Polskie wydawnictwa literackie najwyraźniej bardzo dobrze to rozumieją, że są takie mole książkowe, jak ja, które uwielbiają jesień, szczególnie za długie, sprzyjające czytaniu wieczory. Pewnie dlatego, to co zaplanowały na najbliższe miesiące, sprawa, że mam przyspieszony puls. Zdecydowanie króluje Wydawnictwo Literackie, które zapowiada ogromną i bardzo intrygującą powieść Olgi Tokarczuk Księgi Jakubowe.
Nie jestem wielką admiratorką prozy Tokarczuk, znam zaledwie jedną powieść i zbiór opowiadań, w związku z czym wcale nie mam pewności, że Księgi Jakubowe to będzie właśnie to. Jednakże przekonuje sam tytuł, opis, oraz zachęcająca ilość stron - prawie tysiąc! Co mogłoby być niemałą ucztą, o ile wyczekiwana książka okaże się tak dobra, jak to przedstawia w opisie wydawca:
Niemal tysiąc stron, kilkadziesiąt wątków i postaci — Księgi Jakubowe imponują literackim rozmachem, wielością poziomów i możliwych interpretacji. Olga Tokarczuk pełnymi garściami czerpie z tradycji powieści historycznej, poszerzając jednocześnie jej granice gatunkowe. Z ogromną dbałością o szczegóły przedstawia realia epoki, architekturę, ubiory, zapachy. Odwiedzamy szlacheckie dwory, katolickie plebanie i żydowskie domostwa, rozmodlone i zanurzone w lekturze tajemniczych pism. Na oczach czytelników pisarka tka obraz dawnej Polski, w której egzystowały obok siebie chrześcijaństwo, judaizm, a także islam. (
źródło; zdjęcie okładki pochodzi z tego samego źródła). W każdym razie niezależnie od tego, jaki będzie wynik lektury, wiem, że muszę ją przeczytać.
Kolejnym smaczkiem, jaki zapowiada WL jest powieść nagrodzona Bookerem, o czym dowiedziałam się zanim książka w ogóle została zaplanowana do
przetłumaczenia ( i ciesze się, że wyjdzie nakładem WL właśnie) na
jednym z ulubionych blogów, czyli
bezszmerze, już wtedy żałując, że przyjdzie mi czekać na nią tak długo! A mowa o powieści Eleanor Catton
Wszystko, co lśni, powieści równie monumentalnej co
Księgi Jakubowe Olgi Tokarczuk. Fabuła ma nas cofnąć do lat 60. XIX wieku, a przenieść do Nowej Zelandii, gdzie właśnie wybuchła gorączka złota. Sam temat gorączki złota średnio mnie interesuje, zachwalanie jakoby powieść łączyła w sobie elementy zarówno klasycznej powierci wiktoriańskiej jak i literackiego thrillera działają na mnie raczej zniechęcająco niż odwrotnie, to jednak, ponieważ ciekawość tej powieści narastała we mnie od prawie roku czasu, czuję, że nie mogłabym jej sobie odpuścić. Czytane dotąd relacje na jej temat są pełne zachwytów, chwali się umiejętność łączenia powieści historycznej z przygodową, kryminału z opowieścią o duchach, w związku z czym ciężko przejść wobec tego tak po prostu obojętnie. Szczególnie, że mam ciągle jedenaście dni urlopu do wykorzystania i jakieś takie silne przeczucie, że część z nich przeznaczę na samo czytanie, bez konieczności przerywania lektury, bez skrępowania dzikim tłumem w pociągu, bez przymusu zamykania książki w najciekawszym momencie. Aż brzmi niewiarygodnie.
WL jest dla mnie cennym wydawnictwem także z tego powodu, że ciągle wydaje i popularyzuje postać Sławomira Mrożka. Jestem bardzo ciekawa i wyczekuję niecierpliwie książki wspomnieniowej o Mrożku, w której mają być zawarte wypowiedzi na jego temat wszystkich tych, którzy go znali, współpracowali z nim, a wreszcie przyjaciół i bliskich mu osób. Szczególnie jestem ciekawa konfrontacji tych wspomnień z książką biograficzną Małgorzaty Niemczyńskiej
Mrożek. Striptiz neurotyka, bowiem już zapowiada się, że
Mrożek w odsłonach może pokazać zupełnie inne cechy charakteru słynnego ponuraka, niż to przedstawiła Niemczyńska. A w każdym razie masę przeciwstawnych cech, mogących prowokować wrażenie, że albo Mrożek był niezłym aktorem, albo naprawdę ciężko jest go oceniać jednoznacznie. Tak czy inaczej postać Mrożka, nadal fascynująca i wywołująca ciągle sporo zainteresowania jest mi ogromnie bliska, niezależnie od tego, co może wyłonić się z tych wspomnień. Co ciekawe, falę zainteresowania wywołała książka Niemczyńskiej, a dziś, przy ponownej lekturze, jestem pewna, że postrzegałabym zarówno książkę, jak i jej bohatera, zupełnie inaczej. Niemniej, to dzięki Niemczyńskiej wróciłam do opowiadań Mrożka, a potem to już wpadłam jak śliwka w kompot w jego listy, dzienniki, eseje i sztuki i ciągle lubię do Mrożka wracać (literacko i teatralnie; wstydzę się publicznie przyznawać ile razy widziałam
Tango). (
źródło zdjęcia okładki)
Rzecz oczywista największym moim zainteresowaniem cieszą się premiery polskich książek. I tak oprócz nowej powieści Tokarczuk i wspomnień o Mrożku, wyczekuję jak kania dżdżu zapowiadanej nowości sygnowanej nazwiskiem Jacka Dehnela. Znam opinie i przekonanie niektórych recenzentów/czytelników, jakoby Dehnel był przeceniany i zmanierowany i trudno i darmo, choć uważam, że każdy ma prawo do swojej opinii tak zgadzać się z nimi nie muszę. Lubię wszystko, co dotąd przeczytałam, lubię czytać ponownie i lubię zakładać, że wszystko inne, co wyjdzie spod jego pióra będzie na mnie działało dokładnie tak samo. Zapowiadana przez W.A.B. powieść to
Matka Makryna, która będzie miała swoją premierę dopiero pod koniec października, ale jest szansa, że doczekam w miarę cierpliwie, przeznaczając czas wreszcie na czekającą spokojnie na półce
Niewidzialną koronę Cherezińskiej, a następnie na dwa opasłe tomiszcza wspomniane we wpisie powyżej. W.A.B. opisuje temat najnowszej powieści Dehnela krótko i treściwie:
Matka Makryna to monolog przeoryszy klasztoru bazylianek w Rzymie, matki Makryny Mieczysławskiej.
W latach 40-tych XIX wieku stała się obiektem fascynacji i uwielbienia polskiej emigracji i europejskiej prasy, kiedy opowiedziała o prześladowaniach, jakie spotkały ją ze strony władz rosyjskich. Sięgnęła szczytów władzy, zarówno świeckiej jaki kościelnej. (
źródło; zdjęcie okładki pochodzi z tego samego źródła)
Ku mojemu zaskoczeniu najnowsza powieść Magdaleny Tulli ma być wydana przez wydawnictwo Znak Literanova (a jak wiadomo Znaku to ja nie lubię i nie będę przestawać wytykać najbardziej aspołecznej książki w rzekomo społecznej misji, czyli
Bezdomnej, dopóty mi tchu starczy), co psuje mi trochę szyki w szykanowaniu i bojkotowaniu wydawnictwa. Już
Beksińskimi "napsuli" mi krwi, a teraz proszę, najnowsza Tulli, już zapowiadana jako najlepsza powieść autorki, ma być wydana właśnie u nich! Obawiam się, że może dojść do kompromitacji i trzeba się będzie ze Znakiem pogodzić, przynajmniej na moment zakupu
Szumu. A potem wrócić grzecznie do bojkotu i szykan, ewentualnie przyznać, że każdy z nas popełnia błędy, prawda? Albo ostatecznie pogodzić się z tym, że wydawca też musi na czymś zarobić, żeby wydać powieści mniej bestsellerowe, jak Tulli na przykład (żal i złamane serce). W każdym razie nowa powieść Magdaleny Tulli zapowiada się równie intensywna emocjonalnie, jak i
Włoskie szpilki, oraz w równie skondensowanej formie, na zaledwie 192 stronach. Jeżeli będzie to treść równie potężna jak
Włoskie szpilki to i przy 90 stronach Magdalena Tulli wbiłaby mnie w fotel ponownie (ciekawa metafora swoją drogą, bo oczywiście nie mam fotela w ogóle). Enigmatyczny opis wydawcy tylko podsyca takie podejrzenie, aczkolwiek nauczona doświadczeniem wiem, że takie opisy trzeba dzielić najmniej na trzy
, a najlepiej w ogóle ich nie czytać
. (
źródło zdjęcia okładki).
Nie chciałabym, żeby mnie posądzano tylko o literaturę poważną, w związku z czym spieszę donieść, że najintensywniej to ja i tak czekam na kontynuację
Czarownicy piętro niżej, czyli na
Tuczarnię motyli. Nie pomyli się ten, kto będzie mnie podejrzewać o uwielbienie dla Marcina Szczygielskiego, pomyłką będzie jednak założenie, że książka mnie interesuje tylko ze względu na jego nazwisko. Oczywiście, nie będę nawet udawać, że wszystko, co napisze Marcin Szczygielski na pewno przeczytam, nawet jeżeli przyjdzie mu do głowy taka fantazja, żeby napisać o sposobie wyrabiania cementu, istotne jednak jest również to, że ja autentycznie lubię książki dla dzieci. Ponieważ nie mam wymówki w postaci dzieci własnych, którym to mogłabym udawać, że czytam wszystkie te książki, toteż nie udaję, a przyznaję wprost: naprawdę lubię. Jeżeli zaś fabuła stworzona jest w tak interesujący sposób, jak to wyczynia z historiami dla młodszego odbiorcy Szczygielski, to czerpię z takiej lektury jeszcze większą przyjemność. Dość dodać, że
Czarownica piętro niżej podobała mi się tak bardzo, że już po lekturze liczyłam na kontynuację. A z opisu wydawnictwa Bajka, któremu staram się zawierzyć, można łatwo się przekonać, że dokładnie tyle można się spodziewać:
Spotkacie w tej książce dobrych znajomych z „Czarownicy piętro niżej”: Maję, ciabcię, Monterową, Marka i gadającego kota. Jednak nie zabraknie też niespodzianek! Wkrótce po przyjeździe Majki do Szczecina okaże się, że ciabcia nie jest wiekową staruszką, a Monterowa…
Ale tego na razie nie zdradzimy! Powiemy tylko, że Maja wpadnie (dosłownie!) w sam środek toczonej przez setki lat wojny motylołaków, pozna carycę, cesarza, króla i diuka oraz... stanie na czele rewolucji. Przy okazji rozwiąże kryminalną zagadkę (ktoś ukradł Zdradliwe Lilie!) i natrafi na ślad kolejnych magicznych wskazówek pozostawionych przez jej zaginioną prapraprababcię Ninę…
Uff, sporo jak na jedne, nawet przedłużone zimowe ferie, a to i tak zaledwie część tej historii.
Będzie strasznie, zabawnie i ciekawie… A jeśli nie – to niech nas larwa pożre!
(
źródło; zdjęcie okładki pochodzi z tego samego źródła)
Oczywiście, to nie wszystkie tytuły, na jakie czekam. To są tylko książki października! A przecież po nim jest piękny listopad, po którym nastąpi pełen wolnych dni grudzień.. Ach, pięknie się jesień i zima przedstawiają!
Wiem, że na Wszystko co lśni czeka też parę osób, ba, kilka już z tego co widzę nawet czyta przedpremierowe egzemplarze. Ciekawa jestem, czy Wy też czekacie na któryś z wymienionych tytułów? A może podrzucicie jakieś swoje typy?