Historia prowadzona jest w dwóch nurtach czasowych- jeden dotyczy przeszłości głównej bohaterki, Victorii, a drugi jej teraźniejszości. Historie przeplatają się nawzajem by w pewnym momencie zetknąć się i splatać niczym zawiązywana na pudle życia kokarda. Ale to życie nie jest prezentem, a kokarda jest najmniej dobraną do całości ozdobą.
Victoria została opuszczona przez matkę jeszcze w wieku niemowlęcym i w związku z tym wychowuje się w różnych rodzinach zastępczych, a potem domach dziecka. Jej linia życia naznaczona jest niepowodzeniami, wbrew znaczeniu jakie przynosi ze sobą jej imię. Każda rodzina zastępcza okazuje się fiaskiem, matki zastępcze na ogół są pozbawione empatii, nie dają ani miłości, ani wsparcia, a czasem nawet pożywienia. Victoria tuła się więc od rodziny do rodziny, jej osobowość zaczyna przypominać zamknięty w sobie kaktus. Kłuje, nie chce kontaktu, nie chce rozmów, nie chce bliskości, ani nawet nie chce się o nic starać, choć w środku, w niej jest delikatność i podświadome pragnienie posiadania domu, rodziny.. Świadomie Victoria jest przekonana, że nie potrzebuje nic i nikogo. I z tym przekonaniem trafia do kolejnej zastępczej matki, Elisabeth. Początkowe pełne nienawiści słowa, zachowania i reakcje Victorii zdają się tylko oddalać zastępczą matkę od przybranej córki. Victoria jest zaślepiona własnymi emocjami, nie chce widzieć starań Elisabeth, walczy, kopie, niszczy. Nie nauczona tego, że życie czasem może coś dawać, zamiast ciągle zabierać, Victoria nie rozumie że można kochać i być kochanym. Nie umie przyjmować miłości Elisabeth, ani dawać jej swojej. Musiały minąć miesiące, żeby do dziewczynki dotarło, że jest szczęśliwa, kochana i że znalazła swoje miejsce na ziemi- piękną winiarnię otoczoną bujną roślinnością. Elisabeth przemówiła do dziewczynki mową kwiatów, nauczyła ich znaczenia, troski o nie, a także komunikowania się za pomocą ich języka. Zapomniana od dawna, archaiczna już sztuka przekazywania uczuć za pomocą symbolu określonego w mowie kwiatów otwiera przed Victorią nowy świat. Świat własnych uczuć. I chociaż nie potrafi ona mówić o swoich uczuciach, potrafi wyrazić je sekretnym językiem kwiatów.
W swojej teraźniejszości Victoria ma już 18 lat i właśnie opuszcza dom dziecka. Teraz jej życie zależy już tylko od jej decyzji, od tego co ona postanowi, a nie opiekunka Meredith, czy jakieś instytucje państwowe. Pierwszy miesiąc wolności sprzyja poszukiwaniu kwiatów i sadzeniu własnego ogrodu, bez znaczenia, że znajduje się on w parku miejskim, bez znaczenia, że Victoria nie ma pracy, ani motywacji by ją znaleźć, a nawet bez znaczenia, gdy w końcu przychodzi jej nocować w parku, pod osłoną nieba i gwiazd. Jak widać 18 lat życiowego doświadczenia nie nauczyło jej wiele. Nawet instynkt samozachowawczy wydaje się słabo rozbudowany, bo zamiast wykazać się jakimkolwiek działaniem Victoria popada w odrętwienie, stagnację, którą przerywa jedynie zainteresowanie roślinami. Dopiero głód, który poważnie zagląda jej w oczy powoduje, że dziewczyna w końcu zaczyna rozglądać się za zajęciem zarobkowym. Rzecz oczywista to czego szuka musi mieć związek z kwiatami, nie dziwi więc, że poznajemy Renatę, właścicielkę kwiaciarni, która wbrew narzucającymi się podejrzeniom na temat życia Victorii daje jej szansę i pracę.
Wydawałoby się w tym miejscu, że książka zmierza do prawdziwego szczęśliwego zakończenia. Nic mylnego. Przed Victorią jeszcze kilka ważnych zdarzeń, które zmienią zarówno jej myślenie jak i jej uczucia. Ale nie chcę zdradzać całej fabuły.
To co było pozytywne w tej powieści to przede wszystkim wiarygodna fabuła, nie było naciągania, przesłodzenia, czy papierowych postaci. Dobra, mocna narracja. W sumie powinnam odłożyć ją z poczuciem, że przeczytałam kawał dobre literatury, ale prawdę mówiąc nic takiego nie miało miejsca. Coś mnie przez cały czas drażniło i długo się zastanawiałam co to może być..
Kwiaty kocham od zawsze chyba. Ale nie lubię, wprost nie znoszę ścinania ich. Dla mnie kwiat jest najpiękniejszy w swoim naturalnym środowisku, albo w doniczce, gdzie wiem, że jego życie nie będzie krótkotrwałe, na chwilę w jakimś wazonie, na jakimś stole, na ulotne momenty piękna. Nie lubię i basta i nic mnie nie przekona, że można odczuwać radość z otrzymanego bukietu kwiatów, bo ja czuję tylko żal, że zostały ścięte. Uwielbiam, gdy co roku kwitną moje fiołki, gdy kielichy orchidei wybuchają płatkami jeden po drugim a ich ciężar powoduje, że muszę pomóc łodydze w ich utrzymaniu dodatkowym kijkiem. Uwielbiam kapryśność mojego kaktusa, który raz na kilka lat, w środku zimy wydaje na świat piękny, mieniący się barwami wiosny kwiat. Każdy pączek, każdy płatek, każdy kielich jest dla mnie podziękowaniem za troskę i opiekę jaką otaczam moje kwiaty. Ścinanie ich po to, żeby ktoś miał na chwilę bukiet jest dla mnie barbarzyństwem i spotyka się w moich oczach z brakiem zrozumienia. Dlatego kompletnie nie przemawia do mnie to, że bukiety Victorii mają według opisów autorki ratować małżeństwa, przynosić miłość, czy ukojenie. Chyba nie jestem tak ogromną romantyczką jak autorka, żeby uwierzyć, że jakiś kwiat może wzniecić w małżeństwie pożądanie, albo dać pannie czekającej na miłość narzeczonego. Nie wierzę w coś takiego i przez całą powieść to właśnie ogromnie mi przeszkadzało. Było dla mnie jak fałszywa nuta w całkiem niezłym wykonaniu dobrego utworu. Zgrzytało i tyle.
Dodatkowo.. jestem osobą zakochaną w słonecznikach. Mój bukiet ślubny zrobiony był ze słoneczników. Według autorki słonecznik ma oznaczać „fałszywe bogactwo” i jest złą wróżbą dla małżeństwa. Dla mnie zaś był pięknym, najpiękniejszym dodatkiem jaki mogłam mieć w dniu ślubu i powoli zaczyna mnie męczyć przypisywanie różnym rzeczom pokrętnej symboliki. Moje buty ze względu na odkryte palce też powinny wróżyć nam kiepskie małżeństwo. Na szczęście wiem, że małżeństwo to miłość i praca obojga małżonków nad związkiem, a nie zmienna wynikająca z losowych typu pech czy szczęście. Gdy czarny kto przebiega mi drogę ja się do niego uśmiecham, bo widzę jakie ma piękne oczy. I choć część przesądów czasem mnie drażni to jednak obawiam się, że i tak wolałabym od Marcina żółtą (oznaczającą zdradę lub zazdrość) różę od czerwonej (oznaczającej miłość) bo zwyczajnie, ta żółta bardziej mi się podoba. Ale najlepiej, żeby jak dotychczas, kupował mi kwiaty w doniczkach.
Wpis przeniesiony z http://dziewczynazalaski.blox.pl/html
Wpis przeniesiony z http://dziewczynazalaski.blox.pl/html
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Dziękuję za każdy komentarz, cenię sobie każdą uwagę odnośnie wpisu i jego zawartości.
Uprzejmie proszę o nieskładanie mi życzeń świątecznych, ponieważ ich nie obchodzę.