Potrzebowałam czegoś, co pozwoli na mały reset umysłowy. Czegoś lekkiego, nie zmuszającego do myślenia, nieskomplikowanego, czegoś jak głupia komedia omyłek, która daje rozrywkę na chwilę, żeby po tej chwili szybko o niej zapomnieć. Ponieważ kiedyś tam przeczytałam parę książek Katarzyny Grocholi, miałam w pamięci, że są właśnie lekkie, a nawet bywały zabawne. Dlatego gdy zobaczyłam w bibliotece Houston, mamy problem, wzięłam ją na zasadzie odruchu. Na reset. I jakkolwiek nie była to zła książka, jak również spełniała podstawowe wymagania (niewymagająca, lekko napisana) tak jednak przez to, że chwilami irytowała, reset nie był do końca udany.
Główny bohater, choć mężczyzna o oryginalnym imieniu Jeremiasz, jest wypisz wymaluj kolejną wersją słodkiej Bridget Jones. Podobnie jak Bridget koncertowo rozwala sobie w życiu to, co dla niego najważniejsze (ważną rozmowę o pracę, czteroletni związek), podobnie jest flejowaty i niezorganizowany, podobnie jak ona nie potrafi słuchać i ma manierę, że jeśli on uważa, że ktoś mówi coś innego niż mówi to tak jest (przez co znowu traci szansę na pracę), ma podobnie jak ona uprzykrzającą życie mamusię, która podobnie jak mamusia Bridget ma zwyczaj zaczynania zdania zawsze w ten sam sposób, upiornego dzwonienia w najmniej dogodnych momentach i matkowania, mimo, że Jeremiasz ma 32 lata i doprawdy, mógłby dorosnąć. Mniej więcej do połowy książki miałam przekonanie, że Grochola zrobiła czytelnikowi poważnego psikusa, pisząc nową wersję przygód Bridget Jones tylko w adaptacji do polskich warunków i zmieniając płeć, ale tak naprawdę pisząc dokładnie w tym samym duchu i z tymi samymi wpadkami, oraz problemami (znaleźć kobietę życia - choć ta kobieta jest w zasięgu ręki- i pracę w zawodzie). Szczęśliwie jednak dla całej treści są w tej książce watki naprawdę fajne i ciekawe. Jeremiasz z zawodu i z pasji jest operatorem filmowym, który mistrzowsko wyczuwa światło, stąd czytanie o historii powstawania ważnego dla Jeremiasza filmu, Lipa, o drzewie, które oglądał przez całe swoje życie z okna domu rodzinnego, było naprawdę świetnym kawałkiem. Oprócz tego Jeremiasz to ornitolog - amator. Opisy związane z życiem ptaków, podglądaniem ich obyczajów i zachowań to kawał świetnej prozy, z plastycznymi, żywymi opisami przyrody i emocjami, jakie ona wzbudza. A trzecim plusem, jaki zaliczam dla tej powieści to postać Ingi, mądrej dziewczyny, która próbuje Jeremiaszowi parę spraw uświadomić, ale jak napisałam, nasz bohater cierpi na chroniczną niezdolność do słuchania. Dlatego zajmie mu aż 500 stron tekstu odkrycie jego własnej Ameryki.
Minusów, oprócz pierwszej połowy wyciętej żywcem z Dziennika Bridget Jones jest jednak trochę więcej. Indolencja głównego bohatera w kwestiach zasadniczych to jedno, ale parę spraw mi się nie podobało szczególnie. Jeremiasz nie jest przedstawiony ani jako osoba wierząca, ani jako osoba, która ma jakieś wyznanie, toteż niespecjalnie do mnie przemówiła wizyta w kościele i przebieg rozmowy z księdzem. Wtłoczenie do treści powieści opowiadania, jakie było opublikowane w Bluszczu jakieś półtora roku temu, które zasadniczo zmienia sposób wypowiedzi jednej z bohaterek, również wydaje mi się dziwnym zabiegiem. Staram się jednak docenić fakt, że spędziłam z tą książką parę przyjemnych godzin, ostatecznie więc uznaję ją za lekką i przyjemną lekturę.
Houston, mamy problem, Katarzyna Grochola, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2012
---------------------
Kaye zaskoczyła mnie wyróżnieniem w zabawie blogowej Liebster blog. Czyli stało się to czego się obawiałam, bo to jest coś jednocześnie miłego i wprawiającego w zakłopotanie. Wydaje mi się, że pisząc o książkach oddaję jakiś kawałek siebie, więc odpowiadanie na pytania dodatkowe.. jest trochę chyba zbędne. Ale korona mi z głowy nie spadnie, zatem poniżej moje odpowiedzi (jedno pytanie omijam ponieważ nie dotyczy mojej sytuacji życiowej):
1. Czy prowadzenie bloga wzbogaciło Twoje życie? Jeśli tak, w jaki sposób?
Jeśli chodzi o aktualny blog - to chyba jeszcze nie mogę się do końca wypowiedzieć. Jestem na blogspocie od maja, więc zaledwie pół roku. Cały czas mam poczucie, że jestem tu początkująca. Ale mój pierwszy blog, związany z zupełnie inną tematyką, wzbogacił mnie o kilka fajnych znajomości, które swoją kontynuację znalazły w rzeczywistości pozablogowej.
2. Z jakiego wpisu, który został opublikowany na Twoim blogu jesteś najbardziej dumny/a i dlaczego?
Mam tę wadę, że nic nigdy nie jest przeze mnie wykonane dobrze, zawsze znajdę jakiś błąd, usterkę, coś co mogłabym lepiej zrobić, napisać, opowiedzieć (problem perfekcjonistki). Ale lubię te swoje wpisy, które wynikają z prawdziwych zachwytów nad książką. Jak te o Krzysztoniu, Hłasce, czy Stasiuku.
3. Czy możesz podać przykład książki, której ekranizacja jej dorównuje lub ją twórczo uzupełnia?
Nie mogę, bo nie lubię ekranizacji w ogóle.
4. Jak definiujesz "szczęście"?
Dla mnie szczęście to prosty pakiet - Marcin (mój mąż), Potwory (nasze zwierzaki) i książki. Przy mnie i ze mną. I to jest szczęście.
5. Czy historia rzeczywiście jest "nauczycielką życia"? Jaka jest Twoja opinia?
To się nazywa zadać trudne pytanie! Z jednej strony jest, bo uczy nas jak nie powinniśmy postępować, jakich błędów nie popełniać. Tylko, że człowiek, choć istota inteligentna, nie bardzo potrafi się uczyć.. Dlatego mam ambiwalentne odczucia, czy faktycznie jest "nauczycielką życia". Jeśli tak, to musi popracować nad metodami dydaktycznymi chyba..;)
6. Kto jest Twoją największą inspiracją?
Richard Feynman, Frida Cahlo, Irvin Yalom, Jerzy Krzysztoń.
8. W jakiej umiejętności chciałbyś/łabyś się doskonalić?
W tak wielu.. Że zostawię tę odpowiedź właśnie tak :)
9. Co najbardziej lubisz w miejscu, w którym mieszkasz?
Wszystko! To moje prywatne Eldorado, nie muszę nic zmieniać.
10. Jeśli mógłbyś/mogłabyś przywrócić do naszego życia jedną staroświecką rzecz/zwyczaj, co by to było?
Naukę kaligrafii :)
11. Jakie jest Twoje najszczęśliwsze wspomnienie z dzieciństwa?
Wszystkie wydarzenia, sytuacje, rozmowy z moim tatą, związane z moim tatą, spędzone z moim tatą.
Miałam ochotę na tę powieść, ale widzę, że jednak powinnam zastanowić się nad tym lepiej. Przeczuwam, że główny bohater irytowałby mnie. Co prawda, lubię "Dziennik Bridget Jones", ale jakoś nie za bardzo widzi mi się czytanie podobnych przygód w wersji męskiej.
OdpowiedzUsuńPoziom irytacji eksplodował mi przy 27 stronie (!), ale gdy przeczekałam to, a potem wróciłam do czytania, już nie było tak źle. "Dziennik Bridget Jones" był przynajmniej zabawny, a tutaj brakuje takich momentów. Gwoli sprawiedliwości muszę dodać, że druga połowa już jest mniej w stylu "Dziennika..", ale nie zmienia to faktu, że nieumiejętność słuchania Jeremiasza irytuje przez całą powieść..
Usuńa może to jest tak, że to FACECI ogólnie nie słuchają, albo słyszą to co chcą? ;)
OdpowiedzUsuńDotąd taki zarzut był wobec kobiet, więc nie wiem.. :) Może :) Bridget "słuchała" dokładnie w ten sam sposób ;)
UsuńJa nie mam przekonania do Grocholi. Przeczytałam parę lat temu dwie książki, ale jakoś mnie nie porwały, więc chyba tę najnowszą sobie daruję.
OdpowiedzUsuńDziękuję, że wzięłaś udział w zabawie mimo swoich oporów :) Bardzo podoba mi się odpowiedź na pytanie 5 :) Pozdrawiam!
Też jakiegoś przekonania nie mam.Liczyłam po prostu na coś lekkostrawnego :D źle nie było, ale wiem, że mogło być lepiej, dobrze oceniam "Samotność ćmy" na przykład i ta ocena się nie zmieniła :)
UsuńDziękuję Ci jeszcze raz. Wbrew pozorom dla mnie to naprawdę ogromne wyróżnienie. Tylko czasami nie umiem być tak otwarta, jakbym chciała :)
Nie pamiętam, żeby mnie jakaś inna książka tak zmęczyła jak Bridget Jones, jeśli bym miała po Houston sięgnąć to jedynie w ramach jakiejś pokuty...
OdpowiedzUsuńDokładnie w ten sam sposób odebrałam nominację do zabawy:)
Ja mam swoją ulubioną ekranizację, chociaż ogólnie oczywiście uznaję wyższość książek. Jest to film "Wielkie nadzieje" z Ethanem Hawke.
Widzisz, mnie "Bridget Jones" bawiła, ale ja ją czytałam parę lat temu, gdy jeszcze tak nie zgrzytałam zębami na takie teksty. Ostatnio zrobiłam się bardzo wymagająca w tej kwestii.. Ale do Grocholi mam i tak jakoś taki pozytywny stosunek - taka ciepła z niej babka ;)
UsuńKiedyś oglądałam ekranizacje, ale im więcej było moich ulubionych bohaterów, tym bardziej się krzywiłam na krzywdę jaką odczuwałam widząc ich w takiej, a nie innej kreacji. Więc przestałam oglądać i naprawdę czuję się o niebo lepiej :) Co własne wyobrażenie to własne :)
Same przygody Bridget mogłyby być, ale dobijały mnie te wyliczanki ile papierosów wypaliła, ile deko przybrała, to mi przeszkadzało...
UsuńTo Cię pocieszę - tu nie ma wyliczanek! Bohater jest tylko podobny do Bridget (np., tak samo zasypia na ważne spotkania, tak samo jest niezorganizowany w kwestii rozmowy kwalifikacyjnej, tak samo szuka czystych ubrań po całym mieszkaniu itp. itd.) ale sam nie robi takich wyliczanek :)
UsuńMyślę, że na odbiór lektury składa się kilka czynników; wśród których dla mnie zasadniczymi są wiek, suma doświadczeń (czytelniczych, im więcej przeczytamy, tym bardziej mamy wyrobiony gust, co nie oznacza, że czasami podoba się nam coś, co wartości ma niewielkie, a jednak zachwyci, rozbawi...) no i okoliczności przyrody. Kiedyś tam też czytałam parę książek Grocholi i nawet mi się podobały, choć wielką literaturą bym tego nie nazwała. Dzisiaj nie mam ochoty na tego typu książki, bo jak piszesz bardziej mnie irytuja, rozczarowują, niż relaksują. I nie sądzę aby to była kwestia uprzedzeń, że pewnych książek czytać nie wypada, a jak już się przeczyta to nie wypada się przyznać, że się podobały (vide moja słabość do dwóch pozycji Dana Browna, które odczytuję chyba zupełnie inaczej niż większość czytelników bo przez pryzmat odniesień do świata sztuki), ale ewoluowania własnych gustów.
OdpowiedzUsuńNie da się ukryć, dzisiejsze powroty do lektur z okresu lat nastu mogą okazać się bolesnym rozczarowaniem, bo coś, co wtedy zachwycało dziś niestety nudzi. Masz rację, to kwestia zmian własnych, rozwoju, doświadczeń. Tylko trochę szkoda, że potem się okazuje, że gdy szukam czegoś lekkiego to jest z tym duży problem... A do "Kodu Leonarda da Vinci" mam słabość z podobnych powodów ;)
Usuń