Wieczność mnie nudzi,
Nigdy nie pożądałam jej *
(..) gdziekolwiek bym się znalazła – na pokładzie statku czy przy stoliku paryskiej kawiarni – to i tak w gruncie rzeczy tkwiłabym tylko pod szklanym kloszem własnej udręki, pławiąc się we własnym skisłym sosie. **
Sylvią Plath jestem zainteresowana od dość dawna. Jej Dzienniki stoją u mnie na półce od jakiegoś czasu, podczytywane co jakiś czas. Grube tomiszcze sprawia mi ogromną przyjemność swoim ciężarem w dłoniach, ale też bywa, wywołuje sporo smutku i dziwnych emocji. Jej choroba, która zresztą sprawiła, że w ogóle się nią zainteresowałam odbijała się szerokim echem w pisanym od lat nastoletnich dzienniku. Wnikliwe spojrzenie na rzeczywistość, ale też dogłębna analiza własnych odczuć nie raz i nie dwa sprawiała, że odkładałam lekturę. Stąd Dzienniki można by rzec, są stale przeze mnie czytane, z dłuższymi bądź krótszymi przerwami. Zakładka zawsze zostaje w miejscu, gdzie skończyłam. Pewnego dnia zakończy się ta przygoda i myślę, że będzie mi dziwnie bez tej niezwykłej książki.
Myślę, że Sylvia Plath jest na tyle znaną postacią, że pisanie jej biogramu mija się z celem. Jeśli nie jej proza i poezja, to na pewno film z Gwyneth Paltrow z 2003 roku uczynił z niej znaną postać, choć film położył nacisk głównie na jej nieudane małżeństwo z Tedem Hughesem. Pokrótce zatem powiem tylko, że Sylvia Plath to jedna z tych tragicznych postaci, której zmaganie się z własnymi demonami doprowadziło do decyzji o śmierci samobójczej w wieku zaledwie 31 lat. Po stworzeniu kilku niezwykłych tomików poezji, siedmiu latach małżeństwa, urodzeniu dwójki dzieci Plath ostatecznie przegrała walkę z zaburzeniem afektywnym dwubiegunowym, którego stany maniakalne na pewno miały ogromny wpływ na jej twórczość, ale stany depresyjne doprowadziły ją do ostatecznej decyzji. Czego w tej całej historii nie mogę przeboleć, to tej dwójki dzieci, śpiącej za ścianą, gdy Plath odkręcała gaz..
Szklany klosz jest pisany w podobnym stylu co Dzienniki, uważany jest zresztą za powieść na poły biograficzną. Trudno zresztą oprzeć się temu wrażeniu, gdy główna bohaterka przeżywa podobne zdarzenia i zmaga się z podobnymi przemyśleniami co autorka. Powieść przenosi nas w lata 60-te ubiegłego wieku. Esther Grenwood jest młodą dziewczyną, której udaje się wygrać staż w modnym miesięczniku, a co za tym idzie, miesięczny pobyt w Nowym Jorku, zwiedzanie jego ważniejszych miejsc, pojawianie się na imprezach kulturalnych, bankietach i poznawaniu coraz to ciekawszych postaci. Wydaje się, że świat stoi przed nią otworem i oferuje jej niezliczone możliwości. Czy aby na pewno? Oto dziewczyna, która dziewiętnaście lat życia spędza na zabitej deskami prowincji, tak biedna, że nie może sobie nawet pozwolić na zaabonowanie magazynu, dostaje stypendium, studiuje w pierwszorzędnym college'u, otrzymuje jedną nagrodę, potem drugą i wreszcie wysyłają ją do Nowego Jorku, gdzie zaczyna sterować tym miastem jak własnym samochodem. Tylko że ja nie sterowałam ani tym miastem, ani w ogóle niczym, nawet własnym losem. Po prostu telepałam się z hotelu do redakcji, z redakcji na przyjęcie, z przyjęcia do hotelu, z hotelu do pracy jak bezwolny trolejbus. Powinnam się była chyba cieszyć tym wszystkim i przejmować jak inne dziewczyny, ale jakoś nie umiałam wykrzesać z siebie żadnej reakcji.*** Potem wcale nie jest lepiej. Esther próbuje chodzić na imprezy, ale nie potrafi się na nich bawić, jak np. jej koleżanka Doreen, próbuje stracić dziewictwo z przypadkowo poznanym tłumaczem pracującym dla ONZ, ale to tylko doprowadza ją do konkluzji, że nic nie potrafi. A potem jakby przeciwstawnie do niej do wizji o drzewie figowym i każdej fidze jako oferowanych przez świat
możliwości, których nie jest w stanie zerwać i zjeść wszystkich na raz, stąd wszystkie w pewnym momencie więdną.
Po miesiącu takich dziwnych zmagań, bardziej ze samą sobą, niż aktywnego udziału w stażu, Esther wraca do rodzinnego domu w Bostonie. I tam zaczynają się poważniejsze problemy. Esther od tygodnia nie może jeść, spać, przełykać ani czytać. Co więcej, nawet jej pismo zrobiło się dziwne i kulfoniaste, jak nie jej. Wizyta u psychiatry, który zadał jej zaledwie parę pytań (o zgrozo, w tym jedno o college!) kończy się kolejną równie jałową wizytą, a w końcu decyzją o kuracji wstrząsowej. Doktor Gordon przymocował mi dwie płytki metalowe do skroni. Przytrzymujący je skórzany pasek werżnął mi się w czoło. Między zęby doktor wsunął mi drut i kazał zacisnąć szczęki. Zamknęłam oczy. Zapanowała cisza, krótka jak westchnienie. A potem coś zwaliło się na mnie, trzepnęło mnie i potrząsnęło mną z taką siłą, że byłam pewna, że nadszedł koniec świata. Liii... zapiszczało, powietrze przecięły niebieskie błyskawice, a niewidzialne ręce skręcały mnie jak kleszcze. Byłam pewna, że mi trzasną wszystkie kości, a życie ujdzie ze mnie jak żywica ze zrąbanego drzewa. Musiałam popełnić coś potwornego, żeby zasłużyć na taką karę.**** "Leczenie" jednak nie przynosi żadnych efektów, a raczej pogłębia tylko stan zaburzeń Esther, dlatego matka szuka dla niej rozrywek. A to wyjazd z przyjaciółmi nad morze, a to praca wolontariuszki na oddziale położniczym, ale każdy z tych pomysłów i tak jest chybiony, a Esther próbuje co jakiś czas w jakiś inny sposób popełnić samobójstwo. Gdy pewnego dnia znika bez śladu poszukuje jej nie tylko matka i znajomi, ale zostaje zaangażowana również miejscowa policja. Po tygodniu znaleziona Esther jest bliska swojemu celowi..
Nie da się ukryć, że książka jest przesycona do głębi uczuciem beznadziei i smutku. Esther nie może skupić się nawet na normalnych codziennych czynnościach, bo po co je wykonywać, skoro następnego dnia trzeba będzie je powtarzać i tak w kółko i w kółko. Ale też jest to niezwykła proza, z niesamowitymi opisami, potwierdzającymi bogatą wyobraźnię Sylvii Plath. Jest to też ciekawe studium przypadku, podobnie jak w Obłędzie Krzysztonia, ukazane od środka, od odczuć osoby cierpiącej na zaburzenie psychiczne. Jest też momentami zabawna, jak wtedy gdy Esther rozważa utratę dziewictwa, albo zmianę wyznania na katolickie, chociaż kompletnie nie wierzy ani w życie pozagrobowe, ani w niepokalane poczęcie, ani w inkwizycję, ani w nieomylność tego ich malutkiego papieża o twarzyczce małpy*****. Uczucie przygnębienia jednak może się udzielać co wrażliwszym czytelnikom. Gdyby nie moja zaciętość psychologa, który był bardziej ciekawy od literaturoznawcy, podejrzewam, że przełożyłabym dokończenie lektury na jakiś inny moment :)
Szklany klosz, Sylvia Plath, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2010
* fragment wiersza Lata, źródło: http://plath.prv.pl/poezja.htm
** Szklany klosz, str. 252
*** tamże, str. 7
**** tamże, str. 198
*****tamże, str. 225
Czytałam jakiś czas temu. Nie zrobiła może na mnie jakiegoś piorunującego wrażenia, ale podobała mi się, chociaż faktycznie jest mocno depresyjna. Życie Sylvii Plath też jest bardzo przygnębiające... Nie oglądałam tego filmu z Gwyneth Paltrow. Warto?
OdpowiedzUsuńFilm też jest przygnębiający, ale rola Paltrow niezła, przyznaję i z tego powodu film jest wartościowy. Jednak Ted Hughes został ukazany tendencyjnie - zły mąż, zdradziecki, ona przez to jest bardziej wybielona i jakby wytłumaczona ze swojej decyzji. I film przemilcza "Listy urodzinowe" wydane przez Hughesa w 1997 a wydaje mi się, że powinno być chociaż jakieś post scriptum do filmu. Bo Hughes kochał Plath, wbrew pozorom.
UsuńCzytałam. Chyba jakieś 4 razy.
OdpowiedzUsuńA jeśli chodzi o film... Jako, że Paltrow jest jedną z moich ulubionych aktorek oceniłam film łaskawszym okiem ;) Znając zakończenie zwracałam uwagę na więcej szczegółów, na muzykę, na klimat...
wow, aż cztery razy? :) nieźle :)
UsuńOgółem film nie jest zły, nie oceniam go źle :) Po prostu trochę poczytałam o Plath przed obejrzeniem i inaczej się ogląda znając pewne fakty z biografii :)
Czytałam od 18 r.ż. średnio co dwa lata :D
UsuńI zauważyłam dużą różnicę w jej odbieraniu na przestrzeni tych kilku lat. Np., mając prawie 18 lat wielu spraw po prostu nie rozumiałam.
nie czytałam, ale coś czuję, że to coś dla mnie :)
OdpowiedzUsuńna pewno jest warta przeczytania :)
UsuńCzytałam jakiś czas temu i chyba mój smutek tamtych dni nie był dobrą chwilą dla tej książki. Wydała mi się beznamiętna. Trudno mi było zrozumieć życie młodej amerykańskiej kobiety, jej zachowania, stosunek do mężczyzn. Spodziewałam się więcej po recenzjach. Może dziś odczytałabym inaczej. Jestem ciekawa filmu.
OdpowiedzUsuńFakt, lepiej nie czytać jej gdy samemu się zmaga z jakimiś smutkami. Poza tym zaczynam sądzić, że do pewnych książek faktycznie lepiej podejść jak już się do nich w jakiś tam sposób dojrzeje. Ja wiem, że nie mogłabym przeczytać "Szklanego klosza" np. 10 lat temu, bo by mnie przybił za bardzo. I może pomogły też studia z psychologii - mam jakoś więcej cierpliwości i wyrozumiałości do takich zmagań z chorobą psychiczną, która z boku może się wydawać jakimś totalnym zdziwaczeniem. A jednak jest niejednokrotnie cierpieniem.
UsuńNie znam tej Pani, pierwszy raz w życiu widzę jej nazwisko. Czy mam się wstydzić, czy prosić o skasowanie tego komentarza, żeby wioski nie czynić? ;)
OdpowiedzUsuńOraz chciałem powiedzieć, że jestem chory mocno i to wszystko przez to ;P
Tłumaczy Cię choroba ;P A ja nie wiem czemu nagle usłyszałam w głowie wierszyk "pan kotek był chory i leżał w łóżeczku.." byłeś u pana doktora?????
UsuńTaaa... byłeś ;P
UsuńI łapkę wyciągnął do niego ;D
I to jest kolejna książka, z którą koniecznie chcę się zmierzyć. Poluję już na nią od jakiegoś czasu. Jednocześnie wiem, że będzie bolesna...
OdpowiedzUsuńPolecam biblioteki i polecam wiosną :) Wtedy jakoś łatwiej z trudniejszymi książkami..
Usuń