Ostatnie dni nie należały do najłatwiejszych dla mnie. Parę trudnych momentów spowodowało pewien stan zawieszenia.
Tymczasem więc sięgam po lektury lekkie, łatwe, nie zmuszające do myślenia. Podejrzewam, że gdyby nie te okoliczności, nigdy nie przeczytałabym słynnej trylogii Eriki Leonard, o której może napiszę w innym poście. Zakładam też, że gdyby nie te wszystkie emocje, trylogia Małgorzaty Gutowskiej - Adamczyk o Cukierni pod Amorem, nadal musiałaby czekać na swoją kolej. Okazuje się, że ta babska literatura, którą na ogół raczej omijam, dodała mi nieco otuchy. Ta możliwość czytania, dość bezmyślnego, pozwoliła oderwać się na krótkie chwile od ponurej rzeczywistości. I jestem, bez sarkazmu, ani ironii, wdzięczna że istnieją takie pozycje i dopiero teraz rozumiem w ogóle zasadność ich istnienia, bo to właśnie lektura obu trylogii pozwoliła na gdzieś tam podświadome uspokojenie sobie pewnych spraw w głowie.
Cukiernia pod Amorem to dość ciekawie skomponowana saga rodzinna, której początek sięga końcówki XIX wieku, by przeplatając przeszłość z teraźniejszością, a więc w powieści rokiem 1995, dotrzeć do czasów aktualnych. Chyba najbardziej podobał mi się w niej ten zabieg, oraz niejednoznaczne zakończenie, czym autorka spowodowała, że upodobałam sobie szczególnie tom trzeci. Owo zakończenie właśnie wydostało mnie nieco ze swoistej apatii, bo rozruszało w końcu szare komórki, by wymyślać możliwe scenariusze dalszych losów Igi Hryć, Xaviera Toroszyna, Waldemara Hryć i na początku dość negatywnej postaci, a jednak podobnie jak wszyscy bohaterowie, po prostu szukającej swojego szczęścia, Heleny Nierychło. Niektóre mogą być mniej lub bardziej oczywiste. Samo jednak dopowiadanie sobie ich losów było ciekawym momentem tuż po zamknięciu ostatniej strony trzeciego tomu.
Cofając się w przeszłość autorka rozpoczyna historię od rodu Zajezierskich, którego kolejne losy, związane z zaborem rosyjskim, przeplatają się z zawirowaniami historycznymi, ale również, zwykłymi, ludzkimi namiętnościami i błędami, które nawet w obliczu Historii, nie ulegają większej zmianie, co najwyżej, muszą się bardziej podporządkowywać jej regułom. W teraźniejszości zaś, w małym, wymyślonym przez autorkę Gutowie, tuż przy prowadzonej przez rodzinę Hryciów "Cukierni pod Amorem" rozpoczęte niedawno wykopaliska archeologiczne dokonują niezwykłego odkrycia. Dokopując się do podziemi przechodzących przez cały gutowski rynek, natrafiają na zmumifikowane zwłoki kobiety, która ściska w dłoniach stary, wyglądający na co najmniej średniowieczny, złoty pierścień. Jest zagadką kim jest kobieta, oraz skąd wzięła pierścień, w którym Waldemar Hryć rozpoznaje starą, rodową pamiątkę, od dawna poszukiwaną przez jego matkę Celinę. Niestety, znalezisko zbiega się z pobytem Celiny w szpitalu, po dość groźnym wylewie, który unieruchamia ją na wiele tygodni. Wnuczka Celiny, Iga Hryć, zaintrygowana zagadką związaną ze zniknięciem pierścienia, próbuje odtworzyć jego kolejne losy i odkryć, jak znalazł się w posiadaniu tajemniczej kobiety. Niestety, nie pomaga jej w tym gorący okres związany z gutowskim świętem, powodujący zwiększoną ilość pracy w cukierni, ani ojciec, który niespodziewanie się zakochał..
Przeplatając przeszłość z teraźniejszością, autorka przeprowadza czytelnika kolejno do rozwiązania zagadki kim była znaleziona przez archeologów kobieta, choć pozostaje w sferze domysłów, skąd wzięła zabytkowy pierścień. Pojawia się tu cała galeria postaci, przodków Celiny, których losy można śledzić na kartach związanych z przeszłością jednocześnie wracając co parę stron do teraźniejszości.
Jest sporo w tej książce mankamentów, które zapewne normalnie, uwierałyby mnie dużo bardziej. Przede wszystkim za dużo opisów jedzenia i tego co stawiano na hrabiowskim stole podczas poszczególnych świąt. Na pewno miało to na celu opisanie w szczegółach wszelkich zwyczajów w ówczesnym polskim domu, ale mnie to chwilami nużyło. Dialogi bywają skonstruowane dziwnie.
Szczególnie te Igi z jej chłopakiem Łukaszem, archeologiem Rafałem, a później Xavierem. Ale pewnie chodziło o młodość i nieporadność dziewczyny w relacjach damsko - męskich. Tak to sobie tłumaczyłam. Bo wyjątkowo, miałam to naprawdę w nosie, że nie jest to arcydzieło literackie. W końcu najważniejsza jest przyjemność czytania. Dlatego, polecam. Bo może to nie jest genialna książka, ale zwyczajnie - interesująca. Momentami nawet wciągająca. Dobra na pewno w jakimś momencie kiepskiego samopoczucia. Mi pomogła, dlatego zostaje na półkach.
Cukiernia pod Amorem, Małgorzata Gutowska - Adamczyk, Wydawnictwo Nasza Księgarnia, 2010-2011
Ohh uwielbiam Cukiernię pod Amorem. W ogóle lubię takie sagi rodzinne, a już XIX wiek jest genialnym tłem dla takich historii:)
OdpowiedzUsuńO, to może Cię zainteresuje, o ile jeszcze nie czytałaś, "Kapelusz cały w czereśniach" Oriany Fallaci, której dodatkowym atutem jest to, że prawdziwa saga rodzinna :)
UsuńMam na półce. Tylko to kniga ogromna jest, a takie książki przeważnie muszą poleżeć u mnie z rok zanim dojrzeję do czytania.
UsuńZnam to, też tak miałam z niektórym - ot chociażby z Cukiernią :) Ale "Kapelusz.." czyta się naprawdę szybko. I jest w tej powieści coś niezwykłego :)
UsuńJa sagi lubię, ale nie wiem dlaczego Cukiernia w ogóle mnie nie wciągnęłą. Umęczyłam się czytając, bo nudziła mnie okropnie. Pewnie o sposób pisania chodzi bo sama historia jest ok.
OdpowiedzUsuńPierwszy tom mnie też trochę zmęczył, także przez jakiś czas nie zabierałam się za drugi. Ale od połowy drugiego historia trochę mnie wciągnęła. I faktycznie, język jakim jest napisana chwilami po prostu zbyt banalny. Ale to nic, ważne, że mnie odciągała od ponurego tematu.
UsuńPewnie, dla mnie też literatura jest często terapią :) Kiedy mam doła albo stresa sięgam po fantastykę albo po sagi skandynawskie :) Szczególnie te ostatnie są bardzo pomocne.
UsuńNo właśnie, gdyby nie ta terapia ;) oj byłoby ciężko czasami ;) Sagi skandynawski mam w planach, Krystyna czeka na półce :)
UsuńAle napisać czytadło, od którego nie cierpnie skóra i nie zgrzytają zęby, to też sztuka :) Cukiernię sobie zapamiętałam po tych wszystkich blogowych ochach i achach, będę miała na uwadze jak znów najdzie mnie ochota na coś lekkiego i przyjemnego, bo jak szukam w takich momentach po omacku to się nie kończy dobrze :p A zaraz mi się na pewno przyda sympatyczna lektura niezmuszająca do myślenia, będzie w sam raz.
OdpowiedzUsuńA to prawda, są czytadła i czytadła, zgadzam się. Myślę, że gdyby z Cukiernią było tak źle, że zgrzytałabym zębami, to nie byłoby szans na przeczytanie wszystkich trzech tomów. Jako sympatyczną lekturę polecam bez dwóch zdań.
UsuńDoskonale rozumiem Twój pogląd na babskie czytadła i dla mnie również Cukiernia stanowiła miłą niespodziankę:)
OdpowiedzUsuńWłaśnie tak miło czasami się miło..rozczarować ;) Ale jak Książkozaur nie wiem jak wyłapywać takie czytadła, które są właśnie całkiem sympatyczne, żeby unikać tych, które wywołują zgrzytanie zębów..
UsuńNo, na to nie ma recepty. Rozczarowania są równie potrzebne jak zachwyty...szkoda tylko czasu...
UsuńWłaśnie o ten czas chodzi.. Chociaż z czytadłami jest o tyle dobrze, że czyta się je stosunkowo szybko. Ale masz rację, w sumie, te rozczarowania też są czasami potrzebne ;)
UsuńMam, mam i też może niedługo będę czytać. Lubie ogromnie takie opowieści o ludzkich losach.)
OdpowiedzUsuńU mnie też tak czekała na stosowny moment ;)
Usuń