Długo sądziłam, że jestem z tym sama, że tylko ja tak mam. W szkole właściwie nikt, na studiach może parę osób, ale to też raczej z dystansem, w końcu chodziło o dyplom, zawód, a nie jakąś pasję, czy namiętność. Później, w pracy było to samo, znowu byłam sama, nie było z kim się zachwycać, bądź krytykować. Czasami widywałam ich w pociągu, ale nieśmiałość nie pozwalała zaczepić, nawiązać znajomości. Gdy szukałam kolejnych inspiracji poznałam kilkoro, ale tylko w sieci. Dotarło do mnie, że może to jakaś droga do relacji. I zaczęło się. Jeden wpis, potem drugi. Niezręcznie, z lekką nutą stylistycznych dziwolągów, powoli, wpisów robiło się coraz więcej. Pojawił się czytelnik, jeden, drugi. Pasjonaci, ci, "którzy znają Józefa". I przyszedł ten moment, gdy mogłam poznać ich na żywo, odkryć, że nas, uzależnionych od książek, jest dużo więcej niż sobie wyobrażamy. I już wiedziałam. Nie, nie tylko ja jestem pokręcona na punkcie książek!
Odkąd zatem uświadomiłam sobie ile nas jest, jak wspaniale jest spędzać czas z drugim uzależnionym, jak pięknie jest wymieniać się kolejnymi odkryciami, doprawdy, długo się nie zastanawiałam nad wyjazdem na 18. Targi Książki w Krakowie. Kupiłam bilety, zarezerwowałam nocleg, a w sobotę, skoro świt wsiadłam do pociągu. Pierwszą uzależnioną spotkałam już wtedy, Natalia z Kroniki Kota Nakręcacza nie tylko uprzyjemniła mi trzygodzinną podróż (stwierdzam po raz kolejny, że czas w towarzystwie moli książkowych ma tendencję do przyspieszania oraz, że każde spotkanie kończy się kolejnym nabytkiem książkowym), ale również była dobrą wróżbą na resztę weekendu. Następnym uzależnionym na mojej drodze był Janek z Tramwaju nr 4, którego podczytuję, nieśmiało czasem skomentuję, a prywatnie podziwiam za ogromną pracę i wielkie serce. Spotkaliśmy się w drodze do szatni, gdzie w kilometrowej kolejce stał z naszym Kiślem wspaniałym, ałtorką uroczą (dla niewtajemniczonych, Martą Kisiel), ze zdolnością do min absolutnie najróżniejszych i uśmiechów powalających (i absolutnie odporną na zawodzenie czytelników o kolejną książkę). Innymi słowy w śmietance towarzyskiej się znalazłam, w której również miałam przyjemność poznać znaną mi blogowo, acz nie w rzeczywistości, Anię, czyli Anek7 z Lektur Wiejskiej Nauczycielki. Tak oto rozpoczęłam poranek sobotni, a jeszcze nie zdążyłam nawet wejść do hali i zobaczyć stoiska! A było co oglądać! Powiedzieć, że dostałam oczopląsu to nic nie powiedzieć. Wpadłam w amok, zachwyt, szczęście i już wiedziałam, że odpowiednia dawka narkotyku trafiła do krwiobiegu.
![]() |
Piękne stoisko Agory, nie muszę chyba mówić, że było to jedno z najczęściej odwiedzanych miejsc? Zaraz obok stoiska Wydawnictwa Literackiego |
![]() |
Bardzo sympatyczne stoisko Marginesów |
Gdy z Jankiem rozpoczęłam pierwszy przegląd targowych cudowności przy stoisku Naszej Księgarni objawiła się mi Sardegna w osobie własnej, niesamowicie sympatycznej i zdecydowanie z klubu Józefa. Przy krótkim kontakcie zapałałam sympatią od pierwszego wejrzenia i na zaproszenie do Katowic ciężko było mi odmówić. Jest duże ryzyko, że mąż mnie wydziedziczy za ciągłą nieobecność, ale skoro jestem już w grupie uzależnionych to nie da się inaczej i zapewne Katowice znajdą się w moich listopadowych planach. Po krótkim, acz owocnym spotkaniu (patrz: Księgi Jakubowe od Wydawnictwa Literackiego, w których zdobyciu Janek odegrał znaczącą rolę, ponieważ moja niezdolność komunikacji w sprawie egzemplarzy recenzenckich dała o sobie znać i sama bym nie zagaiła w tej sprawie na pewno), dalsze wędrówki z Jankiem okazały się niemożliwe, albowiem został wezwany do pilniejszych spraw, jednakże nie było mi dane wędrować samotnie (o dziwo, wyjątkowo nie narzekałam na ten stan rzeczy). Po chwili spotkałam Ulę z Pełnego Zlewu, która zakręciła mną momentalnie i już nie było mowy, żebym zwiedziła halę targową w jakiś rozsądny sposób. Obie, z Wiktorią z Przeczytaj mnie to zrobiły, i obie były jeszcze bardziej szalone niż Szalony Kapelusznik, a ja posłusznie za nimi podążyłam.
![]() |
Z Wiktorią i Ulą |
I tak oto w tym szaleństwie dotrwałam do godziny pierwszego, targowego spotkania blogerów, o którego to spotkania inicjatywę posądzałam początkowo organizatorów targów, a za które, jak się okazało, było odpowiedzialne dużeKa, czyli inicjator konkursu eBuka. Potwierdzam powszechną w każdej relacji opinię (a w zasadzie stwierdzenie faktu), że spotkanie odbyło się w atmosferze chaosu (organizacja zawiodła na całej linii), mizernych usiłowań ratowania spotkania słowotokiem, a wreszcie, próbą dyskusji o pisaniu blogów książkowych (prowadzenia dyskusji podjęły się Gosiarella, Magnolia i Agata). I tu opinii pojawiło się wiele, opisów, recenzji, pochwał, tudzież głosów krytycznych. Warto zatem nadmienić, że koleżanki blogerki popkulturowe miały dla nas blogerów książkowych, remedium na nudę i schematyczność naszych blogów, a także pomysł na zwiększenie statystyk. Bardzo poczułam się podniesiona na duchu, że kogoś tak martwią moje słabe statystyki i sztampowe pisanie o książkach. Poruszona oczekiwałam więc tego objawienia, tego remedium, tego planu ocalenia z nudy blogów książkowych! Okazało się, że ratunkiem jest pisanie (między monotonią wpisów o książkach) również o innych tematach niż książkowe. I tak oto objawienie blogerek popkulturowych doprowadziło do szczerej konkluzji, że pozostaje mi być nadal nudną blogerką, albowiem, jak sama nazwa wskazuje, jestem blogerką książkową. Z tego miejsca jednak chciałabym przekazać koleżankom blogerkom popkulturowym serdeczne podziękowania, że moje słabe statystyki i rozczarowujące prowadzenie bloga tak szczerze leżą im na sercu i powodują tyle zmartwienia.
W tej wędrówce wśród książek i szaleństwa targowego spotkałam także Monikę, która ma chyba najfajniejszą nazwę bloga książkowego, God save the book, Wiki z Literaturomanii, Anię z Myśli i słów wiatrem niesionych, oraz Mag prowadzącą bloga Kącik z książkami. To z nimi w dużym stopniu będzie też związana druga część tej relacji, ale nie napomknąć o tych spotkaniach byłoby dużym błędem. Dziewczyny kolejno mnie ucieszyły, zadziwiły i wyzwoliły mnóstwo uśmiechów i jakieś takie wewnętrzne poczucie wspólnoty w całym tym wariatkowie i targowym tłumie. Pierwszą poważną zdobyczą targową, zaraz po Księgach Jakubowych Olgi fenomenalnej Tokarczuk (na które czekałam niecierpliwie), najważniejszym spotkaniem, najważniejszym autografem było rzecz jasna to:
![]() |
Ałtorka podpisywała wszystko, co podsuwałam, na czym tylko można było pisać |
Ostatni autograf musi pozostać tajemnicą (prawie poliszynela, bo sporo osób jednak wie, co zostało wdzięcznie podpisane), trudno i darmo, nie zdradzę. W każdym razie Ałtorka autografy rozdawała hojnie, wspólnie z drugim Jankiem chętnie jej stręczyliśmy czytelników (nie żeby była taka potrzeba, ot natura mola książkowego, by zarażać kogo popadnie), ci zresztą przybywali tłumnie, aczkolwiek trzeba dodać z drobiazgowością kronikarza, że najwierniejsza gwardia trwała przy Ałtorce do ostatniej minuty spotkania (do której zaliczam oczywiście także swoją skromną osobę). A po nim udaliśmy się zgodnie na spotkanie drugie (już po - targowe) blogerów, w warunkach bez mikrofonu i zupełnie na luzie, czyli do sympatycznego lokalu Kolanko no 6. Spotkaniu jest winna Kaś i tu się należą jej zbiorowe ochy i achy za rezerwację miejsc, zdobycie książek do wylosowania podczas tego sympatycznego wieczoru i niezwykłą dawkę optymizmu i pozytywnej energii. Bardzo się cieszę, że mogłam poznać Kasię osobiście i spędzić z nią kilka sympatycznych chwil podczas tworzenia losów do losowana książek otrzymanych od wydawnictw (warto odnotować, że Kasia w ogóle nie brała udziału w losowaniu, a niesłusznie, powinna!) i wspólnego działania w ich rozlosowaniu. Mi też dopisało trochę szczęścia i wylosowałam jedną z książek, która dołączyła do i tak już pokaźnego pakietu, jaki się zbierał w moim plecaku. Wieczór w przyjemnej atmosferze, w rozgadanym tłumie, upływał równie szybko jak cały ten niezwykły dzień. Zmęczona, pełna wrażeń, zgodnie z moim własnym stylem bycia, opuściłam po cichu towarzystwo, wcześniej dziękując Kaś i innym niezwykłym osobom, za zaproszenie i miłe towarzystwo.