Trudno tę książkę traktować jak powieść. Jest to raczej wyznanie. Miejscami nieskładne, ale jak może być składne, skoro jest wspomnieniem chorego człowieka, wspomnieniem dotyczącym okresu najtrudniejszego, bo dla owej choroby zwyżkowym, a więc związanym z leczeniem i pobytem w szpitalu psychiatrycznym? Jak się okazuje terapie jakie są stosowane dziś niewiele się różnią od tych, znanych z Obłędu Krzysztonia, czy ze Szklanego klosza Sylvii Plath. Jak na przykład terapia insulinowa.
„Wstrząsy” insulinowe wprowadzone zostały do lecznictwa psychiatrycznego przez polskiego neuropsychologa i neuropsychiatrę Manfreda J. Sakela w 1927 r. [39]. Polegały one na wprowadzaniu pacjenta (technika najwcześniej stosowana wobec osób uzależnionych od pochodnych morfiny [40], zasadniczo jednak – w schizofrenii [40, 41]) w stan śpiączki hipoglikemicznej i utrzymywaniu go w tym stanie za pomocą wzrastających dawek insuliny. (..) I w tym przypadku obserwowane w fazie przedśpiączki/podśpiączki (semicoma) objawy ruchowe w rodzaju: jaktacji, miotania się, drgawek klonicznych czy tonicznego wzmożenia napięcia mięśniowego [49], były zdecydowanie objawami ubocznymi terapii (skutek: zasadowicy metabolicznej, skurczu naczyń, głębokiego niedocukrzenia i niedotlenienia mózgowia, obrzęku mózgu, itp.) [14], a nie pożądanymi i celowymi elementami składowymi terapii mającymi działanie terapeutyczne.*
W cytowanym opracowaniu ta metoda jest nazwana dawniejszą metodą i jako taka nie została omówiona szczegółowo. Wydaje mi się, że jednak w cytowanym fragmencie można znaleźć meritum całej terapii. Pacjentowi podaje się wzrastającą dawkę insuliny, której zadaniem jest wywołanie śpiączki insulinowej. Efektami owej śpiączki są okropne cierpienia: Rzucało jego ciałem, łóżko na którym leżał suwało się po całym pokoju, było to słychać wszędzie! Przytrzymujące go pasy, mimo swojej ogromnej wytrzymałości, wyglądały jakby miały zaraz zostać rozerwane na strzępy. Wstrząsy były bardzo silne. Po kilku godzinach koszmaru wstrzykiwali mu dożylnie glukozę, by go wybudzić**. Co nie zawsze udawało się od razu, jak podkreśla autor. O tym jakie to było trudne przeżycie może świadczyć fakt, że Krystian Głuszko opisuje to najpierw jako historię kogoś innego. Dopiero po jakimś czasie przyznaje, że opisywana postać to był on sam. Trzeba było ogromnego zdystansowania do tej sytuacji, żeby ją w ogóle opowiedzieć. Nieszczególny to był prezent na osiemnaste urodziny. Nie wyobrażam sobie nawet takiego przeżycia. A to nie jest jedyna forma terapii jaką jest leczony autor Spektrum. Zastanawiające jest to, że w żadnym momencie, żaden psychiatra nie orzekł konkretnej diagnozy, a jednocześnie stosowano szereg form leczenia, od leków psychotropowych, przez wstrząsy insulinowe, po terapie elektrowstrząsami, w efekcie której Krystian Głuszko cierpi również na epilepsję.
Bohater Spektrum, a więc sam Krystian Głuszko, nie przeżył okresu dorastania jak większość nastolatków. Problemy ze zdrowiem psychicznym zaczęły się bardzo wcześnie, już w wieku 15 lat zaczął brać leki psychotropowe, niedługo potem był pierwszy raz hospitalizowany. Pobytów w szpitalu psychiatrycznym było w sumie cztery. Wiązało się z nimi dużo lęku, cierpienia spowodowanego kolejnymi terapiami i ich efektami ubocznymi i po jakimś czasie nawrocie choroby i powrocie do szpitala. W którym opieka lekarska..cóż, wiele można by jej zarzucić. Brak lekarzy na dyżurach, picie alkoholu podczas dyżuru, wsparcie tak naprawdę udzielane przez salową a nie terapeutów. W sumie trzeba się cieszyć, że w szpitalach psychiatrycznych są tak wspaniałe salowe.. Co do lekarzy.. Opisywani w książce są usprawiedliwiani przez autora, że młodzi i mniej w związku z tym doświadczeni, bo ci doświadczeni wyjechali na urlopy i stąd na przykład została podjęta decyzja o leczeniu elektrowstrząsami mimo braku ważnych badań. Co właśnie skutkowało epilepsją - zanikami pamięci, atakami drgawek, siniakami po nich. Mam wrażenie, że opisywane leczenie jest ziszczonym snem jakiegoś sadysty, którego pomysły zalęgły się w głowach tych wszystkich lekarzy. Jak to świadczy o polskiej psychiatrii?
Ta książka to zbiór krótkich notatek z leczenia, z cierpienia, z nadziei najpierw na śmierć, a potem na lepsze jutro, na przyszłość. A w końcu historia o miłości, która pojawia się w odpowiednim momencie. Nie będę dyskutować nad jej walorami literackimi, bo w ogóle nie to tu chodzi. Spektrum to wyraz cierpienia, poczucia braku zrozumienia w społeczeństwie ludzi "zdrowych", samotności wynikającej z izolacji wywołanej czy to lekami, czy halucynacjami związanymi z chorobą. Mogę tylko powiedzieć, że na pewno jest ciężko żyć z przeświadczeniem, że nikt autora nie zrozumie, bo nie zobaczy świata oczami osoby chorej psychicznie. Dlatego wydaje mi się, dobrze się stało, że książka została wydana, że pojawia się na blogach. Bo jeśli nie potrafimy zrozumieć tego świata, dobrze jest choć trochę go poznać, na przykład czytając Spektrum. Żeby na przykład dać autorowi wsparcie. Że choroba psychiczna wcale nie musi oznaczać wykluczenia ze społeczeństwa, używania zwrotów "wariat" czy stygmatyzacji.
Spektrum, Krystian Głuszko, Dobra Literatura, Słupsk 2012
*źródło: Psychiatria Polska; 2008, tom XLII, numer 6; strony 797–818
http://www.psychiatriapolska.pl/uploads/images/PP_6_2008/Zyss%20s797_Psychiatria%20Polska%206_2008.pdf
http://www.psychiatriapolska.pl/uploads/images/PP_6_2008/Zyss%20s797_Psychiatria%20Polska%206_2008.pdf
** Spektrum, str. 17
Szkoda, że najczęściej jednak choroba psychiczna oznacza wykluczenie ze społeczeństwa. Przynajmniej w naszej rzeczywistości.
OdpowiedzUsuńWydaje mi się, że powoli idziemy do przodu w tej kwestii. Coraz więcej ludzi pisze o swoich problemach, coraz więcej się wyjaśnia na temat rożnych zaburzeń. Wierzę, że z czasem będzie tylko lepiej. A czasami też wiele zależy od chorego, czasami to chory izoluje się od świata.
Usuń