A zatem pojechałam wczoraj odebrać "McDusię" do ulubionej księgarni. Padało i ogółem klimat sprzyjał stanom depresyjnym, a ja miałam mole (książkowe) w brzuchu. Entuzjazm trochę osłabił brak ulubionego pana w ulubionej księgarni, na miejscu którego siedział gbur. Grad pytań o kolejne nowości, jakie zwykle zadaję ulubionemu panu, został przez gbura ucięty w zarodku odpowiedzią "nie ma!", bez zaglądania do katalogu czy na półki, co zawsze robi ulubiony pan. Nic to, wybiegłam w ten deszcz opatulając wcześniej książkę w przezornie zabraną reklamówkę. Długo nie wytrzymałam - czekając na tramwaj odpakowałam paczuszkę z powrotem i zaczęłam czytać. Przed całkowitym wsiąknięciem w lekturę uratował mnie litościwy tramwaj. Powrót do biura wiązał się z powrotem do rzeczywistości. Oczywiście nie byłabym sobą gdybym choć trochę nie podczytywała tak długo wyczekiwanej lektury. W drodze do domu, w pociągu, już bez skrępowania wpadłam do zaśnieżonego Poznania po uszy! Niestety, pociąg jedzie tylko (chlip, chlip) 40 minut, trzeba było zatem nie przegapić swojego przystanku, wysiąść i spełnić obowiązek - wyjść na spacer z Potworami.
Moje Potwory na ogół są bardzo empatyczne. Gdy kiedyś Marcin nie wracał długo ze szkolenia, a ja niczym pani Słowikowa chodziłam od okna do okna i wypatrywałam go niespokojna, bo nie odbierał telefonu (jak się potem okazało, zapomniał wyłączyć wyciszenia po szkoleniu), Potwory chodziły za mną łapa w łapę, podlizując mi ręce. Próbowały uspokoić na swój sposób, a to siadając mi na stopie (Pestka), a to zachłannie zajadając moją rękę (Bruno). Nawet Pan Kot zaczął chodzić z nami od tego okna do okna, w rezultacie tworzyliśmy dziwną bandę ganiająca po mieszkaniu. Gdy wreszcie Marcin wrócił cały i zdrowy ("wybacz mi złotko, ale wieczór był tak piękny, że szedłem piechotką") ja również jak pani Słowikowa zrobiłam mu wyrzuty. A Potwory razem ze mną rzecz jasna, choć na swój sposób. Gdy wróciłam szczęśliwa z egzaminu magisterskiego już jako pani psycholog, Potwory odtańczyły ze mną taniec radości. Ale wczoraj Potwory zupełnie zignorowały moją pilną potrzebę powrotu do domu celem kontynuowania lektury. Niezrażone tajfunem szalejącym w mojej duszy biegały od krzaczka do krzaczka z nieodłączną miną "jeszcze nie skończyliśmy". I tak rada nie rada musiałam uspokoić tajfun i odbyć spacer przepisowo.
Gdy wróciłam do domu i już na dobre wsiąknęłam w "McDusię" lektura jak zwykle minęła błyskawicznie. Nie wiem jak to się dzieje. Człowiek czeka miesiącami, ba latami, a potem parę godzin i już, po wszystkim. Śmiałam się i wzruszałam. Jak zawsze. Wtopiłam w ciepły dom Borejków co zawsze działa na mnie niczym plaster na serce. I choć tak, znalazłoby się parę spraw do ponarzekania, tak, parę mankamentów czy podobnych motywów, nie ma to znaczenia. To nie jest książka do oceniania. To jest książka do wchłaniania. Każdy kto kocha Jeżycjadę wie o czym mówię i wiem, że z tego powodu na pewno sięgnie po tę część. I po następne, bo oczywiście ostania strona zapowiada kolejny tom :) A że pewnie znajdzie się ktoś kto powytyka, ponarzeka, wyciągnie mankamenty na światło dziennie - cóż, ma do tego prawo. Dla mnie są takie książki, które w ogóle nie podlegają ocenie, które są tylko i wyłącznie do odczuwania. Tak traktuję własnie Jeżycjadę. Dlatego bez zachwalania, polecania, czy krytykowania. Jeżycjada, w moim odczuciu, po prostu tego nie potrzebuje :)
Pomijając wątek główny...wyobraziłam sobie właśnie dziwną bandę ganiającą po mieszkaniu ;D
OdpowiedzUsuńPlanuję w najbliższej przyszłości kupić aparat z kamerą. Jak zacznę wrzucać filmiki z tego co wyprawiają czasami Potwory w domu.. No myślę, że filmiki osiągną niezwykłą popularność ;)
Usuń:)))
OdpowiedzUsuńNo dobsz, miałem nie czytać nic o McDusi, póki sam nie przeczytam, ale mam miętki jestem:( Dobrze, że więcej o Potworach (foty, foty) niż o MM, bo pewnie plułbym sobie w brodę, że się złamałem:)
OdpowiedzUsuńhi hi :) No to dobrze, że więcej nie pisałam ;)
UsuńCo do fot Potworów - tak na szybko to w zakładce "Potwory i Spółka :)" ;) i w etykiecie "niecodziennie" jeśli masz ochotę tam zaglądać :) A więcej fot będzie, bo to mój ulubiony temat do fotografowania ;)
Zaraz zajrzę:) Właściwie to mogłaś więcej napisać, a nie zostawiać czytelników na pastwę ich własnej wyobraźni:P
Usuńi tak źle i tak niedobrze ;P
UsuńMarudom nie dogodzisz:P
UsuńWłaśnie widzę i powoli uczę się jak z takimi marudami postępować na przyszłość ;P
UsuńZ marudami krótko i konkretnie:D
UsuńHihi świetna notka:) a i książka znalazła sie na liście zakupów:)
OdpowiedzUsuńA dziękuję :) i cieszę się :) :*
Usuńidę. jutro rano, o ile będę na chodzie idę do księgarni. Myślisz, że spodoba się tak samo 12-latce?
OdpowiedzUsuńSuper!! Chyba powinna się spodobać, ja sama miałam 12 lat jak zaczęłam czytać Jeżycjadę :) i jak widzisz, dotąd mi nie przeszło ;)
Usuńza chwilę jadę kupić.
OdpowiedzUsuńNie mogę się doczekać!!
aaaaa! :D super!! :D :D
UsuńCzytam to z uśmiechem... :)
OdpowiedzUsuńJako dziewczynka przepadałam za książkami Musierowicz, ale teraz entuzjazm mój nieco opadł - na tyle, by książki nie kupować, lecz starać się o pożyczenie :) Bo przeczytam na pewno. Moja ulubiona część cyklu to "Kłamczucha". Przeczytałam ją jako pierwszą i od niej zaczęła się moja sympatia do książek Musierowicz.
OO..szkoda, że trochę entuzjazm opadł. Ja nie wyobrażam sobie półek bez Jeżycjady.. To trochę tak, jakby zabrakło na nich czegoś ważnego :)
UsuńTeż zaczynałam od "Kłamczuchy" ;) No popatrz ;)
Koniecznie muszę przeczytać, jako dziecko zaczytywałam się w Jeżycjadzie :)
OdpowiedzUsuńto tak jak ja ;)
Usuń