To, że z Ziela na kraterze pochodzi ksywka, jaką rodzina nadała Cesi Żak wiedziałam od dawna (dla niewtajemniczonych- chodzi o Szóstą klepkę Małgorzaty Musierowicz). Ale mimo to jakoś nie było mi z tą książką po drodze. Myślę sobie, że może jednak dobrze się stało. Gdybym próbowała przeczytać ją wcześniej na pewno bym jej nie przeczytała do końca. To jak zmienia się moja czytelnicza mentalność potwierdza właśnie ten przykład. Niegdyś odrzuciłby mnie język Wańkowicza, karkołomne zdaniotwory i dziwne neologizmy. Teraz choć chwilę mi zajęło wgryzienie się w ten styl, mogę przyznać, że czerpałam przyjemność z lektury, nawet jeśli chwilami drażniła (choć przyznaję, że winię za to wydawcę, nie autora*).
Ziele na kraterze wpisuje się w te moje ostatnio dość intensywne zainteresowanie wspomnieniami, biografiami i autobiografiami. Powieść Wańkowicza jest bowiem zarówno swego rodzaju autobiografią, biografią rodzinną, jak i zbiorem wspomnień. Najpiękniejsza, najciekawsza i najzabawniejsza jest ta część, w której Wańkowicz opowiada o dzieciństwie swoich dwóch córek, Krystyny i Marty. Obie dziewczynki co i rusz zyskują nowe rodzinne ksywki i tak obie nazywane są Dudami,bądź Kocimi Ogonami, oddzielnie Marta ma stały pseudonim Tili lub Tiliporek, Krysia nazywana na początku Pytonem (bo zadaje dużo pytań) przechodzi w Strusia. Rodziców nie omija to nazewnictwo. Po pysznej lekturze rodzinnej W pustyni i w puszczy ON czyli tato dostaje już na stałe na cześć słonia Kinga, imię rodzinne King, mama z biegiem lat staje się na dobre Królikiem. Czas spędzają na zabawach, udawanych podróżach pociągiem, czytaniu Sienkiewicza. Szczerze uśmiałam się z tych dialogów między dziewczynkami, a Kingiem, który choć często pełnił funkcje domowego potwora, był również ich najwspanialszym bohaterem. Oprócz tego krętaczem, kłamczuchem i potwornym gawędziarzem.
Teraz dzieci stawały się większe, umiały rachować do tysiąca i nie dały się spławić. Wobec tego Tata czytający gazetę, albo coś tam majdrujący, ułatwiał sobie sytuację, odpowiadając byle co:
- Tata, co to znaczy "transcendentalny"?
- Nietutejszy.
- King, co to znaczy "eklektyczny"?
- To znaczy po grecku "idiota".
- Co to jest tracheotomia"?
- Zabieg leczniczy w weterynarii, pozwalający dać kotu lewatywę, wsadzając go w cholewę od długiego buta.**
Sienkiewicz jest dominującym autorem w domu Wańkowicza. Podczas lektury trylogii kilkuletnie smyki zabawiają się w wymyśloną grę w "zielone" na tematy z trylogii, w którą bawiły sie ze znajomym Taty, adwokatem Stanisławem Święcickim. To jemu zadały tytułowe pytanie (Jak miał na imię Bohun?) i cóż, pan adwokat odpowiedzi nie znał, zmyślając, że o tym w trylogii nie było.
- Jak to? A przecież Krzywonos mówi "Jurku, mój przyjacielu". ***
Wyłania się z tej powieści obraz wspaniałej, kochającej się rodziny. Dziewczynki dorastają i z czasem uwidacznia się każdej z nich inny charakter. Tili, która od dzieciństwa chciała zostać żoną i matką, okazuje ogromny hart ducha i wolę przetrwania, gdy przyjdzie jej wyemigrować podczas wojennej zawieruchy. Krysia, która początkowo wydaje się aspołeczna, unikająca kontaktów z ludźmi weźmie czynny udział w Powstaniu Warszawskim, w którym przyjdzie jej zakończyć swoje młode życie. Śmiałam się i płakałam podczas lektury. Śmiałam się z dorastających dziewczynek i ich pomysłów. Byłam wzruszona czytając fragmenty dotyczące początków II wojny światowej, a potem losów Powstańców.. Zaś list Kinga do nieżyjącej już Krysi.. Czytałam już poprzez łzy...
Ziele na kraterze obejmuje swoją fabułą okres tzw.
dwudziestolecia międzywojennego, oraz okres wojny. Wańkowicz jednak
czasami cofa się wspomnieniami do okresu sprzed odzyskania
niepodległości, czasów własnej młodości i narzeczeństwa. Jednym słowem, burzliwy czas, gdy niepodległość odzyskiwano, a potem walczono o stworzenie państwa polskiego. Mimo, że rodzinę autora los wrzucił w bardzo niekorzystny historycznie czas, potrafią oni czerpać radość z życia, wyrastać niczym to biedne ziele na kraterze, które teoretycznie nie ma szans rozkwitu, wydawać owoce swoją pracą i pokazywać, że miłość.. to naprawdę wszystko czego człowiek może pragnąć od życia.
Jest w tej książce tak wiele wątków, że nie jestem w stanie przekazać nawet części z nich. Jest to niezwykła powieść, do której warto wracać. Jeśli pozostałe książki Wańkowicza są podobne.. to pewnie wkrótce dopiszę go do listy ulubionych pisarzy.
Książkę wypożyczyłam z ciekawości i z chęci zapoznania się z twórczością Wańkowicza, ale wpisała się również w wyzwanie Tydzień bez nowości :)
* trafiło mi się niechlujne wydanie, bez tłumaczeń wszystkich zwrotów obcojęzycznych (a jest ich sporo po niemiecku, francusku, angielsku, w spolszczonym rosyjskim i litewskim, który jako jedyny przetłumaczono), z masą błędów,; żeby było ciekawiej to wydanie jest wydaniem lekturowym
** Ziele na kraterze, Melchior Wańkowicz, Wydawnictwo Literatura, Łódź 1997, str. 45
*** tamże, str. 40
Ja też jeszcze nie miałam okazji przeczytać tej książki, choć przyznaję, że już od dłuższego czasu myślę o tym by się za nią zabrać. Cieszę się, że tak pozytywnie o niej piszesz, może skuszę się po nią szybciej niż myślałam:)
OdpowiedzUsuńDo skuszenia mogę namawiać :) Ale też w związku z własną wpadką, kiedy to czytałam naprawdę niechlujne wydanie, polecam poszukanie jakiegoś lepszego wydania, z lepszą redakcją :) Bo czasami irytują pełne zdania po francusku podczas najlepszej lektury, kiedy nie ma się ochoty biegać do komputera i szukać w google tłumaczeń ;)
UsuńOdkąd przeczytałam "Szóstą klepkę" (a trochę czasu już od tego czasu minęło), również zabierałam się za Wańkowicza. Raz nawet (jakieś dwa lata temu) wypożyczyłam, jednak język odrzucił mnie ze zdwojoną siłą. Lecz cóż poradzić, gdy co chwila czytam o tej książce, w dodatku same pozytywy? Przed chwilą zamknęłam "Ciężkie norwidy", teraz Ty... Muszę się wybrać (i będę pamiętała o wydaniu;)
OdpowiedzUsuńMoja historia z Wańkowiczem jest dziwna, bowiem czytałam kiedyś "Na tropach Smętka" - miałam go w spisie lektur na studiach, omawialiśmy na zajęciach, pamiętam, że również pojawił się na egzaminie, tyle, że ja z lektury pamiętam tylko jedną rzecz - że była o jego kajakowych wojażach z młodszą córką po Mazurach. Dlatego dziś mam wrażenie, że Wańkowicza nie znam w ogóle i dopiero poznaję. Może to i dobrze, bo mam teraz więcej cierpliwości do takich dziwotworów językowych. Choć przyznaję, że po recenzji Koczowniczki odnośnie "Tędy i owędy" miałam mieszane uczucia do Wańkowicza. "Ziele.." zresztą łatwą lekturą nie jest, jest tez sporo dziwacznych zdań, dobrze jest się w nią wgryźć spokojnie. O i tak, pamiętać warto, ja wzięłam pierwszy lepszy egzemplarz w bibliotece i cóż, zemściło się trochę ;)
Usuń
UsuńO "Tędy i owędy" niezbyt pochlebnie pisał także Marlow. Tu jest link do Jego bardzo ciekawej recenzji: http://www.galeriakongo.blogspot.com/2012/09/tedy-i-owedy-melchior-wankowicz.html.
W "Tędy i owędy" autor pokazał się od gorszej strony, ale "Ziele na kraterze" sprawia wrażenie całkiem innej książki: Wańkowicz opowiada w niej o rodzinie, o córkach, o Powstaniu Warszawskim...
W mojej bibliotece osiedlowej książek Wańkowicza jest bardzo dużo, stoją aż na czterech półkach i tylko "Na tropach Smętka" oraz "Karafka La Fontaine'a" są często wypożyczane :)
Właśnie dlatego za "Tędy i owędy" nie mam za bardzo ochoty się brać :) A "Ziele.." faktycznie jest inne i dlatego za ten tytuł zabrałam się w pierwszej kolejności :)
UsuńO książce i autorze się nie wypowiem, bo nie znam (znów wychodzi na to jaka jestem nieoczytana) ale chciałam powiedzieć, że brakowało mi Ciebie tutaj w blogowym świecie :)
OdpowiedzUsuń:**
Usuń