Gdyby cierpienia świata były - co można sobie wyobrazić - mniej dojmujące, gdyby nuda i zwykłe życiowe rozczarowania były naszym najgorszym doświadczeniem i gdybyśmy - w to trudniej uwierzyć - mało przejmowali się stratą najbliższych i szli na śmierć, jak teraz układamy się do snu, cała nasza moralność byłaby w ogromnym stopniu, a może całkowicie różna. To, że ten świat jest sceną wszelkiej okropności, musi wpływać na każdego poważnego twórcę i myśliciela - mącąc mu myśli, rujnując system nerwowy, czasem doprowadzając go do szaleństwa.*
Opowieść o artyście może przynieść niezmierzone morze odczuć. Odcienie skrajnych emocji i meandry przemyśleń, które przyprawiają rozgorączkowany umysł o refleksje, co w konsekwencji wymusza przerwę w lekturze. Przynosi również zachwyt. Rozpacz. Uśmiech. Żal. I w efekcie powtórną lekturę historii o tej podroży z biletem tylko w jedną stronę. Podróży w krainę absurdu. Czyżby? Powinniśmy nieustannie rozmyślać o absurdalnościach przypadku, bo jest to temat może bardziej pouczający od tematu śmierci** jak pisze Bradley, i jak sądzę, warto poznać historię tego jednego przypadku, gdy Francis Marloe pojawił się w drzwiach mieszkania Bradleya z niekoniecznie interesującą tego drugiego nowiną.
Bradley Pearson, główny bohater i narrator powieści, jest niespełna
sześćdziesięcioletnim, niestety niezrealizowanym pisarzem, z dorobkiem
zaledwie kilku powieści, nieszczególnie docenianych przez czytelników.
Jako pisarz zatem się nie dorobił, ale przez większość życia pracował w
biurze podatkowym, z ciągłym uczuciem, że jego wielka powieść jest
jeszcze ciągle przed nim, jeszcze nie powstała, ale na pewno dotrze do
tego momentu, by ją stworzyć. Obecnie, po przejściu na emeryturę pragnie
jedynie samotności, w której jak wierzy, uda mu się właśnie stworzyć
owo dzieło życia. Artysta w stanie łaski twórczej ma pogodny stosunek do czasu. Realizacja jest kwestią czekania. Dzieło zapowiada się samo, wyłania się niemal gotowe - kiedy nadejdzie czas i jeśli okres nauki przebiegał należycie. (..) Czułem, że potrzebna mi jest tylko samotność.***
Plan Bradleya ulegnie pewnym modyfikacjom, gdy Francis Marloe, jego
były szwagier, pojawia się pewnego dnia niezapowiedziany, z informacją,
że Krystiana, była żona Bradleya, wróciła do Anglii. Ta dziwna, pozornie
mało interesująca Bradleya nowina, uruchomi całą lawinę wydarzeń, która
zniweczy pierwotny plan samotnego wyjazdu do nadmorskiej miejscowości,
aby tam w ciszy i spokoju pisać. Choć Bradley długo będzie się jeszcze trzymać jego oryginalnej wersji i długo wierzyć, że w końcu wyjazd dojdzie do skutku.
Jest o tym wciąż przekonany, gdy była żona próbuje nawiązać z nim
ponownie zażyłe relacje. I wtedy, gdy jego siostra, Priscilla pojawia
się roztrzęsiona i w stanie skrajnego załamania nerwowego bo właśnie
odeszła od męża. I nawet gdy żona jego najbliższego przyjaciela zaczyna
robić mu awanse. Plan runie w posadach dopiero przez Julianę, córkę
owego przyjaciela, która okaże się piękną, młodą i naiwną, a jednak może
właśnie przez ową młodość i naiwność, dość okrutną nemezis niedoszłego
twórcy wielkiego dzieła.
Ta fabularna część, z irytującymi znajomościami, nachalnymi kobietami, złożonymi relacjami w sieci tych dziwnych powiązań między nimi, jest ważnym fragmentem tego ogromnego dzieła. Jego znacznie ważniejszą, w moim odczuciu, i bardzo interesującą częścią są przemyślenia Bradleya - te związane z pisaniem, tworzeniem, sztuką a także tematem miłości, która powoli, acz konsekwentnie jest coraz bardziej podobna do obłędu. Przemyślenia te dojrzewają i zmieniają się wraz z Bradleyem, a więc są naturalną konsekwencją wydarzeń, w jakich bierze udział nasz dziwny, oszalały z miłości Czarny Książę, dając jednocześnie czytelnikowi niezwykłą pożywkę intelektualną i emocjonalną.
Powieść Iris Murdoch Czarny Książę jest tak wielowątkowa, że trudno jednoznacznie opowiedzieć wrażenia z jej lektury, z obszernej tematyki i filozoficznych przemyśleń. Przyjmijmy jednak za słuszne stwierdzenie z przedmowy, że jest to historia o miłości. Trudno oprzeć się swego rodzaju egzaltacji w tym temacie - to jest naprawdę dobra historia o miłości, która naprawdę wywołuje prawdziwe emocje, od chęci by mocno potrząsnąć bohaterami żeby obudzili się ze swego rodzaju szaleństwa, w jakie popadli, przez żal nad ich losem, aż do zaskoczenia, że można tak niezwykle rozstrzygnąć tę opowieść fabularnie. Doprawdy, Iris Murdoch stworzyła niezwykłe książki i muszę z uznaniem dołączyć na stałe do grona jej wielbicieli.
Czarny Książę, Iris Murdoch, Czytelnik, Warszawa 1977
* str. 601
** str. 14
*** str. 328
Zaczytałam się...i co zrobię? Allegro i zamawiam! Dziękuję:)
OdpowiedzUsuńAch, to jest wymarzona reakcja :D to ja dziękuję!
UsuńBardzo się cieszę, że Ci się ta książka spodobała! No, i że dołączasz do grona stałych wielbicielek Iris!
OdpowiedzUsuńCzytam właśnie serię wywiadów z Iris Murdoch, i w jednym z nich Iris wyraża ubolewanie, że nikt z krytyków się nie poznał, że tytułowy Czarny Książę to wcale nie Bradley, tylko... Mr Loxias! Wzorowany na postaci Apolla, jak twierdzi pisarka. No, ja też się nie poznałam...
Oj, zaraziłaś mnie bardzo bardzo mocno Iris Murdoch! :)
UsuńA to ładne rzeczy! Wszystko sugerowało, że to Bradley! Ja sama dałam się złapać zwodniczej interpretacji że Black Prince to właśnie on! bo pasują inicjały :) A Loxias jest przecież postacią zgoła marginalną.. w kontekście fabuły, choć spinającą powieść Bradleya..Hm.. Teraz będę szukać wywiadów z Iris :)
Jeszcze nie czytałam nic Murdoch. Miałam wrażenie, że mam coś jej w serii koliber, ale jakoś nie widzę. Ostatnio nabywam książki z serii Nike. Przy następnym zakupie pomyślę również o Murdoch.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam. serdecznie i niedzielnie.)
Też jeszcze nie tak dawno nawet nie znałam jej nazwiska. Gdyby nie Patrycja z blogu bezszmer pewnie nadal żyłabym bez tej fenomenalnej pisarki bez świadomości jak wiele traciłam! Dlatego tak lubię blogi, zobacz, jak pięknie się nawzajem inspirujemy :)
UsuńPozdrawiam serdecznie :)
Z inspiracją to prawda. Tylko, że ta inspiracja strasznie się na kieszeni odbija. Dobrze, że mnie nie inspirują blogi z nowościami, gdyż dotknęłaby mój budżet zapaść finansowa.)
UsuńFakt, odbija się, ale masz rację, dobrze, że to nie nowości. Mi się udało kupić "Czarnego Księcia" za parę złotych, przesyłka była dużo droższa ;) Dlatego na ogół kupuję w antykwariatach po kilka pozycji, bo bardziej się opłaca. A że zawsze się uzbierają jakieś inspiracje to i lista bywa długa ;)
UsuńJa tak samo postępuję.)
UsuńŻe tak powiem, molowe braterstwo dusz :D
Usuń