niedziela, 3 marca 2013

Poczta literacka, audycja pierwsza


Powierzono mi pieczę nad Pocztą Literacką, którą niniejszym powołujemy przy niedzielnych spotkaniach w Polskim Radiu. Pieczę nad listami, które - miejmy nadzieję - do nas napłyną, przynosząc wiersze i opowiadania, poezje i prozę, owoce pierwszych flirtów z muzą, prób artystycznych, świadectwa potrzeby wypowiedzenia się - pisania, która to potrzeba często objawia się w młodości, potem gaśnie; doskwiera ona bardzo wielu ludziom, a nielicznym przez całe życie. Przy czym ten przymus - bo nie używajmy tu niebezpiecznego słowa "powołanie" - ten przymus pisania nie zamyka się i nie wyczerpuje sam w sobie. Współżyje z przymusem komunikowania, owym "podaj dalej!", z młodzieńczych zabaw. Albowiem nie wierzę, by ktokolwiek kiedykolwiek pisał dla siebie, malował czy komponował wyłącznie dla siebie samego. Grzeczność nakazuje "podać dalej" salaterkę czy półmisek. Kurtuazja biesiadnego stołu obowiązuje w trójnasób we wszelkiej twórczości artystycznej. Oczywiście, staje się czymś więcej niż kwestią dobrego wychowania, jest potrzebą, koniecznością, przymusem, wreszcie - spełnieniem i satysfakcją. Oby zawsze satysfakcją!, a nie czymś bolesnym, przykrym, pomyłką, żalem i rozczarowaniem. Ale i tę ciemną stronę trzeba mieć na uwadze, jeśli już ktoś decyduje się własne dzieło dać do spróbowania innym.

   Z tej konstatacji bynajmniej nie wynika, że Poczta Literacka zamieni się w surowy trybunał, ferujący sądy bezwzględne, a wyroki kategoryczne. Nie miałaby wówczas najmniejszego sensu - w moim skromnym przekonaniu głównego pocztmistrza, który ma ochotę pogawędzić o pisaniu, a nie wyżywać się na kimkolwiek, kto przyśle doń list w dobrej wierze. W tym polubownym nastroju pocztmistrz nie ma zamiaru nikomu czynić krzywdy, ale też prosi aby i jemu krzywdy na duszy nie czyniono, prosi o listy, które w najgłębszym przekonaniu nadawcy m u s z ą  z o s t a ć  w y s ł a ne. Powtarzam: muszą. Muszą i kropka.
  Od razu też pocztmistrz generalny zastrzega się, że nikomu nie będzie odpisywał, lecz odpowie wyłącznie na antenie. Zachowa sobie również prawo do przemilczeń wówczas, gdy okaże się ono błogosławione dla obu stron. Wreszcie musi wyrazić obawę, że czasem - mimo najlepszych chęci - nie będzie w stanie odpowiedzieć na każdy list. Zawczasu więc zastrzega sobie prawo wyboru.
Tyle zastrzeżeń na początek, gdyż dalej pocztmistrz nie jest w stanie się mądrzyć, ponieważ nie otrzymał jeszcze ani jednego listu. I czeka dopiero na pierwszą przesyłkę.
  Dzieje nas uczą, że bywały różne poczty. Możemy wymienić pocztę miłosną, handlową, prywatną, urzędową, dyplomatyczną, pantoflową. I tak dalej. Do dziś trwa spór, która byłą pierwsza? Poczta miłosna czy poczta handlowa? Zapewne nie rozstrzygniemy nigdy tego sporu. Choć osobiście przychylam się miłosnej, najpiękniejszej ze wszystkich poczt. Zresztą, wkrótce ludzkim zwyczajem uległy one symbiozie: "Przysyłam ci sto karetów wina, sto amfor oliwy i sto osłów, a ty przyślij mi najurodziwszą córkę swą". Od tamtej pory spór o toczy pierwszeństwo należy dać poczcie miłosnej czy handlowej - stracił wszelki sens.
 
  Potrzebom poczty służyły, jak wiadomo, tabliczki gliniane, woskowe, skorupy, liście palmowe, kora drzewna, trzcina bambusowa, papirus i Bóg wie co jeszcze. Jako środki transportu służyli biegacze, gońcy, czyli hermerodromi, konie pocztowe, gołębie pocztowe, wreszcie samoloty pocztowe, które pilotował Antoine de Saint-Exupery. Czy możemy wyobrazić sobie, ile poczty namnożyło się w ciągu czterech tysięcy lat! (Bo Egipcjanie wymyślili pocztę już na dwa tysiące lat przed Chrystusem.) Ile to ludzie ponapisywali! I czego to nie można by znaleźć w tej poczcie! I jakże to wszystko posegregować na pocztę prywatną, urzędową, miłosną, handlową.. Próżny trud!
  Wszak jednak wiadomo bez wątpienia, że najosobliwsza z tych wszystkich poczt jest Poczta Literacka!
  A dlaczego?
  Nie tylko dlatego, że jest najprawdziwsza w poczt. Bez literatury nie byłoby pisma, a bez pisma nie byłoby poczty. Innymi słowy - bez pisania nigdy, ale to nigdy nie byłoby żadnej poczty. A któż powie, że człowiek, który powziął myśl stworzenia znaków, liter, pisma - któż powie, że ten człowiek nie był artystą? Najprawdziwszym, najrzetelniejszym pisarzem, jaki się narodził! To on rozpoczął działalność pisarską w naszym imieniu, w imieniu człowieka. Właśnie on w zamierzchłych dziejach. w chwili, którą warto sobie wyobrazić, przeżył ten cudowny moment, kiedy słowo zapisane sprzęgło się z pięknem. Były to narodziny literatury. Co potem z tym zrobiono to już całkiem inna sprawa. Ale zdaniem pocztmistrza - nie warto pisać, jeśli się nie ma w sobie cząstki tamtego człowieka, jeśli się o nim zapomniało. O naszym fundatorze pierwszej Poczty Literackiej.

  Pragnę wyjaśnić jeszcze jeden szkopuł, związany z osobliwością tej szczególnej naszej poczty, Poczty Literackiej. Winna ona budzić zaufanie, jak każda przyzwoita poczta, lecz bez zachowania tajemnicy korespondencji!, co każdą inną pocztę natychmiast kompromituje. tymczasem listy, utwory, które do nas nadejdą mogą być przeznaczone na użytek publiczny. Otrzymamy teksty z przyzwoleniem ich publicznej oceny. Pocztmistrz ma zatem rolę trudną i dlatego woli stać się powiernikiem niż sędzią. Przeto nie będzie stosował wybiegów analogicznych rubryk prasowych (więc inicjałów, skrótów, pseudonimów), nie będzie nikomu wystawiał cenzurek ani posługiwał się wygodną formułką: "Na publikację jeszcze za wcześnie!". Natomiast będzie się do każdego zwracał pełnym imieniem i nazwiskiem, w ten sposób dziękując za zaufanie. Albowiem ma ochotę pogawędzić, porozmawiać o tym, co mu nadesłano, a co właśnie przeczytał,
  Otwiera zatem Pocztę Literacką i czeka na listy.
  Natomiast o tym, czy mu szczęście dopisze, opowiem słuchaczom za trzy tygodnie o tej samej porze.
  A teraz żegnając się przypominam, że do Poczty Literackiej można pisać kaligraficznie, literą rzymską i grecką, można atramentem, można na maszynie, a zawsze można - trzciną na śniegu.


Poczta literacka, Jerzy Krzysztoń, Spółdzielnia Wydawnicza "Czytelnik", Warszawa 1985, str. 5-8

Czytaj więcej

czwartek, 28 lutego 2013

"W ofierze Molochowi" Asa Larsson

Asa Larsson jest genialna! pomyślałam sobie w połowie lektury W ofierze Molochowi. Nie mogłam się oderwać, powieść była w pewien sposób pasjonująca, choć częściowo były do przewidzenia losy niektórych bohaterów, to jednak ciekawość jak to się potoczy dalej, była ogromna. I wtedy, tuż przed zakończeniem, ten fatalny moment. Jak w Aż gniew twój przeminie zakochałam się niemalże w Rebece Martinsson, tak pod koniec kolejnej książki z cyklu, miałam ochotę, ogromną ochotę, co najmniej na nią nawrzeszczeć. Ponownie przyczyną był sposób, w jaki bohaterka Asy Larsson potraktowała psa. I tak, musiała dokonać trudnego wyboru i rozumiem czemu dokonała właśnie takiego. Ale winną za zachowanie psa była tylko ona, ona, która nie potrafiła nauczyć Very podstawowych komend, by móc na psa liczyć własnie w takich sytuacjach. Dlatego mimo, że rozumiem czemu musiała tak postąpić, tak nadal jestem okropnie zła. Co potwierdza jak sugestywną postać stworzyła Asa Larsson, bo złoszczę się na Rebekę jak na kogoś realnego, a nie na wymyśloną postać.


Fabuła W ofierze Molochowi podobnie jak w poprzedniej części, nawiązuje do odległej przeszłości małego miasteczka Kiruna, do którego sto lat wcześniej przybyła pewna młoda nauczycielka, Elina Petersson, kobieta o dość nowoczesnych poglądach, która wybrała nauczycielstwo, by móc pozostać niezależną od innych. W tych trudnych czasach samotna kobieta miała jednak nadal mało do powiedzenia, jej rola ciągle była ograniczona do bycia żoną i matką, a w najgorszym wypadku, gdy była samotna, szybko otrzymywała etykietę puszczalskiej  niezależnie od tego, czy prowadziła się dobrze, czy faktycznie lubiła towarzystwo mężczyzn. A Elina polubiła nawet bardzo towarzystwo jednego mężczyzny, co nie podobało się jego rywalom..

W czasie teraźniejszym ponownie dochodzi do morderstwa. Ginie starsza kobieta, zabita widłami we własnym łóżku, a jedyny świadek, Marcus, który mógł widzieć mordercę ma zaledwie siedem lat i radząc sobie z tragedią na swój sposób, ucieka w świat wyobraźni, usuwając z pamięci tragiczną noc. Dotarcie do jego wspomnień jest więc kluczowe w prowadzonym śledztwie, podobnie jak dotarcie do kochanka zabitej kobiety. Gdy Rebeka zaczyna się zajmować tą sprawą zostaje ona dość szybko jej odebrana dzięki staraniom podstępnego i zawistnego kolegi po fachu, Carla von Post, który po raz kolejny próbuje w ten sposób rozwinąć swoją karierę i pogrążyć Rebekę, od samego początku sugerując jej niedociągnięcia i brak stabilności psychicznej. Prowadząc dochodzenie topornie i z kompletnym brakiem wyczucia, aresztuje on wreszcie niewinnego człowieka, zapomni o ważnych procedurach, by ostatecznie doprowadzić do kompromitacji tylko własnej osoby. Co niewątpliwie daje satysfakcję dla takiego triumfu sprawiedliwości.

Co mają ze sobą wspólnego Elina i Marcus, siedmioletni wnuczek zamordowanej kobiety? Jak się okaże, bardzo wiele, jak również, że śmierć jego babci nie była przypadkowa, podobnie śmierć jego ojca trzy lata wcześniej. Układanka zaczyna się rozjaśniać dość szybko w głowie, ale ważne detale, są odsłaniane powoli, przeplatając przeszłość z udziałem Eliny w roli głównej, z teraźniejszością  w której najważniejsze jest uratowanie życia Marcusa. Bo jak się okazuje, chłopcu również grozi śmiertelne niebezpieczeństwo.

Mogę tylko potwierdzić to, co już było wspominane na kilku blogach - Asa Larsson jest tylko z tomu na tom  coraz lepsza. Jakkolwiek stosuje jeden schemat dla swojej fabuły, sięgając do przeszłości, która odcisnęła się swym piętnem na teraźniejszości, tak jednak rozwinięcie poszczególnych wątków za każdym razem jest coraz bardziej interesujące. Gorąco polecam!


W ofierze Molochowi, Asa Larsson, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2013


Czytaj więcej

niedziela, 24 lutego 2013

Słodka trylogia pod Amorem

Ostatnie dni nie należały do najłatwiejszych dla mnie. Parę trudnych momentów spowodowało pewien stan zawieszenia.
Tymczasem więc sięgam po lektury lekkie, łatwe, nie zmuszające do myślenia. Podejrzewam, że gdyby nie te okoliczności, nigdy nie przeczytałabym słynnej trylogii Eriki Leonard, o której może napiszę w innym poście. Zakładam też, że gdyby nie te wszystkie emocje, trylogia Małgorzaty Gutowskiej - Adamczyk o Cukierni pod Amorem, nadal musiałaby czekać na swoją kolej. Okazuje się, że ta babska literatura, którą na ogół raczej omijam, dodała mi nieco otuchy. Ta możliwość czytania, dość bezmyślnego, pozwoliła oderwać się na krótkie chwile od ponurej rzeczywistości. I jestem, bez sarkazmu, ani ironii, wdzięczna że istnieją takie pozycje i dopiero teraz rozumiem w ogóle zasadność ich istnienia, bo to właśnie lektura obu trylogii pozwoliła na gdzieś tam podświadome uspokojenie sobie pewnych spraw w głowie.


Cukiernia pod Amorem to dość ciekawie skomponowana saga rodzinna, której początek sięga końcówki XIX wieku, by przeplatając przeszłość z teraźniejszością, a więc w powieści rokiem 1995, dotrzeć do czasów aktualnych. Chyba najbardziej podobał mi się w niej ten zabieg, oraz niejednoznaczne zakończenie, czym autorka spowodowała, że upodobałam sobie szczególnie tom trzeci. Owo zakończenie właśnie wydostało mnie nieco ze swoistej apatii, bo rozruszało w końcu szare komórki, by wymyślać możliwe scenariusze dalszych losów Igi Hryć, Xaviera Toroszyna, Waldemara Hryć i na początku dość negatywnej postaci, a jednak podobnie jak wszyscy bohaterowie, po prostu szukającej swojego szczęścia, Heleny Nierychło. Niektóre mogą być mniej lub bardziej oczywiste. Samo jednak dopowiadanie sobie ich losów było ciekawym momentem tuż po zamknięciu ostatniej strony trzeciego tomu.

Cofając się w przeszłość autorka rozpoczyna historię od rodu Zajezierskich, którego kolejne losy, związane z zaborem rosyjskim, przeplatają się z zawirowaniami historycznymi, ale również, zwykłymi, ludzkimi namiętnościami i błędami, które nawet w obliczu Historii, nie ulegają większej zmianie, co najwyżej, muszą się bardziej podporządkowywać jej regułom. W teraźniejszości zaś, w małym, wymyślonym przez autorkę Gutowie, tuż przy prowadzonej przez rodzinę Hryciów "Cukierni pod Amorem" rozpoczęte niedawno wykopaliska archeologiczne dokonują niezwykłego odkrycia. Dokopując się do podziemi przechodzących przez cały gutowski rynek, natrafiają na zmumifikowane zwłoki kobiety, która ściska w dłoniach stary, wyglądający na co najmniej średniowieczny, złoty pierścień. Jest zagadką kim jest kobieta, oraz skąd wzięła pierścień, w którym Waldemar Hryć rozpoznaje starą, rodową pamiątkę, od dawna poszukiwaną przez jego matkę Celinę. Niestety, znalezisko zbiega się z pobytem Celiny w szpitalu, po dość groźnym wylewie, który unieruchamia ją na wiele tygodni. Wnuczka Celiny, Iga Hryć, zaintrygowana zagadką związaną ze zniknięciem pierścienia, próbuje odtworzyć jego kolejne losy i odkryć, jak znalazł się w posiadaniu tajemniczej kobiety. Niestety, nie pomaga jej w tym gorący okres związany z gutowskim świętem, powodujący zwiększoną ilość pracy w cukierni, ani ojciec, który niespodziewanie się zakochał..

Przeplatając przeszłość z teraźniejszością, autorka przeprowadza czytelnika kolejno do rozwiązania zagadki kim była znaleziona przez archeologów kobieta, choć pozostaje w sferze domysłów, skąd wzięła zabytkowy pierścień. Pojawia się tu cała galeria postaci, przodków Celiny, których losy można śledzić na kartach związanych z przeszłością jednocześnie wracając co parę stron do teraźniejszości.

Jest sporo w tej książce mankamentów, które zapewne normalnie, uwierałyby mnie dużo bardziej. Przede wszystkim za dużo opisów jedzenia i tego co stawiano na hrabiowskim stole podczas poszczególnych świąt. Na pewno miało to na celu opisanie w szczegółach wszelkich zwyczajów w ówczesnym polskim domu, ale mnie to chwilami nużyło. Dialogi bywają skonstruowane dziwnie.
Szczególnie te Igi z jej chłopakiem Łukaszem, archeologiem Rafałem, a później Xavierem. Ale pewnie chodziło o młodość i nieporadność dziewczyny w relacjach damsko - męskich. Tak to sobie tłumaczyłam. Bo wyjątkowo, miałam to naprawdę w nosie, że nie jest to arcydzieło literackie. W końcu najważniejsza jest przyjemność czytania. Dlatego, polecam. Bo może to nie jest genialna książka, ale zwyczajnie - interesująca. Momentami nawet wciągająca. Dobra na pewno w jakimś momencie kiepskiego samopoczucia. Mi pomogła, dlatego zostaje na półkach.


Cukiernia pod Amorem, Małgorzata Gutowska - Adamczyk, Wydawnictwo Nasza Księgarnia, 2010-2011


Czytaj więcej

piątek, 22 lutego 2013

Słuchając pieśni wiatru

“There’s no such thing as perfect writing. Just like there’s no such thing as perfect despair.” *

Nie istnieje coś takiego jak doskonałe pisarstwo, tak sam jak nie istnieje coś takiego jak doskonała rozpacz. (tłum. własne, bardzo możliwe, że niedoskonałe)

Ponieważ dotąd udało mi się zapoznać z większością przetłumaczonych pozycji jednego z moich ulubionych pisarzy, do jakich zaliczam Harukiego Murakamiego, sięgnięcie po te nieprzetłumaczone było kwestią czasu. Trudnością była jedynie blokada językowa, ale trudności trzeba w końcu pokonywać..Hear the Wind Sing jest pierwszą nowelą jaką napisał Haruki Murakami i jedną z niewielu nieprzetłumaczonych dotąd na inne języki, oprócz angielskiego, ale również w tej wersji dostępną tylko na terenie Japonii. Pierwszy raz ukazała się w czerwcu 1979 roku w magazynie literackim "Gunzo" i stanowi pierwszą część "Trylogii Szczura" (Trylogy of the Rat), której kontynuacją jest Pinball, również nieprzetłumaczona, oraz wydana już w języku polskim, Przygoda z owcą.

Gdybym miała ocenić w skrócie o czym jest Hear the Wind Sing powiedziałabym, że o pisarzu, który opowiada historię swojej inspiracji i początku trudnego powołania jakim jest pisanie powieści. Byłoby to jednak spłaszczeniem tej wielowymiarowej historii, choć niewąptliwie przedstawieniem jej najważniejszego wątku.

Nowela jest zbudowana z drobnych rozdziałów, w zasadzie czegoś w rodzaju podrozdziałów. Są one przerywane w dowolnym momencie, choć na ogół każdy z nich ma choć drobną puentę. Można by wymienić kilka części, jakie są przewijane przez tę krótką opowieść -  część główną, dziejącą się tu i teraz, część poboczną o przeszłości głównego bohatera, część marginalną, zawierającą fragmenty audycji lokalnego radia, oraz część spinającą całość, swego rodzaju klamrę, czyli historię pewnego pisarza, który zainspirował bohatera Hear the Wind Sing do pisania.

Część główna dzieje się latem 1970 roku, dokładnie w sierpniu, między szóstym, a dwudziestym szóstym sierpnia, latem upalnym, przekraczającym rekordowe temperatury, z ogromną wilgotnością powietrza. Miejscem akcji jest małe miasteczko, położone z jednej strony nad oceanem, z drugiej w pobliżu gór. Lokalizacja niemalże arkadyjska, z całym dobrobytem krajobrazu i gorącego lata. Lata, które główny bohater, bezimienny, najprawdopodobniej alter ego autora, próbuje jakoś przetrwać wraz ze swoim przyjacielem, Szczurem, przed wyjazdem na studia do Tokio. Na ogól zabijają czas przesiadując w barze J-a, pijąc piwo, jedząc frytki i grając na automatach. Czasami prowadzą dziwne rozmowy. Jak te o czytaniu, gdy Szczur pyta swojego przyjaciela po co ten czyta książki ("a po co pijesz piwo?"), czy o pisaniu własnej powieści o rozbitkach. Dziwne dialogi, bez puenty, tradycyjnie przewijające tematy trywialne z tymi naprawdę ważnymi, są zapowiedzią tych wszystkich dziwnych rozmów, jakie będą odbywać bohaterowie Murakamiego w następnych powieściach.

Częścią poboczną są relacje głównego bohatera z kobietami. Tutaj historie jego trzech byłych dziewczyn  trochę przypominały mi te z Norwegian wood, a więc nieudane związki, żal za dawno zmarłą dziewczyną, która popełniła samobójstwo, brak umiejętności zrozumienia dlaczego w danej chwili podjęło się takie, a nie inne decyzje. I dziewczyna poznana również w tej dziwnej, spowolnionej upałem codzienności, spotkana przypadkiem również w barze J-a, która przypomina nieco w zachowaniu Midori** i z którą relacje również nie zostaną spuentowane.

Klamra spinająca całość i dla mnie też dość istotna część tej noweli, to historia wymyślonego pisarza, Dereka Hartfielda. Oprócz szczegółów biograficznych, związanych z fascynacją samym pisarzem, czy tych związanych z nauką wszystkiego, co najważniejsze o pisaniu, co sprawiło, że nasz bohater zaczął pisać, jest tu fragment powieści Hartfielda, który w pełni wyjaśnia znaczenie tytułu noweli. Myślę, że każdy kto zna choć trochę książki Murakamiego odnotował jego upodobanie do tworzenia przejść między światami (na przykład w Kronice ptaka nakręcacza jest to studnia, w Kafce nad morzem - las), nie zabrakło tego elementu również tutaj. W tej historii są także studnie (choć, tak, trzeba dodać, że to w zasadzie w Kronice ptaka nakręcacza są także studnie), ale są one wyjątkowe, bowiem są bezdenne, wykopane na powierzchni Marsa, przez Marsjan we własnej osobie. Jednak Marsjanie kopiąc te studnie nigdy nie dokopali się do wody. Studnie więc są zagadką, którą bada bohater tej historii. Zagadka pozostaje bez rozwiązania, toteż pewnego dnia, zmęczony atmosferą Marsa, schodzi do jednej ze studni, a tam, znajdując jaskinię, idzie długo prosto przed siebie. Gdy odnajduje wyjście po jej drugiej stronie okazuje się, że świat się nieco zmienił.. I tylko wiatr śpiewał o tym, co się wydarzyło..

Na początku czytanie po angielsku szło mi opornie. Z jedną ręką w słowniku (ale dla utrudnienia, angielsko - angielski), a z drugą w książce, czytałam dość wolno. Z czasem, gdy historia zaczęła mnie wciągać, gdy angielski przestał być tak uciążliwy, odkryłam, że czytanie w tym języku sprawia mi coraz mniej trudności! Jest ogromną przyjemnością odkrywać swoje własne możliwości językowe, sprawdzać, ile jest się w stanie zrozumieć, no i co najważniejsze, spostrzegać, że po angielsku, czy tłumaczony na polski, to ciągle ten sam, dziwaczny nieco z pewnego punktu widzenia Murakami. Wielbicielom autora polecam w ciemno. W tej noweli są wszystkie charakterystyczne elementy jego prozy. Dzięki niej zresztą też widać, jak rozwinął się jego warsztat, ale jednocześnie, że już od początku miał to charakterystyczne coś w swoim pisarstwie.



Hear the Wind Sing, (oryg. 風の歌を聴け Kaze no uta o kike) Haruki Murakami, Kodansha International, 1997, tłumaczył Alfred Birnbaum
* str. 3
** bohaterka Norwegian Wood
Czytaj więcej
Obsługiwane przez usługę Blogger.

Autorzy

A.S.Byatt Adam Bahdaj Adriana Szymańska Agata Tuszyńska Agatha Christie Agnieszka Jucewicz Agnieszka Topornicka Agnieszka Wolny-Hamkało Alan Bradley Albert Camus Aldona Bognar Alice Hoffman Alice Munro Alice Walker Alona Kimchi Andrew Mayne; tajemnica Andrzej Dybczak Andrzej Markowski Andrzej Stasiuk Ann Patchett Anna Fryczkowska Anna Janko Anna Kamińska Anna Klejznerowicz Anne Applebaum Anne B. Ragde Anton Czechow Antoni Libera Asa Larsson Augusten Burroughs Ayad Akhtar Barbara Kosmowska Bob Woodward Boel Westin Borys Pasternak Bruno Schulz Carl Bernstein Carol Rifka Brunt Carolyn Jess- Cooke Charlotte Rogan Christopher Wilson Colette Dariusz Kortko David Nicholls Diane Chamberlain Dmitrij Bogosławski Dorota Masłowska Edgar Laurence Doctorow Eduardo Mendoza Egon Erwin Kisch Eleanor Catton Elif Shafak Elżbieta Cherezińska Emma Larkin Eshkol Nevo Ewa Formella Ewa Lach Francis Scott Fitzgerald Frank Herbert Franz Kafka Gabriel Garcia Marquez Gaja Grzegorzewska Greg Marinovich Grzegorz Sroczyński Guillaume Musso Gunnar Brandell Haruki Murakami Henry James Hermann Hesse Hiromi Kawakami Honore de Balzac Ignacy Karpowicz Igor Ostachowicz Ilona Maria Hilliges Ireneusz Iredyński Iris Murdoch Irvin Yalom Isaac Bashevis Singer Ivy Compton - Burnett Jacek Dehnel Jakub Ćwiek Jan Balabán Jan Miodek Jan Parandowski Jerome K. Jerome Jerzy Bralczyk Jerzy Krzysztoń Jerzy Pilch Jerzy Sosnowski Jerzy Stypułkowski Jerzy Szczygieł Joanna Bator Joanna Fabicka Joanna Jagiełło Joanna Marat Joanna Olczak - Ronikier Joanna Olech Joanna Sałyga Joanna Siedlecka Joanna Łańcucka Joanne K. Rowling Joao Silva Jodi Picoult John Flanagan John Green John Irving John R.R. Tolkien Jonathan Carroll Jonathan Safran Foer Joseph Conrad Joyce Carol Oates Judyta Watoła Juliusz Słowacki Jun'ichirō Tanizaki Karl Ove Knausgård Katarzyna Boni Katarzyna Grochola Katarzyna Michalak Katarzyna Pisarzewska Kawabata Yasunari Kazuo Ishiguro Kelle Hampton Ken Kesey Kornel Makuszyński Krystian Głuszko Kurt Vonnnegut Larry McMurtry Lars Saabye Christensen Lauren DeStefano Lauren Oliver Lew Tołstoj Lisa See Liza Klaussmann Maciej Wasielewski Maciej Wojtyszko Magda Szabo Magdalena Tulli Maggie O'Farrel Majgull Axelsson Marcin Michalski Marcin Szczygielski Marcin Wroński Marek Harny Marek Hłasko Maria Ulatowska Marika Cobbold Mariusz Szczygieł Mariusz Ziomecki Mark Haddon Marta Kisiel Mathias Malzieu Mats Strandberg Matthew Quick Małgorzata Gutowska - Adamczyk Małgorzata Musierowicz Małgorzata Niemczyńska Małgorzata Warda Melchior Wańkowicz Michaił Bułhakow Milan Kundera Mira Michałowska (Maria Zientarowa) Natalia Rolleczek Nicholas Evans Olga Tokarczuk Olgierd Świerzewski Oriana Fallaci Patti Smith Paulina Wilk Paullina Simons Pavol Rankov Pierre Lemaitre Piotr Adamczyk Rafał Kosik Richard Lourie Rosamund Lupton Roy Jacobsen Ryszard Kapuściński Sabina Czupryńska Sara Bergmark Elfgren Sarah Lotz Serhij Żadan Siergiej Łukjanienko Stanisław Dygat Stanisław Ignacy Witkiewicz Stanisław Lem Sue Monk Kidd Suzanne Collins Sylvia Plath Szczepan Twardoch Sławomir Mrożek Tadeusz Konwicki Terry Pratchett Tomasz Lem Tore Renberg Tove Jansson Trygve Gulbranssen Umberto Eco Vanessa Diffenbaugh Virginia C. Andrews Vladimir Nabokov Wiech William Shakespeare William Styron Wioletta Grzegorzewska Wit Szostak Witold Gombrowicz Wladimir Sorokin Wojciech Tochman Zofia Chądzyńska Zofia Lorentz Zofia Posmysz

Popularne posty

O mnie

Moje zdjęcie
Nie lubię kawy na wynos: zawsze się oparzę i obleję. Maniakalnie oglądam "Ranczo" i jeszcze "Brzydulę".Uwielbiam zimę. I wiosnę. I jesień. I deszcz. Lubię ludzi. Kocham zwierzęta. Czytam, więc wmawiam sobie, że myślę.