Twórcy amatorzy unikają tego żargonu, co dobrze świadczy o ich smaku i odporności. Wykazują troskę nie tylko o poprawność językową, ale o kulturę języka w ogóle. Mają szacunek dla słowa pisanego, rozumiany jako poszanowanie wartości. Właściwie wszyscy poza nielicznymi wyjątkami wykazują pewien stopień obycia, nobilitacji kulturalnej, osiągnięty poprzez lekturę i obcowanie z tradycją, wyrażoną w dziełach wielkich pisarzy. Stąd w stylu twórców amatorów nietrudno spostrzec ciążenie naszych romantyków zwłaszcza, a także poetów Młodej Polski, którzy cieszą się zaskakującym wzięciem wśród nieprofesjonalnych autorów, inspirują i podsuwają wzory. Trzeba tu od razu powiedzieć, że twórcy amatorzy dalecy są od wszelkiej awangardy i w niczym nie usiłują naśladować poezji nowoczesnej, z jej rozluźnieniem kanonów formalnych. Wśród kroci utworów, jakie przyniosła Poczta Literacka, nie znalazłem ani jednego wiersza, który by w czymkolwiek nawiązywał do poezji nowoczesnej, nie powiem - do Białoszewskiego, ale choćby - Herberta, choćby Grochowiaka. Choćby do Szymborskiej.
Nasuwa się oczywisty wniosek, że poezja nowoczesna jest im z gruntu obca, nie przemawia do nich, nie trafia, czemu zresztą nieraz dają bezpośredni wyraz w swoich listach. Dlaczego tak się dzieje? Zapewne jeden z powodów to podeszły wiek twórców amatorów, którzy przeważnie chwytają za pióro, gdy znajdują się na emeryturze. Ale nie da się tej sprawy uogólnić, bo wielu z nich pisze od wczesnej młodości, właściwie całe życie. Tylko ich upodobania zatrzymały się w najlepszym razie na Tuwimie i Marii Jasnorzewskiej - Pawlikowskiej. I już nie posunęły się dalej. Dla twórcy amatora wiersz to musi być wiersz - z rymem, rytmem, strofą. Solidny i tradycyjny. Wręcz kurczowo trzymający się tradycji. Można więc powiedzieć, że twórcy amatorzy to tacy ludzie, którzy przypominają strażników grobowca. Kultywują tradycje, które należą już do historii literatury.
Ale przecież za każdym takim wierszem, kryje się przeżycie. Kryje się pragnienie dania wyrazu temu, co żywe w autorze, co dręczy, boli, zachwyca. Tymczasem tradycyjna forma nadaje im kształt anachroniczny. Wiadomo, że te wiersze nie dostąpią druku, nie przyjmie ich żadna redakcja. Pozostaną poezją uprawianą na prywatny użytek. Zamiłowaniem wdzięcznym i godnym pochwały. Docenianym przez Pocztę Literacką i upowszechnianym przez nią w pewnym zakresie. Dzisiejsza poezja nowoczesna odejdzie kiedyś do historii literatury i za lat pięćdziesiąt, może sto, przyszli twórcy amatorzy będą sięgać do Białoszewskiego, Herberta, Grochowiaka czy Szymborskiej, tak jak dziś sięgają do Słowackiego, Asnyka, Tetmajera i Tuwima. Wygłaszam to jako pochwałę strażników tradycji i dobrego języka polskiego.
A teraz zajmiemy się tym, co otrzymaliśmy w dzisiejszej Poczcie Literackiej. Pani Natalia Lipińska z Sandomierza nadesłała nam cykl pod tytułem "Sny", składający się z siedmiu bardzo ekspresyjnych utworów. Nie wiem, czy ta siódemka jest nawiązaniem do cyfry kabalistycznej, w każdym razie "Sny" są wielce niesamowite. Jeśli autorka rzeczywiście coś takiego przeżyła, jeśli są to jej autentyczne sny, to pozazdrościć bogactwa podświadomości. A jeśli są to twory wyobraźni, to pogratulować wyobraźni. Jest to wyobraźnia o wyraźnych cechach malarskich ze skłonnością do deformacji i widzenia rzeczywistości w wynaturzeniu na wzór Hieronima Boscha - z tym, że zamiast pokracznych człeczków mamy do czynienia z pokracznymi zwierzętami.Właściwie są to fantasmagorie, jakby pod wpływem narkotyku, choćby narkotyku wybujałej fantazji. Poetyka snu, uprawniająca każdą niesamowitość, walnie tej fantazji sprzyja. Każdemu z tych utworów - po dwie, trzy stroniczki - pisanych poetycką prozą, patronuje jakieś groźne zwierzę. Orzeł z głową tygrysa, bizon ze smoczą paszczą, nawet pospolity gacek, nietoperz, staje się groźny. Wszystkie te zjawy, bardzo plastycznie odmalowane, prześladują bohaterkę, która ucieka przed nimi, lecz nie ma się gdzie skryć. Wprawdzie wie, że kryjówka gdzieś istnieje, ale nie potrafi jej znaleźć. Cóż więc czyni? Postanawia wchłonąć w siebie zjawę, przeistacza się, zaczyna żyć jej życiem i patrzeć na świat jej przeraźliwymi oczami. Czytałem kiedyś angielską przypowieść o pani przemienionej w lisa, tutaj natomiast pani przemienia się w kilka demonów z rzędu! I skóra nam cierpnie. Jeśli to ma być metafora o demoniczności kobiecej, to strzeż nas Panie Boże. A jeśli są to przypowieści o niespożytej sile zła, które musi nas pochłonąć to robi się bardzo ciężko na duszy. Stężoną atmosferą pełną grozy "Sny" przypominają baśnie Grimma, którymi straszono mnie w dzieciństwie. Nie wiem, czy Panią Natalię Lipińską straszono w podobny sposób, ale dziś swoją wizją sama też straszyć potrafi. Po lekturze bałem się, że mi się to przyśni, ale jakoś los strzegł.
Pan Eugeniusz Jaworek, którego lwowskie wspomnienia sprzed pierwszej wojny światowej omawiałem w poprzedniej audycji, jest rónież autorem nostalgicznych wierszy o Lwowie, z których jeden chciałbym tu przedstawić:
I zamknie moje znużone powieki
Śmierć swoją dłonią zimną jak ołów
Jeszcze zobaczę jak obraz daleki
Te cudne wieże Twoich białych kościołów
Jak wynurzają się z oparów rzeki
I jak się pławią w wieczornej godzinie,
W przejrzystym, bladym niebios seledynie
Pan Jaworek, który zmarł przed rokiem, a którego utwory nadesłała nam wdowa po nim, zachował do końca życia tęsknotę i uwielbienie dla Lwowa, któremu poświęcił wszystko, co napisał, włącznie ze swoim interesującym pamiętnikiem.
Pani Kazimiera Książek z Wrocławia serdecznie ubolewa, że znając ograniczenia swojej muzy nie mogła, choć pragnęła, napisać wiersza ku czci Jarosława Iwaszkiewicza, którego nazywa poetą wspaniałym. Poświęca temu cały list, zresztą z opisem dzieciństwa i młodości swojej, pokrewnej młodości Iwaszkiewicza, gdy "wieś była wsią, każda miała swój urok, swój język, strój, a nawet potrawy". Pisze dalej, cytuję: "Jakże dzisiaj rozumiem poetę naszych czasów, który jest tak kochany, że nawet sobie nie wyobraża, co czujemy, kiedy go czytamy". Głęboka zaduma, wspomnienia, a czytając w zaciszu samotności - starsza pani wzruszona idzie wraz z Iwaszkiewiczem na spacer po starych ścieżkach, choć już zarosłych, jednak przy księżycowym blasku, z psami. Można być szczęśliwym nawet na starość.
Na tym kończymy dzisiejszą Pocztę Literacką. Pocztmistrz prosi autorów o listy. Do usłyszenia.
Poczta literacka, Jerzy Krzysztoń, Spółdzielnia Wydawnicza "Czytelnik", Warszawa 1985, str. 74 -77
Przyznaje, ze juz zaczelam czekac na kolejna porcje listow Krzysztonia.
OdpowiedzUsuńSzkoda tylko, ze dzisiejsza polszczyzna nie jest tak czysta i czesto bywa zachwaszczona.
O, to mnie ucieszyłaś :)
UsuńMogę się tylko dopisać, do tego. Piękny język polski chyba nigdy mi się nie znudzi. Mogę tylko żałować, że samego Krzysztonia jest tak niewiele utworów, bo sam pisał piękną, poetycką prozą. A mówił jak widać, równie ładnie :)
Strażnicy grobowca... przyznaję, że dzięki tym Twoim odcinkom czuję się jakbym przeniosła się troszkę do innego wymiaru...:) To piękne, co dla tych amatorów zrobił...
OdpowiedzUsuńDziękuję! Przyznam, że trochę o to chodziło :)
UsuńFakt, to był świetny pomysł ta Poczta Literacka. Szkoda, że nigdzie nie udało mi się znaleźć tych audycji, żeby je posłuchać..
rzeczywiście - szkoda!
Usuń