Pisanie musi być dla pisarza równie męczące i satysfakcjonujące, co bieganie dla miłośnika biegania. Zmusza do wysiłku, nieustannego pilnowania samego siebie, treningu silnej woli, dając jednocześnie niebywałe odczucia, gdy rezultaty starań mają coraz większy rozmiar. Niestety, nie znam tego uczucia satysfakcji, gdy starannie plecione zdania, misternie układane ciągi przyczynowo - skutkowe i rysy charakterystyczne kolejnych postaci wychodzą spod mojego pióra (klawiatury..) składając się w wyjątkową całość. Szkoda, że nie można wyuczyć się zawodu pisarza, tak jak zawodu piekarza, czy stolarza. Nie da się. Zastanawiam się jak się czuła Alice Hoffman, gdy dotarło do niej jaki efekt osiągnęły jej starania podczas prac nad fabułą Gołębiarek. Bo, że jest to efekt niezwykły zaświadczam. Może nie postawiłabym jej książki na jednej półce obok powieści Joyce Carol Oates, Majgull Axelsson, czy Elif Safak, ale myślę, że postawiłabym ją jednak całkiem blisko. To jest to, co nazywam zacną literaturą kobiecą. Bez wynaturzeń kobiecości, ale z jej siłą i delikatnością, bez ogłupiania bohaterek, ale pokazania ile potrafią zdziałać dla obiektów swoich uczuć. No i bez mężczyzn, jak piękne kucyki Pony z długimi rzęsami, a normalnych ludzi, którzy też są targani emocjami, ale nie tracą przy tym na swojej męskości. Dodatkowo z ciekawym i burzliwym tłem historycznym, absolutnie nie potraktowanym po macoszemu.
Wojna żydowska, jakim określeniem opiewa się lata 66-73 naszej ery, to niestety jeszcze jeden krwawy fragment w historii ludzkości. Wybuch powstania żydowskiego przeciwko panowaniu Rzymian w Judei rozpoczyna ten krwawy epos, a kończy go klęska Żydów i upadek państwa. Początek pierwszego tysiąclecia zapowiadał kolejne burzliwe dzieje ludzkości i kolejne dramaty. Epizodem jakim zajęła się autorka jest historia twierdzy Masada, w której ukrywało się 900 powstańców żydowskich i jej bolesny i okrutny upadek. Wydarzenia jakich były świadkami opowiadają ze swojej perspektywy i na tle osobistych historii cztery dzielne kobiety, którym los zarówno podarował sporo, jak i odebrał zbyt wiele. Pamiętacie podbicie płaszcza koloru krwawnika? Zapach mirry? Gdy czytałam Gołębiarki chwilami miałam przed oczami fragmenty Mistrza i Małgorzaty, choć fabuła różni się zasadniczo, to jednak ważne kwestie związane z decydowaniem o ludzkim życiu, losie, prawie do zadawania śmierci, są tu stawiane w podobny sposób i w podobnym tle. I podobnie jest tu wiara w boską opatrzność, choć czasami wydaje się, że Bóg odwraca wzrok od swojego narodu wybranego.
Jael, Riwka, Aziza i Szira. Cztery kobiety, cztery żywioły, cztery historie, jak się okazuje splecione ze sobą w nieco dziwny, ale jednak wiedziony palcem przeznaczenia sposób. Ból narodzin, śmierć bliskich, utrata ukochanych to ich piętno. Wyścig o życie dzieci jest czymś co nie pozwala im się poddawać nawet w najtrudniejszych momentach. A w świecie mężczyzn, w świecie prawa które zabraniało kobietom swobody ruchów, czy własnych poglądów, a jedynie uniżonego usługiwania ojcom i mężom, było to doprawdy niezwykłym aktem odwagi i dowodziło siły charakteru.
Jael, córka skrytobójcy
Byłam jak barbarzyńca: moją skórę pokrył biały pył, szaty miałam brudne, włosy przypominały przeżartą solą słomę - pobielałe na końcach, a u nasady szkarłatne, w mych oczach odbijał się tylko piach pustyni. Byłam jak lwica bez pazurów i kłów, zgarbiona staruszka szukająca ścieżki wśród skał.*
Riwka, żona piekarza
Jak to możliwe, że lituję się nad gołębiami i często szlocham, zbierając ich nakrapiane jaja i wkładając je do koszyka, a kiedy śnię o ludziach, których zabiłam, nie czuję nic?**
Aziza, oblubienica wojownika
Nadała mi imię Aziza, pochodzące z języka plemienia twego ojca. Może ono oznaczać kogoś ukochanego, ale też potężnego i zajadłego. Niektórzy twierdzą, że to dawne określenie łucznika, który nie rozstaje się ze swoim łukiem i który nigdy nie pozostaje na czyjejś łasce.***
Szira, czarownica z Moabu
Wiedziałam, że niecność świata jest częścią dzieła stworzenia i że anioł śmierci pojawił się w dniu, gdy zakiełkowało życie, jednak odczuwałam gorycz. Opłakiwałam to, co sama straciłam, co utracił świat i co jeszcze straci.****
Jael długo musi znosić piętno niechciane dziecka, które stało się przyczyną śmierci rodzącej matki. Jej ojciec nie potrafi na nią patrzeć, nie ukrywa tego jak nią pomiata, a jeśli zabiera ją ze sobą podczas ucieczki z Jerozolimy to chyba jedynie ze względu na poczucie odpowiedzialności. Riwka musiała zbiec z własnej wioski po tym, gdy ta została zaatakowana przez Rzymian, a jej mąż poległ wraz z innymi mieszkańcami. Podczas wędrówki przez pustynię będzie świadkiem kolejnych rodzinnych dramatów. Aziza, niekochane dziecko swej matki, odkryje w sobie siłę i potęgę wojownika, choć przyjdzie moment gdy również miłość stanie się jej siłą. Szira starała się nie kochać swoich córek, bo każdy kogo pokochała miał być potępiony. Nie chciała by jej dzieci zaznały jej losu. Ale jak można nie kochać własnych dzieci? Wszystkie cztery spędzą razem kilka miesięcy w twierdzy Masada, dawnym królewskim dworze z czasów króla Heroda, gdzie najpierw będą wobec siebie nieufne, a później staną się sobie bardzo bliskie i ważne. Wszystko zaś się zacznie w gołębniku, przy gruchaniu licznego stada, gdzie gołębiarki zaznają po raz pierwszy smaku goryczy, żalu, a potem na nowo rodzącej się nadziei na życie.
Piękna narracja - zmysłowa i magiczna. Piękna fabuła, choć pełna dramatów i bez szczęśliwego zakończenia dla większość mieszkańców Masady. A jednak warta spędzenia z nią kilku godzin. Alice Hoffman pisze tak ładnie, że człowieka odurza zapach mirry, piasek pustyni wdziera się nieproszony do oczu, a metaliczny posmak krwi nagle pojawia się w ustach. I nawet jeśli chwilami wydziera się zbyt wiele patosu, lecz cóż, patos pojawia się w przełomowych momentach, nawet jeśli chwilami jest nieco nostalgicznie, ale jednak nostalgia to coś co jest konieczne, gdy człowiek traci tak wiele, nawet jeśli magia wydaje się wątkiem trochę za bardzo eksploatowanym, to nadal jest to powieść, w której warto się zanurzyć. Zdrowy rozsądek też czasami warto odłożyć na chwilę na półkę. I odbierać słowa zmysłami.
Gołębiarki, Alice Hoffman, Wielka Litera, Warszawa 2013
* str. 101-102
** str. 201
*** str. 341
**** str. 529
Jak tylko zobaczyłam o jakiej książce napisałaś, wiedziałam, że to będzie pozytywna recenzja. Bez dwóch zdań - wspaniała książką. :)
OdpowiedzUsuńA ja miałam na początku lektury obawy, bo czasami tak chwalone książki bywają przereklamowane :) dlatego cieszę się, że tu jednak tego nie było :)
UsuńAleż ja tęskniłam za Tobą tutaj... I jak widzę znów kolejny tytuł do zapamiętania :)
OdpowiedzUsuń:-) :*
UsuńByłam przekonana, że to będzie dobra książka, a nawet bardziej niż dobra. I nie pomyliłam się, a teraz mogę się tylko cieszyć, że ją mam.
OdpowiedzUsuńTo teraz tylko przyjemność lektury przed Tobą :-) nawet troszkę Ci zazdroszczę, że jesteś jeszcze przed ;)
UsuńWspaniała lektura, wywarła na mnie ogromne wrażenie i długo nie mogła wyjść mi z głowy. Niezapomniana.
OdpowiedzUsuńPrzyznaję, że ma coś w sobie :) na tyle, że zainteresowałam się innymi pozycjami autorki.
UsuńSama nie wiem, może kiedyś się skuszę...
OdpowiedzUsuńNie namawiam, bo w sumie faktycznie nie wiem, czy to dla Ciebie lektura..
UsuńTo jest dość popularna ostatnio książka na blogach. Ponieważ nie sięgam po takie popularne (nie wiem czemu) nie planowałam zbytnio, ale po Twojej rekomendacji przepraszam autorkę i poszukam książki;)
OdpowiedzUsuńPrzyznam uczciwie, że mam takie same obiekcje odnośnie książek za bardzo popularnych ;) Gdyby mi się nie spodobała, w ogóle bym o niej nie wspominała, bo już tak mam. Nie piszę o tytułach nie wartych odnotowania :) Dlatego polecam :)
Usuń