piątek, 8 sierpnia 2014

"Sanato" Marcina Szczygielskiego

 Marcin Szczygielski:
to zdjęcie można znaleźć w książce; źródło
 Psycholog społeczny lubi manipulować. Na przykład zebrać ludzi w jednym pomieszczeniu i sprawdzać ich reakcje na różne zdarzenia bądź bodźce. Obserwować, notować i układać tę układankę ludzkich emocji w jakąś całość, dzięki której powstanie może jakaś reguła objaśniająca ten skomplikowany mechanizm. Chyba każdy słyszał o niepokojących rezultatach eksperymentu więziennego Zimbardo, czy zachowaniach podczas eksperymentu Miligrama. Powołali do życia jakieś miejsce, sztucznie nadali mu status i zostawiali uczestników swoim reakcjom. A przecież można łatwiej, można mniej sztucznie, z troską o autentyzm. Na przykład obserwować bacznie miejsca odgórnie skazane na swego rodzaju zamknięcie, odizolowanie, tworzące swoistą społeczność. Szpitale, więzienia, sanatoria. I teraz umieścić w takim sanatorium chorych, którzy widmo śmierci mają naprawdę blisko siebie. W jakimś dogodnie umiejscowionym, najlepiej blisko większej metropolii, ale wystarczająco oddalonym, by było wrażenie izolacji. Na przykład na obrzeżach Zakopanego. I jeszcze dobrze by było, żeby nie było komórek, dostępu do sieci, laptopów i innych gadżetów odciągających uwagę. Niech będzie to rok 1931, niech to będzie czysty, organiczny eksperyment. I teraz w ramach jego ewolucji trzeba by dorzucić jakieś naprawdę istotne wydarzenie, które poruszy całą tą mikro społecznością, zetknie ją z czymś dla niej nowym, niezrozumiałym. Witajcie w eksperymencie Marcina Szczygielskiego!

 Wierni czytelnicy Szczygielskiego już znają tę nazwę. Sanato pojawia się w Poczcie królowych polskich i już w tej powieści widać pewne zalążki formy samej Sanato. Jednakże myli się ten, kto posądzi autora o wtórność. Jest tu oczywiście sporo typowych dla niego elementów (za które go uwielbiam i wracam do jego książek jak bumerang), ale jest też pewien powiew świeżości, pewna nowość w stylu. Szczygielski po raz kolejny udowadnia, że ma naprawdę bogatą wyobraźnię, a ja już na stałe zostaję w jego fanklubie. Dlatego drodzy czytelnicy, oskarżanie mnie o obiektywizm byłoby dużym nietaktem.

   W samej nazwie Sanato, biorąc pod uwagę, że jest to powieść grozy, łatwo można się doczytać, w związku z wręcz narzucającą się aliteracją, słowa "szatan". A tu niespodzianka, bowiem "sanatio" pochodzące bezpośrednio z łaciny oznacza gojenie. Właściciele zaś aktualnie funkcjonującego pensjonatu Sanato optują za słowem "uzdrowienie". Tak czy inaczej, idea samej nazwy była jedna - uzdrowić, zagoić, wyleczyć. I od tego rozpoczyna się powieść Szczygielskiego, której miejscem akcji jest ekskluzywne sanatorium Sanato (jak można się doczytać w sieci niegdyś naprawdę istniejące, źródło tej informacji znajdziecie tutaj) zajmujące się leczeniem gruźlicy w czasach, gdy ta choroba nadal zbierała ogromne śmiertelne żniwo, a więc na początku lat trzydziestych ubiegłego wieku. Lata trzydzieste? Sam początek? Ach, wspaniała moda, jakby to powiedziała pewna znana mi wielbicielka epoki, cudne suknie, trend na chłopczycę, polowania, arystokracja. Niemalże pewna forma niebiańskiej sielanki tuż przed piekłem II wojny światowej. Niemalże. Wszak życie arystokracji to nie wszystko, ale skupmy się właśnie na nich, bo przecież tylko ludzi z tego kręgu stać było na tak drogie leczenie, jak to w Sanato. A pobyt w Sanato był kosztowny. Sam ośrodek to nie tylko miejsce, gdzie można było odpoczywać, z pięknymi pomostami zwanymi molo, nie tylko pensjonat i restauracja w jednym, ale przede wszystkim w pełni wyposażone medycznie sanatorium lecznicze. A zatem profesjonalna obsługa lekarska, zastęp pielęgniarek, a oprócz tego obsługa osób sprzątających, gotujących, piorących. Piękne miejsce na dodatek w niesamowitych okolicznościach przyrody, w samych górach, w lesie, w odseparowaniu od świata i ludzi. Nawiązanie do Czarodziejskiej góry Manna jest oczywiste, nie tylko samym miejscem akcji, jednakże jest to raczej forma luźnego związku z tamtą powieścią, nie zaś naśladownictwa. Szczygielski po raz kolejny daje popis wnikliwej znajomości epoki, z wszelkimi jej detalami, upodobaniami ówczesnych ludzi, tematami rozmów, wyglądem mebli, absolutnie wszystkim!

Nina Ostromęcka; zdjęcie pochodzi z książki
  Główną bohaterką powieści i jej narratorką jest Nina Ostromęcka, która przebywa w Sanato wraz z mężem. Oboje chorują na gruźlicę, oboje wymagają leczenia. Od pierwszych stron wyraźnie jednak widać różnicę w ich stanie zdrowia i samopoczucia. Jak Nina ma jeszcze siły i energię na rozmowy, spotkania przy wspólnych posiłkach, tak Adam jest zdecydowanie w słabszej kondycji, powoli staje się odludkiem, woli unikać towarzystwa, potrzebuje więcej snu i odpoczynku. Nina zaś chętnie wdaje się w długie debaty na popularne wówczas tematy ewolucji i eugeniki, czy na temat istnienia bądź nie Boga, lub też samej idei Boga. Jednakże mimo rozmów, mimo zalążków pewnych cieplejszych relacji z innymi chorymi, Nina cierpi głównie z powodu nudy. Właściciel Sanato rzecz jasna stara się o rozrywki dla swoich pensjonariuszy, jednakże dla Niny są to słabe substytuty niespecjalnie ją interesujące. Pewną formą odciągania uwagi od codzienności są kolejne zniknięcia pacjentów, o których można się tylko domyślać, czy na pewno wyjechali z sanatorium, czy może jednak choroba ich pokonała. Nudę i regularność posiłków zmienia pojawienie się nowego lekarza oraz jego pięknej, również chorującej na gruźlicę narzeczonej Iry. Ów lekarz przywozi ze sobą swoją rewolucyjną metodę leczenia gruźlicy zwaną chryzoterapią, czyli leczenia złotem. W grupie osób leczących się w Sanato wybiera kilkoro do swojego eksperymentu mającego na celu udowodnienie, że chryzoterapia ma dużo lepsze, a przede wszystkim prowadzące do całkowitego wyleczenia, wyniki w leczeniu gruźlicy. Jednakże już w trakcie pierwszych dni terapii Nina zaczyna odkrywać skutki uboczne chryzoterapii, skutki na tyle poważne, że dosłownie, odmienią jej percepcję.

 Nie, nie, ciągu dalszego nie będzie. Po pierwsze dlatego, że musicie sięgnąć po Sanato i sami się przekonać, po drugie dlatego, że musicie sięgnąć po Sanato. Nie znam autora równie cierpliwego wobec szczegółów, drobiazgów, opisów tak wnikliwych, że przenosi czytelnika w kreowaną przez siebie rzeczywistość niewiarygodnie silnie. Gdy czytałam Sanato byłam w drodze do Wilna. Siedziałam na fotelu pasażera, a kierowca coś mówił. Nie pytajcie co. Mógł mi wtedy opowiedzieć coś bardzo dla niego ważnego, trudno. Puszczał też jakąś muzykę. Nie pytajcie jaką, bo nie wiem. Porwała mnie lektura, a przerwałam jedynie wieczorem, bo będąc sama w pokoju hotelowym, przyznaję otwarcie, bałam się, że Szczygielski jednak za bardzo zawładnie moją wyobraźnią. Już kiedyś zrobił to Stephen King i do dziś wspominam to niemile. A Szczygielski ma zadatki na mistrza grozy, zatem przerwałam. I to był jedyny mankament podczas czytania - konieczność przerywania lektury. Moja rada jest taka. Kupujecie Sanato. Zamykacie się w odosobnieniu. Nie opuszczacie miejsca, dopóki nie skończycie. Jedynie zadbajcie, żeby w razie czego za ścianą była jakaś życzliwa dusza, która odpędzi strachy. A potem zakochujecie się obowiązkowo i kupujecie pozostałe książki autora. Howgh, rzekłam.

 Inspiracją do powieści była prawdziwa historia o pobycie w Sanato, którą autorowi opowiedziała Stefania Grodzieńska. Nazwała ten okres, paradoksalnie, jednym z najlepszych w swoim życiu, mimo, że umierała na nieuleczalną wówczas chorobę. Świadomość choroby i prognozowanej śmierci powodowała odblokowanie wszelkich zahamowań. Podobnie zachowują się bohaterowie powieści. Jest tu swoboda obyczajów, choć pozornie zachowanych, nocne imprezy do późna, jest swego rodzaju szaleństwo. W to szaleństwo umierającej młodości wkracza szaleństwo.. Ale nie, nie, jak już napisałam, musicie to sami sprawdzić! Naprawdę. To nie jest tytuł, wobec którego można przejść obojętnie. 



Sanato, Marcin Szczygielski, Instytut Wydawniczy Latarnik, Warszawa 2014

Czytaj więcej

sobota, 2 sierpnia 2014

Karpowicz i jego "Ości"

  Orientacja światopoglądowa: depresja.*

  Zwiódł mnie Karpowicz Sońką okrutnie. Zwiódł, uwiódł, namieszał w głowie, że będzie inaczej (niż w Balladynach i romansach). Toteż popędziłam zakupić i Cud i Ości i przeczytałam i zawiedziona przemilczałam nawet sama przed sobą, że nie, nic nie jest inaczej. Nadal marazm, stagnacja, depresja i nieumiejętność wchodzenia w głębsze relacje. Owszem, Karpowicz ma zdolność diagnozowania współczesności w sposób ironicznie wnikliwy i dogłębny, owszem, posiada dar pisania niesamowity, owszem, czyta się przyjemnie. Ale, ale! Ileż można o tym samym? I oczywiście nie chodzi o to, że Karpowicz pisze tę samą fabułę w Balladynach i romansach, Cudzie i Ościach, ale że pisze o dokładnie tym samym bohaterze zbiorowym. Z dokładnie takim samym zestawem cech, interpretacji rzeczywistości i życiowej indolencji. I gdy się czyta jedną powieść po drugiej to widać to jeszcze wyraźniej. A właśnie ten błąd popełniłam i zaraz po Cudzie przeczytałam Ości. I nie było olśnień. Dobra rada dla czytelników - czytajcie powieści Karpowicza w dużych odstępach czasowych. Ponieważ główny problem tkwi w tym, że Ości to naprawdę kawał dobrej prozy.

  Ości to historia bez historii. Nie ma tu konkretnej o(śc)i fabuły, jest zwykła, (nie)zwyczajna rzeczywistość kilkorga ludzi, których łączą ze sobą naprawdę delikatne powiązania. Ot jedno zna drugie skądś tam, jedno poznało drugie przez przypadek, inne było w jury konkursu w którym brał udział jego facet, a inną dwójkę łączy dziwna przyjaźń. Konstrukcja fabularna przypomina filmy typu Gra w serca, czy Magnolia, wydźwiękiem zaś jest bliższa temu drugiemu. W Ościach podobnie nie ma głównego bohatera, podobnie na początku jesteśmy zagubieni w ilości postaci i planów, ukazanych w jakiejś wyrwanej z kontekstu sytuacji, podobnie śledzimy losy wszystkich bohaterów i dostrzegamy nikłe bądź nieco bliższe powiązania między nimi. I podobnie, każdy czytelnik/widz znajduje swoje odbicia, swoje bolączki i w związku z tym bliższe sobie charaktery poszczególnych postaci, które śledzi najuważniej.

   Córko, wyrzygaj owoc, proszę.**

źródło zdjęcia
  Maja i Szymon to klasyka polskiego małżeństwa. Pobrali się, bo ciąża, mieszkanie zafundowali rodzice, żyją, pracują, oddalają się od siebie. Andrzej i Krzyś żyją w przekonaniu, że jest dobrze między nimi. A jak nie jest dobrze, to można udawać nadal, że jest. Norbert ogólnie rzecz biorąc nie cierpi pedziów i ma bezrefleksyjne nacjonalistyczne poglądy. To, że jego chłopak jest Azjatą, że po godzinach jest Kim Lee w pięknej sukience, wyglądającej jak ogon syreny, nie ma żadnego związku. Ninel i jej matka to z kolei klasyczny obrazek napiętych relacji między matką i córką; Ninel nie może wybaczyć matce, że w dzieciństwie nazywała ją Kubą, i że po śmierci ojca ponownie zaczęła to robić, zaś jej matka, choć widzi nadwrażliwość córki próbuje łagodzić wszystko przemilczaniem i dostosowywaniem się do jej dziwnej gry. Maria zaś stara się udawać, że wcale nie widziała pomalowanego paznokcia, czy cienia na powiekach męża, ani nietypowej relacji z Norbertem, bo co powie jej katolicka rodzina na takie dziwne ekstrawagancje? Gdyby Kuan zdradził ją po chrześcijańsku, z inną kobietą, miałaby gotowy wzorzec do działań, a tak?

  Ścieżki przecinają się krzyżowo. Maja przyjaźni się z Andrzejem, Szymon przypadkiem pomoże Ninel gdy jej kot się rozchoruje, Norbert spędzi z Ninel noc i nie wiadomo kiedy połączy tę dziwną dwójkę coś więcej, choć nadal, mocno powierzchownie, cieleśnie. Maja zakocha się we Franku i tak pozna jego matkę. Ninel. Maria będzie dobrą opiekunką dla chorego Norberta, w końcu są prawie jak rodzina. Spotkania, rozmowy, spędzanie ze sobą czasu, niby robi się tłumnie w Ościach, quasi rodzinnie, ale to wszystko nadal tylko szkielet, ości relacji, które nie są w stanie przeniknąć przez barierę dziwnych przekonań, nawyków, przyzwyczajeń i strachu. Strachu do przyznania, że matka Ninel to zwykła osoba, która ma prawdo do popełniania błędów. Strachu do przyznania, że mąż Marii ją zdradza, choć nie po katolicku, bo przecież z innym mężczyzną. Strachu do przyznania, że Maja i Szymon nie są dla siebie stworzeni, choć wydaje im się, że nie potrafią bez siebie żyć. Łatwiej więc ten niepokój, te lęki zakopać pod nowymi nawykami i udawać, że przechodzi się nad tym do porządku dziennego.

  Jednakże to nie Maja, Szymon, Andrzej, Norbert czy Ninel są tu bohaterami. Głównym bohaterem jest polska codzienność, a główną osią fabularną jej analiza. Większość i mniejszość, depresja i brak perspektyw, uprzedzenia i hipokryzja, ateizm w kontraście z katolicyzmem, papierowe małżeństwo i związek homoseksualny, to są jej cechy reprezentatywne. Karpowicz tylko nadał im imiona i rysy charakterystyczne, ale tak naprawdę to każdy może być Norbertem czy Marią. Pod tą warstwą zaś jest nieustanna potrzeba by być szczęśliwym. Tylko gdzieś zaginęła recepta na to, gdzieś tam po drodze najważniejsze wartości jak lojalność, wierność, miłość, zostały stłamszone, zakrzyczane przez nowoczesność, otwarte związki, milczącą zgodę na zdradę. I ogólną rezygnację, że w zasadzie nie da się już inaczej.

  Nie da się? Nie da się. Da się. Może. Karpowicz w jednym ma rację. Mamy coraz większy problem z budowaniem więzi i z rozmawianiem ze sobą otwarcie. Obserwuje rzeczywistość przez krzywe zwierciadło, jednak z kolei nie lukruje jej. Widzi może pewne zjawiska w sposób przerysowany, ale nie udaje, że czegoś nie ma. Jest i coraz bardziej wchodzi nam w nawyki. A to wcale nie ma optymistycznego wydźwięku.

  Są tu cytaty z klasyków, są kpiarskie tonacje, spaczenia w kierunku mitologii i jest Sławoj. Ze Sławojem można porozmawiać o ile ma się dla niego jakieś resztki. Co do pozostałych postaci, cóż, trudno dociec, czy udałoby się z nimi porozmawiać w sposób powszechnie uznawany za normalny. Jest też śmierć, która jest bardzo cicha i bardzo trudna. Nie umiałabym mimo wszystkich wypaczeń jakie można znaleźć w tej powieści widzieć tu tylko ironię lub formę alegorii. Ignacy Karpowicz to cynik i satyryk w jednym. Wdawanie się z nim w polemikę może się skończyć całodobową dyskusją bez dna. Piekielnie inteligentny, niesamowicie oczytany, świetnie operujący polszczyzną kpiarz i mistrz sarkazmu. W diagnozie rzeczywistości ma sporo racji, ale też, na szczęście!, sporo wyolbrzymia. Pokazuje również, że pomimo zaniku rodziny, relacji, więzi, możemy ciągle trwać. Pytanie tylko, czy na pewno chcemy trwać właśnie w taki sposób? Czytajcie Karpowicza z przerwami między jego powieściami. Nie sięgajcie zachłannie po więcej. Dajcie sobie czas. A wtedy dopiero, tak myślę, uznacie Ości za świetną powieść.

źródło zdjęcia


Ości, Ignacy Karpowicz, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2014
* str. 7
** str. 142
Czytaj więcej
Obsługiwane przez usługę Blogger.

Autorzy

A.S.Byatt Adam Bahdaj Adriana Szymańska Agata Tuszyńska Agatha Christie Agnieszka Jucewicz Agnieszka Topornicka Agnieszka Wolny-Hamkało Alan Bradley Albert Camus Aldona Bognar Alice Hoffman Alice Munro Alice Walker Alona Kimchi Andrew Mayne; tajemnica Andrzej Dybczak Andrzej Markowski Andrzej Stasiuk Ann Patchett Anna Fryczkowska Anna Janko Anna Kamińska Anna Klejznerowicz Anne Applebaum Anne B. Ragde Anton Czechow Antoni Libera Asa Larsson Augusten Burroughs Ayad Akhtar Barbara Kosmowska Bob Woodward Boel Westin Borys Pasternak Bruno Schulz Carl Bernstein Carol Rifka Brunt Carolyn Jess- Cooke Charlotte Rogan Christopher Wilson Colette Dariusz Kortko David Nicholls Diane Chamberlain Dmitrij Bogosławski Dorota Masłowska Edgar Laurence Doctorow Eduardo Mendoza Egon Erwin Kisch Eleanor Catton Elif Shafak Elżbieta Cherezińska Emma Larkin Eshkol Nevo Ewa Formella Ewa Lach Francis Scott Fitzgerald Frank Herbert Franz Kafka Gabriel Garcia Marquez Gaja Grzegorzewska Greg Marinovich Grzegorz Sroczyński Guillaume Musso Gunnar Brandell Haruki Murakami Henry James Hermann Hesse Hiromi Kawakami Honore de Balzac Ignacy Karpowicz Igor Ostachowicz Ilona Maria Hilliges Ireneusz Iredyński Iris Murdoch Irvin Yalom Isaac Bashevis Singer Ivy Compton - Burnett Jacek Dehnel Jakub Ćwiek Jan Balabán Jan Miodek Jan Parandowski Jerome K. Jerome Jerzy Bralczyk Jerzy Krzysztoń Jerzy Pilch Jerzy Sosnowski Jerzy Stypułkowski Jerzy Szczygieł Joanna Bator Joanna Fabicka Joanna Jagiełło Joanna Łańcucka Joanna Marat Joanna Olczak - Ronikier Joanna Olech Joanna Sałyga Joanna Siedlecka Joanne K. Rowling Joao Silva Jodi Picoult John Flanagan John Green John Irving John R.R. Tolkien Jonathan Carroll Jonathan Safran Foer Joseph Conrad Joyce Carol Oates Judyta Watoła Juliusz Słowacki Jun'ichirō Tanizaki Karl Ove Knausgård Katarzyna Boni Katarzyna Grochola Katarzyna Michalak Katarzyna Pisarzewska Kawabata Yasunari Kazuo Ishiguro Kelle Hampton Ken Kesey Kornel Makuszyński Krystian Głuszko Kurt Vonnnegut Larry McMurtry Lars Saabye Christensen Lauren DeStefano Lauren Oliver Lew Tołstoj Lisa See Liza Klaussmann Maciej Wasielewski Maciej Wojtyszko Magda Szabo Magdalena Tulli Maggie O'Farrel Majgull Axelsson Małgorzata Gutowska - Adamczyk Małgorzata Musierowicz Małgorzata Niemczyńska Małgorzata Warda Marcin Michalski Marcin Szczygielski Marcin Wroński Marek Harny Marek Hłasko Maria Ulatowska Marika Cobbold Mariusz Szczygieł Mariusz Ziomecki Mark Haddon Marta Kisiel Mathias Malzieu Mats Strandberg Matthew Quick Melchior Wańkowicz Michaił Bułhakow Milan Kundera Mira Michałowska (Maria Zientarowa) Natalia Rolleczek Nicholas Evans Olga Tokarczuk Olgierd Świerzewski Oriana Fallaci Patti Smith Paulina Wilk Paullina Simons Pavol Rankov Pierre Lemaitre Piotr Adamczyk Rafał Kosik Richard Lourie Rosamund Lupton Roy Jacobsen Ryszard Kapuściński Sabina Czupryńska Sara Bergmark Elfgren Sarah Lotz Serhij Żadan Siergiej Łukjanienko Sławomir Mrożek Stanisław Dygat Stanisław Ignacy Witkiewicz Stanisław Lem Sue Monk Kidd Suzanne Collins Sylvia Plath Szczepan Twardoch Tadeusz Konwicki Terry Pratchett Tomasz Lem Tore Renberg Tove Jansson Trygve Gulbranssen Umberto Eco Vanessa Diffenbaugh Virginia C. Andrews Vladimir Nabokov Wiech William Shakespeare William Styron Wioletta Grzegorzewska Wit Szostak Witold Gombrowicz Wladimir Sorokin Wojciech Tochman Zofia Chądzyńska Zofia Lorentz Zofia Posmysz

Popularne posty

O mnie

Moje zdjęcie
Nie lubię kawy na wynos: zawsze się oparzę i obleję. Maniakalnie oglądam "Ranczo" i jeszcze "Brzydulę".Uwielbiam zimę. I wiosnę. I jesień. I deszcz. Lubię ludzi. Kocham zwierzęta. Czytam, więc wmawiam sobie, że myślę.