Sobota, 22 kwietnia
Od samego rana jestem niezwykle podekscytowany! W nocy trzy razy musiałem zmieniać prześcieradło. O czternastej rozpoczyna się w wytwórni filmowej „Wytwórnia” casting do reklamy szybko schnącej pasty mocującej protezy zębowe. To może być przełom w moim życiu! Goliłem się pięciokrotnie. Gonzo na mój widok wrzasnął falsetem jak z Blaszanego bębenka i razem z Oponą schował się do bieliźniarki. Starłem z twarzy grudki krwi i wróciłem do łazienki, żeby wydepilować sobie pachy. Z rozpędu ogoliłem i nogi. Przynajmniej włosy nie będą mi wystawały z getrów, czyniąc ze mnie jakiegoś nieokrzesanego neandertalczyka. Właśnie zeskrobywałem w łazience kamień z zębów, kiedy wpadła mama i zaczęła wywalać brudy z kosza:
– Gdzie, u diabła, podział się mój pilnik do paznokci?
Jak zobaczyła, że trzymam go w ręce, wpadła w furię. Szarpała się ze mną jak szalona, a mnie została do wyczyszczenia tylko górna trójka i nie chciałem go oddać. Wreszcie udało się jej go złamać. Całe szczęście, że nie razem z moim zębem. Ale tak sobie przejechałem po dziąśle, że zalałem się krwią. Mama sięgnęła błyskawicznym ruchem do apteczki i wyjęła z niej spirytus. Chlusnęła obficie na to, co zostało z pilnika, i syknęła: „Jesteś nienormalny!” Teraz dostanę zakażenia, wypadną mi wszystkie zęby i umrę ze zgryzoty. Zareagowała z matczyną troską: „Przynajmniej nie będziesz już potrzebował aparatu ortodontycznego”. Odmówiła też wezwania Gruczoła. Nie ma co! Świetnie się zaczęła przygoda z showbiznesem.
W metrze
Dziąsła ciągle krwawią. Zabrudzę na planie protezy zębowe i będę musiał zapłacić wielomilionowe odszkodowanie! A w ogóle, to czy mogę się tam pokazać z takimi dłońmi? Jakby je odrąbano Frankensteinowi. Na pewno urodziłem się bez rąk i w szpitalu pijany chirurg przyszył mi łapy jakiegoś kulomiota, który zginął na zawodach trafiony własnym pociskiem. W dodatku mama w ataku szału pocięła na kawałki moją kolekcję koronkowych rękawiczek, a potem długo konsultowała się z jakimś profesorem od zaburzeń.
Kilka godzin później
Jestem na granicy histerii, niczym kobiety na krawędzi załamania nerwowego. Od dwóch godzin tkwię unieruchomiony w windzie, w wytwórni. Guzik z napisem „Alarm” wciskałem tak nerwowo, że wypadł, a ja mam na palcu bąbel wielkości truskawki po napromieniowaniu. Tak się spociłem, że zaczynam mieć dosyć swojego zapachu. Zamknięta wraz ze mną młoda dziewczyna zanosi się w rogu od płaczu. Nienormalna czy co?
Oho! Idzie ekipa techniczna!
Godzinę później
Ciągle w windzie! Ci robole nie mogą sobie poradzić z najprostszym problemem. Ponieważ winda zatrzymała się tak, że była mała szczelina na górze, postanowili, że mamy się przez nią przecisnąć. Uwięzionej ze mną anorektyczce to się udało. Zostałem w środku sam, ale jakoś nie potrafiłem się cieszyć, że mam dla siebie więcej miejsca. Podczas gdy technicy usiłowali podciągnąć trochę windę, ja obliczałem w panice, na ile starczy mi tlenu. Byłem jednak zbyt zdenerwowany. Wreszcie zapadła decyzja: mam wyłazić szczeliną, bo windy nie da się ruszyć. Robotnicy tak mnie poganiali, że nie zdążyłem nawet zrobić kilku ćwiczeń rozluźniających tai-chi. Kiedy byłem już w połowie, winda nagle ruszyła! Naprawdę nie wiem, co w tym takiego śmiesznego. Mogłem zostać zmasakrowany niczym bohaterowie filmów „gore” klasy C! Napisałbym skargę, gdyby dla ukojenia nerwów robotnicy nie przynieśli mi dużego kubka mocnej kawy.
Na wolności
Teraz pędem na casting. Opatrzność nade mną czuwa. Przed drzwiami kłębił się tłum bezzębnych emerytów, a więc nie mają jeszcze pełnej obsady. Zapytałem na wszelki wypadek jakiegoś faceta z ekipy, jakie role już są obsadzone. Spojrzał na mnie przeszywającym wzrokiem technika rentgenologa i powiedział:
– Dla ciebie najlepsza byłaby rola papy uszczelniającej albo Domestosa.
Co za dowcip! Kiedyś oni wszyscy będą mi się kłaniać w pas! Po regularnej bitwie z bandą rozwydrzonych staruszków jestem wreszcie w środku. Ten koleś, którego zaczepiłem na korytarzu, okazał się drugim reżyserem. Od razu wyłowił mnie z tłumu i kazał się przejść pod ścianą w tę i z powrotem. Wskazówki reżyserskie:
– Zagraj mi to pięknie. Szybszy uśmiech. Pokochaj ten produkt!
Wykonałem to najlepiej, jak umiałem, stosując metodę Stanisławskiego. Na koniec zaprezentowałem jeszcze dwa razy hulance.
Wieczór
Siedzę w domu i nie mogę ruszyć szczęką! Włożyli mi między zęby jakieś świństwo, które natychmiast stwardniało. Mama dzwoni po prywatnych pogotowiach pediatrycznych. O wstydzie! O hańbo!
Szalone życie Rudolfa, Joanna Fabicka, W.A.B.,Warszawa 2004, str. 28-32.
Cudne, cudne. Teraz ja będę musiał sobie powtórkę zrobić:)
OdpowiedzUsuńWiedziałam, że pierwszy się odezwiesz :D Ja mam teraz cudną powtórkę :) tylko za dużo takich cudnych fragmentów do wybierania.. :)
UsuńAaaa! Tak czytałam sobie wcześnie Twoją recenzję Rudolfa i przyznaję, zaciekawiło zaciekawiło i uciekło. Jednak po takich fragmentach ja kupuję/wypożyczam i czytam natentychmiast!
OdpowiedzUsuńA takich fragmentów jest więcej :D Będziesz szybko szukać kolejnych części :D ps. czekam na Twoją recenzję "Atlasa chmur" ;)
Usuń