Kilka lat temu moja siostra obejrzała film, który miał tytuł „Wybór Zofii”. O filmie co nieco słyszałam, ale sama nie obejrzałam, szczególnie po recenzji jaką filmowi wydała moja siostra jako obrazowi przerażająco smutnemu. Szczegółów scenariusza nie poznałam, uznając że skoro taki smutny, to chyba nawet nie chcę wiedzieć jaka była dokładnie fabuła. Moja siostra zdradziła tylko czego dotyczył ów tytułowy wybór i to wystarczyło, żebym zupełnie wykreśliła film z listy takich, które będę chciała kiedyś obejrzeć.
Jakiś czas później, zupełnie przypadkiem dowiedziałam się, że film jest na podstawie powieści Willama Styrona i byłam kompletnie zdumiona gdy znalazłam tę książkę w propozycjach z katalogu Świata Książki, ponieważ jego pozycje katalogowe często zaliczałam do przeciętnie dobrych czytadeł.. Nie podjęłam jednak próby, obawiając się, że może się okazać, że nie udźwignę ciężaru pewnych emocji, jakie może zawierać ta książka. W końcu książkę kupił mi mój mąż, który od dłuższego czasu obserwował jak się koło niej kręcę i załamuję tylko palce, w przypływie paniki „kupić-nie kupić??”. I gdy poczułam ciężar tych 670 stron już wiedziałam, że muszę ją przeczytać.
William Styron zaczyna swoją książkę od czegoś, co w moim odczuciu jest swoistą zasłoną dymną dla czytelnika. Ta zasłona dymna zdaje się mówić”nie, wcale nie podejmuję się trudnego tematu, jakiż to niby trudny temat- młody pisarz i jego skromne problemy?”. Faktycznie, pierwsze strony przybliżają nam postać, skądinąd przez wielu krytyków książki uważaną za zbędną w powieści, a w moim odczuciu nieodzowną, która każe siebie nazywać Stingo. Stingo pracuje w wydawnictwie pisząc recenzje dla przysyłanych przez każdego początkującego pisarza powieści i czuje że utknął, bo w owych recenzjach robi się coraz bardziej zjadliwy, coraz mniej obiektywny i w ogóle nie lubi tego co robi na co dzień. Wszystkie jego recenzje są negatywne, każda zgłoszona powieść odrzucana. Niebawem jednak traci pracę, a co za tym idzie, również dochody, co zmusza go do zmiany miejsca zamieszkania. Jest rok 1947 i znalezienie dobrego mieszkania w dobrej dzielnicy i za przyzwoitą kwotę wydaje się czymś niemalże nieosiągalnym. Jednak Stingo ma trochę szczęścia i udaje mu się znaleźć mieszkanie na Brooklynie, w domu pani ZImmerman. I to właśnie tam dopiero poznajemy tytułową Zofię, która okaże się sąsiadką Stingo, oraz Natana, jej życiowego partnera i jednocześnie swoistego kata.. Pierwsze spotkanie jest przypadkowe i odbywa się na korytarzu domu pani Zimmerman, gdzie Stingo staje się mimowolnym świadkiem wielkiej kłótni między Zofią i Natanem. To w jaki sposób Natan nie przebiera w słowach obrażając Zofię, oskarżając ją o zdradę sprawia, że zarówno Stingo, jak i czytelnik, od razu odbiera Natana bardzo negatywnie...Wybuchowy charakter rzuca się w oczy, brak litości wobec łez Zofii zdaje się być zupełnym brakiem serca i przyzwoitości. Po kłótni i gwałtownym zerwaniu Stingo ma okazję na chwilę rozmowy z Zofią i od razu zauważa na jej nadgarstku charakterystyczny tatuaż. I to chyba od tego tatuażu możemy uznać, że opadła kurtyna i pisarz odkrył przed czytelnikiem do czego zmierza. Książka nie jest dla osób niecierpliwych, ponieważ powieść rozwija się wolno, leniwie, całkiem jak jeden z pikników zorganizowanych przez Zofię i Natana. Bo w sumie do tego sprowadza się wspólne spędzanie czasu z tą wyjątkową dwójką. Pikniki, stroje z innych epok, szampan, truskawki. Wydaje się, że Stingo trafił w sielankowy świat, a wybuchowa kłótnia której był świadkiem.. Cóż, może wcale się nie wydarzyła? Może to było jedno wielkie nieporozumienie? Równolegle do tego co dzieje się w Nowym Yorku w 1947 Stingo opowiada to co usłyszał od Zofii w rzadkich chwilach rozmów tylko we dwoje- o tym co się działo pod koniec lat trzydziestych w Krakowie, skąd pochodzi Zofia. Jest to fabuła mocno nawarstwiona kolejnymi wersjami tej historii, ponieważ Zofia odkrywa prawdę o sobie powoli, na początku zatajając wiele faktów, a potem powoli odsłaniając je w kolejnych wersjach. Oczywiście, ostatni fragment układanki zostaje odsłonięty na sam koniec..
Nie chciałabym streszczać całej powieści, a raczej zachęcić do tego, żeby po nią sięgnąć. Napisana jest pięknym językiem, wciągającym we wszystkie wątki kolejno przedstawiane. Wbrew pozorom nie jest przegadana, każdy szczegół był w moim odczuciu istotny. Jest to jedna z tych powieści, które sprawiają, że jeszcze długo po przeczytaniu nie można przestać o nich myśleć. Siedzi w głowie uporczywie, nie daje spokojnie odłożyć książki z powrotem na półkę. Zmobilizowałam się i postanowiłam poszerzyć swoją wiedzę o Holocauście, o faktach, o historii. Okazało się bowiem, że moja znajomość tematu jest powierzchowna, że wiele spraw jest do doczytania, doinformowania. Zatem być może niedługo napiszę coś o książce „Czas eksterminacji” Saula Friedlandera, która czeka w kolejce między innymi tytułami.
Wpis przeniesiony z http://dziewczynazalaski.blox.pl/html
Wpis przeniesiony z http://dziewczynazalaski.blox.pl/html
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Dziękuję za każdy komentarz, cenię sobie każdą uwagę odnośnie wpisu i jego zawartości.
Uprzejmie proszę o nieskładanie mi życzeń świątecznych, ponieważ ich nie obchodzę.