. Czasami właśnie dzięki takim zdjęciom coś się dzieje. A że nie uda się wpłynąć na cały świat - to oczywiste.. Lubimy swoją wygodną rzeczywistość, nie ma co ukrywać. Ale zawsze to powtarzam - wiedza prowadzi do zmian. A bez niektórych zdjęć tych reporterów wiedza świata w okresie Wojen Hotelowych o tym co się działo w RPA byłaby znikoma..
Z pewnością masz rację. Na szczęście. Co nie zmienia faktu, że koszt jaki płaci się, zazwyczaj po czasie, za dostarczanie światu takiej wiedzy, jest potwornie wysoki. Myślę, że prościej byłoby im (reporterom wojennym, nie tylko foto) żyć ze świadomością namacalności dobrych skutków swoich działań. Chodzi mi o świadomość i pewność tego, że byłem tam, widziałem i nie jest prawdą, że nic nie zrobiłem, naciskając spust migawki gdy wokół ludzie umierali, bo to konkretne moje zdjęcie, mój kamyk, pociągnęły za sobą lawinę. Cytat z Cartera wskazuje na to, jak bardzo jest im to potrzebne. A jego śmierć być może na to, że tego zabrakło.
UsuńO matko, nie myślałam że w moim aktualnym stanie umysłowym potrafię wykrzesać z siebie taki wywód! Ale dalej w mojej głowie to już na pewno tylko pustka!
Gdyby była ta namacalność to pewnie nie byłoby tych ich pytań o sens.. Tej alienacji od bliskich, bo nikt tak nie rozumiał tego co się z nimi działo jak kolega po fachu. A wiesz, oni też się trochę zmieniali, choć to zajmowało im więcej czasu niż przeciętnemu człowiekowi. Ten proces zmian, że najpierw jakaś pomoc, a potem zdjęcie, trwał całą końcówkę apartheidu. I masz rację, z tą śmiercią Cartera - jako autor najsłynniejszego zdjęcia (umierającego dziecka z głodu obok którego wyczekuje już sęp) najwięcej borykał się z tym dylematem, bo najczęściej słyszał pytanie, czy pomógł temu dziecku. Nie pomógł. Zrobił ujęcie i odszedł szczęśliwy, że ma coś tak fenomenalnego. Dostał Pulitzera za to.. A potem nie potrafił sobie z tym wszystkim poradzić..
UsuńJeśli chodzi o stan umysłu to mogę się tylko podpisać pod tym co napisałaś..:)
Książka może zdołować.Świetnie nakreśliłaś temat. Nieraz zastanawiam się nad tym co sprawia, że ludzie podejmują ryzykowne wyprawy czy działania. I tu adrenalina jest wytłumaczeniem i oczywiście chęć sławy również. I tak jak przyznawali reporterzy nimi również ta adrenalina kierowała. To co fotografowali nie mogło nie wpłynąć na ich życie. Od takich obrazów trudno a czasem nie jest możliwe się uwolnić. Zastanawiam się jednak czy powinniśmy być epatowani tym całym złem, które się dzieje na świecie. Oczywiście trudno żyć w nieświadomości, że gdzieś dzieje się zło, które ma oblicze więcej niż okrutne,zło porażające. A z drugiej strony to też nie pozostaje bez wpływu na naszą psychikę w sytuacji gdy nic zrobić nie możemy.
OdpowiedzUsuńCzytając Twój post przypomniałam sobie, że mam książkę Toma Davisa "Adanna. Historia, która zmieniła świat". Autor inspirował się właśnie historią tego słynnego zdjęcia Kevina Cartera.
Fakt - może zdołować. Dziękuję za komplement :)
UsuńCo do zła i wiedzy o tym, że gdzieś ma miejsce - można by w takim razie pytać czy jest sens uczyć dzieci w szkole historii II wojny światowej, bo po co wiedzieć o tych milionach straconych istnień? Wydaje mi się, że żeby tego zła unikać musimy wiedzieć o tym, które się dokonało. I uczyć się na tych błędach jakie już zostały popełnione. A że nie możemy pomóc? Zawsze jednak jakoś można. Zaocznie bodaj, bodaj podsyłając jakąś pomoc finansową. Nie ma tak, że nic w ogóle nie można zrobić. A RPA nie tylko się mordowano, bo i umierano z głodu. Temu można było choć trochę zaradzić..
Muszę sprawdzić tę książkę, może być ciekawa.
Masz rację.)
UsuńZ tą książką już spotykałam się na blogach. Nie wiem czy już mogę się z nią zmierzyć. Twoja recenzja jest zupełnie inna. Świetny tekst...
OdpowiedzUsuńFakt, to jest pozycja która może emocjonalnie przeciążyć. Ale warta uwagi.
UsuńDziękuję..