Już od dawna wiadomo, że dużo łatwiej jest krytykować niż chwalić. Od jakiegoś czasu dużo mniej entuzjazmu mam jednak do krytykowania książek. Po pierwsze i najważniejsze, to tylko moja subiektywna opinia, która może do książki zniechęcić. Pochwała, tak samo subiektywna ma jednak ten plus, że do książki zachęca i pozwala czytelnikowi na sformułowanie własnego osądu po lekturze. Zniechęcanie może sprawić, że książkę jednak ominie, a w najlepszym wypadku poczeka na jej egzemplarz w swojej bibliotece miejskiej. Mimo wszystko jednak od pewnego momentu gryzie mnie, gdy książka w jakiś sposób mnie rozczaruje i jedyne co mogę o niej napisać to dość niepochlebne wrażenia. Dlatego tym razem spróbuję podejść do tego metodycznie, bez pisania litanii, a jedynie wyłuszczenia, skąd rozczarowanie.
Fabuła Utonięcia Rose dotyczy tytułowego, zgodnie z domysłem, utonięcia, oraz jak to utonięcie wpłynęło na życie Elizy, najbliższej przyjaciółki Rose. Wypadek miał miejsce dwadzieścia pięć lat wstecz, gdy obie dziewczyny miały po szesnaście lat, uczyły się w szkole z internatem, gdzie podczas potańcówki, pomysł kąpieli nago w celu zwabienia do siebie chłopców, miał właśnie taki tragiczny finał. Dwadzieścia pięć lat później Eliza nadal gryzie się z ogromnym poczuciem winy, ponieważ tego fatalnego wieczoru, zostawiła przyjaciółkę nad jeziorem samą. Ostatecznie to poczucie winy rozrasta się do niebotycznych rozmiarów, sprawiając, że Eliza traktuje samą siebie jak morderczynię. Dodatkowo, gdy odzywa się do niej ojciec Rose, z propozycją wsparcia finansowego, to poczucie winy potęguje się do niemożliwości.
Taki wstęp może sugerować co najmniej interesującą lekturę, dlatego bardzo pozytywnie podeszłam do samej książki. W kilku punktach postaram się streścić, dlaczego dla mnie interesującą lekturą jednak nie była:
Narracja - momentami zbyt infantylna. Główna bohaterka ma czterdzieści jeden lat, a jednak często ma się wrażenie, że nadal mamy do czynienia z tamtą, szesnastoletnią Elizą. To wrażenie wzmacnia się gdy narracja mówi głosem drugiej bohaterki, Sandry/Cassandry, właśnie szesnastoletniej i autorka nie dokonuje tu specjalnego rozróżnienia w stylu myślenia. Jakkolwiek można zrozumieć, że żyjąca w wiecznym poczuciu winy Eliza ma ogromny problem z normalnym funkcjonowaniem, tak myślenie jak infantylna nastolatka jest trochę dziwne i sprzeczne z obrazem dorosłej kobiety.
Fabuła - tu najważniejsze zastrzeżenie, bo niestety, jest przewidywalna. Jest dość oczywiste, że sprawa utonięcia Rose nie jest do końca wyjaśniona i że nie ma pewności, co się dokładnie wydarzyło w wieczór potańcówki. Wprowadzenie wspomnień Sandry/Cassandry, nieudolnie starającej się o przyjaźń dziewczyn w okresie wspólnego uczęszczania do szkoły, bardzo szybko daje wyobrażenie o rozwiązaniu zagadki, łatwo też domyślić się motywu, skoro mowa o nastolatkach. Rozczarowanie jest podwójne, gdy okazuje się, że autorka w ogóle nie zaskakuje w tym względzie.
Główna bohaterka - jest po prostu mało wiarygodnie opisana. Poczucie winy w jakim żyje jest jakieś mętne, niby czuje się winna, ale nie ma Rose w jej wspomnieniach, nic nie ma o Rose w jej rozmowach, oprócz wymuszonych, banalnych stwierdzeń, jest tylko tamten wieczór i śmierć. Mowa o jej najlepszej przyjaciółce, a nie ma żalu za utraconą relacją, za wspólnymi wieczorami. Jest tylko poczucie winy, które Eliza sama w sobie napędza, co sprawia, że odbiera się ich relacje jako mocno powierzchowne, czemu tylko wspomnienia Sandry/Cassandry zdają się przeczyć. Pozostaje wrażenie niedopowiedzenia.
Więcej o moich subiektywnych odczuciach nie będzie, choć takich punktów jest jeszcze kilka. Jak to napisał Stefan Wiechecki we wstępie do Ksiutów z Melpomeną - kto chce, niech czyta.
Utonięcie Rose, Marika Cobbold, Wydawnictwo Muza, Warszawa 2012
No i prosze. Przechowuje w wirtualnym koszyku, a teraz nie wiem, czy chce:)
OdpowiedzUsuńMoze kiedys gdzies pozycze, bo finansowo staram sie celowac w pewniaki;)
Ha, czyli jednak zamęt wywołałam ;) Też staram się finansowo celować w pewniaki, tę na szczęście dostałam w prezencie od rodziców Marcina ;) Jak Ci się uda pożyczyć to przeczytaj, naprawdę jestem ciekawa Twojej opinii :) plus jej jest taki, że czyta się ją niewiarygodnie szybko, Muza sztucznie dodała książce objętości dużą czcionką i marginesami :)
UsuńŚwietny post. Ja zdecydowanie bardziej lubię pisać pozytywne recenzje, może dlatego, iż napędza mnie wtedy podziw dla autora i jego dzieła. Ale krytyczne też trzeba pisać. Jest taki zalew tandety, iż trzeba robić wszystko, by diamenciki i perełki było łatwo odróżnić od całej reszty.
OdpowiedzUsuńDziękuję! :) O własnie, widać różnicę między takimi wpisami, bo zachwyt robi swoje :) Z tą krytyką to jednak bywa różnie.. Bo co ja oceniam nisko reszta czytelników wywyższa ponad poziomy (sądząc po ocenach książek na np. LC). Co może oznaczać, że to jednak ja się mylę ;) Bo jednak każdy czytelnik ma inną skalę. Stąd lubię odkrywać czytelników/blogerów o podobnej do mojej skali :)
UsuńNudnym i przewidywalnym książkom mówię stanowcze nie! Bardzo dobrze że napisałaś co myslisz o książce, negatywne recenzje są tak samo potrzebne jak pozytywne.
OdpowiedzUsuńDzięki! :) Chyba miałam jakiś słabszy moment.. ;)
UsuńChyba trafiłaś na słabszą książkę :)
UsuńTo też! :D
UsuńKsiążki nie czytałem, ale. Po pierwsze, nie mam nic przeciwko krytykowaniu, jeśli nie dotyczy mnie, wtedy mam dużo więcej przeciwko ;D ;P
OdpowiedzUsuńA po drugie, to w związku z tym, co napisałaś w punkcie "Główna bohaterka" o brakujących emocjach... mam nieodparte wrażenie, że bardzo wielu autorów pisze o rzeczach, z którymi nie miało styczności. Pod kątem emocji, oczywiście. Nie wymagam pisania tylko i wyłącznie autobiografii (w gruncie rzeczy najchętniej bym ich despotycznie zakazał, bo na ogół są beznadziejne), wiadomo, że fabuła jest - jak sama nazwa wskazuje - dość fabularna, ale byłoby miło, gdyby wymyślone historie zawierały prawdziwe emocje, które autor zna, bo wtedy może je opisać dokładnie i prawdziwie. Bez tego książki są złe.
Rzekłem ;)
Po pierwsze - krytyka oparta na subiektywnej ocenie nie musi być miarodajna ;P
UsuńPo drugie - emocje - miałam na myśli te związane z utraconą przyjaźnią, a nie ich brak w ogólności. Bo trochę ich tam jest, nie jest tak źle. Samo poczucie winy to też jakieś emocje. Dodam, że ja tu się podczas lektury zastanawiałam, czy nie jest tak, że mogło zawinić tłumaczenie. Fabuła zaś jest fabularna i typowo babska, trochę użalania się, trochę pseudo-psychologizowania i może to dlatego do mnie nie trafiła, bo ja ostatnio jestem na bakier z tzw. literaturą kobieca ;)