Otóż - sympatyczny kolega, znany w sieci jako Kot. Pik poprosił mnie o zaprezentowanie jego tekstu na moim blogu oraz Was, moich czytelników, o jego ocenę (konstruktywną) w komentarzach u mnie, bądź na jego blogu, pod postem (link tutaj) z prezentowanym poniżej tekstem. Nie rozgadując się zatem bardziej prezentuję omawiany tekst. Tekst jest autorski, wszelkie prawa zastrzeżone! :)
-------------------------
New York's Cat
- ...and just call her. Don't waste your life.
- I'll remerber. Will you come tomorrow, mrs. Murphy?
- As always, Wiktor. As always.
- I'll remerber. Will you come tomorrow, mrs. Murphy?
- As always, Wiktor. As always.
Kiedy
przekroczyłaś osiemdziesiątkę, możesz nazywać się, jak chcesz. Możesz być nawet
Mrs. Murphy.
* * *
Lubiła Bocca
di Bacco przy dziewiątej alei a Bocca di Bacco lubiło ją. Można powiedzieć, że
po dziewięciu latach codziennej obecności była już stałym elementem wyposażenia
tej knajpki, takim samym, jak drewniane belki pod sufitem czy jasnofioletowy
kaseton z białymi literami „EXIT” nad wyjściem. Przychodziła zawsze kilka minut
po 14, kiedy większość gości zamawiała Spaghetti Bottarga, wyjmowała z torebki
kieliszek a Wiktor nalewał do niego wybrane przez siebie czerwone wino.
To był ich
prywatny rytuał, taki sam od dnia, w którym pierwszy raz weszła do Bocca di
Bacco, wybrała sobie Wiktora – miał wtedy nie więcej, niż trzydzieści
lat, niedokładnie wyprasowaną białą koszulę z podwiniętymi nieco poniżej łokci
rękawami i twarz Bruce Willisa – i postawiła przed nim swój kieliszek.
- Nalej
mi wina do tego kieliszka, Młody Człowieku.
- Przykro mi, ale nie sprzedajemy na wynos.
- Przykro mi, ale nie sprzedajemy na wynos.
Kiedy po raz
pierwszy w życiu wysiadasz z samolotu na JFK, jedziesz taksówką do Midtown,
zostawiasz dwie walizki w wynajętym (tylko na miesiąc, w tym czasie planujesz
kupić coś własnego) mieszkaniu – jedyne, na co masz ochotę, to wejść do
pierwszej lepszej restauracji, kupić kieliszek czerwonego wytrawnego i wypić je
nie siedząc na twardym krześle, wystarczająco długo było siedzenia w samolocie
i taksówce, tylko podczas spaceru pięćdziesiątą czwartą do Clinton Park. Tak
właśnie chciała zrobić, przejść z kieliszkiem wina w ręku po ulicach Miasta
Wolności, ale nie sądziła – nie napisał tego nikt w żadnym przewodniku –
że cała jego wolność okaże się zależna od młodego chłopaka z korkociągiem w
kieszeni spodni.
Zawołał do
niej, kiedy była już przy drzwiach.
- Hej, proszę pani! Jakiego wina pani chce?
- Odpowiedniego na pierwszy dzień w Nowym Jorku, Młody Człowieku.
- Hej, proszę pani! Jakiego wina pani chce?
- Odpowiedniego na pierwszy dzień w Nowym Jorku, Młody Człowieku.
* * *
Pierwszy raz
usiadła przy nim 19 kwietnia, w czwartym miesiącu swojego pobytu w Nowym Jorku.
Wcześniej przyglądała mu się nieraz, kiedy siadał na jednej z ławek Clinton
Parku. Bywał tu codziennie – jak ona. Początkowo nie zwracał na nią uwagi, była
tylko jedną z setek mijających go osób. Po kilku tygodniach obojętności
podnosił głowę kiedy przechodziła obok niego i odprowadzał ją wzrokiem, aż
usiadła na swojej ławce.
Tamtego dnia
zatrzymał na niej wzrok na dłużej. Kiedy to poczuła – trudno było nie poczuć,
miał silny wzrok, umiał się wpatrywać – i spojrzała na niego, miauknął. Przez
kilka sekund przyglądała mu się, nawet uśmiechnęła lekko, bardziej do siebie
niż do niego, jakby na przypomnienie tego, że przecież już kiedyś ktoś, potem wstała
i usiadła na jego ławce.
Przez pierwsze
dwa tygodnie wyłącznie siedzieli obok siebie. On przymykał oczy i drzemał, ona
czytała Cienie nad rzeka Hudson i dopijała czerwone wino. Mniej-więcej po
godzinie jedno z nich – raz ona, raz on – wstawało i odchodziło.
Granicę
niewinności przekroczył on, kiedy mrucząc cicho położył jej głowę na kolanach.
Po kolejnych siedmiu dniach, w trakcie których zasypiał, kiedy lekko głaskała
do po głowie, przyniosła mu plasterek szynki i położyła ją obok niego – oboje
wiedzieli, że na karmienie z ręki żadne z nich nie jest jeszcze gotowe. Kiedy
jadł, powoli i nieufnie (to było dla nich obojga przekroczenie kolejnej
granicy), ona zaczęła czytać mu na głos książkę.
Ostatnią
granicę przekroczyli po następnych dwóch tygodniach. Wtedy pierwszy raz zjadł
szynkę, którą ona podawała mu do pyszczka, a potem – kiedy już zaczęła czytać –
ułożył się na jej kolanach i zasnął, wciąż mrucząc, bardziej wyczuwalnie, niż
słyszalnie.
* * *
11 sierpnia, w
siódmym roku jej obecności w NY, które stało się już jej miastem, choć
wciąż ograniczało się do Bocca di Bacco, pięćdziesiątej czwartej ulicy, którą
szła do Clinton Parku i ich wspólnej ławki, nie przyszedł. Pierwszy raz od
siedmiu lat – mimo że w parku zawsze było kilkanaście osób i kilka kotów – była
całkiem sama. Kiedy nie pojawił się przez kolejne kilka dni, wiedziała już, że
więcej nie przyjdzie.
* * *
- ...and just call her. Don't waste your life.
- I'll remerber. Will you come tomorrow, mrs. Murphy?
- As always, Wiktor. As always.
- I'll remerber. Will you come tomorrow, mrs. Murphy?
- As always, Wiktor. As always.
Droga do
Clinton Park zajmowała jej coraz więcej czasu, znaczenie więcej, niż dziewięć
lat temu. Szła, podpierając się ciemnobrązową laską, z kieliszkiem wina w
dłoni. Po dwudziestu minutach usiadła na ich ławce, dopiła wino,
wytarła kieliszek chusteczką i schowała do torebki. Wyjęła książkę, zawsze tę
samą; w końcu nie ma bardziej nowojorskiej książki dla starego pokolenia,
niż ta.
- Wszystko
zostało sztucznie stworzone. Nawet orka i zasiewy są sztucznym procesem. Mam
prawie pięćdziesiąt lat i całe moje życie było długim pasmem cierpienia i
karygodnych czynów. Zawsze chciałem być kimś. Mówi się, że każdy Żyd ma
kompleks Mojżesza. Od dziecka się przygotowywałem. Będzie się pan śmiał, ale
myślałem już o tym wszystkim, mając pięć lat. Gdy widziałem, jak inne dzieci
dręczą kota, okropnie cierpiałem – nie mogłem o tym zapomnieć przez wiele
miesięcy.
Odruchowo
sięgnęła do torebki. Mimo, że minęły dwa lata, od kiedy widziała go ostatni
raz, zawsze miała ze sobą pokrojony w kostkę świeży plasterek szynki. Przez
chwilę rozglądała się dookoła z podświadomą nadzieją, że może tego dnia się
pojawi.
Przez
chwilę wydawało jej się, że czuje lekkie wibracje na kolanach.
--------------------------------------------
Dziękuję za uwagę, czekamy na opinie :)
Na każdym zebraniu jest tak, że ktoś musi zacząć pierwszy. Więc może Pani Gospodyni, zacznij Ty, to i inni czytelnicy nabiorą śmiałości ;)
OdpowiedzUsuńHm.. A ja myślałam, że moją oceną jest już to, że go publikuję na moim blogu..;P
OdpowiedzUsuńJa to sobie myślę, że po prostu kontynuuj dzieło. Czytelnik jest i czeka na Ciebie, tylko potrzebuje WIĘCEJ! ;P
A no to fakt, że nie musiało się tu znaleźć, aczkolwiek książka z poprzedniej notki też się znalazła, coś bez zachęt do czytania ;)
OdpowiedzUsuńMało, potrzebny dalszy ciąg :P Co to za kobieta? Czemu jest w Nowym Jorku? Jaka jest jej historia? Jaka jest historia kota? Jedno co mi nie pasuje jako kociarze, to krojenie szynki w kostkę :P Kot to drapieżnik i przynajmniej moja, mimo, że udomowiona sama sobie radzi z rozkawałkowywaniem plasterków :p Powiem tak, gdyby istniał dalszy ciąg czytałabym, bom ciekawa o co chodzi i pojawiły się w głowie wyżej wymienione pytania, na które chciałoby się poznać odpowiedzi.
OdpowiedzUsuńNo proszę, masz już pytania potencjalnego czytelnika :D
OdpowiedzUsuń@Zołziasta - no, znaczy, że warto było, takie pytania to dobre pytania ;)
OdpowiedzUsuńA także. Mój Czarnuch jest zdecydowanie drapieżnikiem, różne rzeczy je sam, ale szynkę zawsze musi mieć położoną na miseczce dopiero po rozkawałkowaniu ;)
@Kasia - czekam na kolejne ;)
O jaki wygodny Twój Czarnuch ;) To kiedy dalszy ciąg opowieści? Bo będę czekać na więcej, tylko, że z moją cierpliwością jest bardzo, bardzo kiepsko :P
UsuńAno wygodny jak cholera. Żyje już conieco lat i nauczył się tego i owego ;D
UsuńKiedy dalsza część? Cytując klasyka - to jest bardzo dobre pytanie ;)
Otóż plan pierwotny był taki, żeby dowiedzieć się od jakiegoś nieco szerszego grona, czy to w ogóle da się czytać i czy pobudza ciekawość. (nie ukrywam, chciałbym przeczytać również jakieś bardziej ogólne opinie typu - super napisane, średnio napisane czy też "borze, widzisz i nie szumisz nad takim guanem" ;P Acz za te, które były, też jestem wdzięczny) I jeśli okazałoby się, że tak, da się, to generalnie dalsza część miała zostać napisana (nie do końca dalsza część, o ile zastosować najnowszy plan, ale póki co, nieważne ;P no i tych dalszych części powstało kilka wersji roboczych już), wydana w formie papierowej oraz miała przynieść autorowi duży majątek, wieczną sławę i nagrodę NIKE w przyszłym roku, ewentualnie za dwa ;)
No ale w kwestii sposobu publikacji też jestem otwarty na propozycje, a co ;)
No ja nie liczyłam na to, że zdążysz z całą książką przed najbliższym końcem świata ;) Ale może przed następnym? (choć nie wiem czy już jest znana data następnego końca :P ). U mnie ciekawość rozbudzona, czytać się da, bo przecież przeczytałam :P ;) To jak Ty już masz kilka wersji wymyślonych, to siadaj i pisz ;)
UsuńKu chwale ojczyzny ;)
UsuńChciałabym więcej ciekawych dialogów, ale nie samych dialogów, niech one są jednocześnie ciekawymi portretami psychologicznymi rozmówców. No i wbrew temu o co zostałam oskarżona pod poprzednim wpisem, nie oczekuję przewodnika po Nowym Jorku, ale fajnie jest czuć klimat miejsca w którym dzieje się akcja powieści (bez znaczenia Nowy Jork, Paryż, czy Warszawa) stąd jakieś charakterystyczne miejsca fajnie żeby się pojawiły. No i wiesz co, nie ograniczałabym akcji do jednego miejsca. Może Nowy Jork to jest meta w życiu pani McMurphy ale może fajnie by było, żeby wcześniej była jakąś fotografką, która podróżuje po świecie? Takim Kapuścińskim w spódnicy ;) hi hi
OdpowiedzUsuńMnie się z kolei zamarzyło poczytać o NY z perspektywy mruczącego czworonoga :D
OdpowiedzUsuńKombinujecie ;P
OdpowiedzUsuńCo będzie to będzie, pomysł jest i tylko chciałem przypomnieć Pani Właścicielce Niniejszego Bloga, że sama jest za niego częściowo odpowiedzialna ;)
W kazdym razie rozumiem, że po przeczytaniu tego kawałka nie macie odruchu wymiotnego i generalnie chcecie wiedzieć więcej, tak?
Znaczy - ciekawość rozbudzona? ;)
No tak, najłatwiej przerzucić odpowiedzialność na innych ;P
UsuńNie tylko nie ma odruchu wymiotnego, ale cierpliwie czekamy na więcej. To znaczy w miarę cierpliwie, bo ja jak Ala mam z tym problemy ;P Dlatego - do pióra! :D
kotów nie lubię - a polubiłam (dla mnie kot w książce to jakaś tajemnica, zagadka) - tu również, NY dotąd wydawał mi się głośny i betonowy - a zaciekawił, fabuła banalna - a wciąga. Po przeczytaniu przypomniała mi się książka Williama Whortona "Dom nad Sekwaną" - autor opowieść tą snuje "nieśpiesznie" a wciąga, nastraja pozytywnie. Podobnie jest tu! Jak dla mnie to wolę "to jedno miejsce" żeby zostało.
OdpowiedzUsuńDla mnie super.
dzięki za opinię :)
UsuńI ja również dziękuję, bo opinia niezwykle budująca.
UsuńNo i powiem, że chociaż różne koncepcje były, łącznie z jedną, prawie ostatecznie przyjętą, to chyba jednak wrócę do pierwotnej i pozostanie to "jedno miejsce".
To jeszcze nie jest na 100% pewne, ale na 95.
Dla mnie za bardzo to upozowane, nierealne, wydumane, chociaż czyta się miło, klimat jest; pani z czerwonym winem ciut jakby pretensjonalna; czuć wpływ Singera w narracji; nawiasy niepotrzebne - ważna informacja o przekraczaniu granicy powinna być samodzielnym zdaniem.
OdpowiedzUsuńJa tutaj trafiłam przez przypadek. Chciałam przeczytać tylko dwa zdania i przeczytałam całość. To zdanie o kocie, który mruczy bardziej wyczuwalnie, niż słyszalnie - jest genialne. Ja szukam w książkach takich smaczków, więc takie coś masz. Ale Twoja dama jest jakby zbyt egzaltowana. W dalszej części oczekiwałabym mało opisów USA, chyba, że je świetnie znasz. Raczej chciałabym dużo swojskiego klimatu, zaskakujący powód do wyjazdu. A uliczki NY niechby pozostały tajemnicze.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam