Powstał w mojej głowie istny bałagan i pomieszanie, pomiędzy dzieciństwem Karla Ove Knausgårda, opisywanym w pierwszym tomie, a przynajmniej na etapie lektury na którym nadal jestem, a jego opowieścią o małżeństwie i rodzicielstwie, będących tematem tomu drugiego jego słynnej "Mojej walki". Wszystko za sprawą ogromnej dawki ciekawości, która jak wiadomo prowadzi na manowce, oraz otrzymania obydwu tomów niemalże jednocześnie, co sprawiło, że czytałam je na zmianę. Byłam naprawdę mocno zaintrygowana tym, co ma do zaoferowania Karl Ove Knausgård. Otrzymałam opisane w bardzo intrygujący sposób zwykłe, codzienne życie, w którym nie ma niczego, czego nie przeżywa na co dzień tysiące ludzi. Jego jedyna wyjątkowość polega na tym, że naprawdę trudno odmówić norweskiemu pisarzowi warsztatu.
Reklama czy literacki opis rzeczywistości?
Podczas lektury drugiego tomu trudno nie zderzyć się ze szczegółowością opisów, jakie serwuje autor "Mojej walki". Tak oto idąc ulicą omawia szczegółowo mijanych ludzi, nawet jeśli nie zobaczy ich nigdy więcej, ubierając siebie, czy dzieci, opowiada dokładnie o zapinaniu zamka kurtki, zakładaniu czapki firmy X, czy szalika firmy Y. Każde zapalenie papierosa, każda banalna rozmowa, każda myśl, nawet gdy nie jest błyskotliwa, jest wnikliwie opisana. Chwilami zadawałam sobie pytanie: po co ja właściwie to czytam?
Pierwsza refleksja? Nuda, nuda, jeszcze raz nuda i droga przez mękę. Refleksja druga pojawia się po przebrnięciu pierwszych dwustu stron, gdy zaczynam dostrzegać pewien urok tej opowieści, choć nie mogę powiedzieć, by mnie zaczarowała. Są momenty, gdy autor ma ciekawe przemyślenia odnośnie literatury, czy historii ludzkości. Marzenia o powrocie do XIX wieku wydają się uroczo chłopięce - odkrywanie świata, żegluga, praca własnych rąk. Jednocześnie nuży opisywana codzienność, w której mam wrażenie autor ma ambicję by oddać każdy szczegół, tudzież, reklamować używane produkty.
Małżeńskie i rodzicielskie dylematy
Ekshibicjonistycznie opisywane życie codzienne jest pełne opisów relacji z żoną, z dziećmi, czy z ludźmi, którzy mają jakieś znaczenie dla autora. Często jednak nie tyle ludzie mają dla niego znaczenie, co przeżywane sytuacje. Gdy jest sam nie ukrywa, że wszyscy ci, z którymi spędzał czas, którymi sprawami się przejmował, teraz nie mają dla niego już żadnego znaczenia. Z jednej strony jawi się jako ogromny megaloman, narcyz i krytykant rzeczywistości, z drugiej jako wrażliwy ojciec, pisarz łaknący poklasku, czy zakochany w żonie mąż.
Opisywane życie codzienne ma swoje blaski i cienie, jak w wielu rodzinach. Jednak Karl Ove Knausgård przede wszystkim przyznaje się do tego, co większość z ludzi woli przemilczeć. Często daje upust uczuciu, że dzieci są obowiązkiem, choć bardzo je kocha i na ogół lubi spędzać z nimi czas. Myśli o sobie i wielu innych ojcach jako o sfeminizowanych tatusiach, z obosieczną pogardą. Daje upust wszelkiej frustracji codziennej, nie bez rzeczowych argumentów odnośnie swoich uczuć, a jednak często kompletnie nijakich i związanych z tym, że życie pełne jest obowiązków i godzenia się na kompromisy.
Wyraźnie też ukazuje swoje oblicze hipokryty krytykując to jak wszystko stało się publiczne, jak gwiazdy opowiadają o swoich rodzinach, porodach i macierzyństwie obnażają intymne szczegóły, jednocześnie popełniając obszerne dzieło obnażające nie tylko jego samego, ale także całą jego rodzinę.
Zagadka popularności
O książce czytałam całkiem sporo entuzjastycznych wypowiedzi. Reklama i rozgłos jak na powieść autobiograficzną, były naprawdę ogromne. Gdy przeczytałam drugi tom, dość zmęczona i raczej zniechęcona, zastanawiałam się nad tym fenomenem. Wszak cały cykl ma wielu czytelników. Widziałam nawet wpisy dotyczące kolejnych ksiąg, bowiem niektórzy czytają kolejne tomy w oryginale lub po angielsku, niecierpliwi w oczekiwaniu na tłumaczenie.
Być może odpowiedzią na to pytanie jest niebywały talent Knausgårda do opisywania nawet najmniej interesujących szczegółów z życia codziennego w sposób bardzo zgrabny i powodujący, że pomimo znużenia chwilami trudno nie dać się wciągnąć w lekturę. Myślę, że ładnie podsumowuje to opis rozmowy w powieści z jednym z przyjaciół autora, który stwierdza, że Knausgård nawet z wyprawy do toalety zrobiłby taki opis, że czytelnicy by się wzruszali. To oczywiście spora przesada, ale trzeba przyznać, że coś jest na rzeczy.
Problem jednak w tym, że nawet największy talent i najlepszy warsztat literacki nie zmienią zwykłego, codziennego życia w emocjonująca fabułę, przynajmniej, nie dla tej czytelniczki.
"Moja walka. Księga 2", Karl Ove Knausgård, przełożyła Iwona Zimnicka, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2015
Opisuje dokładnie zapisanie zamka kurtki i zapalanie papierosa? O, to ja raczej nie dam rady tego czytać. Pamiętam, jakie znużenie czułam podczas czytania "Raków pustelników", w których szczegółowo było opisane siekanie czosnku, krojenie jajek, sprzątanie przenośnej ubikacji... A ta książka wygląda mi na jeszcze bardziej szczegółową. Poza tym sądzę, że życie każdego, nawet najnudniejszego człowieka nadaje się do opisania w książce, ale pod warunkiem, że książka nie będzie za długa. Jeden krótki tom byłby w sam raz :)
OdpowiedzUsuńNiestety, ale właśnie robi dokładnie takie opisy. Do bólu dokładne. Trochę jakbym teraz pisała, że uderzam w klawisze na mojej klawiaturze, przelewając myśli, jakie we mnie dojrzały by odpowiedzieć na Twój komentarz. Sięgnęłam po butelkę z wodą, by napić się wody i zmierzyć z bolesną refleksją, że mogę się tylko powtórzyć ;-)
UsuńCytuję pierwszy przykład z brzegu (str. 75): "Podciągnąłem zamek błyskawiczny jej czerwonej, już trochę za ciasnej puchówki, włożyłem jej na głowę czerwoną czapkę Polarn O. Pyret i zapiąłem pasek pod brodą, postawiłem pod nią buty, żeby sama mogła wsunąć w nie stopy, i zaciągnąłem suwaki z tyłu, kiedy już je włożyła".
Ale może wybieram tendencyjnie ;-)
Autor tej książki zapewne dopisałby jeszcze nazwę producenta wody i kolor klawiatury ;)
UsuńCytat porażający. Nie mam pojęcia, po co taka dokładność. Przecież to nie ma żadnego wpływu na fabułę i nudzi czytelnika.
O widzisz, jakie niedopatrzenie! ;-)
UsuńWłaśnie dlatego to mnie nudziło. I nawet gdy się pojawiały jakieś perełki, to byłam już zbyt znudzona tym, co je poprzedzało.. Opcja, żeby to skrócić do jednego - dwóch tomów (jak napisałaś, życie nawet najnudniejszego człowieka nadaje się do opisania, pod warunkiem, że nie będzie to długa opowieść), wywalić tę drobiazgowość mogłaby doprowadzić może do całkiem przyjemnej lektury o zmaganiach z codziennością. A tak, cóż..
Też się zastanawiam nad fenomenem melomana Knausgarda - mnie nie przekonują drobiazgowe opisy rzeczywistości - chyba bym umarła czytając to, a na pewno towarzyszyłoby mi pytanie, tak jak tobie: po co ja to czytam. Czy dla kilku refleksji o życiu, czy literaturze warto przedzierać się przez tyle stron? Czy naprawdę muszę wiedzieć, co Knausgard zjadł na śniadanie i kogo zobaczył na ulicy? Fakt, że komuś się wydaje, że innych ludzi aż tak interesuje jego zwykłe życie, wydaje mi się szczytem narcyzmu. Dlatego nie mam zamiaru się za to brać.
OdpowiedzUsuńTeż odbierałam to jako szczyt narcyzmu ;-) Ale zauważam pewną prawidłowość w tym, jak ludzie opowiadają o sobie również jest masa szczegółów tego typu: co zjedli, ile, w jakich porach, kto ich odwiedził i jak była ubrana sąsiadka ;-) To mi się dotąd kojarzyło z małomieszczańskim stylem ludzi wścibskich, znudzonych swoim życiem i zaglądających do cudzego. Knausgard też od swojego życia uciekał, jak nie w pisanie to do jakiejś knajpki. Które oczywiście szczegółowo opisywał, a jakże.. W każdym razie wiem, zapoznałam się, pierwszego tomu już raczej nie skończę, bo zapowiada dokładnie takie same "rewelacje". Jeszcze żeby Knausgard prowadził jakieś naprawdę wyjątkowo interesujące życie... to może bym choć trochę zrozumiała. A tak, cóż..
UsuńZ "Moją walką" jest jak z filmem "Rejs". Nic się nie dzieje, ale i tak fascynuje. Chociaż w przypadku Knaugsgarda nie jest zabawnie, ale oprócz opisów codzienności są jeszcze krótkie felietony o kulturze.
OdpowiedzUsuńFascynuje? Serio? ;-) Oczywiście, żartuję sobie. Mogę tylko Ci zazdrościć, bo miałaś frajdę z lektury, podczas gdy ja przechodziłam przez mękę.
UsuńA z tymi felietonami.. Hm.. to trochę jak z perłami w bagnie. Nie zawsze warto przedzierać się przez całość tylko po to, by popatrzeć na nie chwilę. Przynajmniej taka była moja konkluzja po lekturze.
Do tej pory widziałem same zachwyty, a tu się okazuje, że król jest nagi :)
OdpowiedzUsuńI te zachwyty zadziałały jak lep na mu.. znaczy, czytelnika ;-) Wiesz, czasami może warto się przekonać na własnej skórze.. Ale polecać nie mam zamiaru rzecz jasna ;-)
UsuńCzytałem fragmenty i jakoś nie pałam chęcią zgłębiania. Tym bardziej, że jak przeczytam "Szum" Tulli w ramach DKK, zaczynam realizować plan letnich lektur lekkich :D W skrócie LLL :P
UsuńUff, nie jestem sama ;-) Plan LLL bardzo mi się podoba, też muszę taki wdrożyć :-)
UsuńW ramach mam sobie zamiar przypomnieć Sapka, bo dałem Starszemu zielone światło na opowiadania wiedźmińskie i dostałem opierdziel od Kitka, bo Jej koleżanki nagadały, że to ponoć krwawe strasznie i w ogóle, nie dla małych chłopców. Fakt, czytałem będąc cokolwiek starszym, ale bez przesady :D
UsuńKrwawe jak krwawe, ale jakie lubieżne to jest! ;-) Ale wiesz, jak uznałeś, że Starszy już może, to czemu nie? W końcu każdy dojrzewa inaczej ;-) Poza tym to na razie tylko opowiadania przecież :D
UsuńRzecz w tym, że Moja Walka posiada drugie dno (które ukazuje się dopiero pod koniec tomu drugiego). Zapraszam do lektury moich przemyśleń na ten temat: http://libri-legebantur.blogspot.com/2015/06/moja-walka-ksiega-1-i-2.html
OdpowiedzUsuńA mi się wydaje, że jednak w tym, że każdy czytelnik odnajduje coś innego :-) I ja Ciebie rozumiem, bo wiem, jak to jest dostrzec arcydzieło w czymś, co ktoś inny krytykuje, lub odwrotnie. Do mnie Knausgard nie przemówił w ogóle, ale cieszę się, że przemówił do innych czytelników. Tym bardziej, że warsztatu mu absolutnie nie odmawiam :)
UsuńA to mnie zaskoczyłaś... Miałam zamówić w bibliotece, ale chyba nie będę się spieszyć.
OdpowiedzUsuńPS Fragmenty tomu pierwszego były czytane w ubiegłym roku podczas ENL i nawet brzmiały zachęcająco, ale może to magia miejsca (stare laboratoria) i interpretacji J. Poniedziałka.
Jak jeszcze z biblioteki, to może zamów. Warto zawsze się przekonać :-)
UsuńOdnośnie zaś czytania i magii lektora.. Jejku, na mnie tak podziałał Robert Jarociński. Podejrzewam, że gdybym przeczytała Miłoszewskiego miałabym mnóstwo "ale". Przez Jarocińskiego kocham trylogię o Szackim miłością obłędną ;-)
Wciąż nie zapoznałam się z Szackim...
UsuńSama miałam opory, bo wszyscy zachwalali. Generalnie sam Szacki mocno irytujący, ale Jarociński tak to czyta, że wszystkie opory poszły precz ;)
Usuń