Kampania wrześniowa ma bardzo bogatą literaturę pamiętnikarską, publicystyczną, historyczną i powieściopisarską, że wspomnimy choćby "Polską jesień" Jana Józefa Szczepańskiego czy "Dni klęski" Żukrowskiego. I wydaje się, że została dość gruntownie opisana, a jednak każdy nowy do niej przyczynek ma swoją wartość. Jednym ze świadków ówczesnych wydarzeń był pan magister Bronisław Tymczyński z Katowic, który na dwudziestu stronicach maszynopisu nadesłał na swoje wspomnienia z września. Był on podówczas porucznikiem, dowódcą kompanii strzeleckiej w 11 Karpackiej Dywizji Piechoty, która toczyła boje w Małopolsce. Oto jak autor opisuje swoją kompanię w dniu wymarszu na front:
Dwieście kilkadziesiąt żołnierzy z 4 kompanii maszeruje za dowódcą miarowym krokiem w pełnym, ciężkim rynsztunku bojowym. Karabiny pięciostrzałowe na pasie, bagnet i łopatka, maska przeciwgazowa, manierka i ciężki tornister załadowany żołnierskim dobytkiem polowym. Na końcu maszeruje patrol sanitariuszy ze zwiniętymi noszami, a za nim jadą trzy kompanijne wozy taborowe i kuchnia polowa zaprzężona w cztery konie.
Wkrótce zaczną się ciężkie boje i opis tych bojów stanowi właściwą kanwę pamiętnika. Najcięższe zmagania czekały dywizję w rejonie Przemyśla, a potem w Lasach Janowskich.
Pada coraz więcej naszych żołnierzy, naszych dobrych kolegów. Dręczy nas brak snu, doskwiera głód, pali pragnienie, zmęczenie przyciąga do ziemi ociężałe nogi, utrudzone nad miarę w conocnych marszach i codziennych szykach rozwijanych i znów zwijanych w tych upalnych dniach i w tym coraz cięższym z każdym dniem rynsztunku. Ciągle napinają nasze nerwy naloty nurkujących z przeraźliwym świstem i wyciem samolotów, a wybuchy bomb lotniczych i granatów artyleryjskich sieją postrach, śmierć, rany i zniszczenie.
Autor przywołuje bohaterską śmierć majora Stanisława Młyńskiego, który ginie śmiercią żołnierza. Porucznik Tymczyński chce być kronikarzem skromnym, nie zamierza relacjonować zdarzeń, których nie oglądał na własne oczy jako dowódca kompanii. Stąd aby dać pełny obraz wydarzeń, odwołuje się do autorytetu swojego dowódcy dywizji, pułkownika Bronisława Prugara Ketlinga, któremu raz po raz oddaje głos w swoim pamiętniku. W końcu dochodzi do tego, że więcej nam mówi cytowany obficie Prugar Ketling niż sam porucznik Tymczyński, który swoją rolę świadka ograniczył ponad miarę. "Pozostała przy życiu grupka żołnierzy, w tym ranni i kontuzjowani, wpadła wraz ze mną, także kontuzjowanym, do niewoli niemieckiej". Pamiętnik kończy się lakonicznym zdaniem: "Z niewoli niemieckiej potrafiłem później zbiec." Szkoda, że autor nie zechciał nam opowiedzieć, w jaki sposób udała mu się ucieczka do niewoli. Mógłby to być pasjonujący ciąg dalszych wspomnień polskiego żołnierza.
Pani Wanda Tarasińska z Poznania uprawia trudną sztukę prozatorskiej miniatury, powołując na swojego mistrza Stanisława Dygata. Są to krótkie opowiadanka, dawniej zwane obrazkami. A więc obrazki z dzieciństwa, które wypadło na tuż powojenne lata, stąd cień wojny jest w nim stale obecny, choćby w utworze "Szczenięce zabawy" czy "Historia z pukawką". Anegdota, w tych opowiastkach jest wątła i nie o nią w końcu chodzi , idzie o przywołanie tamtych ulotnych chwil, ich barwy i nastroju, co się autorce z całą pewnością udaje, tak jak udaje się stworzyć portret wrażliwej dziewczynki, otwartej na świat, którego tajemnica i cuda chłonie. Pochwalić również wypada język, bardzo sugestywny i plastyczny. Posłuchajmy dla przykładu:
Do Gądżarewy biegało się po pierwsze wiosenne kwiaty - po zawilce. Potem po smardze, poziomki i czarne jagody, a jesienią po grzyby. Były tam upatrzone miejsca: w dębince borowiki, a dalej w brzeźniaku kraśniaki. Strzegliśmy tych miejsc zazdrośnie, uciekając przed pomyloną Paulinką, która ze wsi przychodziła aż tutaj, błąkając się po lesie i okolicznych polach.
Czyż nie jest to klarowna, piękna polszczyzna? Czytałem te miniatury z przyjemnością, mają one walor dobrej prozy. Gdybym był wydawcą, nie cofałbym się przed ich wydaniem. Dlatego z czystym sercem namawiam panią Tarasińską, aby napisała cały tomik z myślą o wydaniu książki. Zdaję sobie sprawę, że jest to trudne, gdyż ten rodzaj pisarski do najtrudniejszych należy, ale sądząc po tak udanych miniaturach, jak "Sylwia" czy "Strony świata", można wnosić, że nie zabraknie autorce talentu. Życzę powodzenia.
Pan Gustaw Trzciński z Warszawy pisze do nas w te słowa: "Choć jestem stary i scyniczniały, nie mogę przestać interesować się poezją, która była dla mnie zawsze oderwaniem się od codzienności, czymś czystym i radosnym, pędem do piękna natury, wszystko jedno, czy była to róża, czy człowiek. Tak było. Dzisiejsza poezja jest, nie wnikając w przyczyny dlaczego, nie kończącym się filmem okropności, monologami ludzi pozujących na proroków, zestawiających słowa bez semantycznego ładu. Ma to być ich wizja losów świata lub ich skomplikowanego ego? A co człowiek, który jest u zarania swojej obecności na ziemi, może o tym widzieć? Nic. Prawie wszystko, co się pisze na ten temat, jest pozą".
Bardzo to kategoryczny sąd, zapewne niesprawiedliwy, i nie sposób się z nim zgodzić, ale przytaczam go, gdyż jest w pewnej mierze charakterystyczny dla gustów i odczuć twórców amatorów, którzy pragną, aby poezja była właśnie "czymś czystym i radosnym", jak chce tego nasz korespondent. Myślę, że wolno tego od poezji oczekiwać, ale nie można jej odmawiać prawa do niepokoju i poszukiwań, do stawiania pytań, na które nie ma łatwych odpowiedzi. I tu trafia do przekonania zdanie pana Trzcińskiego, które pasuje jak ula, że człowiek jest u zarania swojej obecności na ziemi, a zatem jest istotą, która wciąż się uczy, poznaje i stawia pytania, a tego człowiekowi i poecie wzbraniać nie wolno, to nie jest jego poza, tylko obowiązek poznawczy, twórczy. Nasz korespondent nie powinien być tak cięty na współczesnych poetów, gdyż sam pisze wiersze i sam stawia pytania:
Gdzie jesteśmy? Czym?
odblaskiem gwiazd dalekich?
mitem? życia pleśnią?
pyłem? kurzem? Nieistnieniem?
Nie wiem
Pan Trzciński uwielbia muzykę, co widać w jego wierszach. Może znajdzie odpowiedź w swojej ulubionej "Sonacie Księżycowej" Beethovena.
Nieszczęście osobiste wielu ludziom wkładało pióro do ręki, aby mogli wypłakać swój żal po stracie ukochanej osoby. Poezja elegijna ma swoją bardzo długą tradycję, ale trudno o niej rozprawiać, gdy czyta się wiersze napisane po śmierci syna, jakie nadesłała nam pani Józefa Mazur z Będkowic. "Te bardzo skromne żale", jak je określa z rozpaczliwą pokorą autorka. Wierszy jest wiele, na miarę cierpienia, które nie gaśnie, wciąż podsycane pamięcią. I nie jest ważne, czy są to strofy pisane ze znajomością poetyckiego rzemiosła, czy chwilami wręcz nieporadne, gdyż sama ich nieporadność staje się wymowna. Nie sposób do tych wierszy zwyczajną krytyczną przykładać miarkę. Narodziły się z potrzeby serca i służyć miały ulżeniu własnej doli, czemu nie mogło posłużyć nawet malarstwo, któremu pani Józefa Mazur się poświęca. Sztuka jest pocieszeniem, więc miejmy nadzieję, że pisząc swoje wiersze autorka pociechę taką znalazła. W każdym razie w jej szczerość wątpić nie możemy, gdy powiada:
Czemuż ja wróżby nie uczyniłam
Przy twoim narodzeniu
Może los okrutny bym uprosiła
I przeszkodziła przeznaczeniu..?
Czemu na gwiazdę nie patrzyłam
Co życie Twoje oznaczało
W karty Cyganki nie wierzyłam
I tak śmierć młodo cię zabrała.
Na tym kończymy dzisiejszą Pocztę Literacką. (..) Do usłyszenia.
Poczta literacka, Jerzy Krzysztoń, Spółdzielnia Wydawnicza "Czytelnik", Warszawa 1985, str. 161-165
A czy pani Wanda Tarasińska kiedyś wydała swoje "obrazki"? Chyba nie, a szkoda...Wbiłam w Google i wróciłam na Twoją stronkę... Jej talent gdzieś w szufladzie pogrzebany...
OdpowiedzUsuńCzytam teraz książkę Bartoszewskiego i jest tam wzmianka (ze zdjęciem) o nagrodzie przyznanej przez PEN Club Krzysztoniowi, od razu mi się przed oczami Twój blog pojawił:) Pozdrawiam:)
Pewnie nie, skoro odesłało Cię do mojego bloga.. Też żałuję... A teraz nawet takiej Poczty Literackiej nie ma ;/
UsuńNo ładnie, a kiedy tę nagrodę przyznano? Cieszę się, że został doceniony! :)
Pozdrawiam
PEN Club miał możliwość promowania i wyróżniania książek pisarzy, którzy byli nawet na indeksie, takich, którzy byli pomijani przez oficjalną cenzurę. Krzysztoń otrzymał nagrodę w 1971 roku za "Skok do Eldorado". Recenzję i fragment miałaś na blogu:)
UsuńMoże to dlatego, że nie przywiązuję wagi do nagród to i ta informacja jakoś pewnie mi uleciała :)
UsuńRecenzję tak, ale fragmentów to już nie, raczej cytaty ;)