Jestem typem nieco dziwnym - ani okładka, ani ładny ubiór nie robią na mnie wrażenia. Generalnie zawartość ma znaczenie. Nie zwrócę uwagi na książkę tylko dlatego, że projektant okładki włożył masę wysiłku w barwy, układ i projekt (nie dla mnie też wybiegi domów mody). Ale taką okładkę nie sposób przemilczeć! Bo nie chodzi o jej urodę (jeśli w ogóle można o niej mówić w takich kategoriach), barwy, zawartość strony tytułowej, ale właściwie o projekt całej książki. Wygląda jak stary pozszywany nićmi zeszyt. Zapisany po brzegi z małymi marginesami tylko na ewentualne komentarze. Właściwie cała książka jest po prostu tekstem, który tylko ma inny rozmiar czcionki na okładce.
A zaczyna się niewinnie, trochę w stylu Tore Renberga, choć to lata sześćdziesiąte, nie dziewięćdziesiąte ubiegłego wieku, a Finn w przeciwieństwie do Jarlego ma trochę innego problemy na głowie. Przede wszystkim matka, która go wychowuje samotnie po rozwodzie z ojcem. Ostatnio kontakt z nią jest jakiś dziwny, jakby coś się między nimi popsuło. I ten nagły pomysł, łamiący wcześniejsze ustalenia, że nikt obcy z nimi nie zamieszka. Jednak Gerd, pracująca tylko na pół etatu w sklepie obuwniczym, nie widzi innego wyjścia, żeby jakoś utrzymać siebie i syna na powierzchni. Pracuje na pół etatu żeby syn zawsze miał matkę w domu po powrocie ze szkoły, ale coraz trudniej jest utrzymywać koniec z końcem. Pada więc decyzja, pokój Finna zostaje oddzielony od reszty mieszkania, a do gazety trafia ogłoszenie.
W życiu Finna zachodzą jednak aż dwie rewolucje jednocześnie. Niemalże jednocześnie razem z lokatorem, Kristianem, do ich wspólnego życia dołącza Linda, sześcioletnia córeczka.. ojca Finna. Z drugiego małżeństwa. Dziecku grozi Dom Dziecka, ponieważ ojciec zmarł, a jej matka po śmierci męża trafiła na odwyk. Gerd więc decyduje, że przygarną dziecko. Zawsze marzyła o córce, dlatego Finn podejrzewa, że to chęć spełnienia tego marzenia, nie tylko podjęcie się odpowiedzialności za bałagan jaki zrobił jego ojciec. Linda okazuje się dzieckiem niezwykle spokojnym, grubiutkim, małomównym, lubiącym dużo i dobrze zjeść i jednocześnie nieco otępiałym. Początkowo Gerd składa to na karb przeżyć dziewczynki, ale z czasem odkrycie prawdy okazuje się dużo bardziej szokujące.
O tym, że Linda zmieniła życie i spojrzenie na świat Finna, jak Charlotte Isabel Hansen życie i spojrzenie na świat Jarlego, wydaje się już dość oczywiste, ale jak bardzo mała wpłynęła na priorytety Finna było na swój sposób zaskakujące. U chłopca w wieku przedgimnazjalnym tak ogromne poczucie odpowiedzialności i troski za siostrę jest czymś niezwykłym, ale wbrew pozorom, opisanym bardzo naturalnie. Cała ta powieść jest niezwykle naturalna i sprawnie napisana. Narracja pierwszoosobowa chwilami może się wydawać za dojrzała na chłopca w wieku Finna, ale pozostaje wrażenie, że jest ona opowiadana z perspektywy już dorosłego człowieka, tym bardziej, gdy akcja powieści ma zakończenie kilka lat później. Mimo że zawartość każdego rozdziału nie jest ogromna jeśli chodzi o długość treści, to choć historia jest tak zwarta, to jednocześnie tak opowiadana, jakby to była niemalże saga rodzinna. Na swój sposób jest, choć dotyczy jednej rodziny i tylko jednego okresu z życia tej rodziny, ale sięga głębiej w warstwie wspomnieniowej, głębiej w warstwie zależności rodzinnych, popełnianych przez rodzinę błędów i konsekwencji jakie te błędy przyniosły. Pięknie napisana, mocnym, wrażliwym językiem, ale bez cienia przesady, bez skrajnych emocji, choć emocje jak najbardziej wywołuje - całą paletę odcieni. Mogłabym w zasadzie zachwalać bez końca, mimo przykrych scen i zakończenia bez happy endu jakiego czytelnik oczekuje. Dlatego bez zbędnych dłużyzn - sami sprawdźcie czemu Cudowne dzieci są takie.. cudowne.
Cudowne dzieci, Roy Jacobsen, DodoEditor, Kraków 2012
*str. 57
Cudownie rowniez napisana recenzja:)
OdpowiedzUsuńPieknie wydana ksiazka, ale jeszcze bardziej zainteresowal mnie jej srodek. Nie omieszkam sie jej przyjrzec blizej:)
Noo i zarumieniłam się ;)
UsuńO tak, środek przede wszystkim najbardziej godny zainteresowania :)
Te zauważyłam tę serię wydawniczą i oceniam ją jako świetny koncept, podnoszący range całej lektury. Jesli do tego wydawcy Dodo wybierają tez tak dobre teksty, jak piszesz, to mamy nowe pozytywne zjawisko na rynku książki.
OdpowiedzUsuńTrudno jej nie zauważyć - wyróżnia się w natłoku pstrokacizny innych okładek ;) Póki co po tej jednej książce nie chcę oceniać, że cała seria jest równie dobra, ale ponieważ mam w planach pozostałe książki to za jakiś czas będę mogła powiedzieć czy i reszta jest równie udana :)
UsuńKaśka, a może Ty napiszesz ksiąkę? Kiedy czytam Twoje recenzje to po głowie chodzi myśl: pisz, babo, pisz!!!
OdpowiedzUsuńMasz ci babo placek..;) Grafomana o książkę prosić ;P :D hi hi ale dziękuję za komplement! :D :**
UsuńZaintrygowała mnie przede wszystkim fabuła powieści, którą bardzo ciekawie nakreśliłaś.
OdpowiedzUsuńMnie zdarza się ocenić książkę po okładce, ale tylko wtedy, gdy kojarzy mi się jednoznacznie - z mdłym romansem, tzw. harleqiunem. Gdybym nie wiedziała, kim jest Marta Szabo, nie przyniosłabym do domu "Tajemnicy Abigel", bo trafiłam na okładkę okrutną wobec treści.
Fabuła jest naprawdę interesująca i mogę z czystym sercem polecać.
UsuńCo do okładek - mam taki głupi nawyk od lat, że najpierw czytam o książce jakieś opisy (jakiekolwiek, bodaj wydawcy) czy recenzje (najchętniej osób, które już wiem, że nadajemy na podobnych czytelniczo falach) jeśli już jakieś są dostępne, a potem dopiero biorę ją w dłonie w księgarni. Wtedy okładkę może mieć nawet w różowe króliczki to i tak nie będzie mieć oznaczenia, jeśli będę pewna zawartości ;) Ale żeby nie było że ja taka zawsze byłam bezstronna - oczywiście, że przechodziłam również fazę okładek! Ale chyba zwyczajnie już wyrosłam ;)
Przyznam bez bicia - mnie zafascynowała okładka :)
OdpowiedzUsuńPrzyznam bez bicia - rozbawiłeś mnie! :)
UsuńDla mnie też już sposób wydania tej książki sprawia, że ma urok, której inne nie mają. Muszę poszperać za tą serią :) A sposób szycia w większości książek sprawia, że czyta się niewygodnie, jeśli nie chce się zrobić zagięć na grzbiecie, więc tutaj też bardzo użyteczne podejście do czytelnika :)
OdpowiedzUsuńBardzo bardzo. Na dodatek ta treść.. ;) hi hi, prawie ideał :)
UsuńDzień dobry Pani Katarzyno,
OdpowiedzUsuńZajmuję się promocją książek publikowanych przez wydawnictwo Agora. Natknęłam się na Pani blog i chciałam zapytać, czy byłaby Pani zainteresowana otrzymywaniem informacji o wydawanych przez nas nowościach. Może któryś z tytułów zainteresuje Panią, wtedy mogłabym przesłać egzemplarz do recenzji.
Proszę o kontakt na adres dominika.jedrzejewska@agora.pl
Ja niestety oceniam książki po okładce, jako że rzadko kiedy zdarza mi się przeczytać notkę wydawcy, kieruję się jakimś wewnętrznym instynktem. Zazdroszczę ludziom, którzy na okładkę w ogóle nie zwracają uwagi, a jeszcze bardziej tym, którzy mają w sobie tyle silnej woli, że przed kupnem książki czytają jej pierwszą stronę. Ja natomiast jestem jak jaskiniowiec na polowaniu, patrzę tylko czy zając ma ładne futerko ;)
OdpowiedzUsuńWiesz, to wcale nie znaczy, że to coś złego. Ja mam taką wadę i tyle ;) Błąd w oprogramowaniu ;)
UsuńBardzo mi się podoba ta okładka :) Ja akurat na okładki zwracam uwagę i mam swoje sympatie oraz antypatie, ale rozumiem, że komuś okładka może wisieć ;) Jasne, że treść jest najważniejsza - lecz lubię mieć i ciekawą okładkę.
OdpowiedzUsuńWiesz, sporo kobiet zwraca uwagę ;) Ale sama powiedz, jak szukasz swojego pisarza, albo polecanego, to naprawdę zwracasz uwagę na okładkę? ;) Nie kupisz Lema czy Nabokova, bo brzydka okładka? ;) Jedyne na co zwracam uwagę to jakość wydania, dlatego chętniej kupuję w twardej oprawie, ale to co jest na samej okładce nie ma znaczenia.
Usuń