sobota, 30 czerwca 2012

Notka niezobowiązująca.. O "Kolorach tamtego lata"

Miałam dwanaście lat, gdy pierwszy raz ujrzałam rzymskie uliczki. Po dwóch dniach jazdy autokarem, niedospaniu, jedzeniu jedynie kanapek i bez możliwości skorzystania z prysznica, dotarliśmy zmęczeni, ale szczęśliwi że już na miejscu. Ja, moja Babcia i brat cioteczny. A tam okazało się, że nikt na nas nie czeka. W Ladispoli położnej zaledwie 38km od Rzymu moja rodzicielka beztrosko spędzała czas, oczekując nas.. dwa dni później ;) Moja kochana Babcia, która nie znała ani włoskiego, ani żadnego innego języka, oprócz rodzimego, którym mogłaby spróbować się porozumieć z kimkolwiek w celu zaczerpnięcia jakichś informacji od tubylców,  zaczepiła taksówkarza, wskazała mu przezornie zapisany na kartce adres mieszkania i za pomocą gestów i mimiki wyjaśniła, że nie jesteśmy w posiadaniu ani jednego lira, ówczesnej jednostki monetarnej we Włoszech, i że kierowca musi Babci zaufać w kwestii opłacenia taksówki na miejscu. Ku naszemu zaskoczeniu kierowca zaufał Babci. Co więcej opowiedział jej o swojej córce, która właśnie wyszła za mąż. Nie wiem jak ta dwójka to zrobiła, ale bez znajomości języków, dogadali się wyśmienicie.

W każdym razie.. To było niezwykłe lato. To wtedy dowiedziałam się o sobie kilku ważnych rzeczy. Po pierwsze, że nie potrafię żyć bez książek. Wizyta we włoskiej księgarni skończyła się niemalże płaczem. Po drugie, że nie potrafię żyć bez języka polskiego. Na polskie, znajome, swojskie ku@#wa na ulicy reagowałam jak psy Pawłowa na dźwięk dzwonka. Po trzecie, że nigdy dotąd nie spotkałam ludzi tak otwartych, tak radosnych jak Włosi i że bardzo, ale to bardzo spodobali mi się ci ludzie. Ale nie, nie chciałam tam zamieszkać i nigdy nie żałowałam tej decyzji. I tak naprawdę dopiero gdy pojechałam po raz trzeci, czy czwarty, nie pamiętam, ale tym razem ciągnąc ze sobą Marcina, dopiero wtedy mogę powiedzieć, że przeżyłam prawdziwie, romantyczne, włoskie wakacje ;) Dlatego chyba nie porwała mnie książka Richarda Paula Evansa Kolory tamtego lata.. Najedzony nie porozumie się z głodnym i odwrotnie, mawia moja Babcia. Zaczynam w końcu rozumieć, dlaczego nudzą mnie romanse ;) Szkoda tylko, że znowu sama się nacięłam i w zaparte musiałam skończyć lekturę, mimo, że do jakiegoś ciekawego wydarzenia musiałam czekać aż do 255 strony przy czym szybko się okazało, że nie jest to tak interesujące jak sugerował mąż głównej bohaterki ;)


Romans, jak to romans, zawiera w swojej fabule kilka podstawowych składników. Po pierwsze to on i ona (tutaj Eliana i Ross, oboje są Amerykanami, ale ją los rzucił do Toskanii ponieważ wyszła za mąż za Włocha, Maurizia; a jego z kolei życiowe perturbacje wygnały z rodzinnego miasta w poszukiwaniu szczęścia gdzieś indziej). Po drugie to ich spotkanie i wzajemna fascynacja (on zostaje przewodnikiem po zabytkach i wynajmuje mieszkanie..w jej domu ;D). Po trzecie i kolejne to poważna przeszkoda na ich drodze do szczęścia (mąż Eliany), bolesne rozstanie by nareszcie dotrzeć do szczęśliwego zakończenia w stylu "i żyli długo i szczęśliwie".  Nuuuda. Dlatego od dłuższego czasu raczej unikam tego typu literatury. Ale ponieważ ostatnia popularność Richarda Paula Evansa stała się tak niesamowicie spektakularna, znalazłam tyle pozytywnych opinii, że pomyślałam, że może trzeba by jednak sięgnąć po jakąś jego książkę? Może jego romanse są jakieś bardziej stylowe? Inne? Z niebanalną fabułą? Niestety Kolory tamtego lata są dokładnie takie same jak każdy inny romans. Czyta się tę książkę lekko i bez specjalnego zgrzytania zębami, ale jest tak do bólu przewidywalna, że muszę się wpisać na listę intelektualnych masochistów, ponieważ zmusiłam się do doczytania do końca,  mimo, że doskonale potrafiłam przewidzieć kolejne kroki bohaterów. Coś takiego odejmuje więcej niż połowę przyjemności lekturze.. Dlatego bez żalu oddam książkę dalej, a sama powspominam nasze włoskie wakacje, wtulając się w ramiona męża :)



Polecam wszystkim marzycielkom, którym ta książka da dużo wsparcia i otuchy. Romantycznym, wrażliwym duszom, które uwielbiają piękne historie o miłości. Każdemu kto ma ochotę na lekką, wakacyjną lekturę, nie wymagającą, ale za to czułą i słodką. Miejscami trochę jak ulepek, ale ja miód lubię wbrew pozorom ;) Tylko , zwyczajnie,  nie lubię schematów.


Kolory tamtego lata, Richard Paul Evans, Znak, Kraków 2011

Czytaj więcej

piątek, 29 czerwca 2012

Belcanto

Bel canto znaczy dosłownie piękny śpiew i jak się dowiedziałam szukając jego dokładnego znaczenia jest terminem muzycznym dotyczącym techniki wokalnej i stylu w muzyce.  Jednak w obu tych znaczeniach sprowadza się do tej najważniejszej części w sztuce - piękna. Jeśli nie ludzkiego głosu to muzyki.

Ann Patchett jak dotąd była mi nieznaną pisarką, a o jej książkach zbyt wiele nie słyszałam. Dlatego bardzo mnie cieszy to ciekawe odkrycie, bo choć książka nie wciągnęła mnie od razu, była warta poświęconych jej minut.

Zaczyna się ciekawie i nietypowo - od pocałunku. Ale nie byle jakiego pocałunku zakochanego podlotka, ani nie pocałunku zakochanej pary. Pocałunek zaskakuje pocałowaną zaraz po tym, gdy zgasło światło. Brzmi całkiem romantycznie? A jednak prowadzi do wydarzeń niekoniecznie romantycznych, choć i takich wątków tu nie zabraknie.


Pan Hosokawa prowadzi uporządkowane życie biznesmena. Nie byle jakiego biznesmena, bowiem jest założycielem i prezesem największej japońskiej korporacji produkującej sprzęt elektroniczny. Na co dzień zapracowany nie ma zbyt wiele czasu na przyjemności. Wieczorami jednak uwielbia posłuchać opery, a jego ulubioną wykonawczynią arii operowych jest Roxane Coss, znana na całym świecie słynna sopranistka. To właśnie przez nią zgadza się na zorganizowanie dla siebie przyjęcia urodzinowego w Ameryce Południowej, choć sam pomysł przyjęcia akurat tam i sama idea przyjęcia niekoniecznie przypadają mu do gustu. Ale małemu krajowi w Ameryce Południowej zależy na rozwoju kraju i w związku z tym na wkładzie pana Hosokawy w ów rozwój. Dlatego na uroczysty bankiet urodzinowy, w domu wiceprezydenta Rubena Iglesiasa,  zostali zaproszeni co znamienitsi goście, miał być również obecny prezydent Masuda. Wszystko zostało starannie przygotowane, od kwietnych ozdób po posiłki i wystrój sali, gdzie miał się odbyć recital. Jedynie prezydent w ostatniej chwili odwołał swoją obecność. Jak się okazało konieczność oglądania ulubionej telenoweli była silniejsza. Ale oprócz tego przyjęcie rozpoczęło się bez opóźnienia i problemów. Roxane Coss jak zwykle śpiewała ujmująco, wprawiając swoją widownię w stan swoistego transu. Gdy skończyła śpiewać zgasły wszystkie światła, a jej akompaniator, wykorzystując okazję, pocałował ją, o czym marzył od bardzo dawna.

Nikt nie wpadł w panikę, choć parę osób zaczęło się orientować co to może oznaczać. Gdy światło ponownie zapalono dwieście par oczu zaproszonych gości ujrzało otaczających ich, uzbrojonych terrorystów, a sami od tego momentu stali się ich zakładnikami. Trwające prawie 5 miesięcy przetrzymywanie zakładników zamienia się w tragifarsę, w której powoli układ sił  terrorysta - przetrzymywany zmienia się niezupełnie w prawidłowym kierunku. Chwilami wszystko wydaje się jakimś dziwnym snem, w którym bierze udział 55 mężczyzn i 3 kobiety. Ale cóż, ten sen, choć chwilami piękny, nie kończy się przyjemnie, a ostateczne wybudzenie zamienia się w koszmar, który powoduje potężną falę emocji w czytelniku.

Historia niby banalna, bo ileż to filmów zostało poświęconych tematyce porwań, przetrzymywania zakładników, akcji specjalnych, żeby odbić ofiary? Historia czasami powolna, bo ile może trwać przetrzymywanie zakładników? Kilka godzin? Kilka dni? Ale kilka miesięcy? To już zdecydowanie dziwne. Dziwna i piękna to historia. Jak dla mnie jedna z romantyczniejszych, a ja jestem w tej kwestii mocno wybredna. Nie ma jednak nic piękniejszego niż dwoje ludzi, mówiących rożnymi językami, ale nie językami, którymi mogliby się porozumieć między sobą, a rozumieją się najlepiej na całym świecie. Jak się okazuje można więcej przekazać bez używania słów i bez obciążeń kulturowych.



Belcanto, Ann Patchett, C&T, Toruń 2005


Czytaj więcej

czwartek, 28 czerwca 2012

Dziewczęta z Szanghaju

Długo się opierałam Lisie See. Jakoś tak nie mogłam wgryźć się w Kwiat śniegu i sekretny wachlarz, dlatego nawet nie próbowałam brać się za inne jej książki. Skoro tzw. bestseller do mnie nie przemówił.. Ale staram się dawać szanse autorom, oprócz tego skoro to ulubiona książka mojej przyjaciółki.. to jakby lektura obowiązkowa ;)

Akcja rozpoczyna się w Chinach, w Szanghaju, u progu wybuchu wojny japońsko - chińskiej. Głównymi bohaterkami są dwie siostry, Pearl i May. Starsza, Pearl ma 21 lat i wydaje się tą nieco rozsądniejszą z sióstr, a przynajmniej trochę bardziej stonowaną, młodsza May, lat 19, jest typową młodszą, rozpieszczaną przez rodziców, nieco rozkapryszoną dziewczyną. Obie siostry są piękne i wykorzystują swoją urodę pozując do serii kalendarzy o różnej tematyce. Zdobią swoją urodą zwykłe kalendarze, które rozdawane dla osób biednych są odrobiną kolorytu w ich smutnym życiu. No właśnie. Szanghaj roku 1937 to miasto podzielone na ubogich i bogatych. Ubóstwo jest tutaj skrajne, wycieńczone ciężką pracą fizyczną, wygłodzone, poniżane. Gdy Pearl opisuje podróż do malarza, któremu pozują z siostrą, tak mimochodem wspomina o martwym niemowlęciu na ulicy, czy zwłokach rozkładających się na innych ulicach. Pearl i May mają to szczęście, że urodziły się w bogatej rodzinie. Obie są wychowywane w typowo chińskiej kulturze, w której posłuszeństwo, posłuszeństwo i jeszcze raz posłuszeństwo są podstawami całego systemu pedagogicznego. Szacunek dla rodziców, dla przodków, a dla kobiety to jeszcze szacunek dla ojca, męża a potem syna, jeśli szczęśliwie uda się jej go powić. Na szczęście okres krępowania stóp powoli odchodzi do przeszłości, ale jest jeszcze wiele kobiet, które zmagają się z tym problemem. Jedną z nich jest matka dziewcząt, której stopy po wielokrotnych złamaniach są sinozielone, często broczą krwią i ropą przez co w domu rozchodzi się przykry smród gnicia.. Ojciec nie jest do końca szanowany przez dziewczęta, nie przejawiają wobec niego wpajanego im od dziecka posłuchu. Ale pewnego dnia, gdy ojciec oznajmi im że jest bankrutem i żeby ratować rodzinę musiał zaaranżować małżeństwa dla obu córek, dziewczęta pierwszy raz wysłuchają go do końca. Aranżowane małżeństwa nie są w Chinach czymś dziwnym, więc mimo protestów Pearl i May zgadzają się przystać na warunki ojca. Szybko jednak okazuje się, że ojciec nie powiedział pełnej prawdy rodzinie, a w Szanghaju zaczyna się bombardowanie. Wybucha wojna, która przekreśli wszystkie plany dziewcząt, a także zmusza do brawurowej ucieczki z kraju, by po wielu trudnych, dramatycznych miesiącach znaleźć się w Los Angeles.Gdzie jak się okazuje szczęście wcale nie czeka za każdym rogiem..

Opisane w tej książce 20 lat życia z obu sióstr przeplatają się z dramatem i odrobiną szczęścia, jaką udaje im się w końcu wywalczyć w życiu. Prawda miesza się z kłamstwem, śmierć przeplata z życiem. Więcej jednak jest w tym wszystkim dramatu, bólu i biedy i tęsknoty za krajem rodzinnym. Książka, mimo, że nie zafascynowała mnie jakoś specjalnie, ma w sobie jednak pewien urok i napisana jest w bardzo interesujący sposób. Wbrew własnym odczuciom chciałabym szybko sięgnąć po część następna, Marzenia Joy, ponieważ otwarte zakończenie Dziewcząt z Szanghaju pozostawia zbyt wiele możliwych scenariuszy na domysły.


Dziewczęta z Szanghaju, Lisa See, Świat Książki, Warszawa 2010


Czytaj więcej

poniedziałek, 25 czerwca 2012

Charlotte Isabel Hansen

Mamy rok 1997, wrzesień. Cały świat żyje gwałtowną i tragiczną śmiercią księżnej Diany. Jarle Klepp ma już 25 lat, jest światłym studentem Wydziału Humanistycznego i operuje niezliczoną ilością napuszonych sformułowań, które przelewa w swoją genialną pracę magisterską o Marcelu Prouście. Albo recenzję genialniej książki o Prouście, którą wysłał do najpoczytniejszego tygodnika literackiego "Morgenbladet". Ma najlepszego promotora na uczelni, profesora Roberta Goteborga, który jest znajomym Derridy, tego Derridy, którego prace stały się początkiem dekonstrukcjonizmu. Jarle ma również fenomenalną kochankę, z którą ma wymarzony układ - tylko związek fizyczny! Ogółem, wszystko układa się całkiem nieźle. No tak, gdyby tylko Jarle mógł cofnąć czas i nie pójść na tamtą imprezę w 1990.. Jednak nie ma takiej możliwości, dlatego zaskakuje go otrzymany od policji list z wezwaniem o próbkę krwi w celu potwierdzenia ojcostwa Charlotte Isabel Hansen, lat siedem.. 

Jarle ma poukładany w głowie podział na to co męskie, a co kobiece. Kobiece jest zajmowanie się i interesowanie dziećmi, męskie jest zaciąganie się do wojska. Po co światu kolejne dziecko?* myśli w drodze na lotnisko, na którym ma odebrać swoją córkę, a jednocześnie zobaczyć po raz pierwszy w życiu. Nie potrafi zupełnie odnieść się do tego, że dziecko już jest. Że to nie jest kwestia wyboru, czy on chce mieć to dziecko, czy nie chce. Dlatego, gdy trzeba się zmierzyć z prawdziwym problemem Jarle reaguje jak ktoś, kto z tym problemem zmierzyć się nie może, czyli próbując utopić go w alkoholu. No, ale jak to już dawno udowodniono.. problemy potrafią pływać.** A dziewczynka nie znika z jego życia. Zapowiada się trudny dla Jarlego tydzień, tydzień w którym będzie musiał sprostać roli opiekuna, odpowiedzialnego za małą dziewczynkę, podczas którego będzie musiał obmyślić plan na jej urodziny i sprawienie jakiegoś naprawdę fajnego prezentu. Tylko co robią małe dziewczynki? Czemu nikt go nie uprzedził, że dziecko tak się brudzi, że trzeba zabierać ze sobą dodatkowe koszulki, sweterki, bo wystarczy chwila zabawy i już wszystko zaplamione, w piachu, błocie.. Jednak Jarle nie wie, że samo pojawienie się dziewczynki w jego życiu to wierzchołek góry lodowej, że dziecko przezywa właśnie trudne chwile i będzie musiał nie tylko wykazać się jako opiekun, ale też jako kochający rodzic. Czy można w tydzień przeistoczyć się z zadufanego w sobie, niedojrzałego, myślącego tylko o własnych przyjemnościach chłopaka w odpowiedzialnego ojca? Oczywiście, jest to mało realne, ale można przynajmniej się postarać, prawda? :)

Niezwykłe to lektura, obserwowanie jak Jarle dojrzewa do roli ojca, mimo, że cały czas odczuwa protest, że w ogóle mu ją narzucono. Jak zmienia się jego sposób myślenia i postrzegania. Jak zaczyna rozumieć potrzeby dziewczynki i żałować, że nie było go przy niej od początku. Książka wzruszająca, mądra, piękna. Ostatnie strony sprawiły, że naprawdę zakręciła mi się łza pod powieką. Mam nadzieję, że doczekam się pozostałych książek o Jarlem Kleppie, jego rodzinie, znajomych i kolejnych lekcjach dorosłości.




*Charlotte Isabel Hansen, Tore Renberg, str. 23
** parafraza cytatu z Fridy Kahlo; próbowałam utopić w alkoholu smutki, ale te cholery nauczyły się pływać (Frida, Hayden Herrera, Świat Książki, Warszawa 2005)



Charlotte Isabel Hansen, Tore Renberg, Wydawnictwo Akcent, Warszawa 2012
Czytaj więcej

Człowiek, który pokochał Yngvego

Norwegia, rok 1990, styczeń. Świat bez internetu, telefonii komórkowej, matriksowych sztuczek, za to istotnymi zmianami historyczno - społecznymi. Jako nastolatka także nie miałam komórki, a internet był jeszcze pieśnią przyszłości więc łatwo wpadłam w klimat tej książki, choć w roku 1990 miałam zaledwie 10 lat ;)


Jarle Klepp to siedemnastolatek, który bardzo pragnie być inny niż wszyscy. Jeśli ktoś czegoś słucha, ma jakieś poglądy Jarle zawsze będzie mieć inne i włączy inną płytę od tej, która w tej chwili jest najbardziej popularna. Długie włosy, pryszczata twarz, arafatka i czarny płaszcz to charakterystyczne elementy wyglądu zewnętrznego. Na co dzień spędza czas z przyjacielem Haglem, oraz swoją dziewczyną Katrin, zajmuje go również praca nad tworzeniem zespołu Mathias Rust Band. Wydaje się, że wszystko ma poukładane, ma wybraną ścieżkę "bycia" takim, a nie innym człowiekiem. Wszystko się zmienia gdy do jego szkoły trafia Ynvge Lima i wywraca jego dotychczasowy świat do góry nogami. Samym wyglądem, samym uśmiechem pełnych, pięknych ust. Odtąd wszystko będzie obracało się wokół tego jednego - zakochania w Yngvem i próbie pogodzenia tego uczucia z dotychczasową codziennością i głoszonymi poglądami.

Wpadłam po uszy w tę książkę. Jak łatwo było przypomnieć sobie świat, gdzie żeby skontaktować się z drugim człowiekiem nie korzystało się z klawiatury komputera/laptopa, a kontakt telefoniczny wymagał obecności w domu. Nie chcę popaść w ton pod tytułem "za moich czasów", ale nie ulega wątpliwości, że wtedy rozmawiałam z ludźmi znacznie częściej. Więcej spędzałam czasu poza domem. Teraz dwa dni bez sieci sprawiły, że czułam się odcięta od świata. Ale, zadałam sobie sama to zdumione pytanie - jak to świata? Przecież to wszystko takie wirtualne, nienamacalne..  Ale jak to dzisiaj usłyszałam - rozpakowaliśmy już XXI wiek, więc nie ma co narzekać. Są plusy i minusy wszystkiego. Ale fajnie jest wrócić na chwilę do czasów gdy muzykę nagrywało się z radia prosto na taśmę kasety, którą to taśmę często wciągał zepsuty magnetofon, rozdzierał, lub niemiłosiernie plątał. Do czasów słuchania walkmana, który pożerał baterie w tempie ekspresowym. I do naiwności nastolatka, który wierzy, że już wszystko wie. I pewnego dnia musi się zderzyć z tą bolesną prawdą, że nie tylko nie wie, ale że całe życie będzie musiał się uczyć a i tak się nie dowie do końca.

Książka jednym słowem świetna. I nawet trochę mnie kusi, mnie, która nie przepada za ekranizacjami książek, żeby obejrzeć film na podstawie Człowieka.. :) A póki co chwytam za dalszy ciąg przygód Jarlego Kleppa :)



Człowiek, który pokochał Yngvego, Tore Renberg, Wydawnictwo Akcent, Warszawa 2011



Czytaj więcej

sobota, 23 czerwca 2012

Wsi spokojna, wsi wesoła..

Czyli nareszcie wakacje. Chociaż to już półmetek urlopu, ale dopiero teraz mogę odetchnąć spokojnie, poczuć, że mogę dać sobie trochę luzu, cieszyć się pobytem na wsi i kuchnią mamy Marcina. Nic to, że znowu przybiorę na wadze i będę próbowała, bezskutecznie, pozbyć się nadmiarowych kilogramów. Nic to wszystko, bo jest cudownie. Książka Człowiek, który pokochał Yngvego rozpoczęta.. Spacer po wsi, nurzanie się w gnojówce (Pestka; oczywiście już wykąpana) i unikanie ciosów Zołzy (Bruno), czyli psa rodziców, która imię nosi na moją cześć ;) zaliczone. Kot ponury siedzi w szafce. W drodze, na dowód buntu, że zabieramy go w podróż olał..wszystko ;) Ale daliśmy radę, z trójką Potworów, po raz kolejny udowadniając, że można. Z trzecim transporterem już w historii naszego podróżowania z Panem Kotem, bo ten na ogól woli zostawać w domu pod troskliwą opieką sąsiadów. Ale tym razem ponieważ chciałam mieć kilka dni spokoju, wszystkie Potwory musiały wziąć udział w eskapadzie.Bo to nie wyjazd na weekend, ale na kilka dni, a nie lubię się martwić jak Kot sobie radzi bez nas. Zatem w komplecie, z ciszą za oknem, cieszymy się urlopem ;)
Czytaj więcej

piątek, 22 czerwca 2012

Tajemnicza historia w Styles

A zatem na scenie pojawia się Hercules Poirot! :)
Dawno, dawno temu czytałam kryminały Agathy Christie. I okazało się, że pamiętam z nich tak niewiele, że muszę sobie czym prędzej poprzypominać. Rzecz jasna chciałam zacząć od pierwszej książki z Poirot, bo za nim stęskniłam się najmocniej.

Akcja dzieje się na angielskiej wsi, podczas pierwszej wojny światowej, jednakże wiejska sceneria jest tak odległa od działań wojennych, że łatwo zapomnieć, że takowe w ogóle się rozgrywają! Wielka posiadłość rodziny Cavendishów może pomieścić wszystkich członków rodziny, służbę oraz licznych odwiedzających. Narratorem jest właśnie jeden z jej gości, Hastings, który powrócił z frontu ranny i po rekonwalescencji w Domu Ozdrowieńców przypadkiem spotyka Johna Cavendish, który zaprasza go do siebie na wieś. Sielską atmosferę wsi, zieleni i słońca burzy niespodziewana śmierć starszej pani, macochy obu braci Cavendish, którą traktowali jak prawdziwą matkę. Kto zabił? Czy młodszy o dwadzieścia lat mąż? A może któryś z braci? Ktoś nielojalny ze służby? Ale wtedy jaki miałby motyw? Pytania rodzą się co krok, każdy jest podejrzany, wszelkie poszlaki jednak wskazują na młodszego męża, który w oczach rodziny i służby jest zwykłym łowcą posagów. Gdy na scenę wkroczy Poirot, uchodźca z Belgi, wszystkie wskazówki zostaną odczytane prawidłowo, a śledztwo, jak zawsze, zostanie doprowadzone do szczęśliwego finału. A ze Poirot w duszy jest romantykiem to tych szczęśliwych finałów jest trochę więcej niż tylko jeden :)

Lektura idealna na spadek nastroju :)


Tajemnicza historia w Styles, Agatha Christie, Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 2011
Czytaj więcej

środa, 20 czerwca 2012

Starsza pani wnika

Wszystko się zaczęło tylko i wyłącznie dlatego, że Jaro Trzaskowski wpadł na niekoniecznie genialny pomysł otworzenia agencji detektywistycznej. No i od tego, że jak na przyszłego detektywa wykazał się zbyt małą spostrzegawczością i nie docenił swojej babci. A zlecenia nie wiedzieć skąd i jak, posypały się z różnych stron. Co prawda, ostatecznie dotyczyły zaledwie trzech spraw, ale za to były zlecane przez kilka różnych osób. Kryminał? Komedia omyłek? I jedno i drugie, choć charakter komediowy w tej książce zdecydowanie przeważa! I dobrze, bo czego jak czego, ale uśmiechu nigdy za wiele.


Zlecenie pierwsze dotyczy odnalezienia męża, który ukrywa się przed byłą żoną, nie płaci alimentów, a na domiar złego uprowadził jej cenny obraz Malczewskiego. Zlecenie numer dwa dotyczy odnalezienia zaginionej matki, koleżanki pierwszej zleceniodawczyni. Ostatnie zlecenie, choć pozornie mniej istotne, mnie wzburzyło ogromnie, bowiem dotyczyło odkrycia kto bestialsko morduje bezdomne koty na osiedlu nomen omen samego Jarosława, a właściwie jego babci, u której ów pomieszkuje mimo wieku poważnego, lat dwudziestu dziewięciu. Trup się ściele gęsto, choć morderstwo na człowieku jest tylko raz, niestety giną częściej koty. Fikcja literacka fikcją, ale wiem że są tacy, którzy chętnie pozbywają się bezdomnych zwierząt rozrzucając trutkę, a motywacja nie musi sięgać aż tak głęboko do dziecięcych traum jak w książce. Niestety ;(
Na szczęście w książce jest grupa starszych pań,których absolutnie nie wolno lekceważyć, postawia ukrócić morderczy proceder i wszczyna własne śledztwo. Przewodzi jej babcia Jarosława, pani Halina (miłe, autorka przypadkiem głównej bohaterce dała imię mojej Babci ;D), która ma silny charakter i nie zawahała się go użyć. Nie raz i nie dwa. A że przy okazji pomaga wnukowi fajtłapie to już inna sprawa ;)

Książka naprawdę świetna, coraz częściej odkrywam, że polskie pisarki tworzą naprawdę fajne powieści, ciekawe charaktery i niesamowitą fabułę, w którą mogę się bez wahania wciągnąć, bo to rodzime podwórko, znajome dylematy polskiej rzeczywistości, a co więcej, nie ma jakiegoś tam wydumania, że Polska jest inna niż jest w rzeczywistości, co czasem bardziej skłonnym do konfabulacji pisarzom przychodzi do głowy. Z przyjemnością sięgnę po następne książki pani Fryczkowskiej! :)
Czytaj więcej

wtorek, 19 czerwca 2012

Tajemnica Abigel

Przez nadmiar emocji i zajęć dodatkowych mam zaległości blogowe. Tajemnicę Abigel przeczytałam już chwilę temu, teraz tkwię głową w połowie Starszej pani, która wnika i myślę o kolejnej lekturze i za chwilę dojdzie do tego, że będą jeszcze większe zaległości. Dlatego spróbuję chociaż trochę to nadrobić.. Chociaż myśli mi szybują gdzie indziej. Żałuję, że nie mogę się rozdwoić. Być tu i tam..

Tajemnica Abigel to powieść dla młodzieży z początku lat 70-tych ubiegłego wieku, a swoją historią cofająca się do początku lat 40-tych na Węgrzech. Gina Vitay to jej główna, czternastoletnia bohaterka, którą matka osierociła dość wcześnie, a jej opieką zajmuje się ojciec, oraz opiekunka z Francji, Marchelle. Dziewczynka ma wszystkiego w bród, życie bardziej światowe niż skromne, przyjęcia u ciotki Mimo, przystojnego porucznika jako adoratora, możliwość poznawania co znamienitszych aktorskich gwiazd podczas przyjęć. Dlatego dziwna decyzja ojca Giny zaskakuje i smuci dziewczynkę ogromnie. Ojciec postawia oddać ją na pensję biskupa Matuli, surową szkołę kalwińską, w której należy ściśle przestrzegać wszystkich zasad. A więc żadnych ozdób, jednolity ubiór, jednolita fryzura, żadnych torebek, ani innych przedmiotów tak miłych młodej, dojrzewającej dziewczynie, dzień przepełniony po brzegi zadaniami, od śniadania, po mszę wieczorną. Brak zrozumienia dla nowej sytuacji, dla decyzji ojca, wywołują w Ginie bunt, poczucie niesprawiedliwości i niechęć do nowych warunków szkolnych. Gdy dodatkowo dochodzi do spięcia z całą klasą, Gina postanawia uciec. Dopiero gdy ojciec w końcu tłumaczy dziewczynie swoje pobudki dociera do niej cała groza sytuacji i konieczność pozostania w murach starego klasztoru, jako najbezpieczniejszego dla niej miejsca na świecie. Byłoby to zapewne zadanie ponad miarę możliwości czternastoletniej dziewczynki, gdyby nie tajemniczy opiekun wszystkich dziewcząt na pensji - Abigel, która komunikuje się ze swoimi podopiecznymi tylko listownie..

Jest to niewątpliwie książka o dojrzewaniu, o przekraczaniu magicznej i nie zawsze tak wyjątkowej jak się to wydaje młodej dziewczynie, granicy między dzieciństwem a dorosłością. Wciągająca od pierwszej strony, napisana barwnie i bardzo przyjemnie, jest naprawdę niezwykłą lekturą niezależnie od nastroju. A w zasadzie bardzo ten nastrój poprawia mimo tego, że za kulisami akcji powieści są działania wojenne.



Tajemnica Abigel, Magda Szabo, Wydawnictwo Bona, Kraków 2012
Czytaj więcej

poniedziałek, 18 czerwca 2012

Trzech panów w łódce nie licząc psa

Czyli książka, której nie powinno się czytać w miejscu publicznym ;)

Zanim zacznę - pana, którego sen ośmieliłam się zakłócić w SKMce na tracie Otwock- Pruszków moim niepowstrzymanym chichotem, chciałam przeprosić za swoje brzydkie zachowanie. Postaram się następnym razem parskać nieco mniej spektakularnie.
Trzech panów w łódce nie licząc psa to ogółem historia z pozoru banalna. Trzech panów wybiera się na wycieczkę łódką wzdłuż Tamizy, ze sobą zabierając potężny ekwipunek oraz psa - chuligana/nicponia/podżegacza do bójek/niewłaściwe skreślić. Powód owej decyzji był z założenia bardzo zdrowotny - panowie spędzający czas w zamkniętym pomieszczeniu, w którym palili i objadali się do woli, zastanawiali się poważanie dlaczego nie czują się najlepiej. Ponieważ oczywiste rozwiązanie - brak odpoczynku! - pojawia się niemalże natychmiast, postanawiają w celu podreperowania nadwątlonego zdrowia przepracowaniem (choć pracusie z nich też żadni..) odbyć dwutygodniową wycieczkę na łodzi. Świeże powietrze, ruch (wiosłowanie) oraz pikniki wprowadzają ich w stan rozmarzenia. Rzeczywistość jednak robi im małego psikusa i niekoniecznie serwuje obrazki z marzeń.

Pierwsze trudności pojawiają się już pierwszego ranka, którego ambitni panowie nie chcą odpuścić i ruszyć bladym świtem. Niestety, zdrowy sen, który ich zmorzył sprawił, że zaspali. Nic to jednak, ochoczo wyruszyli z drobnym opóźnieniem. Kolejne kłopoty spotkały ich już na trasie, bo jakoś żaden z nich nie kwapił się do wiosłowania i wszyscy nawzajem zarzucali sobie lenistwo a wszelkie zasługi tylko i wyłącznie samemu sobie. Przygotowanie banalnego śniadania w postaci jajecznicy spowodowało kilka oparzeń oraz niesłychane hołubce wokół patelni. Pranie ręczne tak wyśmiewane przez panów jako bagatelka okazało się trudnością nie do przebrnięcia. Całą wycieczkę zaś zakłócił deszcz, przez którego panowie czym prędzej wynieśli się z łodzi szczęśliwi, że już po wszystkim. Całość okraszona dykteryjkami quasi historycznymi pozwala na odrobinę rozrywki i z trudem duszonego chichotu. Ogółem cały czas się zastanawiam kto mnie wkręca, że to jest niby powieść z XIX wieku i o historii dziejącej się w XIX wieku, skoro to wszystko takie znajome..? ;) Polecam, szczególnie, gdy jest jakiś problem do rozgryzienia i silna potrzeba, by zająć umysł czymś lekkim i niewymagającym specjalnego wysiłku.



Trzech panów w łódce nie licząc psa, Jerome K. Jerome, Vesper, Poznań 2007

Czytaj więcej

piątek, 15 czerwca 2012

Wdech, wydech

Spokojnie.
Teraz już spokojnie.
Choć właśnie największe emocje się zaczęły (bo wody już odeszły - nie, nie mi, ale wygląda na to, że doczekam się w końcu Matyldy!), będą kontynuowane w poniedziałek, a w środę osiągną zapewne apogeum.. Ale wierzę, że wszystkie te emocje doprowadzą do pozytywnych rozwiązań. I nowego życia.
Ale spokojnie.
Czas wyciszenia i spokoju zacząć.
Emocje odpędzać precz.
Czytać, czytać.
Bo to jedyne lekarstwo na czekanie, bo czekać nie umiem.
Ale wiem, że będzie dobrze, musi być.
No.

Czyli niniejszym otwieram okres urlopowy! :)
Powrót do szkoły, tfu, do pracy - na początku lipca.
A teraz - chwilo, trwaj!



Czytaj więcej

czwartek, 14 czerwca 2012

Wojna i pokój, tom I

Poległam. ;(

Jak to tradycyjnie u rosyjskich pisarzy bywa, a przynajmniej u tych kilku mi znanych, przez jedną książkę przewija się taka ilość postaci, że myslę, że książka telefoniczna dla jednego województwa jest adekwatnym porównaniem. Bez notatnika i dlugopisa nie podchodź. Dobrze jeszcze, że Tołstoj oszczędził mi tylu postaci z dwoma imionami, czym z kolei sypał jak z rękawa Pasternak. Ad rem jednak.

Jest końcówka roku 1805. I tu pierwszy zgrzyt. Ciężko feministce przenieść się myślą w czasy, gdy kobiety traktowano (i wychowywano) jak przedmiot niższej rangi. Wyjdź za mąż, powij grzecznie gromadkę dzieci, siedź cicho. Albo jeśli już to nie wypowiadaj się na tematy poważne, bo to ci nie przystoi. Jesteś taka słodziutka, ale też taka głupiutka.. Ech.



Ach, dość tych dygresji.
Pierwszy tom składa się z trzech części. Część pierwsza, to część niejako salonowa, podczas której przewijają się prawie wszystkie postaci, trwają przyjęcia i próby wyswatania kogo się da z kim się da. Część druga to już poważniejsza część, mówiąca o działaniach bitewnych. Część trzecia jest niejako pospołu i salonową i wojenną, choć tego drugiego jest znacznie więcej, a kończy się słynną bitwą pod Austerlitz.
Zatem rok 1805. Napolen szaleje w Europie i w związku z tym rozpoczyna się kontrofensywa Państw sprzymierzonych, do których należała również Rosja. Młodzi ludzie zaciągają się do wojska widząc w tym korzyści dla siebie na przyszłość, ponieważ w wojsku można zrobić karierę. Ale nie u każdego pobudki są podobne. Książę Andrzej Bołkoński, który zdążył niedawno się ożenić z małą księżniczką, Lizą, jest znużony swoim małżeństwem i w wojnie widzi możliwość ucieczki od swojej nudnej i ciężkiej w jego odczuciu codzienności. To nic, że Liza jest w pierwszej ciąży, że przed nią trudy porodu. Najstarszy syn hrabiego Rostowa, Mikołaj, jest młodym idealistą, który marzy o tym, żeby umrzeć za cesarza, zakochany w nim niczym uczniak w swojej nauczycielce. Mogę to sobie wytłumaczyć tylko tym, że gdy człowiek otrze się o śmierć musi sobie znaleźć jakiś ważny powód dla dalszej walki i udziału w działaniach bitewnych. Miłość do cesarza jest dla Rostowa taką właśnie ważną pobudką do dalszych działań, motywacją i największą zachetą. Inni uciekają od biedy licząc na żołnierski żołd. Jeszcze inni wierzą w słuszność sprawy. Dużo jest przemyśleń odnośnie wojny, śmierci, sensu takich działań.
Dużo jest głupiego swatania, jak to Pierre'a z piękną Heleną, córką księcia Wasilija, najbardziej irytujące w efekcie (ślub)* i to księżniczki Marii Bołkońskiej z synem księcia Wasilija Anatolem, szczęsliwie bez ślubu.
Podsumowując - w tej powieści są albo salonowe gierki i dyskusje, swatania, albo taktyczne działania wojenne i ambitne plany niektórych wojskowych.
Efekt?
Nie, nie dam rady, nie doczytam pozostałych trzech tomów. W kazdym razie, nie teraz. Zmęczył mnie ten jeden tom okrutnie. Może nie dorosłam do Wojny i pokoju. Trzeba złożyć broń i z pokorą pogodzić się z porażką..



Wojna i Pokój, tom 1-2, Lew Tołstoj, Świat Książki, Warszawa 2002

* Pierre i Helena praktycznie się nie znali. Spędzili ze sobą trochę czasu na salonowych spotkaniach, nic o sobie nawzajem nie wiedząc tak naprawdę, a do ślubu bardziej przyczynił się ojciec Heleny, bo Pierre się nawet nie oświadczył!
Czytaj więcej

środa, 13 czerwca 2012

W oderwaniu od Tołstoja

Wojna i pokój przynosi mi mnóstwo rozterek. Z jednej strony bardzo mi się podoba język autora, którego skądinąd znam z Anny Kareniny, więc nie jestem tym zaskoczona, ale opisy batalistyczne.. Są trudne. I nie, nawet nie dlatego, że mam problem z rozumieniem taktyki bitewnej, ale cała bezmyślność zabijania, nieważne jaki cel jej przyświeca, wywołuje we mnie protest. Czekam, czekam, zastanawiam się gdzie jest to słynne stwierdzenie Tołstoja, że walka ze złem nie powinna odbywać się przemocą.. Nie chcę na razie czytać żadnych informacji o książce, bo chcę sama odkryć, co się kryje za tą pochwałą "bitki", jaką póki co odczytuję z kart pierwszego tomu Wojny i pokoju. I czekam na mojego bohatera. W Annie Kareninie był nim Lewkin, kim będzie w Wojnie i pokoju? I czy w ogóle jakiś się pojawi? I tak dziwnie mi się to czyta, mimo zachwytu nad językiem Tołstoja. Ale postanowienie postanowieniem. Ćwiczę tym samym moją silną wolę, która niestety bywa momentami bardzo słaba..
Czytaj więcej

poniedziałek, 11 czerwca 2012

Płatki na wietrze

Po kilku lekturach o różnym natężeniu trudności uznałam, że muszę dać odpocząć udręczonej tym duszy jakąś lekką lekturką.  I tak oto sięgnęłam po Płatki na wietrze, które do miana lekkiej lekturki (patrz: lekko się czyta, ale niekoniecznie lekki temat) pasują jak ulał ;)

Płatki na wietrze to kontynuacja historii z Kwiatów na poddaszu,co trochę zaczyna mi się kojarzyć z książkowym serialem. I chyba tak jest sądząc po ilości kolejnych tomów. Po które nie wiem czy sięgnę, może z ciekawości? Historia w tej części jest już może nieco mniej mrożącą krew w żyłach, ale za to trup się ściele gęsto i za każdym razem w mocno dramatycznych okolicznościach. Gdyby nie język autorki poważnie zastanawiałabym się czy nie miała w zamyśle dramatu. A tak wyszło coś w rodzaju ciut lepszego harlequina..

Cathy, Chris i Carrie uciekają w końcu z dusznego poddasza, w którym byli przetrzymywani ponad trzy lata i próbują szukać szczęścia w innym miejscu. Zupełnie przypadkiem trafiają do doktora Paula, który postanawia zaopiekować się całą trójką. Wygląda to jak dobry początek do szczęśliwego zakończenia, ale jednak taką traumę jaką przeżyły te dzieciaki podczas zamknięcia trudno tak po prostu przekreslić. Cathy obwinia matkę już za każde nieszczęście jakie się im przytrafia, nawet jeśli jest to zupełnie absurdalne i kompletnie z matką niezwiązane. Ale matka stała się dla dziewczyny złem wcielony, czarownicą z bajki, którą trzeba pokonać. I dlatego obmyśla zemstę. Oboje jednak z Chrisem dążą do realizacji wytyczonych sobie na poddaszu celów - Chris uczy się aby zostać lekarzem, Cathy ćwiczy żeby zostać primabaleriną. Wszystko układa się całkiem pomyślnie, jednak po raz kolejny potwierdza się, że planowanie zemsty jest czymś co może człowiekowi odebrać wiele dobrego w życiu i tak właśnie dzieje się z zaślepioną Cathy.

Całość historii jest mało zaskakująca, bo wiadomo, że w końcu Cathy się zemści, ogółem przypomina to scenariusz jakiegoś nieskomplikowanego serialu z lat 80-tych, ale nadal czyta się to całkiem fajnie. Odpoczynek dla zaoranego umysłu całkiem udany. Szczególnie dzięki dialogom rodem z telenoweli! Już wiem na kim wzorowano te wszystkie karkołomne wyznania i ciągłe planowanie rozmowy ;)

Dużo się pisze na blogach o kazirodztwie w książce, o erotyźmie, mocno krytykując całą serię, autorkę i ogólnie wieszając na serii co popadnie. Dla mnie kazirodztwo w tej książce jest akurat najmniej zaskakujące. Dwoje dorastających dzieciaków zostaje zamkniętych z dwójką dzieci. Następuje nienaturalna zamiana ról. Dwoje rodzeństwa staje się rodzicami dla pozostałej dwójki. Muszą być dla siebie partnerami, nawzajem się wspierającymi w trudnej sytuacji. Rola brat - siostra niejako ulega zanikowi w tej konfiguracji. Co więcej przypada to na okres ich dojrzewania, interesowania się płcią przeciwną. Przy takiej konieczności wywiązywania się z roli rodzica, wymuszonej przez sytuację, trochę bym się zdziwiła, gdyby w ogóle nic się między nimi nie zdarzyło.. Co nie znaczy, że to pochwalam. Nie oceniam. Sytuacja była patologiczna więc i reakcja była patologiczna. Brak wzorca, który podpowiadałby dzieciom co robić, brak wsparcia emocjonalnego, brak poczucia bezpieczeństwa, oraz co najważniejsze - brak kontaktu z równieśnikami, wszystko to razem sprawiło, że były one zagubione i błądziły. Ale jak widać, odzywa się we mnie już bardziej psycholog. I chyba z tego powodu interesowała mnie ta książka. Literacko nie przedstawia sobą niestety zbyt wiele wartości, za to ilość zaburzeń jaka została przedstawiona wśród jej bohaterów jest już ciekawsza dla psychologa, bo to jak czytanie o kolejnym przypadku, a przypadków nigdy za wiele.. ;)



Płatki na wietrze, Virginia C. Andrews, Świat Książki, Warszawa 2012
Czytaj więcej

niedziela, 10 czerwca 2012

Wilk stepowy

Czyli słów kilka o rozczarowaniu. Albo mówiąc ładniej - o ambiwalencji uczuć..
Dawno się tak nie zmęczyłam nad drobną formatem książeczką (zaledwie 160 stron) jak w przypadku tego słynnego skądinąd utworu Hermanna Hesse.
Dwoistość ludzkiej natury, którą rządzi zarówno kultura jak i natura jest jakby tematem przewodnim historii Harry'ego Hallera, który chyba nie bez powodu nosi imię i nazwisko łudząco podobne do autora. Harry noszący w sobie tę dwoistość, czując się zarówno na wskroś człowiekiem, jak i równie dzikim jak wilk stepowy, pogrążony jest w marazmie i pseudofilozoficznych rozważaniach. Gardzi prymitywną rozrywką jaka bawi zwykłego człowieka, czuje się inny i jest inny dążąc przede wszystkim do samotności i ulubionej lektury. I tu Harry podoba mi się  bardzo! Mimo tego całego marazmu i napuszenia. Ale przynajmniej ma jakieś swoje poglądy, których się trzyma. Gdy na jego drodze staje Hermina i wciąga go w gardzone dotąd przez wilka stepowego rozrywki cała historia przestaje mnie już bawić. Jak zwykle kobieta musiała wszystko zepsuć. I nawet jej intrygujące zadanie główne dla Harry'ego, wizyta w teatrze tylko dla obłąkanych nie poprawiły już całej sytuacji. Zblazowany Harry, który sprzeciwia się otaczającej go rzeczywistości w przededniu kolejnej wojny jest mi bliższy, niż Harry uczący się tańca i mamiony blichtrem i zabawą. Zatem mam w sobie w tej chwili rozdrażnioną dwoistość. Jednej podoba się język jakim pisze Hesse, sam pomysł na wilka stepowego w ludzkim ciele, jego wyobcowanie i sprzeciw współczesności w jakiej przyszło mu żyć, a druga zgrzyta zębami na Harry'ego tańczącego fokstrota i podążającego za Herminą jak piesek salonowy. Dojrzałam do decyzji, że muszę poczekać aż mi przejdzie i pewnego dnia przeczytać to jeszcze raz :)


I małe PS. ;)
Euro mnie nie interesuje w ogóle, ale jak się okazuje mam w domu poważnego kibica! A ponieważ szanuję upodobania każdego z członków naszej rodziny, z przyjemnością się chwalę, jaki strój sobie kupił na czas trwania Euro:

;)

Czytaj więcej

czwartek, 7 czerwca 2012

Mama i sens życia

To będzie bardziej osobista notka, niż cokolwiek przypominającego recenzję (bo to co piszę to według mnie jest na razie nauką pisania recenzji w ogóle ;D)

Irvin Yalom to znany mniej lub bardziej emerytowany amerykański psychiatra, psychoterapeuta, który zawojował mnie jakieś dwa lata temu książką Leżąc na kozetce. Na kolejne książki rzucałam się wygłodniała, stęskniona, smutna i szczęśliwa jednocześnie. To Yalom zmuszał mnie do weryfikowania mojego postępowania, niejako prowadził moją terapię, choć nigdy takiej się nie podjęłam. Stał się mi kimś w rodzaju drogowskazu. Niczym upierdliwy lekarz świecący latarką po oczach w celu sprawdzenia reakcji źrenic, Yalom wwiercał się w moją duszę swoimi słowami. Czerpiąc z niebagatelnego doświadczenia ten niezwykły człowiek napisał kilka podręczników, kilka książek i zbiory opowiadań. Oprócz sukcesów zawodowych osiągnął też niemało jako pisarz amator.  A prawdę mówiąc mogłabym wymienić wielu zawodowych pisarzy, którzy nie mają nawet w połowie tak pięknego daru opowiadania.

Mama i sens życia była tym tomikiem opowiadań do którego było mi się najtrudniej zabrać. Kluczowe słowo w tytule mama było niejako zniechęcające. Nadal to słowo kojarzy mi się z czymś zagrażającym. Ale zaufałam Yalomowi po raz kolejny. I nie zawiodłam się, choć był moment, gdy znowu musiałam przerwać lekturę i zweryfikować coś w sobie. Bo Yalom podobnie jak ja, choć z innych przyczyn, nie miał łatwej relacji z matką.

W tych sześciu opowiadaniach wątkiem przewodnim jest przeżywanie żałoby po utracie bliskiej osoby (opowiadanie Mama i sens życia oraz Siedem zaawansowanych lekcji z terapii żalu), oraz zmaganie się z własną śmiertelnością - zarówno w przypadku realnego zagrożenia w postaci śmiertelnej choroby i braku rokowań (Podróże z Paulą) jak i jako kresu życia, czegoś z czym próbujemy zmierzyć się na co dzień chociaż na co dzień też próbujemy tematu unikać (Klątwa węgierskiego kota). Ale nie tylko. Trudy bycia terapeutą w takich trudnych grupach jak te ambulatoryjne, trudne sesje terapeutyczne z oporną pacjentką przewijają się również w tych opowiadaniach. To co jest charakterystyczne dla całej prozy Yaloma to niesłychana wprost cierpliwość, umiejętność słuchania i zdolność interpretowania wypowiedzi pacjenta, tak by go nie urazić, a jednocześnie wydobyć z niego to co najważniejsze i spowodować, że poprzez otwieranie się i rozmawianie o tym co czuje tu i teraz, nauczy się pracować nad sobą, a więc również doprowadzi do pozytywnych zmian.

Trudno mi jest do końca opisać pewne emocje jakie odczuwam podczas lektury. Jest tu bowiem lęk, że przeczytam coś istotnego o sobie (jak wypowiedź matki skierowana do Yaloma, że nie było łatwo z nim rozmawiać), radość, że znowu czytam jego mądre słowa, smutek, że czytam za szybko i wkrótce skończy się odkrywanie kolejnych stron. I jeszcze zastanawianie się nad tym, czym mnie zaskoczy w kwestii literatury. Yalom zmusił mnie do sięgnięcia po Tako rzecze Zaratrusta Nietzschego i to on spowodował, że zainteresowałam się Schopenhauerem. Jak również spojrzałam nieco przychylniejszym okiem na dotąd mocno przeze mnie krytykowanego Freuda. I nie wątpię, że gdy już doczekam się tłumaczenia Przypadku Spinozy to pewnie i tym ostatnim się zainteresuję mocniej..I mogę tylko powiedzieć, że jestem bardzo, bardzo wdzięczna pewnej Kasi, która dwa lata temu zapytała zupełnie niewinnie Jak to nie czytałaś Yaloma?? Obrazowy przykład na to, jak jedno zdanie może naprawdę wiele zmienić :)





Mama i sens życia, Irvin David Yalom, Wydawnictwo Czarna Owca, Warszawa 2011
Czytaj więcej

środa, 6 czerwca 2012

Lot nad kukułczym gniazdem

Historia szaleństwa to przebogaty rozdział w historii rozwoju ludzkości. Zaczyna się od ciemnych piwnic, kajdan, izolowania na wszelki sposób, wyśmiewania, traktowania jak przedludzi. Z kajdan uwolnił ich słynny Pinnel pod koniec XVIII wieku, choć tym samym rozpoczął epokę zakładów dla obłąkanych, w których długo jeszcze się uczono, jak powinno się obchodzić z chorymi, jak rozróżniać choroby i jak prawidłowo powinna przebiegać terapia. Ale nawet w XX wieku zaliczono wiele wpadek, których przykładami było stosowanie elektrowstrząsów czy lobotomii, zabiegu, po którym większość pacjentów zostawała już w stanie bardziej przypominającym roślinę, niż istotę z krwi i kości, z charakterem i osobowością.

Lot nad kukułczym gniazdem książka z 1962, a więc powstała na dekadę przed słynną prowokacją Rosenhana jest fikcyjną historią o całkiem niefikcyjnej sytuacji w pewnym szpitalu psychiatrycznym, dokąd trafia niejaki Randle McMurphy, który woli odsiedzieć resztę swojego wyroku w zakładzie psychiatrycznym. Szuler, zabijaka i dziwkarz to w pełni oddający opis najważniejszych cech McMurphy'ego. A jednak.. nie sposób nie polubić go, kibicować mu, a na koniec czuć tylko bezsilną wściekłość..

Całą historię poznajemy oczami wodza Bromdena - niezwykle wysokiego, silnego z fizycznego punktu widzenia Indiana, którego cały personel szpitala ma za osobę głuchoniemą, w związku z czym nie mają oporów by przy nim prowadzić nawet bardzo ściśle tajne rozmowy o innych pacjentach. Wódz dzieli pacjentów na Okresowych - czyli przebywających w zakładzie na określony czas; Chroników - czyli osoby, które są już "skazane" na szpital na zawsze, oraz Rośliny, czyli te osoby, które po serii elektrowstrząsów bądź lobotomii utraciły to co najważniejsze w życiu - świadomość swojego istnienia.  Całość działań zaś szpitala i ogólnie systemu nazywa Kombinatem. Na skutek podłego traktowania przez sanitariuszy, którzy wykorzystują go do sprzątania szpitala oraz wielu otępiających leków, jakie musi przyjmować i serii elektrowstrząsów Wódz często odczuwa że świat spowija mgła, gęsta, mlecznobiała mgła. Gdy mgła jest silniejsza od jego zdolności percepcyjnych stara się nie poddawać lękowi, że w niej utonie, lub, że zostanie przez nią porwany. Wódz mimo swej postury stale zdaje się być w cieniu, czuje że nie jest zauważany, każdy traktuje go jak powietrze, jakby go nie było.. Jest przekonany że jest o połowę mniejszy niż kiedyś był, a wszystko co robi jest podyktowane ogromnym lękiem i niską samooceną. Wzbudza ogromną litość i poczucie krzywdy, niesprawiedliwości, choć nie do końca przez niego samego uświadomionej..

Pojawienie się McMurphy'ego burzy ustalony i ściśle przestrzegany przez Wielką Oddziałową, siostrę Ratched, szpitalny porządek. McMurphy jest buńczuczny, nie chce przestrzegać reguł, zadziera z oddziałową i w efekcie toczy z nią najcięższą z batalii - tę, o własne życie.

Z perspektywy czasu i uświadomienia społeczeństwa na temat tego co działo się w szpitalach psychiatrycznych książka nie powinna budzić już takich emocji jak 50 lat temu. A jednak trudno się oprzeć wrażeniu, że mimo wszystko jej wydźwięk ma uniwersalny wymiar. Bo chociaż dziś pacjenci są traktowani z szacunkiem, leczeni z godnością i nie są w tym celu ubezwłasnowolniani, to jednak walka jaką toczy McMurphy, walka, której tak naprawdę nie do końca można by się po nim spodziewać, jest czymś więcej niż walką pacjenta o swoje prawa. Przypomina raczej nieustanną walkę o wszelkie ograniczenia jakie próbuje się nakładać człowiekowi. I tak całkiem przyziemnie też - próbę uświadomienia komuś, komu za bardzo uderzyła woda sodowa władzy do głowy, że władza nie musi oznaczać bycie silniejszym.

Kolejna fenomenalna książka. Kolejna która aż roi się od wielu ciekawych fragmentów. Do której, o nie wątpię, będę wracać.



Lot nad kukułczym gniazdem, Ken Kesey, Wydawnictwo Albatros, Warszawa 2009
Czytaj więcej

niedziela, 3 czerwca 2012

Doktor Żywago

Nadrabianie zaległości lekturowych rozpoczęłam od Doktora Żywago Borysa Pasternaka. Moje wydanie z 1990 roku, odziedziczone po dziadku, przeżyło ze mną najpierw 5-letnie studia polonistyczne, podczas których nie było czasu na żadną lekturę dodatkową. Każdy z wykładowców łaskaw był obarczyć nas listami około 300 tytułów uznając każdy za jednakowo ważny dla pełnego poznania epoki, zmian języka, jego rozwoju etc (ale zajęcia z gramatyki opisowej omijałam szerokim łukiem i efekt jest taki, że nie mam bladego pojęcia o pewnych zasadach gramatycznych czy to stylistycznych ;D). Przeżyte w bibliotece godziny, każde wakacje spędzone nad książkami wspominam jednak jako wspaniały okres mojego życia. Potem miałam ważniejsze zadanie na głowie - przeżyć w stolicy :) I ponownie odkładałam lekturę na później, potem, będzie czas. Podczas kolejnych studiów już w ogóle nie było na to czasu, bo i praca i zajęcia i mnóstwo lektur własnych, a Doktor Żywago stał na kolejnej półce kolejnego mieszkania. I gdy teraz rozglądając się po naszej bibliotece  ten tytuł mignął mi przed oczami, uznałam, że czas najwyższy przeczytać jedną z najstarszych pozycji mojego księgozbioru.

Jest rok 1903, Carska Rosja, w której za chwilę rozpocznie się rewolucyjna zawierucha. Jurija Andriejewa Żywago poznajemy jako 10-letniego chłopca, jeszcze zwanego zdrobniale Jurą, a którego dzieciństwo właśnie zakończyło się wraz ze śmiercią matki. Ojciec, który od dawna nie dawał znaku życia nie zdążył za bardzo zaistnieć w życiu chłopca przed swoją samobójczą śmiercią. Opiekunem Jury zostaje jego wuj, brat matki Mikołaj Nikołajewicz Wiedeniapin, który przekazuje chłopca do domu braci Gromieków. Tam wychowywany wraz z córką jednego z nich Tonią, okres dojrzewania przeżywa  w znacznie weselszej atmosferze. I jako osoba wierząca w rozum, nie w sztukę, która nie jest żadnym rzemiosłem, postanawia zostać lekarzem. Mianowany niejako na siłę narzeczonym Tanii wkrótce układa sobie właśnie z nią życie. Zostaje znanym i szanowanym lekarzem i oczekują z Tanią pierwszego dziecka.

Równolegle poznajemy losy Larysy Fiodorowny Guichard. Wraz z matką i bratem przyjechała z Uralu do Moskwy, gdzie matka kupiła zakład krawiecki wraz z prawem do zatrzymania pracowników i dotychczasowych klientów. Pomocnikiem matki Lary jest znany adwokat, Kamarowski, któremu Lara bardzo wpadła w oko. Nastoletnia dziewczyna szybko wpada w sidła doświadczonego mężczyzny, co już na zawsze napiętnuje ją, w niej samej, jako zhańbioną. Szybka decyzja o ucieczce z Moskwy i zamążpójściu za zakochanego w niej do szaleństwa Pawła Pawłowicza Antipowa wydaje się prowadzić ją do szczęśliwego życia rodzinnego.

Niestety oboje są tylko marionetkami w rękach historii, w której tyglu przyszło im się znaleźć. Żywago zostaje zaciągnięty do wojska jako lekarz polowy, Larysa w poszukiwaniu zaginionego na froncie męża zgłasza się na front jako siostra miłosierdzia. Ich losy zetkną się właśnie w tym momencie i będą się splatać jeszcze wiele razy.

Ale trudno się skupić tylko na tej dwójce i ich bliskich, gdy galeria postaci w tej powieści jest taka bogata! Przyznaję, że musiałam równolegle z czytaniem prowadzić notatki z zapisem nazwisk oraz krótkiej charakterystyki danej postaci, żeby nie zagubić się w gąszczu dwuczłonowych imion, charakterystyk, powiązań z kolejnymi bohaterami.

Po dwóch latach na froncie Jurij wraca do domu, do Moskwy i właśnie wtedy zostaje obalony carat. Zostaje tworzony nowy porządek. Na początku Jurij jest całym sercem za rewolucją i widzi konieczność jej zaistnienia jako coś naturalnego i zrozumiałego samo przez się:
Nie wiem, czy lud sam się podniesie i ruszy ławą, czy wszystko dokona się w jego imieniu. Wydarzenie tak doniosłe nie musi być spektakularne. Ja i tak w nie uwierzę. Byłoby czymś małostkowym doszukiwać się przyczyn tak tytanicznych wydarzeń. Te wydarzenia nie mają przyczyn. Tylko domowe kłótnie mają swoją genezę: ludzie szarpią się za włosy, tłuką talerze, a potem pojęcia nie mają, kto zaczął pierwszy. Natomiast wszystko, co jest naprawdę wielkie nie ma początku jak wszechświat. Nagle ukazuje się w całej pełni, jak gdyby istniało zawsze lub jakby spadło z nieba*.

Wkrótce jednak Żywago zmieni swoje odczucia zarówno do rewolucji jak i do tego, do czego prowadził nowy porządek.


To książka tak bogata w treść, że trudno mi skupić myśli na poszczególnych fragmentach. Jest tu i miłość i niepotrzebny rozlew krwi, bunt przeciwko niesprawiedliwości i bratobójcza wojna.I niezwykła siła życia, siła przetrwania, mimo głodu, mrozu, beznadziejności.
Jest też kilka scen, które zmusiły mnie do oderwania się na chwilę od lektury, żeby na moment zaczerpnąć tchu. Rozstrzelanie partyzanckich zdrajców, wśród których byli nastoletni chłopcy. Szaleństwo Pamfiła Pałycha, który ze strachu o życie swoich bliskich sam zabija całą swoją rodzinę - żonę i troje dzieci. Oderwane od rzeczywistości dekrety nowego ustroju. To książka wymagająca. I przez to taka ciekawa. Szalenie ważna. Mobilizująca szare komórki. Ważna. I piękna. Jest tyle ważnych zdań w niej, że mój egzemplarz mieni się teraz barwami od karteczek, którymi zakleiłam ważne dla mnie fragmenty.

To jest taka powieść, którą po przeczytaniu kartkuje się jeszcze raz i czyta ponownie zaznaczone fragmenty. Powieść, do której końca dociera się z zeszytem w ręku**.




*Doktor Żywago, Borys Pasternak str. 197
**Doktor Żywago, Borys Pasternak str. 559

Doktor Żywago, Borys Pasternak, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1990
Czytaj więcej

piątek, 1 czerwca 2012

Czarny młyn

Literatura dla dzieci leży chyba od zawsze w najbliższym kręgu moich zainteresowań. Często twierdziłam, że życie uratował mi Rokiś stworzony przez Joannę Papuzińską, za co autorce będę wdzięczna dozgonnie. I stąd chyba stały sentyment. Niech sobie będzie, że jestem za stara. Będę to czytać nawet po 60-scte podejrzewam ;)

Czarny młyn to książka o dzieciach - dla dzieci. A właściwie horror dla dzieci, którego początek jest sielski, anielski, jak to w dzieciństwie zawsze być powinno. Upalny, lipcowy dzień nie zapowiadał żadnych anomalii pogodowych, żadnych dziwnych zdarzeń, ani niczego co  mogłoby zaniepokoić któreś z szóstki dzieci, które wspólnie spędzały czas na łące. Chociaż ten dziwny pomruk zaniepokoił je wszystkie, a Mela jako jedyna z nich wiedziała, że zaczyna się coś złego.


Czarny Młyn to mała wioska, o której zdaje się, że cały świat zapomniał. Młodzi ludzie emigrują z niej szybko do większych miast, dzieci muszą dojeżdżać do szkoły w innej, większej wiosce, dorośli są nieco zgnuśniali i bardzo trudno jest utrzymać jakiekolwiek życie w tym dziwnym miejscu. Krowy mimo, że dostawały obfitą paszę chudły w oczach, kury przestawały się nieść, w efekcie w Czarnym Młynie zostało już tylko kilka psów i kilka królików, które trzyma ciotka Pawła. Dzieciaki zresztą nie mają tu najłatwiejszego życia. Rodzina Iwo rozpadła się po emigracji ojca do Norwegii, chociaż chłopiec bardzo chce wierzyć, że ojca porwali Wikingowie wbrew jego woli. Pawłem opiekuje się ciotka, bo jego rodzice z kolei wyemigrowali do Niemiec. Mimo sporych różnic wiekowych dzieciaki trzymają się w jednej grupie, skoro jest ich taka garstka..

I właśnie w te dziwne wakacje zacznie się ciąg niesamowitych wydarzeń, które sprawią, że dzieci będą musiały wziąć sprawy w swoje ręce, żeby uratować Czarny Młyn. Chociaż bez dwóch zdań to Mela uratowała Czarny Młyn, co Iwo podkreśla już na samym początku swojej opowieści.

Książka niezwykła, z jakąś taką magiczną mocą, wiarą w przyjaźń, solidarność i lojalność. I mimo nie do końca pozytywnego zakończenia pozostawia bardzo pozytywne wrażenie :)


Czarny Młyn, Marcin Szczygielski, Stentor, Warszawa 2011

Czytaj więcej

mam nowy plan

Planować nie umiem. Jest we mnie jakaś chroniczna niezdolność do wybiegania myślą naprzód dalej niż 3 miesiące. Gdy mam w styczniu robić plany urlopowe na na przykład sierpień równie dobrze mogłabym mieć za zadanie rozwikłanie zagadki Einsteina. Wyjątkiem od reguły są studia, ale studiowanie to jest coś co z kolei chronicznie mogłabym wykonywać, a dyplom jest bardziej przeszkodą niż metą.
Ale na czerwiec mam mały plan. Przeczytać nieprzeczytane. Ale to odkładane na wieczne później, później, później, mam czas, zdążę.
Czy się powiedzie - okaże się na koniec miesiąca ;) listę mam gdzieś na dnie głowy..;)





Czytaj więcej
Obsługiwane przez usługę Blogger.

Autorzy

A.S.Byatt Adam Bahdaj Adriana Szymańska Agata Tuszyńska Agatha Christie Agnieszka Jucewicz Agnieszka Topornicka Agnieszka Wolny-Hamkało Alan Bradley Albert Camus Aldona Bognar Alice Hoffman Alice Munro Alice Walker Alona Kimchi Andrew Mayne; tajemnica Andrzej Dybczak Andrzej Markowski Andrzej Stasiuk Ann Patchett Anna Fryczkowska Anna Janko Anna Kamińska Anna Klejznerowicz Anne Applebaum Anne B. Ragde Anton Czechow Antoni Libera Asa Larsson Augusten Burroughs Ayad Akhtar Barbara Kosmowska Bob Woodward Boel Westin Borys Pasternak Bruno Schulz Carl Bernstein Carol Rifka Brunt Carolyn Jess- Cooke Charlotte Rogan Christopher Wilson Colette Dariusz Kortko David Nicholls Diane Chamberlain Dmitrij Bogosławski Dorota Masłowska Edgar Laurence Doctorow Eduardo Mendoza Egon Erwin Kisch Eleanor Catton Elif Shafak Elżbieta Cherezińska Emma Larkin Eshkol Nevo Ewa Formella Ewa Lach Francis Scott Fitzgerald Frank Herbert Franz Kafka Gabriel Garcia Marquez Gaja Grzegorzewska Greg Marinovich Grzegorz Sroczyński Guillaume Musso Gunnar Brandell Haruki Murakami Henry James Hermann Hesse Hiromi Kawakami Honore de Balzac Ignacy Karpowicz Igor Ostachowicz Ilona Maria Hilliges Ireneusz Iredyński Iris Murdoch Irvin Yalom Isaac Bashevis Singer Ivy Compton - Burnett Jacek Dehnel Jakub Ćwiek Jan Balabán Jan Miodek Jan Parandowski Jerome K. Jerome Jerzy Bralczyk Jerzy Krzysztoń Jerzy Pilch Jerzy Sosnowski Jerzy Stypułkowski Jerzy Szczygieł Joanna Bator Joanna Fabicka Joanna Jagiełło Joanna Łańcucka Joanna Marat Joanna Olczak - Ronikier Joanna Olech Joanna Sałyga Joanna Siedlecka Joanne K. Rowling Joao Silva Jodi Picoult John Flanagan John Green John Irving John R.R. Tolkien Jonathan Carroll Jonathan Safran Foer Joseph Conrad Joyce Carol Oates Judyta Watoła Juliusz Słowacki Jun'ichirō Tanizaki Karl Ove Knausgård Katarzyna Boni Katarzyna Grochola Katarzyna Michalak Katarzyna Pisarzewska Kawabata Yasunari Kazuo Ishiguro Kelle Hampton Ken Kesey Kornel Makuszyński Krystian Głuszko Kurt Vonnnegut Larry McMurtry Lars Saabye Christensen Lauren DeStefano Lauren Oliver Lew Tołstoj Lisa See Liza Klaussmann Maciej Wasielewski Maciej Wojtyszko Magda Szabo Magdalena Tulli Maggie O'Farrel Majgull Axelsson Małgorzata Gutowska - Adamczyk Małgorzata Musierowicz Małgorzata Niemczyńska Małgorzata Warda Marcin Michalski Marcin Szczygielski Marcin Wroński Marek Harny Marek Hłasko Maria Ulatowska Marika Cobbold Mariusz Szczygieł Mariusz Ziomecki Mark Haddon Marta Kisiel Mathias Malzieu Mats Strandberg Matthew Quick Melchior Wańkowicz Michaił Bułhakow Milan Kundera Mira Michałowska (Maria Zientarowa) Natalia Rolleczek Nicholas Evans Olga Tokarczuk Olgierd Świerzewski Oriana Fallaci Patti Smith Paulina Wilk Paullina Simons Pavol Rankov Pierre Lemaitre Piotr Adamczyk Rafał Kosik Richard Lourie Rosamund Lupton Roy Jacobsen Ryszard Kapuściński Sabina Czupryńska Sara Bergmark Elfgren Sarah Lotz Serhij Żadan Siergiej Łukjanienko Sławomir Mrożek Stanisław Dygat Stanisław Ignacy Witkiewicz Stanisław Lem Sue Monk Kidd Suzanne Collins Sylvia Plath Szczepan Twardoch Tadeusz Konwicki Terry Pratchett Tomasz Lem Tore Renberg Tove Jansson Trygve Gulbranssen Umberto Eco Vanessa Diffenbaugh Virginia C. Andrews Vladimir Nabokov Wiech William Shakespeare William Styron Wioletta Grzegorzewska Wit Szostak Witold Gombrowicz Wladimir Sorokin Wojciech Tochman Zofia Chądzyńska Zofia Lorentz Zofia Posmysz

Popularne posty

O mnie

Moje zdjęcie
Nie lubię kawy na wynos: zawsze się oparzę i obleję. Maniakalnie oglądam "Ranczo" i jeszcze "Brzydulę".Uwielbiam zimę. I wiosnę. I jesień. I deszcz. Lubię ludzi. Kocham zwierzęta. Czytam, więc wmawiam sobie, że myślę.