Nie ma co daleko szukać.. W końcu ja też dochrapałem się posady pocztmistrza wskutek swojego dyletanctwa!.. Mnie się na przykład wydaje, że pocztówka z Krynicy nie powinna iść do Warszawy bite dwa tygodnie, a tak może myśleć tylko dyletant... Albo - że słowo pisane, mówione, każde ludzkie słowo nie powinno być rzucane na wiatr... A tak może myśleć tylko dyletant! Zresztą, czyż potrzebuję dostarczać dowodów swojego dyletantyzmu?
Wyznam tylko, że do do Poczty Literackiej sam nigdy nie pisałem, przeto domysły mojego znamienitego kolegi są płonne... Słałem listy wprost do redakcji czasopism literackich - no i tak na tym wyszedłem, że przyszło mi pisaniem zarabiać na chleb, co nie jest tak dobrze.. Dobrze to miał Jan z Czarnolasu, tudzież Mikołaj Rey z Nagłowic. Ani linijki nie spłodził dla grosza! Pozazdrościć! Myślę, że zazdrość tę podziela również mój znamienity kolega Władysław Terlecki, gospodarz dzisiejszego programu "Niedzielnych spotkań"..
Otóż - pro domo sua! Poczta literacka jest właśnie dla tych, co nie dla grosza.. I nie dla sławy, bodaj. A jeno - z potrzeby serca. Więc z duchowego, a nie materialnego przymusu. Ot, co!
To nie byle jakie, to mocne credo pocztmistrza. Wyrosłe z kroci tych w końcu bezinteresownych listów, które otrzymał. Albowiem lepsza czy gorsza, udana bądź mniej udana, zgrabna czy wręcz nieporadna, jest to w końcu twórczość swobodna i radosna.. A nie żadne tam - dla chleba, panie, dla chleba.. Tak dobrze znane wszystkim literatom we wszelkich szerokościach geograficznych,, Ot, co!
Koledzy po piórze pomyślą,że trochę się zagalopowałem. A bo ja wiem? A cóż by ze mnie był za pocztmistrz, gdybym nie bronił własnej firmy?
źródło zdjęcia |
Otóż - są to opowiadania, napisane przez trzy panie. Ani jednego mężczyzny! O czym to świadczy , lepiej nie mówić. Potem się dziwią, że kobiety są wszędzie, wieczni chłopcy... A tu trzy utwory prozą, stanowiące piękne świadectwo kobiecej cierpliwości. I tak po kobiecemu związane z przyrodą i życiem. Pomówmy najpierw o dwóch. Jedno jest o grzybach, drugie o kuchni polskiej. Na przystawkę zacznijmy od grzybów, od opowieści leśnej, której autorką jest pani Eleonora Lemańska z Człuchowa.
Nasza autorka pisze o grzybach z taką cudowną czułością i znajomością rzeczy, jakby pisała o dzieciach, o poczęciu. No bo proszę - zacytujmy:
Ciepło i wilgoć dają początek ich krótkim dniom - ich życiu, które rodzi się tuż pod powierzchnią leśnej gleby, w pobliżu korzeni przyjaznego drzewa. Tam, w ciemności ziemnego ukrycia, tworzy się ich przyszły kształt - biały pąk uśpionego wzrostu. Gdy ciepły dotyk słońca obudzi go z wczesnego snu, rozwija się po kilku dniach w nieruchomy kwiat i wypływa z dna lasu na jasną powierzchnię zielonego dnia, by milcząco rozkwitnąć wśród szelestu drzew. Od rodzaju zaś drzewa, z którego korzeniami wchodzą w zażyły związek mikoryzy, zależy koloryt i typ urody borowików - ich rasa..
Nie pięknie? Czyż nie jest to genesis - z ducha i materii? Opowiadanie nazywa się "Dabrowa". Ciekawe, gdzie jej poszukać? - spyta niejeden grzybiarz w tym kraju. Więc pójdźmy w ślad za autorką:
źródło zdjęcia |
Dość, dość! Bo do radia zaczną sypać się telefony - a gdzie to? Gdzie to tak? w którym to nadleśnictwie? Choć do sezonu jeszcze dość daleko.. A zleci nam miesiączek, dwa i tłumy rodaków pomkną w las w pogoni za runem, za każdym grzybkiem, za muchomorem sromotnikowym na czele... Oj, droga pani, u nas nawet pisanie o grzybach niebezpieczne.. Mikologia w powijakach! A już wskazywanie ludziom drogi, zachęta do grzybobrania to kryminał - ze względu na brak borowików i szczególne wzięcie, jakim wśród naszych amatorów cieszy się muchomor sromotnikowy... Rozumiem więc, dlaczego na koniec przezornie informuje pani o ścięciu tej cudownej dąbrowy. W ten sposób rzeczywiście najlepiej podwyższyć statystykę demograficzną.
Pani Lemańska pisze w liście załączonym do opowiadania o królewskim rodzie grzybów: "Już dawno przestałam traktować je jako wyłącznie potrawę, chociaż zbieranie ich jest pewną namiastką polowania. Z myśliwską pasją łowów łączy je podobieństwo wrażeń - pokrewny odcień owej namiętności tropienia i dopadania zdobyczy, a radość ze spotkania z pięknymi okazami jest często celem samym w sobie!"
Zgoda. Tylko analogia z polowaniem na zwierzynę w jednym tu szwankuje. Dziś na krwawym polowaniu dubeltowi i sztucerowi niczym nie ryzykują, chyba że przez pomyłkę, jeden drugiego kropnie. A polowanie na grzyby? Ehe, tutaj trup pada gęsto. Z obu stron. Coś o tym wiem. Sam zbieram grzyby. Pani wybaczy.
Dość! Kończ, waśćka, wstydu oszczędź. Dość, powiadam, bo wszystkie telefony w tej sprawie byłyby nie tylko bezprzedmiotowe, ale całkiem nie a'propos. Dlaczego? Ano z tej przyczyny, że cały ten opis gastronomicznych bachanalii jest wstępem do żarliwej filipki przeciwko zabijaniu zwierząt, na rzecz wegetarianizmu, mleka, jarzyn, sera, jaroszostwa. Wypada zauważyć, że podjęcie akurat tak niepopularnego tematu jest świadectwem prawdziwej odwagi cywilnej. A propagować wegetarianizm w tym karju, świecąc na dodatek własnym przykładem? To zafundować sobie cierniową koronę na codzienny użytek. Nie dziwota, że autorka przywołuje Ormuzda i Arymana, potem Biedaczka z Asyżu, świętego Franciszka. Wszystko to darmo. Polak bez schaboszczaka to żaden Polak. I kwita. Nic tu nie wskóramy.
Pozostaje naszej autorki sprawa serdeczna. To co naprawdę i bardzo boli. Pani Maria nie cierpi zabijania zwierząt. Wręcz metafizycznie. "Dlaczego to tak głupio urządzone - powiada - czy nie mogłyby kurczęta rosnąć jak grzyby i zasypiać w określonym czasie?" A w swoim liście pyta mnie wręcz: "Czy zabijał pan własnoręcznie kury, kaczki? Ciekawa byłabym odczuć. Mimo wszystko więcej mam szacunku dla tych, co sami zabijają, a nie jak ja i mnie podobni robią to cudzymi rękami". Pani Mario. Sam nie zabiłem żadnego żywego stworzenia prócz insektów. I ryb. Dziś tego drugiego się wstydzę. Powiem pani, że w młodości cztery lata żyłem wśród Hindusów, w Indiach. Nie radzę oglądać padających z głodu bawolic obok mrących z głodu ludzi. Sam jadam mięso, choć nie muszę. Tyle spowiedzi. A jeśli chciałaby pani zajrzeć do literatury przedmiotu - to proszę przeczytać reportaż Janusza Krasińskiego "Metafizyka uboju", pomieszczony w jego książce pt. "Przerwany rejs Białej Marianny". Proszę mi wierzyć, pisarzom też bywa przykro, aż skóra cierpnie.
Na koniec słówko od autorki "Suity scytyjskiej", pani Marii Kapuścińskiej z Warszawy, która już raz gościła u nas swoimi wierszami. Pospieszyła nadesłać dwa opowiadania, ponieważ jęczałem, że torba pocztyliona taka chuda. Przeczytałem i odnoszę wrażenie, że wena poetycka lepiej służy pani Marii Kapuścińskiej niż żmudna a niewdzięczna Musa prozaica. Tak to bywa. A za pamięć dziękuję.
Poczta literacka, Jerzy Krzysztoń, Spółdzielnia Wydawnicza "Czytelnik", Warszawa 1985, str. 39- 43
Po przeczytaniu tego tekstu i na kanwie przemyśleń Jacka Denehla, który sporo o tym samym zjawisku pisze w Młodszym księgowym, zaczęłam sobie myśleć o potrzebie pisania, czasami przeradzającej się w grafomanię.
OdpowiedzUsuńBo z jednej strony może zdarzyć się, że dzięki pozytywnej ocenie rozkwitnie czyjś talent pisarski. Tak się stało z samym Denehlem, który wysłał swoje wiersze do 90-letniego Miłosza i ten nie tylko je przeczytał, ale namaścił go na poetę. Chłopaczek z Gdańska coś wysłał nobliście, a on to przeczytał... Niesamowite.
Z drugiej strony teraz już wszyscy piszą, nawet ci, którzy nic nie czytają. A powinni, skoro oczekują, że ktoś przeczyta ich teksty...
Można przyjąć, że 99% produkcji poezji to grafomania w czystej postaci. Na szczęśćie nic nie stoi na przeszkodzie, żeby pisać, co w duszy gra i publikować w internecie. Ale interesujące jest, że ludzie najczęściej idą krok dalej i chcą przejść do ligi poetów wydawanych na papierze. Być jak Miłosz?
Nie znam niestety tekstu Dehnela toteż ciężko mi się w tej chwili do niego odnieść. Mówimy tu jednak o sytuacji sprzed ponad trzydziestu lat jak i zgoła odmiennej bowiem Krzysztoń namawiał swoich słuchaczy by wydobyli skrywane w szufladach teksty i je do niego wysyłali. Jak sam podkreśla to teksty pisane z potrzeby duszy a nie pisane w celach zarobkowych czy uzyskania jakiejś sławy. Ba, wielu jego słuchaczy prosiło o anonimowość. Więc to że są oni amatorami w całym tego słowa znaczeniu, a także prawdopodobnym grafomanami, mieli oni w swojej świadomości. No i wtedy nie było takiej możliwości jak dziś, że każdy mógł upibliczniać swoje pisanie...
UsuńBardzo ciekawy post:)
OdpowiedzUsuń