Wylot 10 kwietnia był stresujący. Jak to jest bać się latać? To czuć zaciskającą się lodowatą obręcz, a w zasadzie dwie. Jedna dusi mnie na klatce piersiowej, druga w okolicach żołądka. Przeraża mnie każdy dźwięk i każde, w moim odczuciu, minimalne odchylenie od normy. Ze stresu siedzę skamieniała i ciężko mi cokolwiek przedsięwziąć. Próba czytania ponownie spełzła na niczym - litery zlewały mi się w koszmarnego kleksa. Na szczęście mój stres okazał się zbawienny gdy doszło do drugiego lotu. Przerażenie było tak wielkie że w końcu odcięło mnie od świadomości - przespałam huk startu i obudziłam się na godzinę przed lądowaniem. I tak przed naszymi oczami pojawił się Saigon.. Miasto ciągle w ruchu. Miasto pełne hałasu i przykrego zapachu. Dobra, bez dyplomacji - śmierdzące miasto.
W Saigonie spędziliśmy trzy dni. Jednego dnia mogliśmy spenetrować najsłynniejszy targ w Wietnamie - Ben Thanh Market, gdzie kupiłam parę pamiątek, głównie dla bliskich, walcząc z mdłościami podczas spacerów między straganami z jedzeniem (jakkolwiek smacznym, tak jednak.. zapachu nie mogłam znieść) i gdzie mogłam na chwilę oderwać się od grupy. Samodzielne zwiedzanie jest dla mnie zawsze dużo atrakcyjniejsze. Sam targ niestety przypominał stary wizerunek Stadionu Narodowego. Dużo miejsc z ubraniami (za grosze, naprawdę, kupiłam dwie tuniki z jedwabiu), bibelotami wszelkiego typu, biżuterią (moja tradycyjna pamiątka z takich wyjazdów to kolczyki, ale tym razem pozwoliłam sobie na złoto, które jest tam po prostu bardzo tanie - z RPA przywiozłam kolczyki ze słoniami, z Wietnamu z napisem oznaczającym "happiness" mającym oznaczać dla mnie pomyślność), oraz jedzeniem. Które dawało o sobie znać w każdym miejscu tego targu, silnym, przenikającym ubrania..zapachem. Dla mnie nieprzyjemnym do bólu.
W trakcie pobytu w Saigonie mieliśmy wycieczkę do Delty Mekongu. Rzeki, która jest niemalże ośrodkiem przemysłowym - fabryka cegieł, produkcja kokosowych wyrobów - od napoju po słodkie paski przypominające cukierki i inne tego typu miejsca znajdują się u jej brzegów.
A potem kolejna "męska" wycieczka, czyli oglądanie tuneli Cu Chi, miejsca gdzie podczas wojny Wietnamczycy wydrążyli tunele, w których ukrywali się przed Amerykanami. Spędzili tam prawie 17 lat.. W tunelach wąskich, klaustrofobicznych, które ze schronienia mogły bardzo szybko zamienić się w masowy grób po kolejnym bombardowaniu. Dla mnie mało przyjemna wycieczka. Dość przykra raczej..
Po męczarniach w smrodliwym Saigonie nareszcie trafił się dzień dla mnie - okupiony jednak najpierw stresem kolejnym lotem. Tym razem do Hoi An, gdzie spędziliśmy dosłownie jeden dzień nad morzem
Nie muszę chyba dodawać, że bardzo mi się podobał ten dzień. Pogoda może nie była doskonała, ponieważ było wietrznie a słońce było schowane za chmurami, ale woda w morzu była ciepła. Jednak nie było możliwości za bardzo popływać - silne fale bawiły się mną jak marionetką i po pół godzinie prób zrezygnowałam. Za to później, na leżaku, niczym prawdziwa turystka, mogłam spędzić parę miłych chwil z Lalą Jacka Dehnela, która tak mnie wciągnęła, że później w pokoju, czytałam ją do późna w nocy, by z żalem skończyć lekturę. Rano zaś czekała mnie kolejna dawka stresu - lot do Ha Noi.. Które okazało się równie hałaśliwe jak Saigon.
Ciąg dalszy nastąpi...
Na to czekałam te 10 dni :)
OdpowiedzUsuńNa razie tak na gorąco relacja.. Czekam na fotki od kolegi, żeby dać więcej fajniejszych zdjęć, bo moich jest garstka ;) wtedy będzie trochę ciekawiej :)
UsuńCiesze sie, ze wrocilas szczesliwie. I dziekuje za interesujaca relacje. Z niecierpliwoscia czekam na ciag dalszy.
OdpowiedzUsuńZgadzam sie z Toba w zupelnosci - powroty sa najlepsze :)
O tak, powroty to najlepsza część wyjazdów :) ciąg dalszy relacji w poniedziałek niestety dopiero.. ale myślę, że warto poczekać na więcej zdjęć :)
UsuńŚwietna fotorelacja.
OdpowiedzUsuńSama nie kwapię się do latania, nawet do siostry do Niemiec ani do syna do Irlandii bojno mi się wybrać więc mogę tylko zazdrościć tych podróży i doznań z nich wyniesionych i tylko zazdroszczę.)
Też się nie kwapię do latania, sama bym w życiu się na taką wyprawę nie wybrała. Wrażenia mimo że starałam się oddać nieco pozytywniej, w głowie i uczuciach są nieco mniej pozytywne..
UsuńNa to czekałam! Cieszę się, że wróciłaś z akumulatorami naładowanymi wieloma wrażeniami i obrazami:) Już się cieszę na ciąg dalszy :)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że w poniedziałek uda mi się to dopisać wystarczająco ciekawie :) Ale na pewno będą fajniejsze zdjęcia :)
UsuńWiem, że takie podróże są obiektem zazdrosci wielu, ale ten region w ogole nie pociąga. Nie mam na to wytłumaczenia. Za to chętnie bym zobaczyla zdjęcia Twoich sierściuchów.
OdpowiedzUsuńKasiu, ja ciągle zachodziłam w głowę czemu ten kierunek jest tak popularny.. Owszem, przyroda jest tam piękna, ale miasta, zabytki? Szczerze mówiąc nic ciekawego. A samej kultury niewiele tam widać, bo miasta są budowane w stylu europejskim.. Sama w każdym razie nigdy się nie interesowałam Wietnamem, jako miejscem które warto zobaczyć. Nie ja wybierałam kierunek niestety, więc nie miałam wpływu ani na zeszłoroczny ani na tegoroczny..
UsuńTo muszę wrzucić więcej zdjęć Potworów - a póki co kilka znajdziesz w zakładce "Potwory i spółka" ;) i trochę w etykiecie "niecodziennie" ;)
O rany, ależ Twoje psy musiały się naczekać! Zwierzęta nie rozumieją, dlaczego ich właściciel znika i bardzo przeżywają takie rozstania.
OdpowiedzUsuńNo to czekam na więcej fotek :)
Fakt nie rozumieją ;( Marcin mi opowiadał że Bruno codziennie mnie szukał po całym mieszkaniu. Na szczęście też nie mają takiego poczucia czasu jak człowiek więc nie odbierały tej rozłąki jak ja :)
UsuńCieszę się, że wróciłaś cała i zdrowa. Coś w tych powrotach jest takiego, że zawsze są najlepsze :)
OdpowiedzUsuńFantastyczne zdjęcia i czekam na ciąg dalszy :)
Pozdrawiam!
Też się cieszę :) a co do powrotów, to ja najchętniej bym nigdzie nie wyjeżdżała ;)
UsuńPozdrawiam! :)