Na głównej stronie Jonathana Carrolla możemy przeczytać (link tutaj), że cieszy go zakończenie najnowszej powieści "Kąpiąc lwa" i zdumiewające daty publikacji - w Polsce w październiku 2013, zaś w Stanach na lato 2014. Dla mnie to coś niezwykłego, choć można by w tym doszukiwać się drugiego dna, jednak ja po prostu cieszę się, że jego najnowsza powieść miała premierę właśnie u nas.
Rebis zresztą właśnie wypuścił na rynek tę powieść. Jest dopieszczona jeśli chodzi o okładkę (twarda oprawa, przyjemna w dotyku, dłoń na zdjęciu robi wrażenie), choć już trochę mniej jeśli chodzi o redakcję (ale dostałam egzemplarz recenzyjny, więc może to dlatego), i prezentuje typową dla Carrolla historię z pogranicza jawy i snu, przenikania się dwóch światów i nieoczywistego rozwiązania fabularnego. Recenzję pisałam na potrzeby portalu Wiadomości 24 i tutaj jej nie zamieszczam, bo musiałabym napisać ją od nowa (do czego być może dojrzeję). Tutaj staram się pisać od siebie, bardziej osobiście, gdy piszę dla W24 wpadam w typową dla tego portalu sztuczną i nieco oficjalną tonację. Nie lubię tego. W każdym razie, w miarę możliwości, nie chciałabym tak pisać tutaj na blogu. Nie jest to do końca blog osobisty, ale rysy prywatności posiada - podpisuję się własnym nazwiskiem, wrzucam trochę historii rodzinnych, a zatem ma dla mnie też i osobisty wymiar. I stąd jest dla mnie ważnym miejscem. Nawet gdy nie mam czasu na pisanie, nie mam ochoty wrzucać tu tak zwanych "zapchajdziur" tylko po to, by coś się pojawiło na blogu. To tak przy okazji tytułem wyjaśnienia, czemu znowu dłużej trwała tu cisza..
Po lekturze Kąpiąc lwa zatęskniłam za tym Carrollem, który kiedyś mnie zaczarował swoimi ciekawymi stwierdzeniami, nietypowymi zdaniami przeplatanymi z truizmami i tą stałą mantrą wynikającą z fabuły jego powieści - absolutnie nic nie jest oczywiste, nic nie jest przewidywalne, a zwykłe szare życie może mieć nutę magii, o ile człowiek się choć trochę wysili, by w ogóle ją dostrzec. Oczywiście, kolejny truizm, ale Carroll ubiera swoje truizmy w ciekawe postaci i intrygujące wątki fabularne. Mogę zgodzić się co do wielu głosów krytycznych, ale jednego Carrollowi zarzucić się nie da - jego powieści nie są przewidywalne. Jednakże to co lubię najbardziej u Carrolla to jego niezwykły zmysł wczuwania się w narrację kobiecą. Głos kobietom oddał w kilku swoich powieściach, do których należą dwie moje ulubione: Kości księżyca i Zaślubiny patyków. Szczerze mówiąc, po ich lekturze poważnie się zastanawiałam, czy Carroll to na pewno mężczyzna (czytałam je dobre 10-15 lat temu, nie posiadałam ani komputera, ani nie wiedziałam jeszcze za bardzo o istnieniu internetu, więc wtedy nie bardzo mogłam sobie "wyguglać" jego zdjęcia czy informacji o nim i się upewnić). Czasami wrażenie to się potęgowało, gdy czytałam literaturę stricte kobiecą i zastanawiałam się o jakich kobietach ta kobieta pisze, bo nie tylko nie znam tego typu zachowań, ale ich kompletnie nie rozumiem. Carroll zdawał się wczuwać w kobiety o niebo lepiej.
Zaślubiny patyków to powieść, po którą sięgnęłam odruchowo, przerywając inne czynności (oprócz biegania, bo tego się nie da przerwać, nawet jak człowiekowi słabo i nic się nie chce..) i inne lektury (Lema! porzuciłam Lema o zgrozo! ale już, już wracam), by na chwilę cofnąć się w czasie. O Zaślubinach patyków pisałyśmy do siebie pełne emfazy i zachwytów listy z moją licealną przyjaciółką. Listy te przeplatały się z ulubionymi cytatami, choć obie najbardziej lubiłyśmy te najmniej oczywiste. Wcale nie ten wyłuszczony przez Rebis na tylnej okładce, o paleniu patyków wspomnień, a te nieco bardziej przyziemne, jak ten o jedzeniu dla starszych ludzi, które jest dla nich niczym seks. Główną bohaterkę Mirandę czasami rozumiałyśmy, czasami miałyśmy ochotę stłuc na kwaśne jabłko. Temat jednak był nieporównywalnie lepszy od wszystkich innych, typowych dla młodych dziewczyn tematów. Szczególnie, że w tej powieści Carroll podjął się ciekawego wątku- wykorzystywania innych ludzi w drodze do własnego szczęścia. I niekoniecznie takiego oczywistego wykorzystywania. Budowania swojego ego dzięki czyjejś miłości, oddaniu, byciu. I to nie tylko w tym życiu - w każdym jego wcieleniu. Nawet teraz po przeczytaniu tej powieści ponownie odczuwam tamten klimat zachwytów i chęć powrotu do innych powieści autora. Które grzecznie stoją na półkach, bo przecież od lat zbierałam jego książki, kupując przy okazji jakichś wyprzedaży, znajdując je na stosach tanich książek, czy podczas wymian.
Jonathan Carroll, źródło |
Próbując zachęcić do lektury Zaślubin patyków chciałabym móc oddać nieco klimat tej niezwykłej powieści, ale cóż, talentu pisarskiego nie posiadam. Niemniej jednak... Czytając tę powieść poznajemy historię pisaną z perspektywy starej kobiety, która relacjonuje swoje ciekawe życie. Choć początkowo wcale na takie znowuż ciekawe się nie zapowiadało. Młoda kobieta, prowadząca nietypowy antykwariat pełen białych kruków, samotna, której związki z mężczyznami nie przechodzą próby czasu i która w końcu zawiązuje romans z żonatym ojcem dwójki dzieci, może raczej wywołać antypatię i krytykę. I tu można przywołać masę głosów mówiących o tym, jak to Miranda zasłużyła na wszystko to, co przyjdzie jej później przeżyć. Bo choć Hugh odchodzi od żony i wszystko zapowiada szczęśliwe, wspólne życie, nie od dziś wiadomo, że nie można budować szczęścia na cudzym nieszczęściu. A przynajmniej, może się to okazać bardzo utrudnione. Zatem szczęścia nie będzie, bo wkrótce po odejściu od żony Hugh umiera. Miranda zostaje sama tuż po tym, gdy zorientowała się, że jest w ciąży. Po takiej dawce dramatu życiowego można się załamać. Zamiast tego do Mirandy przychodzi duch jej zmarłego chłopaka licealnego i prowadzi ją przez parę istotnych wspomnień z jej życia. Dzięki którym Miranda podejmie pierwszą niesamolubną decyzję. I rozpali ogień.
Bywa dramatycznie, bywa zabawnie w tej powieści. Pojawiają się tu takie małe śmieszności typowe dla Carrolla, jak zachwyty nad małą torebką Mirandy, coś tak nietypowego dla kobiety, czy o klaunach przyrody, jakimi ochrzcił Carroll dynie i słoneczniki. Pojawiają się zdania refleksyjne i te tchnące rozpaczą. Jednak wyjątkowo jak na Carrolla zakończenie, choć pełne domysłów, prowadzi te domysły na nieco optymistyczniejszą ścieżkę. Najprzyjemniejsze jednak jest to, jak Carroll kieruje czytelnika swoją narracją. Pozornie gładko i przyjemnie, by po chwili wytrącić z równowagi, zaskoczyć, odurzyć. Jego styl pisania nazwałam kiedyś swoistą grą fabularną z czytelnikiem i mogę tylko podtrzymać tę opinię. Nie da się go czytać i przeniknąć do końca jego zamysły. I właśnie chyba dlatego tak go lubię.
Zaślubiny patyków, Jonathan Carroll, Dom Wydawniczy Rebis, Poznań 2002
* str. 7
Mam dwie książki pisarza, ale skuli mej sklerozy nie pamiętam tytułów , ale dzięki nim spróbuję go poznać.
OdpowiedzUsuńO, aż jestem ciekawa co tam czeka u Ciebie na półce :) Mam nadzieję, że uda Ci się zapoznać z tymi tytułami i napisać parę słów z wrażeń :)
UsuńZ ciekawości poleciałam do półek i okazało się, że też mam "Zaślubiny..." i "Czarny koktajl"'
UsuńA nie wiem czy wiesz, że Carroll był dzisiaj w Matrasie w Krakowie. A to pewno w związku z premiera jego nowej książki u nas?
O proszę! To polecam zacząć od "Zaślubin.." :)
UsuńTak, wiem (chlip, chlip) i jak najbardziej ma to związek z premierą "Kąpiąc lwa". Która też jest świetna jak na powrót po prawie 6 latach ;)
Tak zrobię.
UsuńWczoraj wieczorem byłam w wyremontowanym Matrasie na Rynku Głównym w Krakowie. Zdziwiła mnie kolejka, nie mogłam dostrzec do kogo była, ale domyśliłam się, że to miłośnicy Carrolla, bo mieli w dłoniach jego książki:)
OdpowiedzUsuńA tak się na początku cieszyłam, że nie mam czego żałować, że nie pojechałam do Krakowa na ten weekend, bo pierwsze relacje z Targów wskazywały na to, że nic nie straciłam. Potem jednak okazało się, że straciłam okazję spotkania Elżbiety Cherezińskiej i właśnie Carrolla... Ech ;/
UsuńMoże będzie jeszcze okazja, Caroll chyba często przyjeżdża do Polski. A Elżbieta Cherezińska podpisywała/podpisuje na Targach?! Zaraz sprawdzę:)
UsuńLiczę na jakąś trasę promocyjną najnowszej powieści i w związku z tym mam nadzieję że odwiedzi stolicę ;-) a Cherezińska niestety była ;(
UsuńW swoim czasie byłam zafascynowana Carrollem i pochłaniałam jego kolejne książki. Pierwsza i chyba najbardziej ulubiona to "Śpiąc w płomieniach". Fascynowały mnie jego błyskotliwe i odkrywcze zdania, nawet je sobie zapisywałam w zeszyciku. :) Ale po kilku książkach zauroczenie minęło, zaczęły mi się zlewać w jedno i... przestałam czytać Carrolla. Nie wiem, jak bym odebrała jego książki po tylu latach przerwy.
OdpowiedzUsuńTo widzę spore podobieństwo ;-) również pochłaniałam wiele jego książek i też był moment gdy zaczęły mi się zlewać. Może właśnie było błędem to zachłanne czytanie. W każdym razie mi dobrze zrobiło takie odświeżenie sobie tej powieści po tylu latach :-)
UsuńOdnoszę wrażenie, że zachłanne czytanie jakiegokolwiek autora kończy się przesytem i znużeniem. Dlatego zaczynam robić sobie dłuższe przerwy. Carrolla czytałam podobnie jak Kaye swego czasu sporo, dziś nie pamiętam z nich nic. Muszę sięgnąć na półkę, może wrócę pomiędzy klasyką a biografią:) I dobrze rozumiem słabości - też mam ich kilka i choć wiem, że arcydzieł nie piszą i tak lubię do nich wracać.
UsuńTo ja nawet nic nie muszę dodawać :D Jakbyś mi w myślach czytała.. Mam kilku takich autorów, do których często wracam, nawet gdy wiem, że nie są to nie wiadomo jakie perełki literackie, ale właśnie takie moje przyjemności czytelnicze :)
UsuńI ja również należę do wielbicielek Carrolla. Chyba największy szał na jego książki miałam właśnie w liceum, ale nie ma co ukrywać, wtedy miałam masę czasu na czytanie książek ;)
OdpowiedzUsuńFajnie odnaleźć się w tym samym fanklubie :-) ciekawa jestem czy to przypadek, czy faktycznie większość czytelników Carrolla to kobiety.. ;-)
UsuńNie wiem, czy jakikolwiek mężczyzna zrozumiałby tą zawiłą treść ;)
UsuńO nie doceniasz trochę panów widzę ;) choć może coś w tym jest biorąc pod uwagę to jak Carroll dobrze się wczuwa w duszę kobiety. A w końcu to jest sprawa dla mężczyzn najmniej zrozumiała ;)
UsuńMam podobne doświadczenia jeżeli chodzi o pochłanianie książek Carrolla. Nie powiedziałbym, że pisze on literaturę kobiecą, po prostu więcej kobiet czyta tak w ogóle, a niektórzy mężczyźni mają alergię na słowo drukowane. Dla mnie najlepszą jego książką, obok "Spiąc w płomieniu", jest zdecydowanie "Kraina Chichów", jego debiut. Brak w niej właściwie zbędnych zdań, bardzo przemyślana, inne jego ksiązki wydają się być pisane w pośpiechu.
OdpowiedzUsuńTeż bym nie powiedziała że pisze literaturę kobiecą ;-) raczej tyle że dobrze się odnajduje w kobiecej narracji. A swoją drogą to ja się ludziłam że po prostu mniej panów się udziela blogowo w kwestii czytania. Nie przyszła mi do głowy ta prosta konkluzja że panie czytają więcej ;)
UsuńMoją taką ulubioną książką Carrolla w okresie gdy się nim zaczytywalam to było " Muzeum psów". Pamiętam że "Kraina Chichów" po tym wydawała mi się jakaś blada ;)
To rzeczywiście niezwykłe, że premiera polska jest o tyle wcześniej niż w Stanach, zwykle bywa odwrotnie. Niestety, nie czytałam jeszcze żadnej książki Carrolla. Szkoda, że nie wiedziałaś o jego wizycie w Krakowie, bo to na pewno byłoby spore przeżycie.
OdpowiedzUsuńWłaśnie, zwykle bywa odwrotnie, a tu proszę, jaka miła niespodzianka :) Wiesz Carroll jest dość specyficzny, dlatego mimo całej sympatii nie polecam jako lekturę dla każdego. Ale "Krainę Chichów" mogłabyś poznać, jak będzie okazja, bo zauważyłam, że podoba się nawet tym, którzy do Carrolla ogólnie przekonania nie mają ;) A Krakowa żałuję ogromnie..
UsuńOstatni raz Carrolla czytałam chyba w liceum, nawet nie pamiętam, jakie to były tytuły, ale na pewno "Kraina chichów" (chyba sztandarowa?) i "Zaślubiny patyków" właśnie. Ciekawe, jakby to było wrócić do niego po tylu latach. Zawsze się w takich sytuacjach obawiam, że czas pryśnie. Tak samo mam ze Sparksem, którym się zaczytywałam w gimnazjum i liceum, a teraz by mnie już pewnie nie zachwycił... Ale Carroll jest bardzo specyficzny i tym samym jakiś zupełnie wyjątkowy na tle całej współczesnej literatury. Chyba się rozejrzę za jakąś powieścią :)
OdpowiedzUsuńA niekoniecznie sztandarowa ;) Ja zaczęłam od opowiadań, a potem zakochałam się w "Muzeum psów" i jak napisałam wyżej w "Krainie.." już nie odnalazłam aż takiego zachwytu jak większość wielbicieli Carrolla ;) Do powrotów staram się nie namawiać, bo zawsze istnieje obawa, że może się okazać nieudany. Choć czasami mogą wrócić dawne sentymenty i miłe wspomnienia ;) nigdy nie wiadomo ;)
UsuńMam ogromną słabość do Carrolla. Została mi sprzed wielu lat. Pewnie przeczytam "Kąpiąc lwa", ale jeszcze nie teraz. Przyjdzie na nia czas :)
OdpowiedzUsuńI to jest całkiem dobre podejście :) Na pewno przyjdzie czas :)
UsuńBył czas, kiedy czytywałam sporo książek Carrolla (no, ale w okresie boomu wiele osób go czytało :-))
OdpowiedzUsuńNie wracałam potem do jego twórczości i właściwie całkiem o nim zapomniałam, a tu proszę - nowa powieść.
Na pewno postaram się przeczytać, chociażby z czystej ciekawości :-)
Miło odkrywać coraz więcej dawnych czytelników Carrolla :-) takie boom na autorów to była wtedy dobra rzecz, bo dzięki temu w moim miasteczku można było dostać książki danego autora. Inaczej była tylko nieśmiertelna lista lektur dostępna :-) a o twórczości Carrolla faktycznie można było zapomnieć gdy milczał tak długo.. "Kąpiąc lwa" nie rozczarowuje tego dawnego wewnetrznego fana, choć człowiek czyta to już ciut krytycznej niż dawniej ;-)
UsuńUwielbiałam jego książki. Na półce rzędem stoją wszystkie (prócz zbiorów opowiadań), "Zaślubiny patyków" z autografem autora (otrzymanym w 1999 roku, przy okazji wizyty Carrolla w Warszawie). "Kąpiąc lwa" wciąż przede mną:)
OdpowiedzUsuńO miło, mamy bardzo podobną zawartość półek ;-) mi brakuje paru tytułów ale wiem że jak będą okazję to na pewno uzupełnię tę luki. Rzecz jasna zazdroszczę egzemplarza z autografem! Może w końcu i mi się poszczęści ;-)
UsuńJa jeszcze nie wiem, czy lubię Carrolla. Ale to nie przeszkadzało mi zdobyć jego autograf podczas krakowskich Tragów Książki - miałam akurat z wymiany "Kobietę, która wyszła za chmurę" :P
OdpowiedzUsuńO, to masz okazję sprawdzić, czy go polubisz :-)
UsuńO jejku miałam totalną jazdę na Carrolla w czasach późnego liceum. Czytałam wszystko jak leci. Zaraz zaraz od czego się zaczęło hmmm. O już wiem zdaje się, że od "Dziecka na niebie" ale pewności nie mam. Byłam kiedyś już jak mi przeszedł szał na spotkaniu autorskim. Co to jest za facet!
OdpowiedzUsuńNo i wzruszyłam się. Okładki mi się zaczęły wyświetlać w głowie i lawina wspomnień ruszyła. A wiadomo wspomnienia będące udziałem wtedy 17-latki mają moc niemożebną:)
Proszę, kolejny wspólny autor i podobne przeżycia ;-) Również późne liceum, również czytałam wszystko jak leci, tylko na spotkaniu nigdy nie byłam, ech.
UsuńA tak, wspomnienia z okresu lat nastu.. aaach, dlatego tak cudownie mi się odkryło, że Carolla nawet po latach fajnie odbieram i właśnie budzi masę dobrych wspomnień :)