Źródło zdjęcia |
Byliśmy jak Jaś i Małgosia, ruszyliśmy w czarny las świata. Są tam pokusy, wiedźmy i demony, o których nam się nie śniło, ale też jest wspaniałomyślność, której nawet w najśmielszych porywach sobie nie wyobrażaliśmy. Nikt nie mógł przemówić w imieniu tych dwojga młodych ludzi, nikt nie mógł prawdziwie opowiedzieć o ich dniach i nocach razem. Mogliśmy to zrobić tylko Robert albo ja. To nasza historia, jak mówił. Odszedł, więc mnie przypadło to zadanie.*
Patti Smith i Robert Mapplethorpe poznali się w pewien upalny, lipcowy dzień 1967 roku. Oboje młodzi, ledwie 21-letni, oboje z poczuciem misji artysty. W tamtych dniach kwitła epoka rock and rolla, pojawiały się kolejne gwiazdy muzyczne i estradowe i kolejne gwiazdy upadały w nałogu prosto w ramiona śmierci. Nowy Jork pełen był bezdomnych, młodych ludzi, którzy próbowali utrzymać się na powierzchni jak najdłużej. Dorywcze prace i marzenia artystów łączyły je w swoistą komunę, której punktem zbornym był hotel o nazwie Chelsea. To tu swoje najlepsze dni przeżyją Patti i Robert, w powolnym odkrywaniu samych siebie, swoich relacji ze sobą i własnego artyzmu. Oboje na zmianę pełniący wobec siebie rolę muzy i artysty natchnionego muzą. On ją ośmielał do pisania, śpiewu, ona pozowała mu do zdjęć. Para zakochanych, czy bardziej brat i siostra, wierni sobie nawzajem przyjaciele?
Poniedziałkowe dzieci to zbiór wspomnień, ułożony w chronologiczny sposób, jednakże jak to bywa ze wspomnieniami, które napływają w różnorodny sposób, są one czasami wyrwane z jakiegoś kontekstu, nachodzą na siebie, zderzają się w zbliżonym punkcie czasowym. Przewijają się przez nie głośne wtedy i teraz nazwiska artystów, tytuły płyt, opłakiwanie kolejno umierających wokalistów i poetów, koncert The Doors na żywo i inne ważne zdarzenia z tamtego okresu, ale motywem przewodnim jest wzajemne uczucie i fascynacja jakie łączą Patti i Roberta. I to właśnie ona nadaje tej książce magię, ponieważ samo życie Patti i Roberta do najłatwiejszych nie należało. Częste głodowanie, brak pieniędzy na czynsz, czy podstawowe środki do przeżycia, łapanie się przypadkowych prac, sięganie po narkotyki, a nawet w przypadku Roberta sięganie po ostateczny sposób zarobku - prostytucję. W takich chwilach naprawdę zastanawiałam się czy sztuka jest tego warta? Tym bardziej, że zdjęcia jakie znalazłam w sieci, te które należą do tych najbardziej artystycznych w ocenie Roberta Mapplethorpe'a są najzwyczajniej w świecie obsceniczne. Jak lubię w sztuce umiejętność operowania ludzkim ciałem, jako swego rodzaju dziełem sztuki, tak jednak zdjęcia Roberta Mapplethorpe'a nie przypadły mi do gustu w ogóle. Natomiast wszystkie zdjęcia, jakie zrobił Patti są przepiękne. Zaskakujące jest jak wiele je różni od tych zdjęć artystycznych.
Jednak Poniedziałkowe dzieci to poetycka opowieść o rodzącym się uczuciu, o oddaniu, które niejednokrotnie wiązało się z rezygnacją z własnych planów i wizji na przyszłość. To historia o dojrzewaniu dwójki artystów, którzy wzajemnie wspierali się w każdym działaniu, motywowali do dalszego tworzenia, na przekór wszelkim przeciwnościom losu. To opowieść o największym bogactwu jakie może dać sobie dwoje ludzi - wzajemnie zrozumienie siebie nawzajem. I trwanie przy sobie, nawet jeśli w pewnym momencie na odległość, stałe utrzymywanie kontaktu, dalsze spędzanie ze sobą czasu i dzielenie się swoją sztuką.
Oprócz poetyckiego języka Patti Smith to przede wszystkim naprawdę pięknie wydana powieść. Rzadko na to zwracam uwagę, dla mnie podstawą jest, żeby książka się nie rozlatywała. Okładki tez rzadko mają znaczenie. Tu uwagę przykuwa już samo zdjęcie na okładce oraz jej faktura. W środku zachwyca już sposób numeracji stron! Zdjęcia przeplatane przez tekst pobudzają wyobraźnię, bo nie tylko przedstawiają tytułowe poniedziałkowe dzieci, ale również ich prace, czy odwiedzane miejsca. I wreszcie wiersze Patti Smith na końcu są jakby piękną, poetycką kropką nad i całej fabuły. To książka z rodzaju tych, po której człowiek łapie notatnik i długopis, ponieważ zaczynają go nachodzić w głowie i wyobraźni jakieś piękne słowa, które warto przelać na papier. Pojawia się mnóstwo obrazów, w szczególności ulice Nowego Jorku, jakieś takie zupełnie inne od tych znanych z filmów, pełne księgarni i parków. Nagle niczym wehikuł czasu czytelnik przenosi się do 1967 roku a każdy dzień jest wart uwiecznienia go na fotografii albo rysunku.
Po prostu - polecam.
Poniedziałkowe dzieci, Patti Smith, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2012
* str, 270
No muszę, muszę przeczytać! :)
OdpowiedzUsuńhi hi :D
UsuńA ja musiałbym, ale raczej nie przeczytam.
OdpowiedzUsuńGdyby dotyczyło innych ludzi w Nowym Jorku, sięgnąłbym pewnie natychmiast. Ale że uważam, że w tamtych latach źródłem prawdziwego rocka była Wielka Brytania, zdecydowanie nie USA - i owszem, mam swoje powody ;P - , które raczej były źródłem narkomanii a muzyka była jedynie dodatkiem, który pozwalał zdobywać na narkotyki kasę, to i historia Patti i Roberta jakoś nie jest czymś, co chciałbym czytać, o! ;)
Po pierwsze - to, że polecam nie oznacza, że zmuszam ;P
UsuńPo drugie - a gdzie ja napisałam, że uważam Nowy Jork tamtego okresu, albo Patti Smith za źródło prawdziwego rocka?? Ja nawet specjalnie fanką rocka nie jestem. Owszem, przyjemna to muzyka, ale żeby zaraz uwielbiać.. Kocham muzykę klasyczną i filmową, przy niej nie jestem w stanie skupić się na niczym innym, bo MUSZĘ słuchać, podczas gdy rock może sobie mruczeć gdzieś w tle a ja mogę czytać, pisać czy pracować.. więc mam do niego stosunek.. raczej neutralny. To historia relacji Patti i Roberta jest tu interesująca, nie ich dzieła - przynajmniej dla mnie.
Ad. po drugie ;) Nigdzie nie napisałaś, ale ja się lubię czepiać ostatnio ;)
OdpowiedzUsuńA jako, że osobiście jestem dużym fanem rocka z tamtych lat, to trochę inaczej, bardziej osobiście ;), podchodzę również do wykonawców i ich historii.
Czepiaj się, czepiaj ;) nie mam w sumie nic przeciwko, przynajmniej jakieś ożywienie jest ;)
UsuńWiesz, rozumiem osobiste podejście, ale ta książka nie jest o narodzinach rocka, ani gwiazdy rocka, bo Patti Smith (swoją drogą przedstawicielka punk rocka) o swojej karierze pisze tyle samo ile o głodzie czy szukaniu pracy - po prostu to był element ich życia i tyle. Natomiast cała książka skupia się na ich relacji - przyjaźni, miłości, oddaniu. Cała plejada gwiazd przewijając się przez książkę jest raczej tłem - ci ludzie wtedy tam byli, przewinęli się gdzieś obok, czasem pogadali z nimi i cała historia rocka w "Poniedziałkowych dzieciach"..;)
Wielka Brytania powiadasz? Czyli kto dokładnie? Bo chyba nie powiesz, że Beatlesi? ;)
Bo jak GB to tylko PInk Floyd ;)
UsuńJak to, kto?
UsuńOk. Po kolei. Kolejność dowolna, niczego nie znacząca.
Niech będzie PF.
Niech będzie Animals.
Niech będzie Black Sabbath.
Niech będzie Deep Purple.
Niech będzie Rainbow.
Niech będzie Manfred Mann.
Niech będzie The Who.
Niech będzie The Yardbirds.
Niech będzie Judas Priest (jakby ktoś nie spodziewał się, założona w 1969)
A z późniejszych niech będzie chociażby Iron Maiden (1975).
O.
O. O. O.
;) ;)
Ty to się rozdrabniasz.. ;P
UsuńBa! ;P
OdpowiedzUsuń