Kierujcie się w życiu fomą, czyli nieszkodliwym łgarstwem - ono da wam odwagę, dobroć, zdrowie i szczęście" Księga Bokonona 1,5*
Tytułowa kocia kołyska, czyli efekt splątania sznurka w pewien sposób w dłoniach, traktowane najwyraźniej jako forma zabawy z dzieckiem, stanowi esencję głównego przekazu tej dziwnej, niesamowitej powieści - wszystko jest pewną formą iluzji, kłamstwem, fomą. I że lepiej się nią w życiu kierować, bo bez tego nie zobaczysz ani kota, ani kołyski.
John, nazywający siebie również Jonaszem, główny bohater i narrator Kociej kołyski rozpoczyna swoistą odyseję swego życia, której celem pierwotnie jest napisanie książki o znamiennym tytule "Dzień, w którym nastąpił koniec świata". Tym dniem miał być według Jonasza szósty sierpnia 1945 roku kiedy to na Hiroszimę została zrzucona bomba atomowa. Nad formułą do bomby atomowej pracowała grupa naukowców, wśród nich wymyślony przez Vonneguta, Felix Hoenniker, który dostał za swoją pracę badawczą Nagrodę Nobla. Śladami naukowca Jonasz trafia do dzieci zmarłego już Hoennikera, z którymi próbuje nawiązać kontakt, by uzyskać materiał o dniu wybuchu bomby. Jednak książka nigdy nie zostanie napisana, znajomość z trójką dzieci współtwórcy bomby atomowej przyniesie nieoczekiwany rezultat dla Johna, a ostatecznie powiedzie wszystkich do republiki San Lorenzo, niezależnej od reszty świata, usytuowanej na wyspie, gdzie religią zakazaną, a więc wyznawaną przez wszystkich jest bokononizm.
Czym jest ów bokononizm? Entuzjastyczną religią, która przyznaje, że każda religia może być zbudowana z kłamstwa, pomysł pewnego rozbitka, który trafił na wyspę San Lorenzo, dostał w jej narzeczu nazwisko Bokonon i stworzył dla republiki nową religię i z automatu również ją zakazał. Każdy kto mimo zakazu będzie jej wyznawcą, zostanie powieszony na haku. Pomysł z hakiem początkowo był tylko blagą, wyłącznie po to, by zachęcić ludzi do wyznawania bokononizmu. Jednak z czasem stał się karą realną wymierzaną za wszystko, włączając w to wszelkiego rodzaju przestępstwa. Gwałt, kradzież, morderstwo, wszystko to podchodziło pod ten jeden paragraf jedynego kodeksu karnego - hak. Dzięki czemu jak powiadają, w San Lorenzo można zostawić pełen portfel na środku ulicy, a po tygodniu po niego wrócić zastając go nienaruszonego w tym samym miejscu.
I tak pewnego dnia John, dziennikarz, wtedy jeszcze chrześcijanin, poszukujący materiału do swojej książki, oraz trójka rodzeństwa Hoenniker, trafiają na wyspę. Splot wydarzeń przypadkowych, lub koniecznych, jak by to powiedział Bokonon, doprowadził ich do takiego końca, jaki był im pisany. A na pewno było pisane Jonaszowi poznanie Księgi Bokonona i zostanie wiernym bokononistą. Księgi nietypowej, bo pisanej ręcznie i cały czas uzupełnianej, w której można dostrzec pewne podobieństwa do Biblii, ale swobodnie przekształcone na rzecz zakłamanego proroka. Przyznającego się otwarcie do swoich kłamstw. Jak powiada Bokonon, sam by nie ufał własnym radom.
Ironia wraz groteskowymi opisami bokononizmu przeplatają się z przemyśleniami o ludzkiej naturze, dziwnych wyborach i ich konsekwencjach, o dobru i złu, które się rozprzestrzenia niczym stworzony przez Hoennikera lód -9, po drodze niszcząc wszystko co napotka. O przypadku i przeznaczeniu, które są jedno brane za drugie. Lub na odwrót.
Piękny styl, choć rozdrobniony na 127 króciutkich rozdziałów, rewelacyjne dialogi, choć czasem prowadzące do abstrakcyjnych wniosków, niezwykła alegoria pozostałości z Hiroszimy w obrazie pozostałości z San Lorenzo, choć do pewnego stopnia absurdalna. Historia, która wyśmiewa i poucza, która dystansuje się do wielu spraw, a jednocześnie nieznośnie przypomina o pewnych przewinieniach. Nasuwają mi się same entuzjastyczne określenia odnośnie treści i stylu Vonneguta. Dotąd przecież znanego mi tylko z cyklu opowiadań Tabakiera z Bagombo. Cóż za przeoczenie!
W skrócie - moc słowa! Polecam!
Kocia kołyska, Kurt Vonnnegut, Mediasat Poland, Kraków 2004
* motto do powieści
Moc słowa na sztandary!
OdpowiedzUsuńFajnie, że dzielisz się swoim entuzjazmem. Mocna rzecz - mocna odpowiedź.
A ja nie czytałam jeszcze Tabakiery :/
Ale "Tabakiera.." nie jest jakaś specjalnie rewelacyjna, w każdym razie nie tak rewelacyjna jak "Kocia kołyska". Ja żałuję, że jeszcze nie czytałam najsłynniejszej jego powieści - "Rzeźni numer 5"..;/
Usuńale paragraf też jest fajowy :D
OdpowiedzUsuńjeszcze przede mną :)
UsuńMoc słowa...a mnie zawsze odrzucało od tej książki, cieszę się, że mi ją "odczarowałaś":)
OdpowiedzUsuńTo ja się cieszę jeszcze bardziej :)
UsuńO jejku mam piękne wspomnienie z Kocią kołyską. Liceum nie wiem chyba II klasa. Lekcja historii. Jakiś nudny temat (choć nasz historyk z każdego tematu potrafił wyciągnąć coś ciekawego). Ja jednak myślami zamiast na lekcji jestem w akcji książki. Potem nie tylko myślami. Potem już w niej siedzę podczytując pod ławką. W którymś momencie wpadam w totalny rechot. Chichram się na całego. Wiem, że to niestosowne zachowanie dlatego staram się nie chichrać a wiadomo im bardziej Prosiaczek zaglądał do środka tym bardziej Puchatka tam nie było! Łzy ciekną mi po policzkach i już nie da rady udawać. Historyk też już nie może udawać, że nie widzi co wyprawiam. Podchodzi do mnie wyciąga książkę z ręki i zaczyna się śmiać mówiąc, że rozumie mój stan. Kiwa mi palcem jednocześnie przed nosem. Było mi tak wstyd, że nigdy więcej nie czytałam na lekcjach pod ławką...Vonneguta:))
OdpowiedzUsuńAleż piękna historia i jaki wspaniały Historyk! Zazdroszczę! :-) Na dodatek w liceum już czytałaś Vonneguta, pięknie! A ja, jak zwykle, pod ławką to czytałam "Lalkę", bo jeszcze nie była przerabiana, a mnie ciągnęło, a raz mnie moja cudowna Polonistka (ale tylko do drugiej klasy, potem przejęła nas.. mniej fajna nauczycielka ;d) przyłapała na czytaniu Szekspira, konkretnie "Wiele hałasu o nic", bo byłam wtedy na fazie jego komedii. W ogóle mi nie przerwała, ani nic nie powiedziała. Potem tylko skomentowała, że w zasadzie Szekspir jest ciekawszy od lekcji poświęconej gramatyce języka polskiego ;-)
UsuńO i widzisz też masz piękną historię związaną z czytaniem pod ławką! Ja natomiast jestem pełna podziwu, że czytałaś Lalkę i Szekspira w liceum! Ja jakoś załapałam lekturowego bakcyla dopiero w III klasie przy Szulcu:)
UsuńA ten Vonnegut to pewnie dzięki tacie:)
O i za pięć minut koniec zmiany. jak ja lubię te drugie zmiany!
Jutro też tu zajrzę. Na faaali!:)
Z tym Szekspirem to przez Musierowicz z kolei. Jeżycjada wtedy trochę mnie wychowywała, muszę przyznać :-) Ale wow, Schulz! Uwielbiam! :-) Ale ja się zakochałam dopiero na studiach. Pisałam jedną z prac magisterskich (nie swoją dodam) na jego temat ;-)
UsuńZapraszam! :-)