O wojnie i okupacji zostały zapisane przeróżne świadectwa. Najczęściej te pełne jej okrucieństw. Pisane różnym stylem, czasami jako beznamiętne świadectwo, czasami pełne rozpaczy, czasami zupełnie bezsilne. Były już świadectwa dotyczące pola bitwy, okrucieństw holocaustu, a także beznadziei partyzantki ukrywającej się w lasach, podziemia, które choć trochę próbowało się nie poddawać, walczyć pomimo niebezpieczeństw ze strony okupanta. Na tym tle opowieść Jana Parandowskiego początkowo przypomina bajkę. Jest piękna wrześniowa noc. Pod ciężarem jej zapachu świat wydaje się pełen oczekiwań na coś dobrego. Nic, ale to absolutnie nic nie wskazuje na to, że za chwilę rozpęta się szaleństwo. Podróż wozem ze zwykłym rolnikiem prowadzącym konia zdaje się sielanką. Gdy dodać poetycką polszczyznę, jaką opisuje ten moment autor, wydaje się, że tak naprawdę przenosi nas ponownie w świat Hellady i mitu. Że za chwilę rozpocznie bajania o boginkach skradających serca śmiertelnikom, o Dzeusie, który ponownie zdradził Herę. Ale nie. Tym razem to nie mit. Choć tak, wchodzimy w świat utraconej tradycji. Tym razem, naszej własnej.
Wrześniowa noc to ledwie czternaście szkiców, na ledwie ponad stu stronach. Krótkie, dotyczące różnych momentów okupacji, łącznie z jej zakończenie, nie mówiące o brutalności wojny, przynajmniej nie o takiej jaką znamy z innych przekazów. Jest tu groza i niebezpieczeństwo również, choć Parandowski znajdował się w znacznie lepszym położeniu niż inni Polacy, ponieważ był chroniony niczym bezcenne dzieło literatury. Ukrywany, ostrzegany, wspomagany na wszelkie możliwe sposoby, przetrwał wojnę w zasadzie bez szwanku. Ale nie siedział bezczynnie, jedynie próbując się ukrywać. Starał się wspomóc kraj jak potrafił najlepiej - nauczając w miejscach, gdzie jest można było uczyć, ponieważ Niemcy zamykali wszystkie szkoły, które nie nauczały odpowiedniego fachu rzemieślniczego, zamieniając je w swoje urzędy. I notował obserwacje z okupacji. Nocne wizyty Niemców. Przeszukiwanie otrzymywanych zza granicy paczek z żywnością Nieudana próba ostrzeżenia francuskiego Żyda, jednego, któremu na chwilę udało się wysiąść z wagonu, wiezionego do Treblinki, któremu niemiecka propaganda została tak zaszczepiona, że nie chciał uwierzyć w grożące mu niebezpieczeństwo i odmówił zaoferowanej pomocy. Umierający w polu żołnierz, do którego nikt nie chciał podejść, aż w końcu zawstydziła wszystkich starsza kobieta, za którą dopiero poszło więcej osób, by zabrać umierającego. Opisane krótko, bez zbędnego patosu, po prostu, obrazki z obserwacji. Tak było. Nie nie dodając, nic nie ujmując Parandowski opowiada o tym, co sam przeżył, lub poznał z opowieści innych ludzi.
Sceny, które jakoś szczególnie przemawiały mi do serca to te związane z decyzjami Parandowskiego. O pozostaniu w kraju, mimo wielu ofert pomocy w emigracji ze strony znajomych i przyjaciół. Patrzenie z bólem serca na mapę własnego kraju. Chodzenie po popiołach zniszczonej biblioteki. Jednak nie mi oceniać pewne sceny i aspekty. Nie mi osądzać pewną bezradność z jaką obserwował swój niszczejący świat Parandowski. Ale jakoś ciężko mi przejść obojętnie nad losem dzieci z getta, o których Parandowski wspomina niczym o jakimś egzotycznym okazie, który pojawił się na klatce schodowej jego mieszkania, okazie, który był na tyle egzotyczny, że warto o nim napomknąć.. i resztę przemilczeć. Czy autor próbował pomóc w jakikolwiek sposób tym dzieciom? Nie wiem niestety. Oczywiście, może nie mógł im pomóc. Sam miał w domu dwójkę dzieci, na których uratowaniu na pewno zależało mu najbardziej. Ale pozostaje jakaś zadra w sercu. Choć może Parandowskiego tłumaczyć, że jeszcze nikt nie rozumiał, jeszcze nikt nic nie wiedział, każdy mógł mieć nadzieję..* Być może tak właśnie było..
Jednak piękny język polski jakim pisze Parandowski, piękna czysta, niczym nieskażona polszczyzna, jest czymś czym nie potrafię się do końca nasycić. Niektóre akapity czytałam po kilka razy. Niektóre pachną poezją i lasem. Tęsknię za takim pięknym językiem polskim. Mogłabym czytać po wielokroć. Dlatego polecam, bo walory tej pozycji są oczywiste, a jej długość może zachęcić nawet najbardziej opornych na lekturę tego typu. Polecam z całego serca.
Wrześniowa noc, Jan Parandowski, Iskry, Warszawa 1968
* str. 55
Myślę, że te żydowskie dzieci musiały zostawiać jakiś ślad w duszy wrażliwych osób. Tu: http://www.zacofany-w-lekturze.pl/2012/01/nikt-nie-smia-wziac-tego-dziecka-za.html cytat ze wspomnień Jeremiego Przybory. Polszczyzna Parandowskiego to jest coś najwyższej próby, uwielbiam.
OdpowiedzUsuńŚlad zostawiły, to niewątpliwe. Żałuję, że Parandowski tak uciął tę krótką historię o spotkaniu tych dzieci. O "Dzieciach Warszawy" też myślę, żeby przeczytać..
UsuńTak, najwyższej próby, lepiej bym tego nie ujęła.
Kontakt z językami klasycznymi wyrabia niesamowitą dyscyplinę językową:) Dzieci Warszawy tradycyjnie polecam.
UsuńŚlad w duszy wrażliwych osób - tylko co z tego? Jakie mają znaczenie wewnętrzne doznania świadka skoro zachował się obojętnie, skoro myślał co innego a robił co innego. Ale faktem jest, że wiele osób nie zdobyło się nawet na refleksję nad śmiercią bądź co bądź sąsiadów i współobywateli. Nie żebym czepiał się akurat Parandowskiego, bardziej interesuje mnie sam problem.
UsuńPS. Pamiętam jego "Niebo w płomieniach", pod którego byłem wrażeniem a teraz jakoś nie mogę zabrać się za jego "Dysk olimpijski" choć to podobno jedna z lepszych jego książek.
Nie pozostaje mi nic innego jak żałować, że łacina mnie nie pociągała..;/
UsuńPolecać nie musisz, bo już mam na liście :) Tylko na razie wolę stopniować trudniejsze tematycznie lektury, dlatego może jak już będzie bardziej aura sprzyjać.. sięgnę. Ale nawet jeśli nie wtedy, ale później, to i tak sięgnę na pewno :)
Marlow, właśnie dlatego piszę o zadrze w sercu.. Bo jednak było, jak piszesz, obojętnie zachowanie. Ale jak napisałam, ciężko to jednak oceniać, ciężko osądzać. Jak to mawia mądrość domorosłego psychologa - dopóki człowiek sam nie znajdzie się w jakiejś sytuacji, dopóty nie wie, jak by postąpił na miejscu drugiego człowieka..
UsuńCzekam właśnie na zamówione "Niebo w płomieniach", a "Dysku.." też jeszcze nie znam. Ależ ze mnie laik przy Was panowie :) Ale spokojnie, nadrabiam, powoli nadrabiam :)
A jesteś pewien, że sam byś wziął to dziecko za rękę i zabrał do domu? Nam jest łatwo sobie gdybać z bezpiecznej oddali. Problem faktycznie jest ciekawy, badania są nieubłagane: nie było społeczeństwa bohaterów, konspiracja obejmowała jakieś 10 procent społeczeństwa, w ratowanie Żydów było zaangażowanych jeszcze mniej osób, z różnych powodów.
UsuńNie mówię o własnej postawie i również Tobie ani nikomu nie stawiam takich pytań bo one nie mają związku z Parandowskim. Nie o samego Parandowskiego mi zresztą chodzi ani tym bardziej o postawę społeczeństwa wobec Żydów, ale o sam problem rozdwojenia wewnętrznych odczuć i zewnętrznych czynów i mam wrażenie, że to te drugie przesądzają o wartości człowieka.
UsuńPewnie masz rację. Wiele osób mogło czuć, że pomóc się powinno, ale dużo mniej się przełamało i wzięło jakieś żydowskie dziecko za rękę. Jest na ten temat trochę literatury.
UsuńStrach, obawy, rezerwa były w dużym stopniu zrozumiałe biorąc pod uwagę tamte realia. Gorzej, jeśli dzieci były potraktowane tak jak Bogdan Wojdowski albo wprost wydawane Niemcom lub zabijane.
UsuńSkoro istnieli ci, którzy ratowali, istnieli też ci, którzy denuncjowali, zabijali, szantażowali. Wymóg statystyki. Często się nie uwzględnia tego, że Niemcy dość skutecznie w pewnych kręgach podsycali przedwojenne nastroje antysemickie, silne w pewnych kręgach. Problem złożony, przemilczany jako psujący szlachetne wyobrażenie o nas samych:(
UsuńZawsze łatwiej jest udawać, że czegoś nie było, a w zasadzie wierzyć, że czegoś nie było.. Tylko z drugiej strony, co ma to niby dawać, ta wiara, że nie było w tamtych czasach złych Polaków, którzy nie tylko dawali się ponieść niemieckiej propagandzie, ale też w niej uczestniczyli? Nie rozumiem. Brakuje mi empatii dla ludzi usilnie się trzymających szlachetnego wizerunku Polaka. Jak w każdym narodzie, tak i w naszym są i dobrzy ludzie i kanalie nie warte splunięcia, jak to mawiał mój dziadek. Nie wiem czemu akurat polski naród miałby być pod tym względem wyjątkowy.. chyba niektórych ponosi ciągle romantyczna wizja wieszcza o Chrystusie narodów..
UsuńNiestety, odbijają nam się czkawką te romantyczne wizje, mocarstwowa propaganda i zakłamywanie przeszłości dla celów politycznych. I tak już jest lepiej, burza o Jedwabne miała pozytywne skutki.
UsuńTylko jedno mogę napisać, Boże, jak to dobrze, że urodziłam się po wojnie.
OdpowiedzUsuńŁatwo dzisiaj oceniać innych, gdy nam samym nic nie grozi. Nie każdy rodzi się bohaterem.)
Dlatego nie oceniam właśnie..
UsuńI to jest cenne.
UsuńAle tak ogólnie to mamy w naturze osądzanie innych i jakoś nie potrafimy się od tego powstrzymać.Sobie też to zarzucam, ale jeżeli chodzi o wybory ludzi w ekstremalnych warunkach, jakich była wojna staram się też nie oceniać, gdyż nie wiem jak sama bym postąpiła. A Parandowskiemu muszę się przyjrzeć, gdyż jak do tej pory znam tylko jego Mitologię, którą mam, tym bardziej,że piszesz o stylu w jakim pisał.)
O polecam Parandowskiego serdecznie. Sama nie mogę się doczekać przesyłki z jego "Niebem w płomieniach" bo przyznaję że po takiej lekturze chce się tylko więcej :)
UsuńTen tytuł nie jest mi obcy - nie jestem przekonana, ale kto wie czy nie czytałam jej w liceum, tyle, że to szmat czasu temu.)
UsuńJa Parandowskiego to znam tylko mity,przerabiane w liceum. Wojna z kolei chyba najbardziej dała się we znaki śp. babci ze strony mamy. Była dzieckiem, gdy wojna wybuchła i została wywieziona do Niemiec. Jej historii mogłam słuchać na okrągło i do dziś pamiętam, że zawsze podkreślała, że miała szczęście, bo trafiła na dobrego Niemca, który mimo wciąż trwającej wojny umożliwił jej powrót do Polski, bo wciąż płakała za mamą. To ona mnie nauczyła, że to nie narodowość przesądza o człowieku.
OdpowiedzUsuńTwoja Babcia miała dużo szczęścia i fajnie że dzięki temu mogła przekazać Ci coś tak niesamowicie wartościowego :)
Usuń